Kot jednak ma lepiej

Doczekali my takich czasów, w których kot instynktownie wyczuwa, co jest dla niego najlepsze, i w tym przekonaniu utwierdza nawet reklama telewizyjna. Wniosek z tego taki, że kocur może o sobie dowolnie decydować. My nie mamy takiego luksusu instynktu, który coś by podpowiadał. Mamy za to władzę, która instynkt zastępuje. W Siennicy Różanej jest nią wszechmocny wójt Leszek Proskura.

W ostatnim numerze „Nowego Tygodnia” zostało napisane w artykule pod wszystko mówiącym tytułem „Czy wójt głębiej sięgnie do kieszeni ?”, że nasz jasny idol unieważnił przetarg na budowę przedszkola. Szkoda, bo przedszkole ma być takie jak ogierek Kargula, który jak wiadomo był fajny i „amerykancki” Ponadto za tytuły powinni w „Nowym Tygodniu” przydzielać sowite premie, bo czyja ta kieszeń na pierwszy rzut oka nie wiadomo i można dojść do wniosku, że Leszka! Przez takie sugestie może jeszcze ktoś uwierzyć, że  Proskura jak hetman i kanclerz Jan Zamoyski funduje  za swoje. Dopiero potem autor daje do zrozumienia, że kieszeń „nasza” a tylko ręka jest wójta. Czyli klasyka.

Cwany plan

Gmina otrzymała od państwa z programu „Polski Ład” 9,444 miliona na budowę przybytku o nazwie „przedszkole”. Było to „prawie” rok temu. To „prawie” z czasem zdaje się kluczowe. Wójt sobie pomyślał, że jak tak, to te „prawie” 10 baniek będzie w 85% pokrywać jego cwany plan, a on sobie dołoży oczywiście nie ze swoich tylko z naszych te 15% i mu się to wszystko domknie i zbilansuje. Potem odtrąbi sukces… Tak sobie to skalkulował, tylko że zapomniał gdzie żyje i że inni: czytaj- wykonawcy na takie kalkulacje mają swoje anty kalkulacje, bo chcą zarobić. Tym bardziej, jeśli do trwającej pandemii w międzyczasie dochodzi wojna na Ukrainie, którą żyje cały naród, a do tego inflacja co miesiąc większa, bo rząd jakby było mało nieszczęść rozdaje na prawo i lewo i ją nakręca.

Szok po otwarciu kopert

Leszek myślał jak ostatni naiwny, że jemu jakimś cudem się uda i….bardzo się zaskoczył, gdy zajrzał do kopert w trakcie przetargu. Doznał chłop prawie szoku, który redaktor Stępień określił zaledwie mianem „sporego zaskoczenia” i być może są to nawet słowa samego Leszka. To dobrze, niech wie co to zaskoczenie, albowiem wielu jest notorycznie w takim stanie, gdy słucha jego pomysłów i pokrętnych tłumaczeń…

Najtańsza oferta opiewała na „zaledwie” 13,2 miliona, a najwyższa na 20 milionów. Była i trzecia, ale o tej cicho sza, może to było coś pośrodku? Dobrze to nie wygląda, bo do najniższej trzeba by dołożyć prawie 5 milionów z „naszej” kieszeni.

 Walczy dalej

Czy wójta po tym czytaniu podnosili z podłogi, to nie wiadomo, bo nie napisali o tym, ale jakby gruchnął o parkiet byłoby to zupełnie na miejscu. Po wszystkiemu jak się nasz Leszek z zaskoczenia otrząsnął, to wziął i przetarg unieważnił, a wie jak się to robi bo parę tygodni wcześniej unieważnił konkurs na dyrektora Centrum Kultury. Drugi ogłosił 10 sierpnia i następne otwarcie kopert z ofertami przetargowymi wyznaczył na 29 sierpnia w nadziei, że będzie taniej!

Ta nadzieja jest bardzo płonna i przypomina marzenie skazańca o tym, że akurat nad jego karkiem gilotyna się zatnie! Zapowiada również, że jakby co to się zakres prac przy planowanym przedszkolu okroi, żeby się zmieścić w kosztach. No, jest to jakieś wyjście tylko czy to już nie za późno. Jak dalej tak pójdzie to te prawie 10 milionów starczy mu na fundamenty!? W takiej sytuacji należy sobie zadać pytanie; czy ta budowa ma jeszcze sens i czy kiedykolwiek miała?

Nadal nie wiemy ile kosztowałaby modernizacja już istniejącego przedszkola przy szkole podstawowej, albowiem tam rzecz się rozbija o klatkę schodową. Mówi się, że miałoby to kosztować „dużo” tylko nikt nie wie co znaczy „dużo” Żadnych kalkulacji na owo „dużo” nikt nie przedstawił…

Brać bo dają

Dla pojmowania świata przez Proskurę i jego otoczenie nie bez znaczenia jest ten magiczny zwrot mówiący o dofinansowaniu, z którego wynika, że wystarczy coś tam dołożyć, jakieś przysłowiowe grosze i za nie będzie coś zupełnie nowego. Tak tymczasem nie jest, bo nie jest to do końca prawda, ale działa owa sztuczka jak hipnoza i rozpala umysły tych, którym się za specjalnie główkować nie chce. A nie chce im się, bo to nie ich pieniądze i ich odpowiedzialność. Ludzie lubią jak im się coś daje taki wniosek z tego wynika.

W poprzedniej kadencji na jednej z komisji stanęła sprawa budowy czegoś tam z dofinansowaniem i mniejsza co to było, a wtedy Andrzej Korkosz naszym decydentom zadał pytanie o charakterze szarady. Zapytał, czy gdyby państwo dawało 95% na budowę sieci domów publicznych, to czy też by w to wchodzili? Oczywiście odpowiedzi się nie doczekał po dziś dzień, ale charakterystyczne jest to, że wystarczy zarzucić temat dofinansowania a samorządy łykają to jak pelikany, nie patrząc czy inwestycja ma sens. Ot dają to bierzemy…

Kot ma lepiej

Jest jeszcze jeden smaczek, taki wysupłany w porywie szczerości. Stępień pisząc artykuł musiał polegać na opinii kogoś z UG, bo sformułował takie zdanie, które brzmi mniej więcej tak, że kiedyś tam planowano przedszkole w Zagrodzie, ale były obawy, że rodzice, którzy pracują w Krasnymstawie nie zechcą dowozić dzieci i zabiorą je do przedszkoli w mieście. Dla pełnego obrazu w Zagrodzie przedszkole miało być lokowane w budynku zabytkowego spichrza, który obecnie jest wystawiony do sprzedaży. To bardzo siennickie tłumaczenie, bo akurat rodzice pracujący w Chełmie podlegają podobnym prawom i dlaczego tylko jeden kierunek ma znaczenie?

Ważne w tym szczerym wyznaniu jest i to, że nikt z rodzicami nie rozmawiał, co jest niepisaną tradycją w gminie rządzonej przez Leszka. Gdyby Proskura chciał, to poznałby zdanie mieszkańców, bo co to za problem. Gmina liczy zaledwie ciut ponad 4 tysiące mieszkańców i jaki w tym problem spotkać się z zainteresowanymi? Kanały informacyjne i dystrybucyjne ma w postaci sołtysów i radnych. Gdy trzeba było podpisać się pod listem do Ziobry, żeby naskarżyć w nim na Ślusarczyka, to aktyw z całej gminy spisał się chwacko! Wobec tego zrywu, co tam dla nich odwrócić wektor w drugą stronę i iść z informacją pod strzechy? Przecież tu o dzieci idzie. W tym wypadku objawiła się w pełnej krasie przywódcza rola partii, która wiedziała lepiej, że rodzice mogliby się nie zgodzić, więc partia postanowiła co postanowiła. To nas plasuje niżej niż wspomniane koty, te wszak mają instynkt i mogą się nim kierować, a my takich co myślą za nas. A jak myślą to właśnie widać.

Nowa geografia

Mieszkańcom Zagrody po tym wszystkim została na otarcie łez łamigłówka, bo jak to jest, że ich miejscowość leży zaledwie od centrum 5 kilometrów i przy drodze głównej do tego wojewódzkiej, a tu w gazecie na potrzeby aktualnej rozgrywki stają się miejscowością na uboczu? Skoro tak, to gdzie znajdują się Baraki i Stójło? Myśleć, o czym mają jak widać wszyscy. Na to pytanie próżno czekać odpowiedzi, bo widać to władza decyduje co w gminnej geografii jest centrum, a co uboczem- jak ma w tym interes.

Wychodzi przy tym, jak rdza na Polonezie, że w gminie rządzi wójt i przypadek. Ten drugi grosza za swoje rządy nie bierze, ale ma przemożny wpływ na tego pierwszego i można powiedzieć, że tak naprawdę to on rządzi. W gminie brak jakiegokolwiek pomysłu czy koncepcji gospodarki nieruchomościami. Przedszkole powinno być już dawno i nawet nie w Zagrodzie tylko w dworku, obok szkoły w Siennicy Różanej, który tak samo, jak budynek dawnego przedszkola w Zagrodzie jest zabytkowy (a to pośredni dowód, że w zabytkach można lokować co się chce, ale jak się chce), ale ten temat omija się skrzętnie jak dziurę w moście, bo tam plany były co do zagospodarowania już dawno. Co też po części dowodzi, że wójt planować potrafi, tylko musi mieć w tym interes polityczny.

