Dziś o tym, że opozycja w radzie gminy jest potrzebna, ale przede wszystkim o pomyśle, który ma „pomóc ziemi”, a tak przynajmniej twierdzi jeden z bohaterów felietonu. Sam pomysł jest w naszych warunkach abstrakcyjny, ale mimo to bardzo korzystny dla mieszkańców; pod jednym warunkiem… że nic z tego nie wyjdzie.
Tytułem zagajenia trzeba pamiętać, że Proskurowa Siennica ekologiczna i przyjazna środowisku, jak diabli. Nawet jest na to certyfikat! I to jest to czerwone jabłuszko przywiezione czy dosłane kiedyś Leszkowi z Warszawy. Jabłuszko z plastiku… podobno. A jak ta przyjazna gmina wygląda w praktyce? Wystarczy przypomnieć, że była w planach biogazownia na Zagrodzie i do tego ludziom pod nosami. Lud tamtejszy jednak się zbuntował i Alicja Pacyk w jego imieniu i za jego przyzwoleniem oprotestowała smrodliwe przedsięwzięcie i skutecznie, bo nic z tego nie wyszło. Wójt się nie poddał i swojego dopiął! Lewą wytwórnią łazienkowej armatury na czynnym ujęciu wody w sąsiednim Kozieńcu. A ponad dwa lata temu wrócił na Zagrodę z PSZOK, który spalił na panewce. Ale się nie poddał i susem z PSZOK przeskoczył na Siennicę Dużą. Chciał go lokować przy głównej ulicy i pod nosem oraz oknem imć Tomaszewskiego. I znów pomysł nie wyszedł tylko dlatego, że wspomniany stanął okoniem do spółki z sąsiadami. Dziwne w sumie te pomysły i jeszcze dziwniejsze źródła determinacji naszego Leszka…
Prezentacja na sesji
Obecnie chyba jesteśmy świadkami kolejnej próby. No i w tym duchu 10 sierpnia na sesji rady gminy Siennica Różana pojawiło się „trzech cwanych biznesmenów” spod Chełma z jeszcze cwańszym pomysłem na biznes w Proskurowej Siennicy. Co ciekawe, to jeden z nich swego czasu wykonywał usługi zbioru płodów na terenie gminy Siennica Różana. Przez co gminę dogłębnie spenetrował i można powiedzieć inwestycyjnie się w niej rozmiłował. Sam to przyznał… i dlatego tu chce umiejscowić swój biznes, a pozostali dwaj dzielnie mu w tym sekundowali.
Dlatego przyszli na zaproszenie wójta, by się naocznie zaprezentować i opowiedzieć o szczegółach planu, który uczyni gminę jeszcze bardziej awangardową w ekologii i „pomoże ziemi” Plan trzech eko biznesmenów zasadza się na tym, że chcą kupić pięć hektarów w Kozieńcu, tam gdzie kiedyś była piaskownia, a potem mają zamiar wybudować „kompostownię odpadów zielonych” oczywiście na wolnym powietrzu. Surowcem będzie wszelakie dobro pochodzenia roślinnego; trawa, gałęzie… Cały proces „z pola na stół” ma wyglądać, tak że… UWAGA… rolnik, jeśli ma dajmy na to trawę, to nasamprzód musi łąkę skosić, trawę zebrać i przywieść im na składowisko. Tak na marginesie to właśnie eko biznesmeni zwracali uwagę na to, że gmina obfituje w łąki, których nikt nie użytkuje rolniczo. Zapleczem, dostarczającym surowca ma być niemalże cała Lubelszczyzna! No niezły abstrakt! I mają chłopaki rozmach…
Ale to nie jest najmocniejszy punkt programu, albowiem, gdy już rolnik dowiezie, to musi zapłacić biznesmenom za odbiór trawy. O, i to jest dopiero mocne!? Potem, za bramą i na placu, gdy ta trafi na silos będzie regularnie napowietrzona poprzez mieszanie. To ostatnie brzmi bardzo swojsko i w naszej gminie to słowo wytrych do zrozumienia wielu sytuacji…
Gdy się już stertę napowietrzy, to ta przeistoczy się siłami natury w „ulepszacz glebowy”. Wtedy szczęśliwy rolnik będzie mógł ów „dar słońca i wiatru” nabyć, by sobie go rozsypać po polu, czy ogrodzie, coby mu rosło do samego nieba. Oczywiście nabyć może za pieniądze, bo jakżeby. Eko biznesmeni nawet podali szacunkową cenę i ta oscylowała między 40 — 55 złotych za tonę. Sprytnie, jak widać, zadbali o stały dopływ gotówki na każdym etapie działalności. Tak naprawdę to koszty zostały zrzucone na barki rolnika, którego tylko trzeba namówić, bo na szczęście jeszcze nie ma administracyjnego przymusu. To, że nie można spalać liści, czy podciętych gałęzi nie jest póki co zagrożeniem, bo każdy znajdzie miejsce na składowanie gdzieś w obejściu. Wieś ma, jak widać, zalety. A skoro tak to, o co chodzi?
Wójtowi się podoba !
Wizyta tych trzech z prelekcją była, po to, by zachować pozory transparentności. To ma wyglądać jak spektakl kwitnącej demokracji. No i całą odpowiedzialność mają ponieść radni od Proskury. To przypomina przerzucenie kosztów na rolnika, o czym wspomniałem wyżej. No ale taka nasza specyfika, i oni już nie takie rzeczy przepychali swojemu pryncypałowi… Zrobią to, ale nie od razu, bo wójt już jest przekonany, czego dał wyraz na komisjach rady przed sesją. Leszek opowiadał o całym projekcie z wypiekami na twarzy, i to mało powiedzieć. Chłop się do tego wręcz zapalił jak kiedyś stodoła komendanta Janusza! Opowiadał rozemocjonowany, że to bardzo ciekawe i że będą korzystać ze środków unijnych. Później się okazało, że jednak nie i chcą w ten biznes zainwestować własne pieniądze.
Leszka radni pytali ale ostrożnie
Leszek na sesji siedział cicho i tylko okiem łypał. Nie był zadowolony, że pada wiele pytań i do tego szczegółowych. Jego radni pytali, ale tak jakby wyczuli intencje szefa; byle nie za dużo wypłynęło i te najistotniejsze były dziełem radnych opozycyjnych; Andrzej Korkosza i Alicji Pacyk, ale o tym za chwilę. Marysia Jeleń pytała, czy dróg nie uszkodzą, dowożąc i wywożąc urobek, a Kargula ciekawiło co z utwardzeniem podłoża, bo piaskownia na wodzie stoi.
Eko biznesmeni nie mieli trudności z odpowiedziami i na wszystko sypali gotowymi ripostami. Teren się utwardzi i nic nie przesiąknie. Będą szamba na odcieki, a drogi nie ucierpią, bo rolnicy będą w większości przywozić surowiec ciągnikami. Ot co!? Nawet gdy Manio Mielniczuk zapytał, czemu na swoich gruntach tego nie robią, bo zauważył, że jeden z eko biznesmenów jest rolnikiem to właśnie ten „rolnik” odpowiedział, że u niego w gminie jest plan przestrzennego zagospodarowania i ten nie przewiduje takich inwestycji. A zapłacić za jego zmianę to rzecz kosztowna. I po co taki wydatek, skoro po sąsiedzku w Siennicy planu przestrzennego brak i jest wszechmocny i światły wójt, który samodzielnie decyduje, wydając decyzję o warunkach zabudowy.
Gdyby radni zaczęli obawiać się, że na placu bio fermentowni mogą się dziać rzeczy inne niż deklarowane to i tu była niespodzianka… Inwestorzy chcą zatrudnić z terenu gminy ze dwie może trzy osoby jako operatorów ładowarek. No i taki ktoś jednocześnie będzie robił za gminny monitoring i męża zaufania. Wystarczy go zapytać co się tam dzieje i on odpowie albo sam będzie gadał. Nie ma co! Metoda bardzo nowatorska i opierająca się na znajomości duszy tutejszego ludu. Znając życie to lud tutejszy ją udoskonali, bo taki operator i mąż zaufania w jednym pewnie po jakimś czasie zacznie żądać dodatkowych opłat za informacje z placu. Jak się dobrze postara, to będzie miał drugie pobory bez ZUS i podatku.
Sęczkowskiego zainteresowało jak taki zakład wygląda i czy nie dałoby się go „odzobaczyć” Odpowiedzieli mu, że najbliżej „coś zbliżonego” jest w Białej Podlasce, ale tam przerabia się inny surowiec. I jakby bardzo chciał zobaczyć „100% wzorca” to Wrocław ma spółkę komunalną o takim profilu działalności…
Przegłosować i to już !
Na koniec eko biznesmeni uznali, że proces „uwodzenia radnych” dobiegł końca i zawnioskowali, by ci przegłosowali sprzedaż tu i teraz. Banach, jednak przystopował te zapędy, bo on też chce mieć coś do powiedzenia jako przewodniczący rady. Dobro lokalnej społeczności u niego plasuje się na dalszych lokatach. Hamował, bo tego jego majestat wymagał… Ci z kolei ponaglali, bo czuli się pewnie po wstępnych rozmowach z wójtem…
Pytania radnych z opozycji
Z daleka wszystko pachnie opowieścią tak bezczelnie naiwną, że strach słuchać bez uszczerbku dla inteligencji. A że wójtowi to się podoba jest niechybnym znakiem, że coś w tej historii nie jest do końca dopowiedziane. Dla mnie to „maskirowka”, jak z buntem Prigożyna. Leszka nieskrywana radość jest najlepszą rękojmią, że to inwestycyjny szajs. Jedyną „prawdą” w tym wszystkim jest to, że chcieliby wejść w posiadanie pięciu hektarów, i to rzeczywisty cel. Co tam zrobią, gdy kupią to już pozostaje w gestii ich wyobraźni i finansów. A to, że chcą zainwestować swoje, a nie unijne znaczy, tyle że w każdej chwili mogą zmienić decyzję. Swój grosz się z reguły szanuje. Jak powszechnie wiadomo oparcie się na zewnętrznym finansowaniu krępuje na kilka lat. I akurat ten fakt prywatnego finansowania wyłowił Korkosz, bo zaczął pytać.
