U Leszka, na imieninach…

 

Z roku na rok hołdy ku chwale naszego Wójta cichną, normalniejemy – za resztą Polski. Bizantyjsko-ruskie zwyczaje odchodzą do lamusa, bo wstyd. Siedzi w nim jeszcze pasja do ciułania kasy za niewykorzystywane urlopy. Tę rażącą przypadłość Proskury do gminnych pieniędzy także będziemy wypalać rozżarzonym żelazem. Aż mu się odechce.

Próżno szukać w kalendarzu świąt państwowych czy kościelnych czerwonej kartki pod datą 3 czerwca. Jest to normalny dzień, może zdarzyć się na czerwono, kiedy trafi na niedzielę. Ale w Proskurowej Siennicy jest inaczej, tu 3 czerwca to huczne święto, prawie jak karnawał w Rio. Wtedy Urząd Gminy zamieniał się w wyszynk, tanc-budę i co tam tylko można sobie wyobrazić. Wiem, bo widziałem na własne oczy obchody dnia imienin wójta właśnie 3 czerwca. Traf chciał, że z grupą rolników pofatygowałem się do miłościwie nam panującego w sprawie szkód łowieckich. Miało to miejsce w 2012 roku. Tego widoku opisać nie sposób i pojąć ludzkim rozumem. Te tłumy– dosłownie walące do urzędu, by pokłonić się wiejskiemu Imperatorowi. W tym dniu, po przebudzeniu się aktywu, ważniejszy niż umycie zębów jest wyścig do urzędu, by rękę byłemu agitatorowi z ZMW uścisnąć – kto pierwszy, ten lepszy. Przedstawicielki Kół Gospodyń w odświętnych i wykrochmalonych bluzkach, strojne w korale z przyklejonym uśmiechem do twarzy, dzierżące w dłoniach zestawy upominkowe warte grosze, ale jakże ważne, bo dawane z serca i rozsądku, bo przecie Leszek to Pan na Siennickim folwarku. Strażaki w mundurach, ale byli i tacy ubrani, jak Indianie na westernach. To znaczy w samej tylko czapce albo bluzie…

Jak Indianie do Wodza

Mnie utkwił widok jegomościa czekającego na swoją kolej, oczywiście z prezentem, który nerwowo przekładał z ręki do ręki, bo widać tremę miał. Dłonią czuprynę przerzedzoną ładził, a pocił się przy tym, bo za chwilę stanąć przed Majestatem miał. Zestroił się awangardowo i dość osobliwie, bo i święto osobliwe – w kościołowe buty od garnituru, te same spodnie, ale górę wieńczyła bluza dresowa z ortalionu, z kapturem. Jacyków z Horodyńską pomdleliby na widok takiego zestawu. Proskura rozanielony w swoim gabinecie odbierał te hołdy i souveniry, a ręka mu cierpła od uścisków. Nasz widok go zdziwił, bo kilka twarzy z naszej grupki nijak mu nie pasowało do składania hołdów. Poza tym przyszliśmy z pustymi rękami i z problemem – zamiast prezentu. Takiej delegacji to się nie spodziewał. Westchnął tylko „ No, imieniny trzeba przeżyć”. W małej sali konferencyjnej tuż obok był suto zastawiony stół. Tam właśnie Wójt wielkopańskim gestem odsyłał hołdowników. Gdy jedna grupa napełniła brzusie, instynktownie opuszczała paśnik, wszak w kolejce stoją następni. W tym przypadku synchronizacja i płynność ma wielkie znaczenie. Zator mógłby spowodować panikę i zadeptanie biesiadników, tak jak na koronacji cara Mikołaja II Romanowa. Nieszczęsne w tym dniu są różnej maści sekretarki, które na te kilka godzin zamieniają się w kelnerki, ale im to widać nie wadzi, tak je wychowano, choć są wśród nich i takie, które bronią praw kobiet. Widać kobieta w dniu imienin Leszka z półmiskiem wędlin to nie kobieta, tylko kelnerka. Na koniec tego cyrku przyjechał Szpak z Czerniejem czarną limuzyną. Ten ostatni ledwo wysiadł, ręce jak wiatrak rozłożył i jął wrzeszczeć: „Lechu!!!”. Nie zważając na nic, że to w sumie dzień roboczy i godziny pracy. Obraz nawet jakiś obaj przytargali, pewnie prezent. Tak się nasza pasożytnicza elita bawiła. Patrzyłem na to wszystko zauroczony, wierzyć mi się nie chciało, że to się dzieje naprawdę. Sądziłem że Bareja zmartwychwstał i kręci film, albo w Siennicy jest plan zdjęciowy „Rancza” Czy to jeszcze Polska czy już Azja? Można było pomyśleć.