 

28
12

Wyborcze „weksle” radnego Piwko

Radny Piwko zwodzi swój elektorat obietnicami jak wnuczek babcię, że już będzie grzeczny, a tak naprawdę chce się dobrać do jej renty! W naszym przypadku baletnica z Lewicy chciałaby, żeby elektorat znów dał jej w wyborach prolongatę do powiatowej stołówki. Aktywny bardzo jest w Muzeum, gdzie wyprawia takie „salta”, że to się może skończyć hospitalizacją. Tymczasem są obietnice z kampanii i to niespełnione! Dziś o nich…

Mareczek Piwko alias „pączek w maśle” siedzi w poduchach z dobrobytu jak osesek w puchowym beciku. Dobrze mu!? Taki z tego żart historii. Brak mu tylko zdroworozsądkowej perspektywy i umiaru w aktualnej działalności, która przypomina szał zakupów. Tymczasem kadencja nieubłaganie ma się ku zachodowi powiatowego słoneczka i zaczyna zmierzchać, a radny coś obiecał na swoich wyborczych wekslach! Trzeba mu o tym przypomnieć, bo jak to tak!?

Obiecał stypendium

Gdy startował w wyborach samorządowych 2018 roku, to jedną z jego żelaznych obietnic było ufundowanie stypendium dla utalentowanego sportowca z Krasnegostawu. Piękna inicjatywa, taka kardiologiczna i dowodząca, że lewica ma serce, a może nawet duszę. Po deklaracji Kwaśniewskiego odnośnie tej ostatniej są wątpliwości. Oluś stwierdził, że duszy nie ma, ale wiemy na pewno, że kiedyś miał wątrobę i może nawet ma. Teraz dzięki temu odkryciu wiadomo, że „bezduszność na lewicy” się zdarza, prawie tak często, jak kac u Olka, ale u nas Mareczek duszę raczej ma i skoro tak, to trzeba się do niej odwołać. Minęło już prawie cztery lata i Piwko nic z tym „wekslem” nie zrobił. Z ulotkowej deklaracji wynika, że cyt „jeśli zostanę wybrany na radnego, to ufunduję… itd.” Taki zapis rozumie się jak klauzulę natychmiastowej wykonalności. W tym wypadku zaraz po wyborze, a przynajmniej w pierwszych miesiącach. Wszak sam tak to sformułował!? On widać czeka… Takowe stypendium zależy tylko od niego samego i nie ma żadnych innych ograniczeń poza jego wolą, rzecz jasna. Może brak talentu w mieście na miarę stypendium? Wątpliwe, ale trzeba poszukać. Tylko czy on szukał!? Może czasu nie ma na to szukanie, bo na razie nasz wrażliwiec lata jak Żyd tylko nie po pustym sklepie, ale po muzeum i zapowiada kontrole! Gdyby szukał z taką pieczołowitością, jak tam pcha paluchy to zapewne znalazłby sportowca albo i cały ich legion.

 

Piwko jest zawsze dobrym wyborem, ważne żeby później przekonać patrol policji. Hasło wyborcze radny też sobie sam wymyślił. 😉

 

Pasja sportowa radnego

Marek Piwko sam już uprawia dyscyplinę „prawie wyczynową” na razie jest nieoficjalna i nazywa się „chodziarstwo pielgrzymkowe świeckie” Porusza się przecież w trójkącie dworek starościński, Muzeum Regionalne i własny dom. Czasem łamie figurę i „zasuwa” na sesje rady powiatu i komisje, by tam być nieszczęśliwym przez tę podwyżkę diet, którą oprotestował, ale wziął w akompaniamencie padających słonych łez z jego troskliwych oczu. W tym pierwszym pracuje jako szef Centrum Integracji Społecznej. Do drugiego zagląda, ale nie dalej niż do pomieszczeń administracyjnych, a w trzecim mieszka. Być może ta dyscyplina, wkrótce zostanie przez niego samego certyfikowana i uznana za pełnowymiarowy sport. Wtedy sam sobie przyzna stypendium dla utalentowanego sportowca. Własnoręcznie sobie z tuzin dyplomów wypisze i uzna, że stypendium jemu się należy! Pomyśli, że skoro tyle się nachodził to jest jakiś wyczyn, a on jest wybitny. Jeśli się jeszcze informacją z krokomierza podeprze, to siebie ostatecznie przekona. Nie takie sporty na olimpiadę trafiają i nie takie mają oglądalność. Sportem jest widowiskowe pranie się po pyskach otwartą dłonią, tu może być podobnie. Dziś nie takie „cuda” się zdarzają. Tym bardziej że w jego obietnicy nie ma żadnych kryteriów oprócz pochodzenia z miasta, a to akurat Marek spełnia. No sprytnie nasz entomolog i wielbiciel nakrapianych owadów pomyślał. On z kolegami każe nam się emocjonować biologiem w muzeum, a tu proszę już 4 lata temu przewidział jak zrobić coby kasa została w rodzinie. Może tak być, może… To jest lewica.
Gdy otwierano „Stary Browar” w Poznaniu to w loterii inaugurującej jego działalność lodówkę wygrała „psiapsiółka” Kulczykowej, bo akurat miała takie szczęście i potrzeby. W tym porąbanym i zaściankowym powiecie wszystko jest możliwe. Może jednak Marek znajdzie pod koniec kadencji upragniony talent i da na parę miesięcy będzie przez to taniej!? O czasie trwania stypendium też nic nie wspomina…

Ulotka jak Talmud

Radny widać sam treść ulotki tworzył, w bólach na świat treść przychodziła i populizm aż wrzeszczy i przykładowo w takim jednym zwrocie „dobro ludzkie” stawia ponad urząd!. Figura retoryczna piękna, ale obosieczna. Do tego używa naprzemiennie zwrotu „dobro drugiego człowieka” Marks raczy wiedzieć jak to rozumieć, ale tu widać przede wszystkim chodzi o jego dobro! Jest „ludziem” i komunosocjalistą, który w swoim otoczeniu biedę wyrugował. Jeśli Piwko stanie przed lustrem to tam jako żywo znajdzie drugiego człowieka. Nawet podobnego do niego, o którego dobro można zadbać. Kryty jest i sprytne to, jak żydowskie tłumaczenia zawarte w Talmudzie na obejście różnych zakazów oraz zachowania w konkretnych sytuacjach. No nie trzeba zapominać, że przy socjal komunizmie majstrowali Żydzi. Może Piwko tym sposobem z pełną odpowiedzialnością powtarzać po Świętym Pawle, że zbawienie przychodzi od Żydów. Co prawda, co innego Apostoł Narodów miał na myśli, tak samo jak Poniatowski Staś co zawsze tak mawiał gdy żydowscy bankierzy pożyczyli mu pieniądze. No ale wszystko się tak ułożyło, że Żydzi wyskakują co chwila nawet w naszym zapyziałym powiecie. Cała jego ulotka Talmudem podszyta a Markowi tylko pejsów brak.

Klimat pomoże

Są i inne zobowiązania „powyborcze”, ale tamte tylko po to, żeby czymś zapełnić papier. Ciut niedorzeczne, ale takie są ponoć najbardziej chwytliwe. A choćby budowa basenu odkrytego lub kąpieliska na „chmielniku” To już jest czysta fantastyka. W mieście gdzie jest kryty basen i kąpielisk w jego otoczeniu Piwko będzie otwarty budować. Chyba tylko dlatego, żeby był. Może wypada poczekać na interwencję klimatu, bo ten jak wiadomo walczy z ludźmi gdyż ci nie chcą żeby się zmieniał. Klimat jednak chce się zmieniać i słuchać nie chce. Walczy z tymi co z nim walczą, i o dziwo ci klimatyczni zamordyści też z lewicy! Jeśli ten klimat przyjdzie zezłoszczony i tak powieje, że dach z basenu zwieje, ale bez kierownika MOSiR, to Piwko będzie miał i basen i do tego otwarty. Tylko poczekać musi. Wszystko może być, póki jest Lewica i nasz Piwko, rycerz niezłomny i pielgrzym świecki.

Mareczek zdziecinniał i to nawet nie jest poza, tylko on taki jest i w swoim piano biciu miarę zatracił. W Muzeum rozpoczął swoją kampanię w celu przedłużenia bytności w radzie. Ma o co walczyć, bo dziś powiatowa micha z melasą opiewa na 1700 złotych i to dla szeregowego radnego. Jak się jest tak jak on przewodniczącym komisji to ma się 2200 złotych. Jesienią bardzo się troskał, że duża podwyżka diet skusi ludzi do kandydowania i będzie tłok na listach. Jego widać ta perspektywa przeraża, a sam się uważa za predysponowanego do mandatu z „chyba” urodzenia!? Tematy, jakie podnosi są kłębkiem emocji i dziecinadą. Dlatego jak wyżej on już kampanię zaczął. Tymczasem są obietnice sprzed 4 lat i jedna w jego mocy i po to jest ten felieton, żeby Piwko nie bił piany tylko wrócił do spełnienia wcale realnych obietnic… Chyba łatwiej spełnić obietnicę niż przywrócić dwoje pracowników w Muzeum do pracy w sytuacji gdy się nie jest jego dyrektorem. Tyle że Lewica i Piwko kochają poświęcać się utopii…

 

 

 

 

 

 

 

30
6

Powiatowe przedszkole oczami dziecka czyli wszystkie nasze dzieci są

 

Nasze przedszkolaki są bardzo fajne. Oczka mają rozbiegane, czupryny zmierzwione, rączki pulchniutkie i liczka krase. Niektórzy są  z „dobrych klasowych domów”. Dziś opowiem o nich, i o tym co się w przedszkolu dzieje i dlaczego jest taki bardak!