Alicji Pacyk udało się ustalić, że istnieje możliwość zmiany profilu, gdyby przerób masy roślinnej nie zdał egzaminu, bo byłoby go zbyt mało. Eko biznesmeni zapewnili, że nie chcieliby tego robić, ale tak czy siak furtka istnieje, a skoro nic ich nie wiąże tylko własna wola, to różnie może być. I co mieli odpowiedzieć na tym etapie podchodów?
Ach ten Wrocław !?
Ten Wrocław, na który się powołali jest równie interesujący i nie napawa optymizmem. Nie dlatego, że szkodzi otoczeniu, tylko tamta działalność jest wkomponowana w profil tamtejszego zakładu komunalnego. To coś jakby odnoga PSZOK w ramach, której stworzono Kompostownię Odpadów Zielonych. Odpady można dostarczyć maksymalnie w ilości 0,7 m³ (6 worków 120l) Ponadto przetwarzają odpady z ogrodów i parków, z których powstaje organiczny środek poprawiający właściwości gleby „e-kompost” i tam oddaje się za darmo. Wobec tego faktu chyba nikt nie przejdzie obojętnie. To już całkiem zmienia postać rzeczy. Duże miasto dysponuje odpowiednią ilością zielonego surowca, z którym mieszkaniec nie ma co zrobić, bo to miasto. Wrocław liczy ponad 674 tysiące mieszkańców w tym część dysponuje trawnikami i przydomowymi ogrodami. Surowca mają tym samym po kokardę i jego przerób ma sens. Do tego dochodzi logistyka, bo to teren wysoce zurbanizowany. I to jest właściwy moment na kolejną ciekawostkę, do której dokopała się Alicja Pacyk swoimi pytaniami. Otóż nasi eko biznesmeni przewidują obrót na poziomie 3 tysięcy ton w ciągu sezonu od kwietnia do listopada, a to tyle samo, co ma wrocławska kompostownia w 674 tysięcznym mieście!
Wieś ma swoją specyfikę… na szczęście
Mają rozmach i brak hamulców!? Ale u nas… w wiejskich warunkach przy takich „zachętach”, gdzie trzeba za wszystko płacić ta inwestycja nie ma szans powodzenia. To raczej atrakcyjna ściema. Jak wyżej, na wsi takie problemy rozwiązuje się inaczej z racji przestrzeni. Może jedyną korzyścią będzie fakt, że ujawnią się najmniej rozgarnięci z okolicy. Bo zapłacić za wszystko z uśmiechem to trzeba mieć pewne intelektualne braki, mówiąc oględnie. Już widzę jak za dopłatą zwożą im z całego województwa zieleninę… Z tego mogą być jedynie zadowoleni psychiatrzy i socjologowie, bo to doskonały materiał do badania specyfiki umysłowości mieszkańców ściany wschodniej… Tyle pożytku.
A tak finalnie to kiedy Bonaparte planował inwazję na Wyspy Brytyjskie pojawił się cwaniak i hochsztapler niejaki Quatremere-Disjouval, który chciał go zainteresować koncepcją kawalerii na wytresowanych do tego celu delfinach. Te wystrojone w odpowiednie uprzęże i worki z powietrzem, by nie nurkowały zbyt głęboko miały na swoich grzbietach przenosić francuskich żołnierzy na angielskie wybrzeże. Napoleon, jak to usłyszał to się wściekł i o mało cwaniaka nie skrócił o głowę. Taka historia, a wójt powinien być w skowronkach, bo przez chwilę był plasowany na poziomie Cesarza Francuzów. Tylko że, jak widać, głupich pomysłów nie wytępisz, ale można ograniczać ich zasięg. Co prawda nie pomaga w tym „polityczna poprawność” No ale nasz wójt nie Napoleon, więc… przyklasnął pomysłowi i może on jako jedyny zna prawdziwe zamiary. I skądś eko biznesmeni wiedzieli, że w Siennicy są łąki i kandydaci na barany, które będzie można strzyc, a jak i to się skończy, to odzierać ze skóry, mówiąc przy tym, że to wszystko dla ich dobra…