Wiatrem od wschodu powiało na sesji powiatu 29 listopada, a to za sprawą dwóch incydentów. Pierwszy to wizyta „Szczepcia i Tońcia” ze Lwowa alias Zamościa. A ściślej z zamojskiego oddziału „Wód Polskich” Drugi powiew, to propozycja medyka Janeczka „wyprawy kijowskiej” tropem Bolesławów; Chrobrego i Szczodrego oraz Naczelnika Piłsudskiego na objętą wojną Ukrainę.
Najsamprzód parę słów o gościach ze Lwowa co jechali przez Hrubieszów i Zamość. Panów przybyło dwóch, jeden mówił po polsku, bez akcentu i być może w tym duecie jest po to, by tłumaczyć tego pierwszego, który jest jego szefem. Szefem nie byle jakim, bo „hosudar” Daciuk Eugeniusz, to jak podaje „Polsat News” teść samego Jacka nad Jackami „sokoła” Sasina. Sasin z kolei jest kolegą naszego burmistrza Roberta Kościuka i taka to sztuka! Jak powszechnie wiadomo, na skutek „badań naukowców od powiązań rodzinnych” teść nie jest rodziną, tylko to już zupełnie odrębna forma istnienia. Takie czasy, taka semantyka. Przyjemnie było słuchać Pana Daciuka, który oprócz „niebycia” rodziną dla Sasina był albo ciągle jest tłumaczem języka rosyjskiego. Ta miłość i zapamiętanie dla mowy Puszkina, Lermontowa i Majakowskiego skutkuje co słychać co rusz pięknym zaśpiewem. Dlatego ja się upajałem burzanami znad Dniepru, zapachem traw i świeżo ruszonej ziemi. To wszystko było w jego mowie obecne jak „Polska” w muzyce Chopina. Szkoda, że kto na pomysł nie wpadł i w tle tak rzewnie opowiadającego Daciuka „Dumki na dwa serca” nie puścił, ale może następnym razem.
Radni brodzili w polskich wodach…
Radni skorzystali z wizyty „malowniczego” duetu i pytali. Jasio Mróz jako „namiętny nawlekacz robaka na haczyk” próbował dociekać, jak to jest z zarybianiem, bo ci z Warszawy wskazują jakimi gatunkami, a jego to irytuje. Odpowiedział mu „tłumacz Daciuka”, że pierwszy raz słyszy o takiej praktyce. Natomiast Marek Nieścior dopytywał, jak to jest z rowem melioracyjnym na łące. Tu litości nie było i dowiedział się, że obowiązek utrzymania spoczywa na właścicielu nieruchomości. Alie gienieralnie Polskije Woodi biedne jako ta mysz koscielna i riubelków u nich tolko szo kot napłakał. Ot, i samie prabliemy! Na szczęście na wypłaty starcza, bo po to firma jest, a Pan Daciuk tak malowniczo perorujący wart każdych rubelków. W tym duecie od merytorycznego opowiadania był „tłumacz Daciuka z Daciuka na polski” co było widoczne aż nadto. Wniosek z wizyty jest taki, że „Wody Polskie” będą płynąć nawet jak ich nie będzie. Panowie a szczególnie ten drugi i merytoryczny dużo wie i chętni wchodzi w dyskusję, ale pieniędzmi, to oni nie śmierdzą. W związku z tym ich wizyty noszą znamiona objazdowej działalności rozrywkowej, które dla podniesienia dochodowości winny być biletowane.
Janeczkowi wody odeszły!
A potem miał występ medyk Janeczek, tak prawie na sam koniec sesji w wolnych wnioskach, jak na gwiazdę pierwszej wielkości przystało. Tym samym fenomen IV kwartału stał się „faktycznym faktem”, takim udowodnionym ponad wszelką wątpliwość. Przypomnę coby czytelnik wiedział, że ów polega na tym, że Janeczek w ostatnim kwartale roku musi palnąć coś cholernie wyjątkowego, co postawi jego postać w centrum uwagi. Nasza „doktor Quinn w portkach” był całą sesję mało aktywny i o dziwo bardziej słuchał niż gaworzył. Jak przyszło do wolnych wniosków to się uruchomił i wychynął z chaszczy. Wszak koniec wieńczy dzieło i on tym końcem chciał być, no i był!
„Począł” się ciut krygować (a poczęcie u ginekologów jest kluczowe), że niby nie wie jak zacząć, bo Boruczenko tymi porządkami, które na tej sesji wprowadził zbił go z pantałyku. Dla jasności przypomnę, że Witold Boruczenko zaczął egzekwować zapisy statutu, które mówią o zgłaszaniu interpelacji i zapytań przez radnych na piśmie. Jest to „przełomowy przełom”, coś jakby woda zaczęła płynąć pod górę. Daj Boże Witkowi wytrwałości w ogarnianiu tego bajzlu i pieprznika. Właśnie Janeczek, gdy się o tym nasłuchał, to zaczął się tłumaczyć, stękać, że niby nie wie, że się waha. Po prostu dopadło go coś, jak bóle porodowe, ale on grał jednym słowem i to dość marnie. W końcu nadszedł ten moment, a „wody odeszły” i wydusił z siebie, jak matka dziecię i powiada tak! Trzeba jechać na Ukrainę, bo mamy jako powiat podpisaną współpracę z tamtejszymi jednostkami samorządu terytorialnego!
„Drang nach Osten” i jak wrócić w jednym kawałku!?
„Drang nach Osten” tak to zabrzmiało i bardzo wiarygodnie w ustach naszego medyka. Wszak mowę Goethego zna, jak Daciuk mowę swoich „patronów”, a to tłumaczyłoby jego pewność w głoszeniu na forum rady pewnych opinii i politycznej buty! Bo jak wiemy wkoło same Dyzmy! Niemiecki to taki język, w którym można komuś wypowiedzieć wojnę albo czegoś żądać. No i wyjaśniła nam się przy okazji zagadka Janeczkowej zawziętości i pewności siebie.
Wracając na wschodnie bezdroża, warto wiedzieć czemu akurat teraz i po jasną cholerę? Leszek i tu słuchaczy nie pozostawił bez wyjaśnień i wszystko pięknie uzasadnił.
Mamy wojnę powinniśmy tam pojechać, co by zobaczyć jak funkcjonuje ichniejsza służba zdrowia, obrona cywilna i podpatrzeć rozwiązania systemowe. Po prostu jechać, żeby obejrzeć, na wycieczkę! No ba! Widać Janeczkowi mało tytułu ginekologa Lubelszczyzny za 2022 rok! Jeszcze i tak chce zabłysnąć. Ale czy z urwaną głową przez zabłąkany pocisk da się prowadzić praktykę lekarską i być ordynatorem? Nawet przyszycie tej części ciała nic nie pomoże, a to, że Frankensteina złożono z kawałków nie jest żadną rekomendacją. Może być i tak, że Leszek zna chińskie powiedzenie, bo on często je cytuje, ale nie do końca rozumie (na Bismarcka też się lubi powoływać, tak gwoli ścisłości). Owa mądrość z Kitaju brzmi, że tego, co się na własne oczy zobaczy, to nie zastąpi 1000 opowiedzianych przez kogoś słów.
I tu warto zatrzymać się dłużej i skąd te pomysły?
Szkoda, że medyk i „historyk z własnej ulotki” nie był taki dociekliwy i żądny naocznej weryfikacji rzeczywistości w DPS na Kwiatowej w Krasnymstawie w kontekście anonimów i tej wojny co ją tam rozpętał dwa lata temu. Kowalik Ewa pamięta mu tę „wyprawę bez wyprawy”, jak mielił ozorem, a potem pokazał publicznie zdjęcie, na którym byli pensjonariusze na zbiorowej sali, bo akurat było docieplanie budynku. To przecież o to wylądował przed komisją etyki.