 

W głowach naszych przedszkolaków „tysiąc Chińczyków sieka szczypiorek” i myśli się kotłują; co by tu spsocić. Może żabę napompować albo źdźbło komu w ucho wsadzić? Jak to za mało to podłożyć poduchę pierdziawkę, żeby mieć ubaw. Niektórzy mówią na to co się w przedszkolu dzieje tak, że jakbym to powtórzył to mama by mnie skrzyczała; skąd znam takie słowa! Jak ktoś wpadnie na pomysł żeby przedszkola zacząć likwidować to zaczną od naszego! No nie ma siły…

Marek „biedronkowy” 

Marek do przedszkola jak przychodzi, to zawsze przy drzwiach się bawi, a ma największy worek na kapcie. Na nim ma wydzierganą biedronkę . Mówi, że worek jest pamiątką rodzinną i u nich przechodzi z pokolenia na pokolenie. Oprócz kapci czerwonych z pomponami ma kanapki i wszystkie z szynką. Jak się go pytają; skąd szynka, to mówi, że z Biedronki. Na początku nikt mu nie wierzył, że biedronka daje szynkę, ale jak ją nam pokazał to wszyscy uwierzyli, że to taka Biedronka. Marek bardzo jest wrażliwy na niesprawiedliwość, ale jak go poprosić, żeby kanapką poczęstował to mówi, że może kanapkę odsprzedać!  Marek się jeszcze chwali, że jak urośnie to będzie siedział w dworku, jak dziedzic!

Marek „Bojący” i Krzyś 

Krzyś się z Markiem od Biedronki koleguje, ale jak długo to nie wiadomo. Krzyś nim do przedszkola trafił bardzo długo musiał siedzieć w domu „z dziatkami” Coś z 8 lat tego siedzenia było, bo nikt go nie chciał do przedszkola zapisać. Przez ten czas planował przejęcie kontroli nad przedszkolem, ale jak to u Krzysia bywa nic mu z tego nie wyszło. Krzyś tak ma, że lubi rozkręcać zabawki i jak je poskłada to mu części zostaje. Potem szuka winnych tego stanu rzeczy, ale jak to tak można, przecież to on rozkręcał sam! Podobno kiedyś popsuł młotek i kulkę od łożyska!


Obaj z Markiem „biedronkowym” są zaliczani do „czerwonych skrzatów” i dokuczają „starszakom” od Andrzeja. Podbierają im zabawki i podwieczorki, a jak się da, to chowają kapcie. Straszą Marka „bojącego” co jest zastępcą Andrzeja, że mu gwizdną worek z kapciami i zrobią opinię poza przedszkolem ! Marek się boi, bo ciapy ma wypasione, szyte na miarę i z koronką! Szczególnie Markowi „bojącemu” Krzyś zabrałby zabawki i to wszystkie! Sami chcieliby rządzić w przedszkolu…

Leszek

Może jeszcze w tych psotach „starszak” Leszek z nimi się równać, ale ten to już zupełnie inna kategoria. Leszek ma swój zakątek i jak dorośnie to będzie chirurgiem, ale pewnie wyjdzie mu z tego ginekologia. Ze swojego kątka nie wychodzi i na wszystkich patrzy z góry, a uwielbia gadać do misiów i lalek. Uważa, że jest historyk i wszyscy powinni go słuchać! A kiedyś to było tak, że jeden Miś nie wytrzymał i jemu nagadał, że zrobił z niego złodzieja! Ten Miś mówił w imieniu innych, a zły był na Leszka i to tak, że Leszek zamilkł. To był mały cud, że ktoś Leszkowi dzioba zakneblował!

Boguś

Jest jeszcze w „starszakach” Boguś, który ma bardzo duże kieszonkowe i jakby się uparł to kupiłby całe przedszkole, a potem zrobił z niego magazyny! Boguś uważa, że za ostatnie przeziębienia odpowiada diabeł i jak ktoś jest niegrzeczny to wtedy straszy go piekłem. Powtarza, że przeziębienia nie ma, ale jakby kto chciał, to on mu aspirynę sprzeda, bo akurat ma przy sobie. Ostatnio jacyś źli ludzie narobili Bogusiowi zdjęć, a to nie była „Pierwsza Komunia” i był z tego powodu bardzo zły. Skąd ci ludzie byli, nikt nie wie, ale chcą Bogusiowi udowodnić, że na lewo zapisali go do przedszkola. Wszystkie przedszkolaki mu z tego powodu bardzo współczuły. Poza tym Boguś ma ambicje, żeby dostać się do jeszcze większego przedszkola w Warszawie. Boguś jest taki świętoszek, że prawie w przedszkolu śpiewa psalmy i jakby mógł to zamiast obiadku byłaby msza! Ze dwa lata temu Boguś obraził się na tych co go do przedszkola zapisywali.

Ewcia, Justynka i Ania

Bardzo wpatrzona w Bogusia jest Ewcia i Justynka… Ta pierwsza to uważa, że Boguś jest bardzo mądry, ale zaraz po niej. W ogóle Ewunia ma ambicje być szefową przedszkola w tej miejscowości co mieszka i bardzo by chciała, ale strach jej mówić, że się nie nadaje. Kiedyś to nawet chciała Andrzejowi wejść w paradę, ale jak jej powiedzieli, że deseru może dla niej braknąć to dała sobie spokój. Ewcia dużo mówi i bardziej się nadaje do kabaretu, bo mówi co myśli i to publicznie, a nawet jak nie przemyśli to też mówi… Ewa koleguje się z Justynką, bo Justynka zna tych co do przedszkola zapisują, a poza tym zawsze przynosi dobre kanapki i cukierki. Kolegują się więc, bo to jedyne dziewczyny w tej części przedszkola. Jest co prawda jeszcze Ania, ale ona się nie bawi z nimi… Ania jest w grupie starszaków „Koniczynek” Ania ma warkocz i duże kieszonkowe, które rozdaje tylko, że to nie są do końca jej pieniążki i trzeba je oddawać. Ania jest grzeczna i małomówna.

Janusza „Koniczynki” Marcin, Karolek i Tadzio 

W „Koniczynkach” rządzi Janusz, który kiedyś był szefem przedszkola tak jak Andrzej teraz i to przez 16 lat. Janusz wtedy mówił wszystkim z kim się mają bawić i czym. To były ciężkie czasy, szczególnie dla Marka „bojącego”. Marek się bał odrzucenia przez Janusza i przez to często pochlipywał rozczarowany tym wszystkim w szatni. Teraz Marek ma lepiej, ale też się boi, że mu to zabiorą. On zawsze coś sobie znajdzie, żeby się bać…

Janusz teraz narozrabiał i to tak, że podwieczorku nie dostanie. W ogóle Janusz jest rozrabiaka i dokucza Andrzejowi. Mówi, że jak on był szefem to było lepiej . To nawet prawda, bo on wtedy na siebie nie krzyczał i sobie nie dokuczał… U Janusza w „Koniczynkach” jest jeszcze kilku starszaków. Jest Marcin co ma oczka ruchliwe jak chomik w kołowrotku. Milutki jak wielkanocny zajączek. Tam, gdzie mieszka, też chodzi do przedszkola i on bardzo lubi cukierki, ale zawsze jak ktoś częstuje. Karol to kolejny starszak od Janusza. On kiedyś miał przedszkole prawie na własność i długo w nim siedział. Teraz wyszło po podliczeniu obiadków, że to już jest zerówka… Karol nic nie mówi, tylko je paluszki. No i jest Tadek co nosi okulary i gada głupoty. Ten też miał przedszkole, prawie swoje, ale mówią, że już nie chcą, żeby do niego wracał. Mają teraz takiego Janusza, co jest miły spokojny i nigdzie nie pędzi…

Stasio, Piotrek, Marek, Mirek…

Są jeszcze inni w naszym przedszkolu. Jest taki Stasio, którego kiedyś Janusz namówił, żeby był jego kolegą. Stasiu, nie odmówił, bo się bał, że z przedszkola może wracać na bosaka i dlatego z Januszem musiał się kolegować. Stasio jest grzeczny i małomówny i nosi okulary. Tam, gdzie mieszka też chodzi do przedszkola… Mówi, że jak urośnie to wyłysieje, bo nie rozumie tego, co się w przedszkolu dzieje.

Jest też blisko Andrzeja taki jeden Piotrek. On kiedyś siedział przy drzwiach i tam był przeciąg, i Janusz tam go usadził. Piotrek drzwi i okna przymykał jak Janusz rządził w przedszkolu, a teraz ma lepsze miejsce i już go nie przewiewa. Teraz siedzi blisko Andrzeja, ale się nie cieszy, bo mu Krzyś dokucza. Mamy i jeszcze jednego Marka, ale ten jest ani bojący, ani biedronkowy tylko malowany. Marek jest grzeczny i jak z obrazka do tego jest kolegą Andrzeja i zawsze ma takie samo zdanie jak Andrzej. Jest i Mirek i na niego można zawsze liczyć, a jest z niego bardzo duży przedszkolak i też jest kolega Andrzeja, ale on na Andrzeja nie może liczyć tak jak Andrzej na niego. Mirek poza tym tak, mówi jakby był zza Buga a tam jak wiadomo nie ma przedszkoli takich jak nasze!

 Święty Józio

Mamy w przedszkolu też Józia, który jest prawie święty. Józio jest kolega z Andrzejem, jest bardzo spokojny i rozsądny. Przed każdym przyjściem do przedszkola Józio idzie do kościółka pomodlić się o to, żeby Bozia dała mu siłę, żeby mógł w przedszkolu wytrzymać. Józio mówi, że jak słucha innych przedszkolaków, szczególnie tych przemądrzałych; co plotą głupoty to może to wytrzymać. Józio uważa, że to jest dowód, że Bozia jest i do tego wysłuchała jego próśb, bo dała mu siłę, o którą prosił…

 Jasio wędkarz 

Jak jest Józio, to musi być w przedszkolu Jasio i u nas też tak jest. Jasio jest bardzo spokojny prawie tak jakby go nie było. Jasio jest blisko Andrzeja i jak trzeba to mówi ale chyba jest mu smutno, że w naszym przedszkolu jest taki bajzel. Jasiu, męczy się w przedszkolu i tęskni za łowieniem ryb. Bo jak mówi, tam nad stawem wiadomo o co chodzi i na ryby nigdy nie wziąłby Ewy, bo ona dużo i głupio gada. Leszka też by nie wziął, bo by go pouczał jak ryby łowić…

Wicio

Mamy jeszcze Witka, co jest od porządku w przedszkolu. Witek nosi okulary i jest jednym z największych przedszkolaków. Podobno kiedyś, jak poszedł sam do ZOO, to wszyscy myśleli, że niedźwiedź z klatki uciekł, dopiero poznali, że to nie niedźwiedź, bo niedźwiedź nie nosi okularów! Witek jest fajny, ale mu wszyscy wchodzą na głowę i mówi, że jak urośnie to zostanie strażakiem, żeby innym wchodzić na dachy…

Andrzej

No i na koniec Andrzej. On ma najgorzej, bo mu dokucza Janusz, ale to nic, bo Janusz już taki jest. Janusza boli to, że już na stołówce nic nie znaczy i nie decyduje kto dostanie dokładkę. Andrzejowi najbardziej dokuczają ci co razem z nim dostawali się do przedszkola. Oni mówią, że on się do przedszkola dostał kuchennymi drzwiami albo, że jest adoptowany. On się nawet nie denerwuje, tylko jak mu źle, to się zamyka w schowku na szczotki i słucha muzyki. Andrzej mówi, że wolałby być kierownikiem kina niż szefem przedszkola, bo w kinie jak idzie film to jest cisza, a tu jak on mówi to wszyscy drą gęby, i kierownik ma więcej do powiedzenia, i to on decyduje jaki film puszcza i kto może być w kinie. Jeszcze Andrzejowi Marek „bojący” wcale nie pomaga, tylko się często boczy i wszystko robi żeby być kolegą wszystkich, i tyle z niego pożytku jak z misia z którego sypią się trociny. Takim misiem nie można się bawić ! No i wszystko robi, żeby na przedszkolnej gazetce były tylko jego zdjęcia! 

Jest jeszcze taka pani, Teresa ma na imię i ona wielu wpisała do tego przedszkola, i ci, co najwięcej dostali to teraz jej dokuczają. Ona nawet nie chce mieć z naszym przedszkolem niczego wspólnego, bo to już nie przedszkole, tylko poprawczak!

 

25
4

Pat i Mat zbawiają świat

 

Duet „Pat i Mat”, w osobach radnych powiatowych; Krzysia Zielińskiego i Marka Piwki  w dniach 3-4 sierpnia zawitał do krasnostawskiego Muzeum. Cel: zbawienie świata. Tym razem zaczęli od zatrudnionej emerytki na miejsce zwolnionej pracownicy. Oczywiście znalazło to oddźwięk w „Nowym Tygodniu”, ale bez pikantnych szczegółów. W ogóle można odnieść wrażenie, że serwuje się opinii publicznej tylko to co radnym jest „na rękę” 

Po sesji 21 lipca, gdzie próbowano z Andrzeja Gołębia dyrektora Muzeum Regionalnego zrobić rosół, nastąpiła „pieriedyszka” i przegrupowanie. Gołąb od jednego z samorządowców usłyszał deklarację, że niech sobie nie myśli, że to, co go spotkało na sesji jest rzeczą najgorszą albowiem jak zapewnił go wspomniany, to najgorsze dopiero ma nadejść. Po takim orędziu wypada zastanowić się, czy to jeszcze samorząd, czy już dom obłąkanych. To nic innego jak zapowiedź „samorządowej wołynki”, za którą bierze się publiczne pieniądze. Co by nie mówić, wydarzenia nie opisane, jak i te opisane przez „Nowy Tydzień” potwierdzają „zawoalowane groźby” naszych wybrańców narodu…

„Nic” jako „coś”

Wizyty wspomnianej dwójki w Muzeum Regionalnym odbyły się z godnym utrwalenia przytupem. Stępień z „Nowego Tygodnia” o tym, że były dwa naloty nie wspomina, widać mu nie powiedzieli a skupia się na rzekomych rewelacjach Zielińskiego, który tradycyjnie nic nie znalazł, ale „owo nic” przedstawił jako „coś” Uczynił to w swoim autorskim stylu. Krzyś już tak ma, że potrafi w rozjechanej przez auto żabie doszukiwać się zabójstwa z premedytacją, na tle rasowym z udziałem służb specjalnych Federacji Rosyjskiej. 

Krzyśfuria w Muzeum

Pierwsza wizyta „duszpasterska” odbyła się w środę 3 sierpnia i wtedy wpadł z „kontrolą” w solowej akcji Zieliński. Ta jest warta uwagi, gdyż miała osobliwy finał. Radny dyrektora nie zastał, bo się z nim nie umawiał. Wlazł do Muzeum prosto z ulicy, bo zachciało mu się kontrolować dokumenty. Wszystko odbywało się w tak przyjaznej atmosferze i w takich oparach kultury osobistej, że gdy na drugi dzień świeżo zatrudniona relacjonowała dyrektorowi Gołąbowi jej szczegóły to… płakała, i nie były to łzy szczęścia.

Zieliński potrafi wydobyć z siebie co ma najlepsze, byłem kilkukrotnym świadkiem takowych ekstrakcji. W sprawie wizyty i „specyficznej etykiety” radnego, Gołąb rozmawiał z Witoldem Boruczenką przewodniczącym Rady Powiatu. To nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Trzaskanie drzwiami, wrzaski to podręczny arsenał „inżyniera cukrownika” niedoszłego wicestarosty i byłego szefa struktur wojewódzkich „Solidarnej Polski”. Jak również byłego członka rady nadzorczej „Dworców Lubelskich” i byłego kierownika promocji miasta Krasnystaw.

Co ciekawe to radny Krzyś zna zatrudnioną, albowiem pracowali razem w dużej państwowej firmie. Ona prowadziła sprawy administracyjne i jak widać dopracowała się emerytury. On był zastępcą kierownika działu mechanicznego.

Pytać żeby pytać

Wracając do rewelacji Zielińskiego utrzymanych w duchu „zabili go i uciekł” wypada dodać, że stanowisko „pomoc administracyjna”, na które zatrudniono panią jest obsadzone bez konkursu albowiem ten nie jest wymagany.  Zgodnie z ustawą, to nawet nie jest stanowisko urzędnicze. Zastępstwa to normalna rzecz, ale widać Zieliński tego nie wie, chyba zbyt krótko miał do czynienia z pracą. Przecież w perspektywie jest prawdopodobnie rozprawa przed sądem pracy i może dojść do przywrócenia zwolnionej. Ewentualny konkurs też byłby wodą na młyn „inżyniera” tylko wtedy krzyczałby; dlaczego konkurs, przecież nic nie wiadomo! Natomiast kolejny tropiciel Piwko sugeruje, że dyrektor zmienił regulamin a dowodów na to nie ma! I jak on mógł!  Szukał dowodów na zmianę regulaminu pod stanowisko nie urzędnicze ale nie znalazł… Może nikt regulaminu nie zmieniał? Mało tego to chce jeszcze Piwko uchwały rady powiatu by wejść do Muzeum i je skontrolować. Ciekawe w jakim zakresie?  

Wygodne do prasy, a niewygodne pod dywan

Tymczasem bez względu na wszystko, dyrektor musi zapewnić funkcjonowanie placówki dlatego zatrudnił kogoś kto potrafi to uporządkować. Zieliński nie chce mówić za wiele, bo to akurat nie pasuje do jego tez. Otóż, kiedy w czerwcu tego roku wpadł na podobną kontrolę, zarzucił Gołębiowi bałagan w dokumentach. Oświadczył to z płomieniem w oczach, zdawało mu się, że dyrektora „złapał”. Ten odpowiedział, że owszem; on za to odpowiada i właśnie dlatego wręczył wypowiedzenia. Zmieszał się radny, ale na sesji 21 lipca wystąpiła podobna sytuacja i tu Zieliński również się zagalopował a Gołąb odpowiedział tak samo że właśnie z racji swojej zwierzchności wręczył wypowiedzenia, albowiem takiego stanu rzeczy nie może tolerować. Wynika z tego, że radni „kontrolerzy” stąpają po kruchym lodzie i nie za bardzo chcą zaglądać w niektóre „teczki” Są przecież jeszcze protokoły z kontroli starostwa w Muzeum Regionalnym a w nich wnioski i zalecenia. Zawarta tam wiedza może całkiem Zielińskiemu i Piwce popsuć humor i oni to chyba wiedzą, dlatego o tym jest cicho jak po śmierci organisty. Poza tym trzeba brać pod uwagę, że zatrudniona pani poszerzyła krąg osób stając się depozytariuszem wiedzy na temat zastanych porządków, a to dla radnych jest bardzo niewygodne. Znamienne jest i to, że Stępień z „Nowego Tygodnia” rozmawiał ze wszystkimi tj. Zielińskim, Piwko i Leńczukiem, a z dyrektorem Gołębiem słowa nie zamienił. Jak sięgnąć pamięcią to już drugi taki numer wykręcił dyrektorowi.

Emeryt „dobry”

Co by o tym nie myśleć, to „imć radny” Zieliński zawsze potrafi znaleźć zastosowanie dla „emeryta” W jego postrzeganiu są widać emeryci „pożyteczni” i „niepożyteczni”. Tych drugich, emeryturą się piętnuje. Wypadałoby to ujednolicić, ale na razie to się nie zanosi. W 2018 emerytkę i do tego prezes jednej ze spółdzielni mieszkaniowych namówił Krzyś i wprzęgnął do rydwanu swojego planu wyborczego. Skłonił panią by startowała w wyborach do fotela wójta gminy Krasnystaw z Komitetu Prawa i Sprawiedliwości. Tak się złożyło, że gmina Krasnystaw leżała w okręgu wyborczym, z którego i on startował do rady powiatu. Operacja się powiodła, albowiem sprzężenie zadziałało i emerytka ciągnęła Krzysia, który zdobył prawie tyle samo głosów co ona. W tej batalii był największym beneficjentem, a wspomniana musiała obejść się smakiem, bo oprócz płonnych nadziei nie zyskała nic. Doszły mu jeszcze głosy w gminie Łopiennik i Fajsławice i mandat był w jego garści. By nie być gołosłownym to na 639 głosów, które zdobył 476 było efektem sprzężenia z emerytowaną kandydatką na wójta.

Emeryt „zły”

Inna „emerytka” Teresa Hałas wtedy poseł odpowiedzialna za konstrukcję list przyjęła go w poczet kandydatów na radnych PiS, żeby w ogóle mógł startować i dziś wrzeszczeć. To też pośredni dowód, że Zieliński sam siebie nie wymyślił tylko jest owocem cudzego zaangażowania i bezinteresownej pomocy. Bez „emerytów” i grupy ludzi byłby „nikim” i to, że jest radnym bardziej zawdzięcza innym niż samemu sobie. Bez wsparcia byłby tylko zdjęciem na ulotce jak wielu którzy trafiają na listy tworząc sztuczny tłum lub spełniając wymogi parytetów. A to, że obecnie doprowadził się do stanów rozstroju nerwowego jest li tylko jego zasługą i pokazem własnych umiejętności politycznych. To może sobie zawdzięczać i nikt mu autorstwa tego sukcesu podważać nie będzie. Obecnie Tereska Hałas jest „passe” i do tego emerytka. Taka Krzysia mądrość etapu i chyba ostatnie podrygi na lokalnej scenie politycznej.

Leńczuka Andrzeja i starosty „emeryta” Krzyś nie znosi ale „emeryt” Szpak nie budzi w Krzysiu „odrazy” a wręcz przeciwnie, stanowi dla niego stabilny filar w wygłupach. Obaj współpracują zgodnie jak ojciec i syn. Przecież Szpak w jego narracji sprzed wyborów 2018 roku był uosobieniem układu i przyczyną jego niepowodzeń, opowiadał o tym z wypiekami na twarzy…

Tajemniczy ZUS Majewskiego

Były dyrektor Muzeum Regionalnego również był emerytem. Majewski pobierał wynagrodzenie jako dyrektor Muzeum Regionalnego i emeryturę. Sprytnie to ujął w swoim oświadczeniu majątkowym, albowiem to drugie nazwał enigmatycznie ZUS a tego skrótu tłumaczyć nie trzeba. Kwoty były następujące: 2017 – 20 038.21, 2018- 25 603.18, 2019- 39 766. ostatnie dotyczy roku, w którym odchodził w glorii do Biłgoraja.

Wypada podsumować pienia duetu „Pat i Mat” Piwko to „krasnostawska kawiorowa lewica, co walczy z głodem na świecie siedząc przy kotlecie”. Wobec tego wypada sięgnąć po archiwalia, a tam najcelniej podsumował jakość jego działalności, w samorządzie miasta na koniec kadencji 2006-2010 „krasnostawski Michnik” Romek Żelazny. Ideolog tamtej strony sceny politycznej  napisał na łamach „Echa Krasnegostawu” tak; „Interpelacje przypadkowe i niezwracające uwagi. Przestrzega zasad dobrego wychowania nawet wobec ludzi pod wszelkimi względami różnych od siebie. Obciążają go jednak grzechy SLD-skiej młodzieży-brak zrozumienia dla krytyki, źle pojęta ideowość, obrażanie się na tych, co są poza partyjnym klanem, mentalność grupowa. Ale i to byłoby do przełknięcia…”. W tym miejscu należałoby wspomnieć jak to radny szuka kontrowersji w wyjazdach służbowych Gołębia do Urzędu Marszałkowskiego. Troska o finanse w takich okolicznościach zakrawa na żart, albowiem Piwko winien pamiętać dalszą część charakterystyki „Echa…” a ta doskonale pokazuje „kontrowersje” z jego udziałem i wcale nie wydumaną, a brzmi to tak; „Niestety, Piwce prywatny interes pomieszał się ze służbą publiczną. Jego rodzinny układ czerpie profity z Biedronki w wysokości 15.000 zł miesięcznie. Ma prawo. Tyle że Piwko pozwolił sobie jako radny być publicznym adwokatem tego układu…” Teraz dorzucił jeszcze złośliwość, która estymy nie dodaje jemu i sprawie oraz demagogię. Natomiast Krzyś Zieliński zmierza w kierunku pozy wiejskiego mędrka z anegdoty, który na wszystkim się zna i wszystko wie, ale jak poszedł na potańcówkę, a na niej w gębę dostał to nie wiedział dlaczego…

 

28
1

Osadnictwo na prawie biłgorajskim i inne ciekawostki

Dziś ciąg dalszy relacji z „muzealnego frontu”, ale teraz o tym, co radnym z „Sanhedrynu” umknęło podczas sądu nad dyrektorem Gołębiem z Muzeum Regionalnego w Krasnymstawie. A poza tym, dowiemy się jak to jest, z tym byciem dyrektorem muzeum u innych i co mówi o tym ustawa…

Majewski poprzednik Gołębia wzbudzał kontrowersje i nawet protestowała rada muzealna, gdy startował w konkursie. O zarządzaniu muzeum nie miał bladego pojęcia. Słyszy się za to, że równoważył te braki (albowiem jemu wolno równoważyć) wyjątkową ugodowością. Jednakże, na czym polegała owa ugodowość to się nie idzie dowiedzieć konkretnie. Cudowna właściwość owiana jest mgłą tajemnicy i woalem milczenia. Z tego, co udało mi się ustalić, to w tym stadle też iskry leciały, ale nikt wyżej niż trzeba było nie podskakiwał. Majewski sam sobie porządek wprowadził, a Gołąb trzeci rok nie może, bo wszyscy pchają mu tam łapy. Tym samym mamy w Muzeum wojnę jak na Ukrainie. Zarówno tu, jak i tam koniec konfliktu nie leży w gestii stron sporu, tylko w wypadku Ukrainy dogadania się USA z Rosją, a u nas to problem radnych, którzy powinni przestać być aliantem pracowników.

Co skrzętnie przemilczeli i dlaczego?

A tymczasem na sesji nadzwyczajnej 21 lipca żaden z radnych skupionych w Sanhedrynie, który próbował osądzać Gołębia na czele z arcykapłanem Janeczkiem nawet się nie zająknął w sprawie pracy części muzealników w biłgorajskim muzeum. No skoro tak ma wyglądać dochodzenie do prawdy to wypada zapytać od kiedy radni z Janeczkiem w awangardzie mają te objawy? Przecież to jest kamień węgielny wszystkiego i zwrotnica dziejów. Widać nie chcą o tym mówić, bo to burzy ich tezy i całą narrację.

W Biłgoraju pracuje w tej chwili już troje z krasnostawskiej ekipy a pierwszy poszedł tam na pół roku przed powołaniem Gołębia na dyrektora. Teraz ta trójka to już prawie kolonia i wygląda to na stałe osadnictwo „na prawie biłgorajskim” i tak jak kiedyś musi być ten pierwszy: pionier i „sołtys zasadźca”. Majewski, gdy szedł do Biłgoraja to wziął sobie, czy to w wianie, czy na pamiątkę jednego ze swoich podwładnych. Widać się lubili… Szczerze trzeba powiedzieć, że nasze tęgie „senatorskie głowy” o tym fakcie nie wiedziały i w zeszłym roku na sesji 30 września co poniektórzy byli zaskoczeni tym zjawiskiem. Wcześniej nie było takich sytuacji i doprawdy wygląda to tak, że Majewski wpływa na Muzeum w Krasnymstawie będąc dyrektorem Muzeum w Biłgoraju. Co istotne to akurat ten pracownik o pionierskich skłonnościach teraz dostał wypowiedzenie z pracy i wcześniej również.

W ogóle obie placówki zrosły się w sposób osobliwy, żeby nie powiedzieć pokraczny, ale to temat na inny felieton. To jak wspomniałem jakoś „Sanhedrynu” nie intryguje. Powiat krasnostawski płaci za pełne etaty i pracownicy dokazują w rodzimej jednostce, a w Biłgoraju gdzie mają szczątkowe lub jakąś inną formę zatrudnienia są jak do rany przyłóż. Widać nas stać, ale też nie do końca wiadomo która jednostka jest rodzima. Ta sytuacja, że się powtórzę jakoś nikogo nie intryguje, nikt nie pyta…Tymczasem, zamiast tym się zająć biolog jest na stole sekcyjnym, i kroi się go na filety.

Co na to ustawa i jak jest u innych.

Należy zauważyć, że w świetle przepisów rozporządzenia ministra kultury z 30 czerwca 2004 r. w sprawie organizacji i trybu przeprowadzania konkursu na kandydata na stanowisko dyrektora instytucji kultury (DzU nr 154, poz. 1629) formalne kryteria wyboru kandydatów na stanowisko dyrektora określa właściwy organizator (§ 2). W przepisach tego rozporządzenia brak jest zapisów określających kryteria, jakie powinien spełniać kandydat na dyrektora instytucji kultury, nie ma określonych wymogów co do kwalifikacji czy doświadczenia zawodowego, jak i sposobu dokumentowania powyższego. A zatem przepisy te cedują powyższe uprawnienie na organizatora instytucji kultury, którym w niniejszej sprawie jest zarząd powiatu. Tyle ustawa, która w tej kwestii rozwiewa wszelkie wątpliwości, a ewentualne zarzuty czyni niemądrymi…

Dyrektor tymczasem ma zarządzać i pozyskiwać środki, a od realizacji ma pracowników naukowych nazywanych merytorycznymi. Przecież organizator muzeum regionalnego Zygmunt Tokarzewski był — nauczycielem plastyki, regionalistą, żołnierzem AK i jak Janeczek mógł to przeoczyć. Wypada Tokarzewskiego wywlec z grobu jak drzewiej Czarniecki wywlókł truchło Chmielnickiego i mu nawtykać albo zrobić sąd nad nim jak papież Stefan VI nad truchłem swojego poprzednika Formozusa. W niedalekim Lublinie dyrektor Muzeum Lubelskiego na Zamku przyszła spoza muzealników i to zupełnie. Nikomu nie przyszło do głowy toczenie piany, ale Lublin to duże miasto nie to, co zaścianek zaścianka, jakim jest Krasnystaw. No i ta pani z kręgów politycznie bliższych towarzystwu zbuntowanemu w Muzeum Regionalnym. W Lublinie nie musieli się dogadywać i godzić, tylko dlatego, że się nie pokłócili. Wynika z tego, że lubelskie PO i cała reszta bardziej „otwarte” i swojaczki atakować nie będą. Co warte uwagi to nowa dyrektor Muzeum na Zamku teraz już oddziału Narodowego bardzo dobrze sobie radzi.

Po tym można wnieść, że u nas w jakiejś części idzie o wojnę z PiS a Gołąb jest z nim kojarzony ale tu znów jest knot albowiem część muzealników o których wyżej jeździ do Biłgoraja i „już pisowca” Majewskiego. Tam jak wiadomo rządzi PiS i to jak rządzi. Nie tak jak nasz, który się kłóci o byle co. Chyba że Majewski taki pisowiec, choć jest ich nominatem !? W tej kwestii jest „kociokwik” i całkowite pojęć pomieszanie, jak to na wojnie.

Eksport rewolucji

Janeczek winien swoje reformatorskie pomysły, jak przystało na pełnokrwistego rewolucjonistę, wyeksportować do Lublina i tam zacząć dyrektor Muzeum a prywatnie małżonce Prezydenta Żuka wyciągać braki kierunkowe. Niechby tam postrzępił języka. Przecież powinien, jest radnym powiatowym i skoro wziął się za porządki w tutejszym muzeum, bo jak leczyć to wszystkich! No i tam to jest dopiero pole do popisu! Idąc dalej, ale nie za daleko, to na czas sesji obok Janeczka usadzili Krzysia Zielińskiego, który po maszynach spożywczych Lubelskiej Politechniki a pracował w dziale promocji miasta Krasnystaw jako jej dyrektor nie będąc specem od marketingu i reklamy. Może stąd te „dni dinozaura i pocałunku”, ale choć za Krzysia było wesoło. Jak w takich okolicznościach „arcykapłan” może spokojnie siedzieć, toż „trąd niekompetencji” toczy powiat z radą włącznie!? A w Warszawie jest Muzeum Powstania Warszawskiego, które tworzył polonista Ołdakowski, no to już stan pandemii!

Naszwasz” człowiek i stanowiska dla zaplecza

Niechby jeszcze Janeczek z Nowosadzkim zajrzeli do Biłgoraja, bo tam Majewski zastąpił dr. Dorotę Skakuj na stołku dyrektora, która też startowała w konkursie. Na upartego to też powód do wojny, bo wtedy Majewski miał pracę i nic to, że z powiatu biłgorajskiego. Tylko w Biłgoraju więcej rozumu mają i nikt nie wpadł na pomysł wojny o Majewskiego, bo może dostrzegli jej bezsens. Może uratowała go jego „turobińskość”? Pani była dyrektor i doktor miała w Muzeum Ziemi Biłgorajskiej 8-letni dyrektorski staż i sporo publikacji a musiała uznać wyższość magistra z Turobina. To, że się płaci stanowiskami za poparcie to nie nowina i trzeba mówić o tym otwartym tekstem. Przecież wicestarostwo dla Nowosadzkiego jest taką zapłatą za koalicję, a Janeczek obraziłby się, gdyby kto inny został przewodniczącym komisji zdrowia…

Majewski to ciekawe zjawisko w Krasnymstawie jest peeselowcem a w Biłgoraju pisowcem. Tak szybko nawet Jezus wody w wino nie przemieniał jak się Majewszczak przeistacza, ale co zrobić. Jak widać „elity partyjne” przenikają się jak ludność i kultura na pograniczu. Być może nikt przez to go w Biłgoraju nie atakuje, bo jest „naszwasz” człowiek. W Krasnymstawie też to zjawisko występuje, bo są tacy, że wszędzie im dobrze a choćby Nowosadzki Marek, który na każdą szafę się wdrapie jak wie że tam są cukierki. Zresztą Majewski kiedyś witał Kaczyńskiego chlebem i solą…

Tak czy siak, wypada naszym pieniaczom życzyć odrobiny refleksji, bo zalety Gołąb ma i żeby im się tak chciało jak jemu się chce a że część pracowników woli wojować niż pracować, to trudno. W Muzeum sporo się dzieje wartościowego mimo wojny domowej i dyrektor jest z terenu powiatu, a że po biologii. Ustawa cytowana wyżej jasno precyzuje. Może wypadałoby orłom samorządowym zacząć chadzać do Muzeum, ale nie w charakterze inkwizytorów albo okazjonalnie, bo akurat starostwo korzysta z lokum pod swoje spotkania. W Biłgoraju skoro już o nim mowa to mają taki zwyczaj, że nie wieszają psów na swojej poseł i Beata Strzałka jest eksploatowana jak śląskie kopalnie w swoich najlepszych latach. Nikomu tam nie przychodzi do łba, żeby się z nią kłócić i toczyć „wojny domowe”. Zalet z posiadania swojego posła jest wiele a z jego braku nie ma dosłownie nic. Jest się czarną dziurą na mapie i tyle, ale jak ktoś nie dorósł do roli radnego powiatowego, to ma problem.

Muzeum jest wytrzepane jak nie przymierzając torba po cukrze i wypadałoby znaleźć nowy obiekt do rozbijania na atomy. Zbliża się wszak 18 sesja nadzwyczajna i należałoby ją uczcić czymś wyjątkowym. Może zacząć mówić o tym, czy lekarz bez specjalizacji może asystować pod okiem lekarza ze specjalizacją. Nie, żeby potępiać takie praktyki, bo te są dopuszczalne, ale dla zdrowotności można się wziąć za łby, tak jak w przypadku biologa w muzeum, który wcale nie musi być „muzealnikiem” Amen.

 

23
6

„Darcie mordy” czyli politykowanie po krasnostawsku

Ciężko zgadnąć, dlaczego radni zwołali sesję nadzwyczajną 21 lipca. Te powody, które zawarli w porządku sesji jakoś mnie nie przekonały. Przebieg spotkania dowiódł, że sesja była bezsensem. Moim zdaniem oni się skrzyknęli, bo chcieli dobrać się do cukru w powiatowych cukiernicach.

Pięknie to widać w relacji jak się nim cieszą, oczywiście nie wszyscy. Słodzą, mieszają, szczękają garami jak Makłowicz podczas kręcenia kolejnego odcinka. Bo my tu myślimy, że oni się troskają o nasze dobro, a to ściema. Im o ten cukier chodziło, bo przecież od jakiegoś czasu jest z nim problem i jak mówią eksperci grożą nam kartki. Jak się chłodniej zrobi, a cena opału poszła w górę, to pewnie wzrośnie lawinowo ilość zwoływanych sesji. Zima, jeśli będzie mroźna to wychodzić ze starostwa nie będą, żeby się za „państwowe” grzać. Po nich wszystkiego można się spodziewać. No ale jak tu być poważnym po tym, co wyrabiają.

Niedziela Palmowa a potem krzyżowanie

Miesiąc wcześniej w czasie sesji absolutoryjnej 23 czerwca przedstawiano raporty z działalności poszczególnych jednostek starostwa. Jak przyszło głosować za sprawozdaniem-raportem z działalności Muzeum wszyscy radni byli na „tak”. Czyli biolog Andrzej Gołąb nie zawiódł i się sprawdził! W zeszłym roku było to samo ! Oni tymczasem zwołali sesję i chcieli wymóc na zarządzie powiatu zwolnienie dyrektora. Podstawa prawna do tego jest taka, że „Sanhedryn” chce i już! Czyli de facto jej nie ma.

Co to Sanhedryn ?

Czytelnikom wyjaśniam czym jest „Sanhedryn” A jest to grupa radnych przekonanych o swojej wyjątkowości jak kapłani przy świątyni w Jerozolimie. Prawdopodobnie, kiedy ci nasi byli mali nigdy nie przyszedł do nich Mikołaj i stąd są tacy, jacy są. A są w nim zacne i łebskie persony, takie jak; Janeczek „arcykapłan” i lekarz z prowincjonalnego szpitala. Szpak Janusz, były starosta „lektor od anonimów”, Zieliński Krzyś „bezrobotny ekspert od mostów, po maszynach spożywczych”, Piwko Marek „proletariusz co został mieszczaninem i obsługuje ksero w starościńskim dworku”, Domański Boguś „przedsiębiorca niezależny, katolik gorliwy z Jezusem i Maryją na TY”, Zając Marcin „doręczyciel anonimów” i „westalka z Gorzkowa” Ewa Nieścior. Jest i Nowosadzki „przyjaciel wszystkich i pilot oblatywacz” Autor scenariuszy, które realizują inni. Oficjalnie w „Sanhedrynie” bywa „przelotem”

Prawnik ich rozjechał

Prawnik starostwa rozwrzeszczanemu towarzystwu wytłumaczył, że takie działanie mija się z celem, albowiem nie mają takich uprawnień. Tym samym dupa siad! Zdziwieni byli tym autentycznie i wydaje mi się, że nie kłamali. Oni, a niektórzy siedzą w samorządzie po 40 lat tak, jak Szpak, nie znają prawa. Jezus Maria wypada jęknąć, choć wzywać nadaremnie nie wypada, wśród nich nie ma żółtodziobów. Tym samym jest to dramatyczny sygnał; kto nami usiłuje rządzić i na kogo idą pieniądze. Toż ta ich reprezentacja grosza nie warta, jeśli tak ma to wyglądać!?

Sesja trwała ponad cztery godziny i nic nie wniosła, nie było żadnego przełomu. No bo jak!? Stępień z „Nowego Tygodnia” napisał w relacji i był to raczej jego autorski pomysł, że zarząd powiatu się skompromitował. Na litość Boską. Czym! Skoro odwołać dyrektora można jedynie w wypadku, gdyby nakradł! Skompromitował się, ale Sanhedryn, ta powiatowa rozwrzeszczana i wiecznie głodna wygłupów grupa, w której jest wszystko. Są ci co z PiS startowali i część PSL. Głupim trzeba być, by się nabrać na to, że to, co robią to jest jakaś „aktywność” Z nimi jest jak z chomikiem w kołowrotku, który biegnie, ale nigdzie nie dobiegnie. Ot, tacy są, bo takie czasy i tak to wszystko upadło. Stępień też bzdury wysmarował, bo prasa zatraciła wartości edukacyjne, to co relacjonował to była jakaś „inna” sesja. Czemu tak napisał to temat na inny felieton, ale miał powody i powiem tylko tyle że dostał na sesji od Gołębia po przysłowiowym łbie.

Zapieniona elita

Wracając do amoku radnych, to co wyprawiają to czyste pieniactwo, ale co poradzić skoro nawet „arcykapłan” Janeczek nie rozumie, że walczy w przegranej bitwie, w której jedynym owocem będą sińce na jego rozbuchanym ego. Jeszcze prymitywnie docina i z wykształconego człowieka robi kogoś mniej wartościowego, bo przecież tak to wygląda. Skoro „najmądrzejszy” pakuje się w takie awantury, to siąść i płakać. Widać siedzenie w prowincjonalnym miasteczku i prowincjonalnym szpitalu ma takie skutki uboczne. Takiej Krasnystaw doczekał się elity, że pianę toczy i wrzeszczy jak wrzątkiem zlana kucharka. Janeczek widać prawa nie rozumie, a szkoda, albowiem radni dyrektorowi mogą co najwyżej nawtykać ryzykując posądzenia o głupotę i polityczne inklinacje. To ma taki skutek jakby kogoś zwyzywać na chodniku w mieście, nic poza tym. Oprócz widowiska i wystawienia sobie świadectwa braku piątej klepki nic się nie zyskuje. Janeczek zapomina, że nawet gdyby mieli „coś” na dyrektora to owo „coś” musiałoby wynikać z jego działalności statutowej ale skoro wszystko jest z nią w zgodzie, a jest, bo sprawozdanie-raport jednogłośnie przegłosowali. Mogą tak jak wyżej, tylko powrzeszczeć. Tylko po co!?

Powiatowa „mordownia”

Ta powiatowa polityka upadła do poziomu awantury przy stole w podrzędnej mordowni. Gdzie wszyscy mają w czubie na tyle, że drą gęby jeden przez drugiego. Co istotne to ten powód, dla którego zwołali sesję nadzwyczajną; omówienie sytuacji w Muzeum i jego relacje ze stowarzyszeniem historycznym jest kolejnym dowodem na brak znajomości prawa i ich ciągoty do awanturnictwa i toczenia piany z Janeczkiem w awangardzie. Chcą sobie zbić kapitalik, jak to się troskają o kulturę. Tylko że sam fakt zwolnienia i zmuszenia zarządu powiatu do zwolnienia Gołębia nie leży w ich mocy,tak jak wspomniałem, przy czym trzeba pamiętać, że sami tego bajzlu narobili, a dyrektor musiał w końcu podjąć jakieś decyzje i zrobić porządek. Dlatego dał dwa wypowiedzenia. No przecież Janeczek sam przyznał, że pchał paluchy do muzeum, a był przy tym jeszcze Nowosadzki, który na sesji milczał i w sumie dobrze, ale to mu i tak w niczym nie pomoże, bo co miał powiedzieć to już powiedział i co miał zrobić to już zrobił.

Proktolog leczy głuchotę

Janeczek co rusz kieruje do Leńczuka apele, żeby interweniował w muzeum. List, który przeczytali pracownicy, też do tego nawiązywał. Wrzeszczał tak w zeszłym roku kilkukrotnie. Niedoczytany w tej kwestii lekarz zapomina albo rzeczywiście nie rozumie, że relacje dyrektor pracownicy leżą w gestii dyrektora, a nie starosty. Wypada mu przypomnieć, że u siebie na ginekologii to on ma decydujący głos i ciekawe czy u niego personel tak fika, jak ten w Muzeum? To zastanawiające, bo medycyna to trudne studia i skoro tak, to czego Janeczek nie rozumie ? Mnie się wydaje, że on w tej niewiedzy jest autentyczny! Lekarz i „historyk z ulotki” myli kompetencje, bo emocje w nim kipią.

To można zobrazować scenką rodzajową, gdy do proktologa trafia ktoś z problemami ze słuchem i powiada; ratuj doktorze! A medyk proktolog zagląda mu tam gdzie ma dostęp z racji specjalizacji i oznajmia, że od tej strony jest wszystko dobrze. No tyle zarząd może, reszta to dyrektorskie uprawnienia. Odnoszę wrażenie, że Janeczek dopiero w trzecim roku samorządowej przygody dowiedział się o tym, że Muzeum ma podmiotowość prawną i decyzyjną suwerenność.

Nie doczytali…

Marne przygotowanie radnych mnie nie zaskakuje. Przecież w 2019, kiedy tworzono budżet na następny rok, Zieliński kolejny „orzeł truchtający” dowiedział się w 5 roku przygody z samorządem, że budżet jest autorskim przedsięwzięciem zarządu i konstruuje go na jego wniosek skarbnik starostwa. No kuriozum i jak widać „arcykapłan z prowincjonalnego szpitala” nie lepszy. Nie dziwi mnie jego frustracja na wszystko, bo on woli się sfrustrować niż doczytać co może a czego nie. Jemu się zdaje, że jest na swoim oddziale i jako ordynator. Zresztą oni wszyscy skupieni w „Sanhedrynie” mają jakieś zwidy i majaki. Im się coś zdaje i w efekcie czego raczą nas widowiskami zasługującymi na zainteresowanie co najmniej psychologa…

Poprzednią sesję, która dotyczyła DPS też zwołali po to żeby się po wydurniać i rozejść z niczym. Jedynym sukcesem były siniaki na ego Szpaka i Janeczka oraz głupawe popisy Zielińskiego.

Reasumując naszą elitę, to ta wpisuje się w najgorsze tradycji „panów braci”. To znaczy potoczne „darcie mordy” i czystej próby głupotę. Gdyby dać im karabele ubrać w kontusze i podgolić łby, byłby piękny sejmik. Głupota polityczna tak w nich buzuje, jak krew w arabskich wierzchowcach. Jeszcze trochę to tak przy warcholą, że w amoku poobcinają sobie uszy jak drzewiej bywało. Bywa przecież i tak, że kłócą się między sobą. W zeszłym roku Zieliński z Janeczkiem wadził się o szczepionki, a wiosną tego roku Zieliński warczał na Domańskiego o bloki na chmielniku. To już jest dom wariatów. Nie dziwi, że I Rzeczypospolita została rozparcelowana, a na cud zakrawa, że tylko na 123 lata. Taki kraj, tak rządzony nie jest nikomu potrzebny, co widać, bo połowa Polaków go nie chce. Wolą być europejczykami, co też osobliwe, bo takiej narodowości nie ma. Naród całkiem zgłupiał. Dlatego instrukcje i konstytucje piszą nam obcy. Jak na te durne harce powiatowej elity patrzę, to przypomina mi się gorzkie zapytanie Bismarcka, którego kiedyś cytował Janeczek w kontekście bicia piany i pary co idzie w gwizdek w szpitalu odnośnie do Pani Wiórko. To nie było tak dawno, powinien pamiętać. Notabene dziś sam bije pianę, aż żal patrzeć. A stary Prusak powiedział tak: a to nie ma, tam u was ludzi rozsądnych!? Z tego, co wiadomo żadnej odpowiedzi nie otrzymał, bo może szukają do dziś. Amen

30
9

Historyk z wyborczej ulotki

Sesja rady powiatu z 21 lipca, była 17 sesją nadzwyczajną, do tego  jarmarcznym widowiskiem dzięki wielkiemu zaangażowaniu radnych i związkowców. Wśród tej kakofonii uwagę zwracało  wystąpienie prężnej działaczki z „Solidarności”. Trzeba jej przyznać, że wiecować potrafi i sam Lenin cmokałby z zadowolenia. Tyle wrzasków i rabanu nie słyszy się często, a stambulski bazar w szczycie w porównaniu z jej jazgotem to oaza spokoju i zadumy.