W cywilizowanym kraju organizowanie imienin w godzinach pracy i to w urzędzie, z takim rozmachem to zwykły obciach i zwyczajny wstyd oraz przejaw prowincjonalnych kompleksów. Z tego, co wiadomo, z momentem powstania tej strony internetowej „imieninowy proceder” został zaniechany. Zdarzają się jeszcze pojedyncze wyskoki bardzo oddanych wyznawców, ale obchody zeszły z lekka do podziemia. Imieniny wszak organizuje się po pracy, a najlepiej wziąć wtedy wolne, tak jak zwykł to czynić były burmistrz Andrzej Jakubiec. Powinien Leszek po przejściu na emeryturę w Muzeum Socrealizmu w Kozłówce te scenki ze swoich imienin na żywo odgrywać, tak, jak w skansenach pokazuje się zwiedzającym darcie pierza albo orkę koniem.

Urlopowy ekwiwalent najlepszym prezentem

Może po tym długawym, ale nieodzownym wstępie przejdźmy do meritum. Imieniny to zawsze życzenia i prezenty. Te ostatnie Proskura zwykł sobie robić sam. Albowiem prezent zawsze jest najlepszy, gdy trafia w gust obdarowywanego. Toteż nasz cwany Wójt w kadencji 2010-2014 pobrał ekwiwalent za niewykorzystane 54 dni urlopu w wysokości 25,341,12 zł. Te dwadzieścia pięć tysięcy z okładem, po podzieleniu na cztery, bo tyle trwa pełna kadencja dają 6,335zł na rok. Wychodzi z tego piękna trzynasta pensja. Są to dane tylko z jednej kadencji, w kadencji 2014-18 też na urlopy nie chadzał i wziął ekwiwalent, lecz nic o tym w odpowiedzi na interpelację Korkosza nie napisał. Ot, cały Proskura! Niechodzenie na urlopy stało się patologiczną normą w samorządach. Wystarczy prześledzić wysokości ekwiwalentów wszystkich, którzy po ostatnich wyborach odchodzili ze stanowisk. Pisaliśmy o tym na tej stronie w grudniu. Praktycznie każdy jakiś ekwiwalent wziął. Prawo stanowi, że urlop należy odbierać w naturze, czyli najzwyklej w świecie trzeba na niego iść. Ekwiwalent według ustawodawcy należy się w sytuacjach wyjątkowych, a naszemu wójtowi urlopu przysługuje 26 dni w roku. Proskura zrobił sobie z gminy prywatny folwark i – jak widać – tych wyjątkowych sytuacji miał bez liku, bo opiewały na ponad 25 tyś. Dorabia Leszek sobie do pensji, wszak potrzeby ma, zawsze mu mało. Tymczasem na Fundusz Sołecki środków brak, ogólnie brak praktycznie na wszystko, przynajmniej takie płyną od Proskury sygnały. Wszak na ostatniej sesji dał popis „ściubolenia”. Nie brakuje jedynie na jego ekwiwalenty, rzeczywiście Leszek to sprawny ekonomista i gospodarz. I swój finansowy interes zawsze perfekcyjnie zabezpieczy.

Jasne zapisy ustawy

Jednocześnie wójt nie ma bezpośredniego przełożonego, bowiem sam wykonuje obowiązki pracodawcy wobec podległych pracowników. Ustawodawca wskazał jednocześnie, kto – w imieniu pracodawcy – wykonuje wobec wójta czynności z zakresu prawa pracy. Zgodnie z art. 8 ust. 2 u.p.s. czynności z zakresu prawa pracy wobec wójta, związane z nawiązaniem i rozwiązaniem stosunku pracy, wykonuje przewodniczący rady gminy, a pozostałe czynności – wyznaczona przez wójta osoba zastępująca lub sekretarz gminy, z tym że wynagrodzenie wójta ustala rada gminy, w drodze uchwały. Z art. 8 ust. 2 u.p.s. wynika, że czynności związane z trwaniem stosunku pracy wójta wykonuje tzw. osoba zastępująca lub sekretarz. Należy do nich, m.in. udzielanie wójtowi urlopu wypoczynkowego. Natomiast zgodnie z art. 8 ww. ustawy o pracownikach samorządowych pracodawcą wójta jest urząd gminy. Pamiętać przy tym należy, że ta wyznaczona przez wójta osoba zastępująca nie musi być gminnym urzędnikiem. Nie ma żadnych przeszkód, aby był to pracownik zatrudniony na stanowisku nieurzędniczym, np. pomocniczym lub obsługi, doradcy czy asystenta . Oznacza to, że podległy wójtowi pracownik jest upoważniony do podpisywania jego wniosków o udzielenie urlopu wypoczynkowego, a w określonych sytuacjach może nawet swojego szefa wysłać na przymusowy urlop wypoczynkowy. Zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego pracodawca może wysłać pracownika na zaległy urlop, nawet gdy ten nie wyraża na to zgody. Stąd w przypadku niewykorzystania urlopu w ciągu roku kalendarzowego, osoba wyznaczona przez wójta ma prawo i obowiązek wysłać wójta na urlop w terminie do końca 30 września następnego roku.