Janeczek chce jechać na ogarniętą wojną Ukrainę i podnosi to na sesji z właściwym sobie temperamentem. A to jest jakieś kilkaset kilometrów na wschód, w rejon objęty walkami, gdzie trup ścieli się gęsto, rakiety latają i często spadają gdzie popadnie. Ale co tam! Dla kontrastu dwa lata temu, w czasie „Covid-19” ani razu nie pofatygował się do DPS na Kwiatowej, do którego ma tak blisko, że mógłby iść w przysłowiowych ciapkach. Tam o rakietach nie słyszał nikt ani o ścielącym się trupie. Jednym słowem, to miejsce spokojne a wręcz przyjazne. Nie pomagały tłumaczenia Ewy Kowalik, że nic w DPS nie dzieje się złego. Głuchy na fakty zawarte w wyjaśnieniach grzmiał jak kalwiński kaznodzieja, a Kowalikowa rzeczowo odpowiadała. Odpowiedzi trafiały w próżnię, bo on i tak wiedział lepiej. Dla niego informacje od „tajemniczych ktosiów” były wiążące, bo akurat pokrywały się z tym co chciał osiągnąć. W ogóle tamto zajście z finałem za pół roku, kiedy pokazał sławne zdjęcie pensjonariuszy o czym było wyżej, zasługuje na odrębne opracowanie, albowiem motywacja Janeczka i sekwencja zdarzeń jest bardzo ciekawa, a najbardziej rozbieżność między tym, co wiedział, a co powiedział. Miał w głębokim poważaniu fakty, bo on wiedział najlepiej a teraz jak wyżej… Nach Ukraina! Tam będzie szukał nauki. Ot i jak to się wszystko pięknie dopięło, jak radny Piwko dopina się pasem przy swoich portkach nim pójdzie w CIS posiedzieć… Szczegółów medyk nie podał, jak miałoby to wszystko wyglądać. Ale cugle wyobraźni można popuścić. Ja sobie Janeczka wyobrażam na kasztance jak Piłsudskiego. Kobyła oczywiście z pod krasnostawskiej Białki, a on w mundurze legionowym, bo ma taki ! W ręku buława, wzrok piorunujący a reszta konduktu na osiołkach, bo hierarchia musi być. Moim zdaniem takie „krucjatowe” pomysły rodzą się przez ten mundur, ale to temat na inną okazję…
Reakcje słuchaczy
Starosta Leńczuk odpowiedział, ale chyba nie do końca zrozumiał albo tak chciał zrozumieć, bo Andrzej to taka „chałupnicza konstrukcja”. Zaczął opowiadać, że oni Ukraińcom już pomogli, co jest zgodne z rzeczywistością. Janeczek dawaj swoje, że jemu o wyjazd chodzi… Skończyło się tym, że nie pojechali. A reakcja kolegów radnych była taka, że jej w ogóle nie było. Bo trzeba wiedzieć, że Janeczek te pomysły „wyprawy na Kijów” snuł już na komisji. On tym poważnym jak 9 miesiąc gadaniem napędził im stracha, jak jasna cholera i spowodował nie lada konsternację! Bo kto pojedzie w strefę działań wojennych, gdzie rakiety latają jak jaskółki po niebie a na drogach bandyterka.
Nieściorowa była przerażona, toć ona ze swojego Gorzkowa to najdalej na wschód jeździ do Krasnegostawu, ale tylko dlatego, że tam jest 2200 złotych do wzięcia i musi i chce. Ale dalej to za żadne skarby świata nie pojedzie. Ewa wójtem chce być w Gorzkowie, a nie trupem na Ukrainie! Szpak Janucho wielki miłośnik wschodu, co we wrześniu zeszłego roku jęczał nad upadkiem stosunków z ukraińskimi obłastiami, teraz ni zipną. Milczał jak kurhan spopielały i nie rwał się do Janeczkowego orszaku! Nawet z Zającem Marcinkiem swoim oddanym „doręczycielem anonimów” w trakcie medykowej encykliki wyszli z sali. Krzyś Zieliński też gdzieś poleciał, a Nieścior Marek również spacerował. Widać uznał, że to pora na rozprostowanie kości. Po prostu chętnych trzeba by było szukać w łapankach na mieście!
Tabletka tuż po…
To nie pierwszy taki „psikus”, kiedyś wymyślił wyjazd na poznańską „Polagrę”, by szukać kontrahentów na owoce miękkie gdy tymczasem Kościuk inicjował zagłębie przetwórstwa rolno spożywczego… Łączył też muzeum regionalne z biblioteką powiatową, ale tylko po to, żeby Gołąba się pozbyć z tego pierwszego, bo po takiej fuzji potrzebny byłby nowy konkurs. Mądrala z Wólki Orłowskiej ma sporo ślepych uliczek samorządowej pomysłowości, ale miewa i przebłyski rozsądku, jak wtedy gdy pytał w kontekście budowy mieszkań na chmielniku o ilość pustostanów w mieście. Jednak mimo tych jaskółek to jego występy są owocem gonitwy pomysłów i to takiej na oślep. Ten ostatni z krucjatą na Dzikie Pola do takich się zalicza i jakby kto wymyślił „tabletkę dzień po” na głupie inicjatywy, to tu należałoby je zażyć i popić wodą z granicznego Bugu, tak dla pewności.
Na finał… to chętnie posłuchalibyśmy relacji z jego własnego podwórka, czyli oddziału ginekologii. Zapewne dane na temat ilości urodzin, kwestii finansowych i „porządków dynastycznych” byłyby ciekawe. Ukrainne tematy są jedynie odciąganiem uwagi od właściwego teatru działań; nomen omen wojennych. To taki front fiński z czasów II światowej, a jak wiadomo tam nie działo się nic godnego uwagi, oprócz jazdy na nartach Finów i Rosjan. Po cholerę tam się pchać skoro media obydwu nurtów informują na bieżąco!? Akurat relacje z tego, jak funkcjonuje służba zdrowia zasługują na wiarę, co do reszty przekazu trzeba mieć wątpliwości, albowiem pierwszą ofiarą wojny zawsze jest prawda. Ale żeby nie być gołosłownym w kwestii drażliwości krasnostawskiej ginekologii, to powołam się na krótki kadr z sesji jak mgnienie oka i sprzed chyba prawie roku. Gdy Leńczuk rzucił w kierunku Janeczka uwagę dotyczącą finansów oddziału, tak mimochodem, od niechcenia. Ledwie się otarł, nawet słowo „ginekologia” nie padło!? To reakcja medyka była natychmiastowa i przeszła wszelkie oczekiwania! Paluch doktorski poszedł w górę, jak pocisk z granatnika w sufit na Komendzie Głównej Policji w Warszawie, a on sam wyrzucił jednym tchem z siebie; proszę nie iść w tę stronę ! Czyli ginekologia to; Zakazane Miasto, teren za Styksem, Terra incognita, zwał jak zwał, ale moim skromnym zdaniem tam jest ciekawiej niż na Ukrainie i o tym byśmy posłuchali. Zagadnienia z Muzeum Regionalnego, DPS, Janeczek już z wielką pieczołowitością naświetlił, a kiedy zacznie opowiadać o swoich „sukcesach”? A poza tym ze wschodnich wycieczek, jeśli wyniesie się całą głowę to już jest osiągnięcie, ale równe zeru i nie o to tu chodzi. To jak dochód z eksportu surowców, tu i tam nie ma wartości dodanej. Tam żadnej nauki nie ma, co najwyżej jest to doskonały przykład złego przykładu. Jeśli podglądać rozwiązania systemowe na czas wojny, to w krajach poważnych, a nie w państwie upadłym. Takiej samej jakości są i prezenty stamtąd. O czym przekonał się Komendant Policji, który na imieninach prezent od ukraińskiego kolegi rozpakował. Miał być ponoć nie nabity, ale ten nienabity przebił dwa stropy i na szczęście obyło się bez ofiar. Jedyny wschód, który inspiruje i ma znaczenie, to ten daleki. A to, że Krasnystaw ma ulicę Gawryłowa, który był felczerem, zielarzem, z Petersburga stanowi wyjątek od reguły, ale i ją potwierdza i tyle nauk z „tego” wschodu wystarczy w sam raz. Amen
PS. A teraz rzuty karne! Nasz Janeczek bardzo niespójny… Kiedyś dawno temu, ale nie tak, żeby nie pamiętać szukał nauki na zachodzie i odbywał liczne staże medyczne: w Holandii, w Niemczech, w Bawarii u profesora Fritza Dietmara, ucznia prof. Semma, twórcy europejskiej laparoskopii, w 1998 r. miesięczny staż z zakresu chirurgii onkologicznej w ginekologii, w Klinice Grosshadern w Monachium, u profesora Hermanna Heppa, wybitnego operatora, onkologa ginekologicznego. Po latach Leszek zmienił kompas i chce jechać na wschód po naukę, a tak naprawdę bardziej po rozgłos! Dlatego Leszkowi w nowym roku życzę zdrowia i niech mu te pomysły „rosną” jak mawiają Chińczycy jak bambus po deszczu! Niech tam rosną i obojętnie jakie. On tym sposobem się spełnia, a ja mam o kim i o czym pisać. No i czekamy na szczegółowy raport z ginekologii!