Sesję zwołano tak szybko jak się biegnie do apteki po „Stoperan” . Cel był jasny jak płonąca rafineria. Trzeba Gołębia postawić do pionu albowiem dał dwa wypowiedzenia w trybie dyscyplinarnym! 

To tyle o celu całego przedsięwzięcia. Gdy związkowy Torquemada ćwierkał nad odstępstwami muzealnego kacerza, to nabrał takiego animuszu, że jeszcze chwila i wyciągnąłby spod ściany wiązkę chrustu i dawaj palić na stosie heretyka Gołębia! Gromy sypały się więc na głowę spokojnego dyrektora, jak ryż na nowożeńców! W pewnym momencie siedzący niedaleko Janeczek burknął, że widać dlatego to wszystko, że on BIOLOG. No tak! Ten już postawił diagnozę. Swoją drogą, to kultury medyk ma odwrotnie proporcjonalnie do zawartości konta i mniemania o sobie. Szkoda, że w domu na Wólce Orłowskiej małego Leszka kindersztuby nie nauczono i tego, że małostkowość i złośliwość nie popłaca. A poza tym, jak ktoś mówi to się nie dogaduje i głośno komentuje. Tym bardziej że ten, do którego adresują zarzuty nie może się odnieść. No ale jak się ma na czyim punkcie obsesję…

Obsesja medyka jak kozica bryka

Ta „biologia” Gołębia urosła do Janeczkowej obsesji i jest dla niego supportem, pierwszym okrążeniem albo inwokacją, taką jak u Beaty Szydło słynne; przez osiem ostatnich lat. Powiedziałbym, że jest Janeczek z tą obsesją, jak Katon w rzymskim senacie, co każde przemówienie na dowolny temat kończył stwierdzeniem, że Kartaginę należy zniszczyć, ale ten był wytrawnym politykiem i małostkowość oraz wiejska złośliwość medyka z krasnostawskiego szpitala nijak się do tego ma.

Leszek rasuje

Skoro tak naszemu medykowi biolog wadzi i jego zdaniem nie powinien być dyrektorem Muzeum to owszem jest to bardzo smutne i łączymy się z nim w „bulu” jak kiedyś Komorowski. Tą obsesją porządkowania wedle swojego widzimisię zapalczywy posłaniec Asklepiosa stworzył bardzo niebezpieczny precedens. Stosując się do jego kryteriów wypada zapytać; dlaczego na własnej ulotce wyborczej przedstawił się jako historyk!? Jest to określenie precyzyjne i zastrzeżone dla ludzi pracujących naukowo i po kierunkowych studiach. W takich okolicznościach to nic innego jak wprowadzanie opinii publicznej w błąd. Na razie, jest co najwyżej amatorem bez kierunkowego wykształcenia. Jeśli chciał się wyborcom zaprezentować, to wypadałoby właściwie to ująć, nic by się złego nie stało. Gdyby przedstawił się jako pasjonat historii regionu krasnostawskiego, też by uszło. To, że utrwala wspomnienia z czasów II wojny a gdzieś napisał rozdział w książce nie uprawnia go do używania określenia; historyk. Nie robi tego zawodowo i nie ma stosownego wykształcenia. A tak wygląda, że Janeczek równy historykom; Nowakowi, Wieczorkiewiczowi, Bazylowowi i innym. Może o to mu chodziło, bo co jak co ale za sławą to on goni jak kot za kłębkiem. 

Skoro Michael Jackson okrzyknął się królem muzyki pop, to czemu Janeczek nie może zrobić się historykiem!?

Pojawia się i znika

W artykule z marca 2019 roku w „Super Tygodniu”, w którym mowa o kapsule czasu, która była pomysłem Janeczka, piszą o nim per „regionalista” a buńczuczny historyk z ulotki gdzieś się zapodział. Na podstawie ulotki ludzie między innymi mogli wyrobić sobie mylne zdanie w kampanii. No ja się czuję zmylony i wyprowadzony w przysłowiowe maliny! Został więc Janeczek wybrany i bierze za to pieniądze. Wypadałoby się zapytać, idąc ścieżką semantycznego puryzmu; który Janeczek jest prawdziwy? Ja się czuję bardzo zniesmaczony, bo mogę i powinienem. Przecież sam te surowe zasady wprowadza w Muzeum. Cudzą i autentyczną, ale jego zdaniem dyskwalifikującą biologię widzi pod samiuśki lasem, a swojej „historyczności naciąganej” nie widzi pod własnym nosem. Ktoś powie, że się czepiam, a ja jedynie kroczę ścieżką absurdalnej złośliwości, którą medyk z prowincjonalnego szpitala wyznaczył i wydeptał ponad dwa lata temu, a teraz sam wpadł we własne sidła. Dlatego, skoro Janeczek powtarza, że dyrektorem powinien być archeolog, to wypada dla symetrii dodać, że amator nie powinien nazywać się na użytek kampanii wyborczej historykiem.  W tym zabiegu Janeczek podobny do Kwaśniewskiego, co to zrobił z siebie magistra na potrzeby właśnie kampanii, tyle że prezydenckiej i też został wybrany!

Tego nie da się obronić

Wyszło paradnie, bo Janeczek, który zarzuca Gołębiowi, że jest biologiem- czego ten się nie wypiera, sam ma podkolorowaną informację na swój temat na ulotce wyborczej. W tej sytuacji role się odwróciły i należałoby postawić Janeczka pod ścianą. Podkolorował ewidentnie swój biogram, by lepiej wyglądał. Tym bardziej, jeśli przeczytać krótki referat Artura Borzęckiego z Biblioteki Miejskiej, w którym autor chwali przymioty pracy regionalisty, ale wyraźnie rozdziela charakter jego działalności od specyfiki historyka. Uważam, że gromadzenie ciekawostek o regionie jest potrzebne, ale samozwańczy historyk to jeden skwarek na kaszy za dużo i przejaw rozbuchanego ego. Podkręcony „biogram” gorzej wygląda niż biolog po UMCS i podyplomowej bankowości i finansach oraz kursach z zarządzania w Muzeum Regionalnym. Ten mimo wszystko  jest prawdziwy a Janeczek „historyk z ulotki” to zwykła ściema. Tego naciągania rzeczywistości obronić się nie da, tym bardziej że medyk wszedł całym impetem w doktrynalny spór w Muzeum.

Ślepe uliczki

Tak się nasz „historyk z ulotki wyborczej” zapamiętał w wojowaniu, że wpadł w amok, który pcha go w ślepe uliczki tak jak w Muzeum czy DPS. W tym ostatnim doprowadził do takiej sytuacji, że wylądował przed komisją etyki, ale tam jest Nieścior Ewa, która kosztem głupawej argumentacji wybroniła go. Zresztą oni sobie krzywdy zrobić nie dadzą i nawet jeśli się kłócą, to w pewnych sytuacjach są wyjątkowo jednomyślni ! Widać po tym, że jest amator-gawędziarz, ale do wyciągania z historii wniosków to u niego daleka droga. Nawet nie stoi na jej początku. W jego sesyjnych wyskokach mądrości czerpanej z historii nie widzę a widzę potwierdzenie zasady, że historia uczy, że jeszcze nikogo nic nie nauczyła. Sam przyznał, że protestował w sprawie konkursu Gołębia i pisma pisał a to dowodzi, że emocjami i bezpodstawną urazą szermuje. Jego opętało i popadł w takie zapamiętanie, że to się staje niesmaczne. Potrafi „wejść w słowo” i deprecjonować to, że Gołąb kończył biologię, a ta łatwą do studiowania nie jest. Wystarczy popytać w I LO ile to kosztuje sił . Ona urosła już do rozmiarów jakiegoś „grzechu pierworodnego” w narracji Janeczka i ten bezrozumnie przypisuje jej wymyślone dysfunkcje. Zapomina albo nie chce wiedzieć, że Gołąb zarządzanie kończył i pracował w sektorze bankowym. Pastwi się tym złośliwym docinaniem w najmniej odpowiednim momencie, czerpiąc z tego satysfakcję. Gdyby tak nie było, to prymitywnie by nie docinał. Wypada przypomnieć, że medyk z prowincjonalnego szpitala to krasnostawska elita intelektualna!  Skoro tak, to miej nas Panie Boże w opiece. Tymczasem Janeczkowi Gołąb nic złego nie zrobił, chce „żyć” tak samo jak on. Złego słowa mu nigdy nie powiedział ani niczym nie uszczknął jego zasług. Co istotne Gołąb to wychwycił i zaakcentował, że skoro państwo radni są przeciw niemu od początku to taka postawa wyjaśnia całą sytuację i nie jest istotne co robi i ile, bo ich ślepy upór na „nie” jest jedynym „programem

Wypada podsumować „historyka z wyborczej ulotki” i prowincjonalnego szpitala. Skoro w podziemiach Muzeum Regionalnego jest kapsuła czasu, to wypadałoby ją otworzyć i wsadzić do niej samego Janeczka. Ta jego złość i obsesja zadziałają konserwująco, a dam głowę, że gdy otworzą ją na 700 lecie miasta w 2094 roku, to on jedynie będzie miał długą Tołstojowską brodę. Pierwszymi słowami, jakimi się przywita nie będzie; dzień dobry, ale; czy w muzeum jest nadal biolog?

 

 

26
9