Uczciwy i transparentny?”

Tylko czy w uwarunkowaniach naszej Gminy była sekretarz czy przewodniczący Nowosad nalegali, by wójt na urlopy chadzał? Przecież każdy widział, jak Waldek nieraz Leszka bronił, jak mu adorował. Choć i są tacy, którzy uważają, że nawet współrządził. Pani Krysia to osobna historia. Sadząc po kwocie ekwiwalentu za kadencję 2010-14 nie nalegał nikt ze wspomnianych. Ma Proskura skłonność przechodzącą w zachowania permanentne, że nagina, kluczy i mataczy tak, jak mu wygodnie, byle więcej „nałupić”. Biedny wszak nie jest. Jak ta pazerność i nadużywanie sytuacji wyjątkowej, bo idea ekwiwalentu taka jest, ma się do treści słynnego Listu do Ziobry? Tam wójt określa się jako osoba uczciwa i transparentna, żądająca od wymiaru sprawiedliwości ochrony w sprawowaniu swojego demokratycznego mandatu. Proskura już nieraz pokazał, gdzie ma prawo i umiar. Choćby na Hydroforni, która była szczytem jego arogancji i ignorancji. Choć można ironizować, że wójt zapracowany i nie wykorzystał urlopu – przez co nie był wypoczęty, więc podjął złą decyzję. Tak czy siak na urlopy trzeba chodzić. W prywatnych firmach tak nie ma. Wójt z klasą, szanujący obywateli i siebie może po wygranych wyborach umówić się z sekretarzem czy przewodniczącym, że w najbliższym roku odbierze zaległy urlop i tym samym nie złupi kasy Gminy.

Żeby się nie wydało?

Kolejna ciekawostka – jak Proskura potraktował odpowiedź na interpelację radnego Korkosza. Wedle prawa treści interpelacji radnych mają być zamieszczane na stronach Urzędu Gminy i odpowiedzi również. Nawet tak się dzieje, tylko że czasami zdarzy się wyjątkowa interpelacja. Właśnie taka jak ta Korkosza z pytaniem o urlop i ekwiwalent. Proskura znów zrobił po swojemu, a raczej palce w tym po łokcie musiał maczać, bo odpowiedź, jak widać – bardzo niewygodna, nie ukazała się w odpowiednim terminie na stronie. Jeśli chodzi o ścisłość, to wrzucono ją dopiero po tym, jak na sesji 7 maja upomniała się o nią niezawodna radna Alicja Pacyk. Korkosz odpowiedź już znał od prawie 3 tygodni. Zwlekał Leszek, sądząc, że wszyscy zapomną i że na głupich trafił. Jak to licuje z treścią epokowego Listu do Ziobry, gdzie wójt twierdzi, że jest za krytyką i transparentnością? Być może nie wie, co to ta ostatnia. Transparentność to to samo, co przejrzystość, jawność. Ością w gardle stoi Leszkowi strona „Siennicą pod prąd”. Dlatego zamknąłby ją najchętniej na cztery spusty, mimo że „szanuje krytykę i zasadę transparentności działań władzy” –tak w Liście do Ziobry wieszczył. Ale to, co Leszek podpisuje, a to co myśli i robi to dwie różne rzeczy, biegunowo od siebie odległe.

Na zakończenie Sołtysce Berbeciowej z Baraków wypada pogratulować wyczucia i kobiecej intuicji ponieważ jej „Łoo Jezu” w czasie czytania zapytania o ekwiwalent urlopowy przez Korkosza miało potwierdzenie w faktach. Może sołtyska Berbeciowa to już medium i siennicka Wernyhora?

P.S. Lechu, 100 lat w zdrowiu, ale za 4,5 roku na emeryturę!

Życzy Ci

Piotr Ślusarczyk

64
23

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *