Muzealna garkuchnia

Andrzej Gołąb jest grillowany od momentu, gdy został dyrektorem Muzeum Regionalnego w Krasnymstawie. Nie miał o tym pojęcia, że stanie się daniem głównym i przez ten fakt trafi do lokalnego menu. Gołębina z grilla z miejsca stała się hitem i wyparła wieprzowinę, drób i inne mięsiwa. Tak przypadła lokalnej elicie, że żyć bez niej nie mogą i tłoczno przy tym grillu, że szpilki nie wciśniesz, ale my wciśniemy. Tyle że im. To dziś o tym i o innych rzeczach…


Zdarza mi się odbywać „pouczające rozmowy” z ludźmi wpatrzonymi w Andrzeja Gołębia dyrektora Muzeum Regionalnego, ale tak jak się zerka w sobotę na kurę przed niedzielnym rosołem. Dostaję wtedy „lekcję pokory” i nasłucham się za wszystkie czasy. Po tych historiach powątpiewam w to, że wykształcenie cokolwiek daje i skłaniam się bardziej ku teoriom Karola Darwina. Są to historie niesamowite, bo uważać, że jego poprzednik Majewski był w muzeum bez niczyjego rozkazu, ot tak sobie, to trzeba mieć odwagę w to wierzyć i jeszcze się przy tym upierać…

Żeby wymazać wszystkie okoliczności wokół jego konkursu z 2017 roku i wcześniejszy dorobek też trzeba mieć samozaparcie. Mnie po tak odważnych deklaracjach wątpić w jego przymioty w takich okolicznościach nie wypada, ale jednak wątpię. Choć przyznam szczerze, że ja na jego robocie w Muzeum Regionalnym nie wieszałem psów, jak i na nim samym. Raz mi przyszło Majewszczaka opisać w czerwcu 2017 i niech tam rządzi. Tym bardziej że nawet z ust lokalnych pisowców będących w radzie powiatu padały stwierdzenia, że oni Majewszczaka na szafot prowadzać nie będą. Nie dlatego że taki wybitny, bo nikt nie wiedział kto zacz, ale nie chcieli z nim wojować, bo tak i już. Była w tym jakaś logika, tym bardziej że Muzeum Regionalne to trzeciorzędny front.

Nie ma przejazdów ulgowych, jak się nie jest Majewski.

Gołąb na takie ulgi jak ta moja względem Majewskiego liczyć nie może. W ogóle o żadnych ulgach nie ma mowy, choć życiorys polityczny ma czyściutki. On dla grupki rozwrzeszczanych antagonistów jest tak znienawidzony, jak mięso dla Sylwii Spurek. A to „słaby”, a to nieudolny i nic nieumiejący, a już, żeby coś zorganizować to przede wszystkim! Wręcz chodząca katastrofa. To, że żyje wobec tego, jest cud i może przez tę „słabość” powinien wystarać się o rentę? Znowuż dla nich Majewski był ciepły jak termofor układny miły. Tylko brak w tej laurce tego, że chodził po wodzie na zalewie w Lubańkach i udokumentowanych wskrzeszeń połowy lokatorów cmentarza u księdza Skowrona. Gdyby był dziś dyrektorem i wydał komendę o przeniesieniu gablot z piętra na parter, to protestów by nie było. Jakby zamarzył je ustawić na dachu muzeum, to takie polecenie wykonano by z należytą pieczołowitością i w podskokach, nie zadając zbędnych pytań.

Życie w cieniu legendy.

Przy takiej legendzie Gołąb musi żyć w cieniu wielkiego poprzednika. Mimo tego jest na tyle bezczelny, że zdaje się tej legendy nie zauważać i nic z niej sobie nie robić. Jak już coś robi, to po swojemu, bo jest dyrektor ze swoim pomysłem na funkcjonowanie Muzeum Regionalnego. Koncepcję swojej pracy napisał sobie sam, choć moim zdaniem powinien kogoś do konsultacji poprosić i najlepiej z Muzeum Regionalnego. Do tego idealnie nadawałby się szef sztabu muzealnych partyzantów. Tylko że Gołąb nie mógł wiedzieć, że ten „ewangelista” będzie najzacieklejszym jego adwersarzem, co to nie paktuje, tylko walczy do ostatecznego zwycięstwa. Nawet w sytuacji, gdy nadziei na takowe nie ma i nigdy nie było. Bo gdyby tak Gołąb zaczął współpracę udając zagubiona pastereczkę w rozdartym fartuszku w środku lasu to wtedy zadzierzgnąłby pierwsze kontakty i dał asumpt do dobrosąsiedzkich stosunków, ale on zachował się karygodnie i pisał sam.

Tajny protektorat wynalazkiem Tereski

Ta jego „mało mocnośćto zarzut niewyszukany. Na który ponoć są dowody, ale tak tajne, że nie można ich odtajnić przez najbliższych 50 lat. Poza tym zdaniem niektórych o Gołębia pozycji decyduje tajny protektor nazywany parasolem, a ten rozpościera nad nim „złowroga” poseł Teresa Hałas. Znowu ten jest tak tajny, że „Nowy Tydzień” o tym pisze wprost, bo cytował Tereskę w jednym z artykułów. Ona powiedziała, że jak się wygrywa wybory to się stanowiska dzieli. Czyli jest tak jak po upolowaniu w plejstocenie mamuta tylko mniej krwi i myśliwi są lepiej ubrani. Nic ludzkość innego nie wymyśliła, bo widać się nie da, ale niektórzy daliby się zabić za to, że tę praktykę wymyśliła właśnie Tereska Hałas. Ona pewnie byłaby nawet z tego dumna, bo wymyślić coś nowego jak wszystko już prawie wymyślone to jest coś. W tym miejscu ciekawostka. Gołąb został dyrektorem, bo Majewski sam odszedł do muzeum w Biłgoraju i nikogo nie zwalniano by jego powołać. Turobińczyka właściwość jest również taka, że gdy był pod Szpakiem to był peeselowiec, a gdy jest w pisowskim Biłgoraju to jest pisowiec. Jedno w tych metamorfozach jest niezmienne, a jest nim nazwisko i grupa krwi.

Wszyscy są z protekcji, czy tego chcą czy nie

Problem przecież leży gdzie indziej i polega na tym, czy nominat ma kompetencje, czy nie. To ostatnie najlepiej ilustruje mądrość wszystkich woźniców i furmanów, która mówi, że nie w tym problem, że kobyła siwa tylko to, że wozu nie ciągnie. Gołąb na „nieszczęście” dla swoich antagonistów wóz ciągnie, tak samo, jak Ewa Kowalik z DPS na Kwiatowej i Lidka Jurkiewicz ze szkoły od Gontarza albo Marek Klus. Oni są atakowani lub byli tylko dlatego, że są kojarzeni z Tereską a ta ma sporo wrogów głównie wśród tych którzy sporo jej zawdzięczają. Bo jedni dostali dzięki niej stołki a inni miejsca na liście.

Gołąb trafia na kartę dań

Gołębia wyjątkowo kochają, bo ma jeszcze jedną zaletę, a jest spoza krasnostawskiego grajdołu, który niektórzy nazywają lokalną klasą polityczną. Tylko nikt nie powiedział, która to klasa, ale sądząc po behawiorze to byłoby coś jak klasy 1-3, a to już nauczanie początkowe, które jest specjalnością dyrygentki oświatowej z Gorzkowa Ewa Nieścior. Na powiatowych korytarzach i w gabinetach też Gołąb ma wielbicieli co na duchu i czynem wspierają partyzantów muzealnych. Ci są jeszcze zabawniejsi niż owa partyzantka. W ich narracji Gołąb jest symbolem protekcji i wszystkiego, co najgorsze. Analizują każdy jego krok i to z taką pieczołowitością, że brytyjskich Windsorów tak się nie komentuje. Jakby mogli to robiliby mu codziennie gastroskopię, kolonoskopię i morfologię. Sam Gołąb dziwi się, jak i kiedy zdążył tyle narozrabiać, żeby trafić na taki piedestał? Podobno nawet jak śpi to źle się dzieje, bo akurat nie powinien. Dyrektor przez takie postrzeganie został niechcący kozłem ofiarnym lub gołębiem ofiarnym i się zastanawia, czy nie próbować w takich okolicznościach upomnieć się o podwyżkę, bo rola ofiarna to ewidentne rozszerzenie zakresu obowiązków, ale za darmo a ma przecież rodzinę na utrzymaniu.

Zapomnieli zapamiętać

Bajarze nie dostrzegają tego, że sami dostali dobrze płatne stołki i gabinety dzięki protekcji i zgodzie właśnie Tereski Hałas. To ona ich wywlokła z kazamatów i otrzepała z kurzu. Dziś klekoczą jakby wszystko zawdzięczali sobie. Pozapominali jak jesienią 2018 po wygranych wyborach samorządowych wisieli u jej klamki na ul. Poniatowskiego, a wisieli malowniczo jak bombki na choince. Teraz gdy upłynęło trochę czasu to samych siebie przekonali że to co mają to ich zasługa i to im się należało i w ogóle to postawienie na nich to było jedyne możliwe!? Szkoda, że za rządów Szpaka tego tak dobitnie nie akcentowali, bo wtedy i teraz mieli takie same kompetencje i „urodzenie” Wtedy był szloch, pokątne pochlipywanie w kącie i strach o jutro i częste zmiany bielizny. Tymczasem jest to bzdura wierutna i zaklinanie rzeczywistości, ale wmówić sobie coś dla poprawy własnego samopoczucia to nie problem, ale i dowód na to, że krasnostawska elita lubi być trzymana za przysłowiową mordę.

W tym Szpak był mistrzem i chyba dobrze robił, bo był „ordnung” i z nimi widać inaczej nie sposób. Metod pokojowych nie szanują a swobodę ruchów traktują na opak. Bo jeśli coś dostają to traktują to jak prawo nabyte i zapominają o tym, że darczyńca przecież mógł nic nie dać i na cywilnej odwadze im nie zbywa. To ostatnie to zmora elity, ale ona tego nie zauważa i nie docenia. Ci więksi w powiatowym oczku wodnym i gardłujący na Gołębia sami wtykają swoich nominantów, bo mają możliwości właśnie dlatego, że i ich wciśnięto, ale oni tych swoich bronią jak niepodległości. Ich pomazańcy są bez skazy i jeśli już ktoś ma być zły to ci bardziej kojarzeni z Tereską i nie dlatego że są do niczego, tylko dlatego, że oni tak powiedzieli. No po prostu piaskownica albo tak wygląda kwadratura powiatowego koła alias powiatowy dom niezdiagnozowanych politycznych wariatów.

Tak na zakończenie wypada wspomnieć jak to jeden z samorządowców kojarzonych ze Szpakiem miał stwierdzić że gdyby oni mieli takich dyrektorów jak Kowalikowa z DPS, Gołąb, Jurkiewicz czy Klus to na pewno nie przerżnęliby wyborów w 2018 roku i broniliby ich jak ostatniego okopu. Widać szczery był w tym wyznaniu, bo co mu szkodzi. Peeselowcy bronią swoich nawet jak ci na to nie zasługują. Taki mają instynkt. Tymczasem góralskie wesele w powiecie trwa nadal i zamiast konsumować i tańcować jak to na weselu, to jest mordobicie. Jeśli już ktoś tańcuje to na stole a wszystko z niego leci na podłogę i pod nogi. Potem to wszystko zbierze się szuflą i trafi do chlewa świniom do koryta i tylko one skorzystają. Bo to nic jak metafora marnotrawstwa. Niektórym poseł był tylko po to, żeby na listę wpuścił albo dał stołek. Taka protekcja im nie przeszkadzała. Potem się po obrażali i zaczęli spiskować, ale skoro tak to taki numer wywiną każdemu, bo polityka to gra pewnej dozy lojalności i przede wszystkim zespołowa. Indywidualnie to się co najwyżej chodzi do toalety a jak się tam już pójdzie to się robi co należy i wychodzi, a nie zostaje na stałe i robi tam politykę.

PS. Są na stronie fejsbukowej starostwa fotografie z zakończenia roku szkolnego w placówkach oświatowych prowadzonych przez powiat. Na jednej z nich Tereska Hałas stoi w spodniach, a przynajmniej dla mnie laika tak to odzienie wygląda. To bardzo symboliczne, bo co by nie myśleć to ona jako jedyna w powiatowej polityce na portki zasługuje i je założyła. Reszta to i owszem portki zakłada, ale tylko dlatego że sukienek w ich rozmiarach ciężko dobrać. Charakterna Tereska jest, jak na protektorkę wszystkich, co po 2018 coś od niej dostali. Jeszcze od siebie dodam, że z nią i z Gołębiem wolałbym coś zgubić niż z innymi znaleźć 😉😉😉

 

21
13

Gablota i klocki do lat trzech

 

Napięcia w Muzeum Regionalnym w Krasnymstawie na linii dyrektor Gołąb i pracownicy skupieni w pięcioosobowej grupie „bezinteresownych związkowców” przybierają formę groteskowego buntu do którego wykorzystuje się meble muzealne. Aż strach pomyśleć co im jeszcze do głów strzeli, bo w wygłupach są bardzo kreatywni…

Krasnostawskie Muzeum Regionalne do spółki z Towarzystwem Historycznym im. Antoniego Patka zorganizowało 11-12 czerwca wydarzenie zatytułowane „Lubelski Łowca Czasu” 210 rocznica urodzin Antoniego Patka. Wiadomo, że przy takiej imprezie potrzeba jakiegoś wkładu pracy, czasem nawet fizycznej, ale nie są to prace budowlane na wysokości. Może nawet określenie praca fizyczna, jest na wyrost i przez to nie na miejscu, bo co pomyśli pracownik Cersanitu albo budowlaniec z rusztowania? W tym przypadku zaistniała potrzeba przeniesienia i ustawienia 5 gablot z piętra na parter. Gabloty ważą jakieś 30 kilogramów, a dla usprawnienia ich transportu służy niskopodwoziowy wózek. Taka to robota…

Nonszalancki Gołąb

Nieostrożny Gołąb, zupełnie nonszalancko w środę 8 czerwca poprosił pracowników, w tym „bezinteresownych związkowców” o przeniesienie muzealnych gablot, w których miały zostać wyeksponowane przedmioty kolekcjonerskie związane z tematem wydarzenia. Zapomniał jednak, że dla tych ostatnich nie jest dyrektorem, tylko „czymś”. O tym przekonał się za jakiś czas. W ogóle całe środowe przenoszenie gablot z piętra na parter zasługuje na rozdział w Ewangeliach albo Dziejach Apostolskich.

Najpierw rano przeniesiono 3 gabloty, po rozkręceniu na części. W międzyczasie gdy wydał polecenie, to zajął się sprawami organizacyjnymi, bo od tego jest. Gdy wrócił do placówki brakowało do szczęśliwego finału jeszcze dwóch, a do fajrantu jeszcze godziny! „Bezinteresowni związkowcy” po trzeciej gablocie zorientowali się, że ten mebel to doskonały pretekst do wygłupów. Doszli widocznie do wniosku, że trza by się zbuntować, bo ileż można tak harować. Wobec takiego ucisku Gołębiowi dali veto i powiadają, że nie będą nosili! Dyrektor wzruszył ramionami i poprosił o pomoc Wilkołazkiego, Artura Capałę, sam też się przyłączył i zniesiono brakujące dwie gabloty. Jakby kto chciał statystyk to wynika z tego, że trzy gabloty przenoszono prawie sześć godzin, a dwie 10 minut i przenosił je aktualny dyrektor muzeum, były dyrektor i aktualny wiceprzewodniczący rady miasta. Z tego co wiadomo brzęku spadających z ich skroni koron nie zanotowano. Takie „drobnostki” wykonuje się przecież w każdym muzeum, od zarania dziejów.

Tak wyglądają gabloty wojenne. Konstruktor jednak nie przewidział takiego zastosowania ale od czego mamy „zbuntowanych związkowców”

Skargi i wyjaśnienia

Gołąb jako, że jest jednak dyrektor, na co ma dowody w postaci mianowania i pieczątki, oraz gabinetu z tabliczką na drzwiach, poprosił o wyjaśnienie: dlaczego odmówili wykonania polecenia służbowego. Uzyskana odpowiedź dowiodła, że pojęcie dojrzałość należy jakoś inaczej przedefiniować, a może co jakiś czas przeprowadzać egzaminy potwierdzające jej istnienie u co poniektórych. Jeśli kto taki egzamin obleje, to należy zawiesić mu pełnoletność, a jak mu wróci rozsądek, to można go przywrócić w szeregi dorosłych. Związkowcy w odwetowej odpowiedzi zażądali od dyrektora okazania umów między stowarzyszeniem im. Patka, a Muzeum Regionalnym, które określają zakres czynności poszczególnych pracowników w całym wydarzeniu. No kuriozum. Dołożyli jeszcze do tego spostrzeżenie, że całą imprezę organizuje Stowarzyszenie, a Muzeum użycza tylko pomieszczeni i sprzętu nagłaśniającego. Jeszcze się Gołąb dowiedział, że zadzwonili do Państwowej Inspekcji Pracy i się tam poskarżyli. Jak oni to przedstawili tego nie wiadomo, bo Gołąb nie był przy tej rozmowie, ale ponoć Inspekcja odpowiedziała, że dla innej instytucji wykonywać pracy nie muszą. Tylko co to jest inna instytucja skoro Towarzystwo Historyczne ma siedzibę w Muzeum?

Czym jest Towarzystwo Historyczne?

W tym miejscu wypada przypomnieć czym jest i po co istnieje wspomniane Towarzystwo. A zostało powołane w celu pozyskiwania środków na działalność statutową Muzeum Regionalnego w oparciu o zasady stowarzyszenia. Zbuntowana część załogi i niektórzy w starostwie muszą to wiedzieć, bo zarzucać ludziom tak gruntownie wykształconym niewiedzę byłoby karygodne i doprawdy niegrzeczne. Towarzystwo jest również czymś na kształt „delegatury” Muzeum w terenie, bo organizuje działania na rzecz upamiętniania historii regionu i kraju poza murami placówki. Przecież to rozsądne i logiczne, że za tym w sumie stoi taka placówka, bo kto inny jeśli nie ona? Mają się czym w stowarzyszeniu pochwalić, a na dowód wypada wymienić listę zrealizowanych zadań „Patronat na grobem Powstańca Styczniowego Kacpra Szajnoga na cmentarzu w Żółkiewce, odnowienie i zakonserwowało nagrobka. Ufundowanie krzyża pamiątkowego i tablicy upamiętniającej dwóch innych powstańców pochowanych na tym cmentarzu. Zorganizowanie uroczystości upamiętniające starostę krasnostawskiego Tomasza Stamirowskiego fundatora kościoła św. Wawrzyńca w Żółkiewce oraz opracowanie jego biogramu. Opracowanie i wydanie cyfrowe wraz z tłumaczeniem na język polski traktatu granicznego pomiędzy Ziemią Lubelską a Ziemią Chełmską z 1359 roku. Opublikowanie w czasopiśmie „Nestor” artykułu popularno-naukowego o bohaterze Powstania Styczniowego pt.”Michał Marecki polski kondotier wolności i Powstaniec Styczniowy”. Przygotowanie wystawy „Jeden z miliona” poświęconej jednemu z uczestników wojny 1920-1921 przy współpracy z Muzeum Regionalnym w Krasnymstawie. Utworzenie grupy rekonstrukcji historycznych. Organizacja wydarzenia „Virtuti Militari i zegarki. Antoni Patek patriota, geniusz przedsiębiorczości z Lubelszczyzny”. Wydanie drukiem traktatu granicznego pomiędzy Ziemią Lubelską a Ziemią Chełmską z 1359 roku.

W jego władzach jako wiceprezes zasiada Andrzej Gołąb, a prezesem jest Lech Dziedzic. Obydwaj nie biorą za to pieniędzy, a to warte zaakcentowania, bo swego czasu spotykali się z zarzutami, że ciągną z tego korzyści majątkowe. Siedzibą stowarzyszenia jest budynek muzeum. Skoro jedno jest przedłużeniem drugiego, to przecież jest to oczywista oczywistość. Ten fakt, że gdy Gołąb startował w konkursie na dyrektora to jednym z jego postulatów w koncepcji było powołanie właśnie stowarzyszenia, wszystkim jego antagonistom umyka. Nie mówił tego literalnie ale tak wynika z tego co tam zostało napisane. Ślepi są na to jak krety, że aż to podejrzane czy to problem aby na pewno ze wzrokiem, a nie z czymś innym. Kolejny bonus z jego istnienia, to fakt, że przez nie wygodniej jest pozyskiwać fundusze od organów samorządu i państwa na kulturalne wydarzenia. Przecież to zdecydowanie lepsze niż dotychczasowa żebranina po krasnostawskich przedsiębiorcach. Majewski na takie proste rozwiązanie nie wpadł, a przecież był „geniuszem” co do którego nie ma wątpliwości.

Stowarzyszenie i Muzeum to praktycznie jedno i to samo, ale jak chce się uderzyć to kij się znajdzie…

Założyli związki zawodowe.

Stowarzyszenie jest do tego otwarte dla każdego. Obecnie jest w nim 15 członków. Nic nie stoi na przeszkodzie by przystąpili do niego pracownicy muzeum, z wojującą piątką na czele. Jednak jakoś na to nie wpadli albo kręgosłupy moralne im na to nie pozwalają, bo te mają i to w ilościach hurtowych. Związkowcy wpadli za to na lepszy pomysł z którego czerpią korzyści, i zapisali się do Związków Zawodowych Solidarność, by wojować jego strukturami z Gołębiem. W tym wypadku doszło do dysonansu poznawczego, bo zbuntowana piątka nijak się ma do „Solidarności”. Oni ideowo bardziej skłaniają się ku narracji TVN i anarchizującej lewicy. PiS i zszyta z nim Solidarność, to nie ich bajka ale przecież wrogie armaty można wykorzystać przeciw wrogowi, tylko trzeba je w odpowiednim momencie odwrócić i to wcale nie jest hipokryzja, a raczej głupota ale tych z Solidarności, że poszli na taki układ. To że działalność stowarzyszenia mogłaby służyć pracownikom i sami mogliby coś na tym organizacyjnie skorzystać, to tego nie zauważają. To nawet nie leży w ich interesie by w tej sprawie odzyskać wzrok, bo jak wojna to wojna. Ten ślepy i bezmyślny opór jako żywo przypomina walkę chłopstwa z elektryfikacją wsi i tymi co chcą im doprowadzić do chałup bieżącą wodę, żeby nie kąpali się w rzece i nie chodzili za potrzebą w łopiany. No ale co zrobić… Dla nich, zaprawionych frontowców najważniejsza jest walka dla samej walki, nawet jeśli to wszystko wymyka się zdrowemu rozsądkowi, bo przecież wojować gablotą to normalne nie jest.

Inne meble już czekają

To tylko kwestia czasu kiedy w buntowniczym amoku „związkowcy z muzeum” użyją innych mebli, których w placówce jest sporo, a potem przyjdzie kolej na elementy architektoniczne i jak przystało na pełnokrwistych rewolucjonistów w końcu sięgną po bruk z dziedzińca z którego usypią barykadę. Tu może być problem, bo żeby go wyrwać trzeba się schylić i potrudzić, a jak widać po „kryzysie gablotowym” wysiłku unikają jak dziewica zamtuza…

Wobec infantylnych wygłupów części załogi dyrektorowi wypada zasugerować by pomyślał o zmianie przeznaczenia placówki na oddział któregoś z miejskich przedszkoli. Za swoje fundusze powinien czym prędzej zakupić dla związkowców klocki do lat trzech. Te są na tyle duże, że jakby im przyszło je łykać w geście buntu to się nie podławią. A na wirydarzu należy wysypać wywrotkę piachu i zrobić piaskownicę. Potem doprosić paru mądrali z rady powiatu oraz starostwa do kompanii i bawić się na całego. 

 

36
12

Nie masz synu pojęcia…

Robert Kościuk jest na wojnie z Tereską Hałas i żadnej okazji nie przepuści, żeby jej pończochy poszarpać i spódnicę. Tym razem to pewnie za ten „chmielnik, bo może uwierzył, że w tym maczała palce. Tak się chłop zawziął, że wręcz popadł w zapamiętanie, a szkoda, bo ja go bardzo lubię. Robert należy do takich osobistości, że jak postawić przy nim szklankę z herbatą, to się sama z powodu jego bliskości osłodzi. Taki ci on…

Dlatego na spotkaniu 27 maja w krasnostawskim KDK z mieszkańcami w sprawie planowanej przez Centralny Port Komunikacyjny budowy nowej nitki szybkiej kolei „przyłobuziłjak dzieciak. Poszło o słowa Księżuka-dyrektora biura poseł. Ten stwierdził, że posłanka podjęła w imieniu zaniepokojonych planowaną inwestycją mieszkańców gminy Izbica i Krasnystaw interwencję u prezesa CPK, a 2 czerwca miała osobiście rozmawiać z Ministrem Infrastruktury. Kościuk uniósł się, nerwy mu puściły i odparował, że cieszy się bardzo, ale czemu posłanka zapomniała o mieście Krasnystaw!

Robert zapomniał, że takie „przytyki” pasują burmistrzowi z innej opcji niż PiS, bo co by nie mówić to jedna familia. Tak tylko Robert straci, a przecież dla niektórych, jest kandydatem do mandatu posła. Być może gdyby Tereska wspomniała o mieście, to spotkałaby się z zarzutami, że wchodzi burmistrzowi w paradę. Bo przecież miasto ma włodarza i to nie byle jakiego. Wszak Robert jest „przyjacielem” samego Sasina i zasiada w Narodowej Radzie Rozwoju przy Prezydencie. Z obydwoma jest tak blisko, że prawie „chodzi z nimi na ryby i co dwa tygodnie do sauny”. Do tego Robert jest członkiem zarządu stowarzyszenia zrzeszającego samorządy miast i miasteczek — Unia Miasteczek Polskich.
W marcu 2021 r., na posiedzeniu Rady Mediów Narodowych, został powołany na Członka Rady Programowej Oddziału Terenowego Telewizji Polskiej S.A. w Lublinie. Ma jeszcze pełnomocnictwo na powiat od PiS. W takiej sytuacji i z takimi atutami powinien burmistrz sam zainterweniować swoimi kanałami i tym się publicznie pochwalić na forum, tak jak zrobił to Księżuk. Przytyki i wycieczki to najgłupsze co mógł zrobić. Hałasowa przecież zostawiła mu „wolną scenę” może nawet w sposób nie zamierzony, ale on tego „nie odczytał” i wolał jednak poszarpać jej kieckę, czego zrozumieć nie sposób.

To również świadczy o poziomie Roberta doradców, którzy nie zauważyli, a jeśli zauważyli, to doradzili bezmyślnie albowiem emocje wzięły górę. Bo marny doradca to taki co kieruje się swoimi emocjami i własną rządzą rewanżu. Zatem dziwny ten Robert, choć miły z niego człowiek o powierzchowności kierownika działu zabawek pluszowych. Intuicji politycznej jednak nie posiada, na ludziach się nie zna. Doradców tak sobie dobrał, że tylko siąść i płakać. Ci go opętali jak sprzedawcy garnków małżeństwo emerytów. Trochę to wszystko z nim w roli głównej wygląda, jak marzenia kota domowego karmionego z ręki i sypiającego domownikom w nogach, by być krwiożerczym tygrysem bengalskim. A wszystko, dlatego, że tygrys to dalszy kuzyn i skoro tak to i on też może, dlatego lata po trawniku groźnie warczy i poluje na muchy i komary.
Dlatego wnoszę, że Robertowi tak uprawiana polityka tak samo potrzebna, jak Bogusiowi Domańskiemu mandat radnego powiatowego.

Poza tym Kościuk, jest absolwentem Liceum Lotniczego im. Żwirki i Wigury w Dęblinie, co tłumaczyłoby jego prasowo-polityczne odloty. Swego czasu palnął do Nowego Tygodnia, że wie kto stoi za wstrzymaniem środków dla miasta, ale nie powie. Za jakiś czas do tematu wrócono, ale podejrzenia padły na Tereskę Hałas, która na to zrobiła wielkie oczy, a potem machnęła „ręką”.

Całe zwarcie w trakcie spotkania zauważył Stępień „korespondent wojenny” z „Nowego Tygodnia” i je wytknął i określił niepotrzebnym zgrzytem w numerze 22, 30-6 czerwca.

Na wojenkach w lokalnym PiS korzysta tylko żądna powrotu do powiatowego paśnika opozycja na czele ze Szpakiem, a „Nowy Tydzień” urasta do platformerskiej gazety, która jest konfesjonałem dla sfrustrowanych i zagubionych pół-pisowców, którzy startowali z jego list, a potem im się pozmieniało. Tymi „spowiedziami” na jego łamach gazeta nakręca sobie poczytność, ale jednocześnie kreuje bardzo umiejętnie obraz PiS, któremu wszystko pasuje oprócz władzy. Formacji skonfliktowanej, kulawej na obie nogi i bezradnej jak ślepe kocięta. Widać zapomnieli niektórzy, bo nie wszyscy wszak latają do „Nowego Tygodnia, że to tuba konkurencyjnej formacji a szukanie na jej łamach wsparcia, to jak sojusz Chmielnickiego z Tatarami. Dlatego takie „mądrości etapu” najlepiej ujął śp. kanclerz Axel hr. Oxenstierna w liście do syna: Nie masz, mój synu, pojęcia, jak małą ilością mądrości ten świat jest rządzony…” i to by było na tyle.

 

19
9

Zrobiła ile mogła

Gdyby Piotr Palonka Poseł na Sejm I kadencji II RP i działacz PSL „Wyzwolenie” żył dziś, to pisałby na „Dzienniku Siennicy”. Tak myślę. Ponoć był człowiekiem niestroniącym od kontrowersji, czyli mówił o tym co się widzi, a czego inni albo nie widzą, albo nie chcą widzieć. Tak właśnie o nim opowiadała w trakcie uroczystości 15 maja w Siennicy Małej Królewskiej radna Maria Jeleń. Podejrzewam, że wójta tak pojmującego historię i „ormowca” stojącego na czele powiatowych struktur PSL nie zaakceptowałby za żadne skarby świata. A możliwe, że cały ruch ludowy przyprawiłby go o ból głowy. 

Radna z Małej Siennicy Maria Jeleń nie jest bohaterem z mojej bajki. Odważę się nawet na stwierdzenie, że nasze bajki w jakiś tam sposób się zwalczają. I to, tak, że aż zgrzytała stal. Wszak krewka Marysia podpisała słynny List do Ziobry z marca 2019, który podsunęły jej władze gminy, na czele z wójtem Leszkiem. W którym żądali ochrony i płakali nad swoim losem, bo ich Ślusarczyk gnębi. Jednak nie żywię do niej urazy, bo skoro już coś miała podpisać, to dobrze, że złożyła swój autograf pod czymś co, nie przyniosło efektu i skompromitowało głównych prowodyrów w osobach Szpaka, Proskury i Banacha.

Teraz jednak Maria Jeleń ma „wielkie 5 minut” i jest „cichą bohaterką”, a dokonała w proskurowej Siennicy rzeczy niebagatelnej. Uparła się i małymi kroczkami, działając metodycznie, przeforsowała umieszczenie tablicy pamiątkowej na budynku świetlicy wioskowej w Siennicy Królewskiej Małej, ku czci Piotra Palonki- posła pierwszej kadencji sejmu II RP po odzyskaniu niepodległości. Zważywszy na to, jaką politykę prowadzi, jaśnie oświecony wójt, jest to osiągnięcie obok którego nie można przejść obojętnie, a Marii Jeleń należą się szczere słowa uznania. Szkoda, że to tylko świetlica, bo to był jednak poseł i działacz PSL „Wyzwolenie” wcale nie pośledni, ale radna, zrobiła ile mogła. Więcej się w tych warunkach wycisnąć nie dało. Nie jej to wina.

Palonka ze swoim niepokornym żywotem i prawie męczeńską śmiercią w 1942 roku z rąk niemieckich żandarmów zasługuje na pomnik na skwerku przed UG, a jego nazwiskiem winna być nazwana sala obrad w urzędzie Siennica Różana. Między parlamentaryzmem a samorządem różnica tylko skali, bo zamysł podobny i aż się prosiło tak zrobić. Proskura jednak wolał Jutrzenkę-Trzebiatowskiego, który tyle ma wspólnego z samorządem i Siennicą, ile Leszek zdoła wymyślić. Widać jego posłowanie, działalność polityczna w tamtych trudnych czasach i śmierć w czasie okupacji Leszka nie przekonały. Ofiara z życia widać nijak się ma do mocy „abstrakcji naturalnej” Trzebiatowskiego, który postanowił się promować na wsi, a nie w mieście, gdzie prędzej o odbiorcę jego „sztuki”. Ile gmin w Polsce może poszczycić się tym, że z nich pochodził działacz, społecznik i poseł na pierwszy sejm w odrodzonej ojczyźnie? Nie sadzę, że to zjawisko masowe. O Palonkę upominał się od dawna Mirosław Kaczor i Andrzej Korkosz. Ten ostatni na sesjach rady gminy dopytywał, czemu patronem sali obrad rady jest profesor rzekomy z Chojnic.

Jest jeszcze jedna postać, która zasługuje na upamiętnienie, a myślę tu o pierwszym wójcie po wyzwoleniu- Janie Dziku. Co ciekawe to ponoć został wybrany na ten urząd tak jak na wiecu. Po prostu kto go , popierał przechodził na jego stronę. Władzy ludowej nigdy nie przypadł do gustu i komuna z czasem zamieniła jego życie w piekło. Zmarł w wieku 71 lat i pochowany jest na tutejszym cmentarzu parafialnym.

Uroczystości na Siennicy Królewskiej Małej zostały przemilczane we wszystkich mediach na czele ze stroną Urzędu Gminy oraz stroną Informacyjnej Agencji Samorządowej. Ta ostatnia współpracuje z gminą i na stronie UG ma swoją zakładkę. Nie wiem skąd ta obstrukcja, ale tu tak jest od dawna. Z kolei by prasa coś napisała, ktoś powinien ją poinformować i zdać relację. Być może uznano, że patriotycznych uniesień w maju wystarczy, bo jest już na stronie Informacyjnej Agencji Samorządowej skromna relacja z uroczystości na cmentarzu wojennym w Boruniu.

Nie jest dobrze za rządów Proskury historią w Siennicy Różanej. Nagrobek Preissa doprowadzono do stanu agonalnego, licytując się po drodze, kto pierwszy powinien podnieść kamień. Wójt rocznice Odzyskania Niepodległości 11 listopada świętuje 9 i nawet zwyczaju nie zmienił na 100-lecie. Ksiądz na to wszystko patrzy ze spokojem i co mu karzą, to pokropi. W wolnej ponoć Polsce od komuny dopiero w 33 roku niepodległości upamiętnia się Palonkę, ale tylko na wiejskiej świetlicy i w ciszy medialnej. Co jedynie dowodzi jakości wolności i tego, że komuna upadła, ale na cztery nogi. W kolejce na jakieś tam upamiętnienie cierpliwie czekają jeszcze inni, a choćby wspomniany Dzik Jan. A to nie koniec, wystarczy przypomnieć, że Piłsudski z popiersia musiał czekać 29 lat, by mu obtrącony nos przyklejono, i wybrano miejsce do ekspozycji. Dotychczas stał w szkole w kącie i pastwiły się na nim muchy. Ponadto budynek Starej Gminy, który był kiedyś centrum włościańskiej Siennicy i czymś na kształt miejskiego ratusza, z prawie 140 letnią metryką, został sprzedany za grosze. Jedno piętro w dworku oddano „wielgiemu atryściez Chojnic. Na szczęście tylko jedno, bo mogło być „lepiej, ale cieszyć się też nie ma, z czego. 

No i tak to wygląda, ale Proskura jest zadowolony z siebie, bo „wicie rozumicieidzie wreszcie na emeryturę, czym nie omieszkał pochwalić się w prasie. Dziwny to człowiek, tak bardzo na historię swojej gminy i własnego kraju pogniewany, a przecież całe życie przyjmował wynagrodzenie w banknotach z podobiznami polskich monarchów. I choćby przez to mógłby się z historią przeprosić. Amen.

 

 

 

28
6

Sowa i brukowiec

 

Na sesji 5 maja, która trwała zaledwie godzinę i 20 minut wydarzyło się co niemiara. Takiej kumulacji „momentów” nie pamiętają najstarsi górale. Szpak naśladował kozę, wcześniej przeczytał obrzydliwy anonim dotyczący DPS. Potem kontrowała go dyrektor DPS Ewa Kowalik. Były jeszcze rewelacje z mandatem radnego Domańskiego i żale Krzysia Zielińskiego. Ogrom tego urodzaju jednak nie znalazł pełnego odzwierciedlenia w prasie i nie wszystko spisał Stępień „korespondent wojenny” z „Nowego Tygodnia”.

Szpaka pobekiwań jakoś nie uwiecznił, a szkoda. Gorzkich żali Krzysia Zielińskiego, mojego faworyta i ulubieńca również. W sumie to przemilczenie nie dziwi, gdyż wokalne popisy Januszka i Krzysia „gorzkie filipiki” to piramidalna głupota ich obu. A to są, co by nie mówić liderzy opozycji i tak o nich pisze „Nowy Tydzień” na swoich łamach. Dlatego domniemywam, że zostało to jakoś tak przemilczane co by obydwu nie zaszkodzić. Od jakiegoś czasu widać, że łamy są szańcami, które biorą udział w powiatowej wojence, i zza nich sypie się grad pocisków szczególnie na „Ojców Powiatu” albo na Tereskę Hałas „krwawą dyktatorkę” i posłankę PiS.

Leńczuk inspirator ?

W pewnym momencie „inżynier Krzyś” stracił panowanie nad sobą i zapytał Leńczuka, czy był inspiratorem felietonu na „Dzienniku Siennicy”. Stwierdził, że on ma wrażenie graniczące z pewnością, że inspiracja płynęła z budynku starostwa. Chodziło mu o ten zatytułowany „Niewypały” Leńczuk na te zarzuty odpowiedział, że nikogo nie inspirował, a poza tym ten redaktor, czyli skromny „ja” pisze, co chce i kiedy chce. Starosta nie do końca mówił prawdę, ale i nie kłamał świadomie. Bo jednak inspirował, ale nie tak jak Krzyś to sobie wyobraża. To wygląda tak, że zachowanie radnych jest inspiracją i jego też, tak samo, jak Krzysia. Krzyś, mówiąc, że wyczuwa inspirację płynącą z budynku starostwa był na właściwej drodze, tylko na skrzyżowaniu tradycyjnie źle skręcił. Sala plenarna i to co się na niej wyprawia jest oceanem inspiracji. I tak to wygląda. Radny zapomina, że człowiek ma wolną wolę, ale to nie jedyna rzecz, o której zapomina. Dopytał jeszcze Krzyś czy „Dziennik” jest organem prasowym starostwa, a Leńczuk stanowczo zaprzeczył. 

Hasał i dokazywał

Felieton pokazał się znienacka 4 maja przed tą „mało chwalebną” sesją i „palnął” Krzysia w miękkie części boleśnie. On się tego kompletnie nie spodziewał, bo hasał i dokazywał od dawna. A po „budowlanej aferze na chmielniku” to już takiej ochoty nabrał, że tylko chwila i Leńczuka nie wpuściłby do gabinetu starosty. Przyzwyczaił się do mów pochwalnych i roli nieskalanego lidera opozycji. Jeśli już pisał o nim „Nowy Tydzień” to tak, że Krzyś urastał w artykułach do rangi feldmarszałka floty międzygalaktycznej w trakcie operacji wojennej. Takie leguminki to Krzyś lubi, kiedy jego wygłupy nie są nazywane po imieniu. A tu nagle dostał sójkę w bok i się prawie popłakał. Zły był przez ten felieton jak diabeł z kościelnych obrazów. W przypływie „krzyśfurii” posunął się do tego, że przed sesją rozdał radnym powielony artykuł. Liczył na to, że reszta oburzy się i wesprze go w żalu, ale nikt nawet nie zipnął. Próbował radnych napuszczać co jest bardzo prymitywne i w tym wypadku nie miało szans powodzenia. Widać w tym szkołę „Samoobrony”, z którą kiedyś miał do czynienia.

Brukowiec zwierciadłem

Przez to rozdawanie powielonego felietonu doprowadził do sytuacji, kiedy „Dziennik Siennicy” zaczął być wydawany w formie papierowej, a on został pierwszym i oficjalnym kolporterem. Z tego miejsca wypada Krzysiowi podziękować, bo jak tu nie docenić takiego gestu. Powiedział jeszcze, że  w felietonie był szkalowany i rada też! A „Dziennik…” to brukowiec. To ostatnie z ust Krzysia, to niemalże rekomendacja i komplement, ale i asumpt do dyskusji. Bo nie sadzę, że radny osądza cudze pisanie przez pryzmat swojego. Przecież Krzyś to dusza człowiek. Ja na takie „brukowcowe” dictum mam swoje zdanie i uważam, że brukowiec w obecnych warunkach politycznych ma same zalety. W brukowcu trzymamy się mocno ziemi- czytaj bruku, a stanowi solidne podparcie. W przeciwieństwie do polityków klasy Szpaka i Krzysia, którzy odlatują jak balony meteorologiczne. Dają temu dowody podczas wystąpień na sesjach powiatu. Tu na dole nie ma wielkiego pola manewru, a bruk często przechodzi w rynsztok, ale to już nie nasza wina. Niestety za to, co na bruku ląduje, a później leży i w rynsztoku to już odpowiada klasa polityczna, do której Krzyś przynależy, a która jest ponoć wyżej. Nigdy się nie zdarzyło, żeby „gówno” samoczynnie leciało z dołu do góry. Tak dobrze nie ma. Jak Krzyś nie wierzy niech przypomni sobie treść anonimu czytanego przez „wytrawnego polityka” Szpaka kilka minut wcześniej.

My tylko opowiadamy o gierkach na górze. Brukowiec jest w takich okolicznościach zwierciadłem tego co Krzyś wyrabia i jemu podobni. A że radnemu się nie podoba odbicie jego poczynań, to jego problem. Na miejscu radnego obawiałbym się jeszcze jednej właściwości brukowców. Ich poczytności, bo w świetle Krzysia działalności, nie do końca przemyślanej stanowi to problem. Może trzeba zmienić polityczne zachowania?

Format 4D

Poza tym Krzyś nie powiedział co tam było nieprawdą. Chyba zaakceptował to wszystko, bo trudno dyskutować z własnymi wypowiedziami. Widać oburzyły go tylko humorystyczne wnioski z jego nadętej działalności. Po prostu Krzysia trzeba wielbić bezkrytycznie. Mamy go kochać jak jasnego idola za to, że jest i spijać każde słowo z jego ust. Widać w euforii zapomniał, że też podlega krytyce. Jest przecież radnym. Nigdzie nie zostało napisane, że opozycja wewnątrz rady jej nie podlega. A to tez ciekawe skąd Krzyś czerpie pewność, że w swoich atakach ma rację ? Poza tym radny powinien się cieszyć, bo tak drobiazgowo nikt nie jest w powiecie pokazany, a to świadczy o Krzysia wyjątkowości. Kiedy „Nowy Tydzień” napisze o jednej stronie działalności Krzysia, to „Dziennik…” dopisze tę drugą i dzięki temu mamy pełen obraz. Niemalże jak w 4D!

Powinien jeszcze pamiętać

Radny Krzyś powinien jeszcze pamiętać, że kiedyś był gorącym wielbicielem „Dziennika Siennicy”. Nawet sam na nim publikował i „Dziennik” był jego organem prasowym. Jako że gusta się zmieniają, a łaska pańska na pstrym koniu jeździ to przypomnę radnemu jak jeden z użytkowników forum dyskusyjnego na „Dzienniku” o nicku „SOWA” w październiku 2018 tytułował „Nowy Tydzień”. Ten sam który dziś tak ochoczo radnego „promuje” i batoży powiatowy PiS…

 

Można odnieść wrażenie, że Szpak z Krzysiem odnaleźli się wreszcie po latach, a mijali się jak dwa okręty we mgle. Pasują do siebie jak dwie połówki jabłka. Nawet oburzenie wyrażają tak samo i tak samo nie cierpią „Dziennika Siennicy” Takiej zgodności w pojmowaniu rzeczywistości jak w przypadku latyczowsko- leśniowickiego duetu ze świecą szukać. Krzysia zachowania to wygłupy nic nie warte, ale tak już w polityce jest. Gdyby jego działalność regulował wolny rynek to nie dostałby za nią złamanego grosza. Praca jest pożyteczną, jeśli ktoś jest w stanie za nią zapłacić, ale w tym wypadku jest ustawa samorządowa, która ratuje skórę takim domorosłym i wszechstronnym politykierom. Dlatego niech tam Krzyś ze Szpakiem robią tak dalej, bo jak mawiał Bonaparte w polityce głupota nie stanowi żadnej przeszkody.

 


 

26
5

Mech na moście

 

Radny Krzyś Zieliński rolę radnego postrzega tak jak Emil Czeczko służbę w wojsku. Na opak. Pyta, dopytuje, by na koniec nie uwierzyć. Wszędzie wietrzy afery. Chmielnik, po którym latał całe przedwiośnie w bitewnym szale, chwilowo odpuścił. To dobrze, niech chmiel spokojnie rośnie. Jego spragnione uczuć serce raz- dwa znalazło sobie nowy obiekt westchnień. Tego wątpliwego zaszczytu doświadczył most w jego okręgu wyborczym na Łopie w Łopienniku. A z radnego „wynużeń” wynika, że lepiej jakby tego mostu nie remontować.

Dla wielu Krzysiowe pytania są irytujące, żeby nie powiedzieć dosadniej. To nie jest pierwszy raz, bo za czasów swojej I wojny światowej albo przygody w samorządzie było to samo i też tak „pytał”. Tu nadmienię, że Krzyś samorząd traktuje jak pole bitwy i wojuje prawie z każdym i czasem z kilkoma jednocześnie. Zmienia sojusze jak rękawiczki. Obecna kadencja jest jego drugą przygodą z samorządem powiatowym albo II wojną światową. On jest ogólnie zawsze anty, bo zazwyczaj nie dostaje tego, co chce. Apetyt na stołki ma gargantuiczny. W tym wypadku chciał być wicestarostą. Istnieje uzasadnione podejrzenie, że za jakiś czas, gdy braknie, chętnych do wojaczki zacznie, krzyczeć na samego siebie i siebie podejrzewać.

Pytać żeby pytać

Same pytania i ich forma oraz częstotliwość są utrzymane w duchu serialu z lat 90-tych „Tata a Marcin powiedział” Ten sitcom robił furorę właśnie dzięki upierdliwemu dzieciakowi, który zamęczał ojca pytaniami. To zjawisko dziecięcej namolności okraszonej w Krzysia przypadku mitem konieczności i oryginalnego pojmowania roli radnego można też zilustrować piosenką kilkuletniej Natalii Kukulskiej „Co powie Tata” A tam w tekście mała Natalka pytała tatę, dlaczego biedronka jest mała? Na skutek pytań córki tatuś w końcu usnął. O czym dowiadujemy się ze słów refrenu… W obu przypadkach Marcina i Natalki można wysnuć wniosek, że ojcowie lekko nie mają. Dlatego też Krzyś „ojców powiatu” z zarządu zasypuje gradem pytań, żeby przypadkiem za lekko nie mieli i wszystko robi, żeby oka nie zmrużyli. Dzięki temu wiemy bez wątpienia, że „pytania dla pytania” są domeną dzieci. Krzyś jednak jest dorosły, ale podobno człowiek ma tyle lat, na ile się czuje.

Czemu nie poszedł do Prokuratury?

Krzyś, o czym pisałem, wcześniej w felietonie „Niewypały”, rozpętał aferę „szpiegowsko-polityczną” w sprawie przetargu na remont mostu w Łopienniku, a most jest w jego okręgu wyborczym, z którego startował ! Afera nabiera rumieńców, ale chyba to będą rumieńce wstydu, o czym zaraz. Na razie Zieliński produkuje się w „Nowym Tygodniu” z 9 maja w artykule Most wzbudził wątpliwości” Na ostatniej sesji rady powiatu z 5 maja- tej, na której jego polityczny papcio Szpak czytał obrzydliwy anonim. Krzyś poprosił, żeby dokumentację przetargową mostu w Łopienniku zbadała komisja rewizyjna pod przewodnictwem „nietłustego kota” Piwki Marka. To zastanawiające jak oni to zbadają, skoro nikt z nich na tym się nie zna, i po co to wszystko!? Być może, gdy wynik będzie niezadowalający Krzysia, to zarzuci im brak wiedzy albo zwietrzy w tym spisek. Jest wszak prostsza metoda i Krzyś jako szef struktur wojewódzkich „Solidarnej Polski” powinien to zgłosić do Prokuratury Rejonowej w Krasnymstawie. Ponoć w Solidarnej ma wysokie notowania i doradza samemu Ziobrze! Chyba że to się już zdezaktualizowało i w „Solidarnej Polsce” Krzysiowi podziękowano.

Banał

Sprawa przetargu na remont mostu jest banalna jak sznurowanie butów. Późną jesienią zeszłego roku wykonano kosztorys, a wtedy ceny były takie, jakie były. Cała operacja, odbywa się ze środków programu „Polski Ład”. Przetarg odbył się już w tym roku. Przez wojnę ceny poszły ostro w górę do tego stopnia, że dla przykładu tona stali w hucie z 3 tysięcy skoczyła na 12. Świat oszalał, a przynajmniej ta „nasza” jego część. Przetarg wygrała firma, która dała najniższą ofertę, ale nie podpisała umowy. Ociągali się z tym, bo widocznie przy ich ofercie i cenach materiałów z dnia przetargu nie daliby rady spiąć inwestycji. Odradzali prawnicy w starostwie pakowania się w taką sytuację, bo mogliby inni oferenci złożyć protesty, że oferta jest rażąco niska. Ogłoszono nowy przetarg i znów wygrała ta sama firma tylko z ofertą wyższą o 1milion 300 tysięcy, ale i tak niższą, jak pozostali. Właśnie tej kwoty uczepił się Krzyś i tego, że to ta sama firma. Tymczasem w tym ponad milionie zawiera się wszystko, co wydarzyło się w tamtym czasie. Czyli podwyżki paliw, materiałów i kosztów robocizny. Wszystko proste jak budowa cepa, ale nie dla Krzysia. Myślę, że tylko kwestią czasu jest, kiedy Krzyś uzna, że wojna na Ukrainie wybuchła po to, żeby most na Łopie w Łopienniku był droższy. Być może tam za wschodnią granicą Krzyś znajdzie korzenie tej „afery”, a i Kreml pewnikiem też paluchy w tym maczał.

Tłumaczyli ale nie dali rady

Krzysiowi tłumaczono kilkukrotnie. Tłumaczył Klus, Leńczuk, Nowosadzki. Przetargowi na remont mostu na Łopie poświęcono dwie komisje i dwie sesje, tłumacząc na nich ciągle jedno i to samo. W „Nowym Tygodniu” ukazały się dwa artykuły. Tymczasem Krzyś w artykule z 9 maja w „Nowym Tygodniu” powiada, że on nadal nie jest przekonany… No skoro po takiej ilości wtłaczania wiedzy przez różne osoby i przy takiej ilości powtórzeń radny nadal nie rozumie to, co o nim pomyśleć. Wielce prawdopodobne, że Krzyś się nie nadaje do samorządu i to przyswajanie prostej w sumie wiedzy tłumaczy wiele jego zdarzeń w karierze zawodowej.

To już było

Ta oporność na wiedzę z zewnątrz trwa od dawna. W 2019 roku w czasie dyskusji o budżecie na następny rok Krzyś zrozumiał dopiero, że budżet jest projektem zarządu i konstruuje go skarbnik na jego wniosek! Oświeciło tym samym radnego w piątym roku samorządowej przygody. Na sesji budżetowej Zieliński tuż przed głosowaniem budżetu wyszedł z sali i w nim nie uczestniczył, a w budżecie była droga w jego okręgu. Takie pomysły miewa „psotny inżynier Krzyś”. Pisałem już o tym w felietonie z 2019 roku „Mąciwoda w Klubie”

Perełki i krzysizmy

W artykule z Nowego Tygodnia jest parę Krzysia perełek, które zasługują na miano „krzysizmów. Bawią do łez. Krzyś opowiada, że był na moście i tak go zwiedzał, że znalazł na nim mech. No to jak tak to mamy aferę szpiegowską na horyzoncie. Najwięcej mchu jest w Rosji, bo ta, ma najwięcej lasów, a to świadczyłoby o rosyjskich wpływach na łopieńskim moście. A jeśli Krzyś znajdzie w jego okolicach opakowanie po cukierkach z niemieckiego Lidla, to jak nic jesteśmy w środku wojny wywiadów. To tylko kwestia czasu kiedy taki komunikat trafi do prasy.

O tym, że Krzyś nie ma kompetencji w sprawie opiniowania kondycji mostu, wspomniałem w felietonie „ Niewypały” Nie wiem, czego on szuka, ale może chce usłyszeć, że ktoś wziął walizę łapówy. Klasyczna mądrość ludowa mówi, że ocenia się innych przez pryzmat siebie, ale może Krzyś tej roztropnej mądrości nie zna? Krzyś za to zna inną i ją nawet w artykule cytuje: kto bogatemu zabroni? No dobrze, ale Krzyś zapomniał, że jesienią przegłosowano podwyżki diet dla radnych, i on ochoczo łapkę za nimi podnosił. Gdyby można to podniósłby obie i jeszcze obie nogi. Krzyś wtedy łaknął tych pieniędzy jak kania dżdżu, bo się 4 miesiące wcześniej zwolnił z ratusza. No przecież na podwyżki diet w takim wymiarze też powiatu stać nie było, ale protestować wtedy Krzyś nie chciał. Jedynie zbulwersował się podwyżką dla starosty. Zieliński w amoku zapomniał też, że przecież most jest w jego okręgu wyborczym i będzie służył jego wyborcom, a dieta służy tylko jemu. Zieliński stosuje etykę sytuacyjną, jak Szpak z anonimem.  Nie dzieje się to bez przyczyny, bo obaj jako opozycja doskonale się dogadują.

Na koniec militarny wtręt co by uhonorować najsłynniejszego dezertera i człowieka, który jak nasz Krzyś wszystko rozumiał na opak. W wojsku jest tak, że gdy żołnierz nie rozumie treści rozkazu, to odsyła się go do cywila i to, czym prędzej z odpowiednią kategorią w dokumentach. Ba! Jeszcze kłopoty może mieć ten, co go źle sklasyfikował. No jak to wygląda, kiedy sołdat pyta, w którą stronę rzucać granat? Po co komu taki wojak, któremu rozkazy trzeba tłumaczyć kilka razy? Albo, po co taki który rozłoży karabin, ale już nie złoży? Taki żołnierz, tak przyswajający rozkazy stanowi zagrożenie dla obronności kraju. A dlatego, że w samorządzie nikt tego nie weryfikuje, zdarzają się takie przypadki, jak ciągle pytający „wszechstronny Krzyś” 

25
6

Szpak z anonimem w garści i kozą na postronku idzie po władzę!?

Odsunięty od powiatowych słodkości Janusz Szpak, z charakterystyczną dla byłych ormowców butą maszeruje szykiem zwartym i krokiem defiladowym po władzę. Nie jest sam w tej eskapadzie, ciągną z nim hufce PSL i OSP. W garści ma jeszcze anonim, którego nie zawahał się użyć. Pośród tego korowodu jest i koza. Ta ma ponoć tajną misję ale o tym na razie cisza. Czy ten pstrokaty pochód osiągnie zamierzony cel? Dziś słów kilka o ideowej podbudowie całego przedsięwzięcia i proweniencji kozy.

Januszek Szpak, czytając niezwykle brutalny i prostacki w treści anonimowy donos na sesji rady powiatu 5 maja zachował się jak ormowiec w trakcie wykonywania obowiązków służbowych. Taka była przecież ich specyfika, że podejmowali, temat i zgłaszali, gdzie trzeba. On postąpił tak samo, bo to „szlachectwo zobowiązuje”. Poszedł jednak o krok dalej i po swojemu zinterpretował rzeczywistość. Nie zgłosił, tego do Prokuratury Rejonowej, tylko roztrąbił na sesji rady. Upiekł dzięki temu politycznie obrzydliwy interes, kosztem Bogu ducha winnych ludzi. Sam bawił się przy tym szampańsko i nawet na koniec swoich popisów zabeczał, jak koza z radości.

Zbieranie hufców

Wszystko, co wyrabia na sesjach rady powiatu i poza nim, służyć ma jednemu celowi, a jest nim odzyskanie władzy i wpływów. Żeby było tak, jak było. Jesienią 2021 roku poczynił pierwszy krok w tym kierunku i znów przejął stery powiatowego PSL na zjeździe wyborczym w Siennicy Różanej. Wiosną tego roku zrobił krok kolejny i znów został „komendiantempowiatowego OSP na zjeździe w Łopienniku. Zbiera, jak widać chorągwie i zwiera szyki. Takie rzeczy robi się tylko w jednym celu, żeby odzyskać władzę. Wybory niebawem.


Na zrzucie ekranu z sesji uwieczniony moment historyczny i dowodzący trwałości idei ORMO. Siwiutki dziadeczek Szpak prezentuje swój atut anonimowy. Trzyma go w lewej ręce. Jak wiadomo lewa jest bliższa jego proweniencji. Jest bardzo dumny, bo ormowcem się jest na zawsze. Po wszystkim poprosił mrukliwego „herubinka z Żółkiewki”, radnego Marcinka Zająca żeby podał anonim przewodniczącemu rady powiatu- Boruczence. Zając, jak to zając, usłużnie z anonimem pokicał…

Metody totalne.

Samą walkę sprowadził do metod totalnych i sięga nawet po broń tchórzy, czyli anonimy. Wojuje nimi wśród ludzi, którzy potrzebują spokoju, opieki, namiastki domu, bo życie już ich doświadczyło. Nawet takim paskudztwem nie pogardzi, bo skoro to ma dać zwycięstwo to, czemu nie! Po tym, co zrobił na sesji 5 maja, gdy, odczytał bzdury o charakterze pomówienia z anonimu dotyczącego DPS na Kwiatowej złudzeń nie ma. Strach pomyśleć co będzie robił, co czytał i jak się zachowywał, jeśli władzę dostanie. Skoro tak się zachowuje, gdy jej jeszcze nie ma?

Dwa dorobki, a jeden prawdziwy.

Dlatego, zastanawia się wielu, co jest w jego głowie, jak musi być zdeterminowany, by czytać takie paskudztwa publicznie, mając przy tym na karku 73 lata. A niebawem zacznie 74 wiosnę, bo urodziny świętuje 24 lipca. Do tego ma ze 40 lat doświadczenia w samorządzie na różnych szczeblach, w tym 16-letni staż jako starosta. Jest aktualnym szefem powiatowego PSL, powiatowego OSP, a także 5-krotnym kandydatem na posła do sejmu RP i raz kandydował do europarlamentu. Jest również członkiem wojewódzkiego prezydium OSP w Lublinie. Orderami też upstrzył swoją ormowską pierś. Jest posiadaczem Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski oraz Medalem Zasłużony dla województwa chełmskiego oraz Zasłużony dla Ochotniczej Straży Pożarnej. Niektórzy uważają, że widać ten dorobek tyle wart, że można go było lekką ręką poświęcić i na szwank narazić.

Moim zdaniem w tym wypadku odezwała się w Szpaku natura członka ORMO z 12-letnim stażem. To jest jego prawdziwy dorobek ten pierwszy, fundamentalny i na nim zbudował ten drugi polityczno-samorządowy wspomniany wcześnie. Ormowski, pomaga mu w utrzymaniu tego drugiego, a czytanie anonimu było demonstracją jego działania i dowodem jego istnienia. Istnienia, które było skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną.

I na nic starościństwo, ordery kandydowania, prezesury. To wszystko nic nie warte, bo te cztery literki mówią wszystko, a dorobek ten drugi można o inne cztery litery potłuc, zgodnie z ludowym porzekadłem. Bo Szpak, jak wspomniałem wszystkim się chwalił, i na Wikipedii wszystko wymienił, ale o ORMO zapomniał. Kowalik Ewie na sesji „grzecznie odwarknął”, że ma kompleksy, ale ona niczego nie zataja w swojej biografii tak jak on. Czytanie anonimu bez oglądania się na jego konsekwencje to kontynuacja prostackiej ideologii ORMO. Takiej do bólu: A co mi zrobicie!

Żeby jednak trwać w ORMO jak nasz Janusz 12 lat do samego końca i przez „Stan Wojenny”, a potem gasić w nim światło to już trzeba było mieć zapamiętanie i pasję. Zapamiętanie chyba z czasem przeszło w furię i polityczną mściwość, bo czytać takie świństwo publicznie tego wymaga, tu trzeba mieć poczucie wyższości i bezkarności On jest w pewnym sensie ideowy jak japońscy żołnierze odnajdywani na bezludnych wysepkach Pacyfiku nawet 25 lat po wojnie. Dla nich wojna ciągle trwała, tak, jak ORMO dla Szpaka i jego ideologia. Januszowi tylko jednostkę macierzystą rozformowali, ale idee nosi, jak widać w sercu i ciągle jest na służbie.

O jeden anonim za dużo.

Do Szpaka jeszcze nie dotarła świadomość, że on już przegrał wizerunkowo, bo tym czytaniem stracił u wielu. To, co zrobił, komentuje się szeroko, a w DPS na Kwiatowej wrze, bo mają szczerze dość. To jest miejsce szczególne. Znaleźć sobie pole bitwy wśród ludzi wymagających pomocy niejednokrotnie schorowanych czy zwyczajnie samotnych to trzeba być pozbawionym etycznych hamulców. To tak wygląda, jak strzelanie artylerią dalekiego zasięgu po przedszkolach, szpitalach czy domach dziecka na Ukrainie. To się tylko narzędziami różni, ale skutek i zamysł jest ten sam. Żeby uderzyć w Bogu ducha winnych. Są to ciosy poniżej pasa, żeby była jasność. Dla tego środowiska to był o jeden anonim za dużo…

Dziadunio w emocjach.

Szpak do tego występu gotował się jak rosół na wesele. Wiercił się od początku, był pobudzony do tego stopnia, że w trakcie czytania przez Leńczuka sprawozdania z prac zarządu odebrał telefon i na sali obrad przez niego trajkotał. Potem znalazł czas, żeby z Zającem pogaworzyć. Zachowywał się, jakby był na weselu albo na ognisku w Borku, a nie na sesji. Nosiło go jak Poloneza „Caro” na zakrętach. Papiery przekładał, wiercił się i szykował do odpalenia swojej petardy. Czas pokazał, że petarda wybuchła mu w rękach, bo nie tak miało być. Widać lont był za krótki. To, że odpowiedzi udzielili mu na sesji, a nie pisemnie rozwaliło całą koronkową akcję. A o tym, jaką mocną dostał kontrę od dyrektor DPS Ewy Kowalik świadczy fakt, że nawet zauważył to Stępień z „Nowego Tygodnia” i wspomniał o tym w artykule w numerze z 9 maja. Napisał, że Szpak był zdenerwowany! W takich potyczkach przegrywa ten kto da się wyprowadzić z równowagi. Takie zasady.


Szpak trajkocze rozemocjonowany przez telefon, a starosta Leńczuk składa sprawozdanie z prac zarządu. Widać ormowców obowiązują inne zasady mimo, że są z zagłębia kultury jaką jest Siennica Różana. Może Janusz rozmawiał w sprawie kozy? Jeśli tak, to sprawa jest poważna.

Inaczej miało być

Szpak przywiązał do tej kartki z anonimem wielką wagę. On o mocy tego kawałka papieru myślał tak jak Nevil Chamberlain, który w 1938 roku takim świstkiem papieru machał na lotnisku po przylocie z Konferencji w Monachium. Między innymi i dzięki niemu Czechosłowację oddano Hitlerowi. Myślał, że tym, co spisali uratują pokój dla swojego pokolenia a on przejdzie do historii jako ten który to zrobił. Czas pokazał, że papier z Monachium zadziałał inaczej niż on kalkulował . Podobnie było ze Szpakiem jego anonim miał mu dać zwycięstwo i dla niego to miał być kolejny triumf i listek laurowy do wieńca sławy. To miała być jego bateria pocisków hipersonicznych. Miał sponiewierać Leńczuka, DPS, i rządzić na sali i sesji. Ot, krótka i kolejna zwycięska bitewka. A tymczasem była nieoczekiwana kontra Ewy Kowalik i na horyzoncie zamajaczyły pozwy… Czyli papier moc miał, tylko ona obróciła się przeciw niemu. No i jak żyć panie były starosto, jak żyć, wypadałoby zapytać Szpaka.

Na koniec zabeczał Szpak jak koza

Czytanie anonimu mało być deserem zabójczym, ale to nie koniec karty dań Janusza. Miał jeszcze inne „przystawki” do Leńczuka. Pytał o podwyżki dla pracowników, kiedy będą. Bo jak zauważył- Pan to 16 tysięcy zarabia!? Leńczuk nawet zaczął tłumaczyć, że ludzi wprowadza w błąd, bo to kwota brutto. Nawet przytoczył mu jego własny przykład, gdy zarabiał 11 tys. brutto. Szpak widać nie wie co to brutto, a co netto. A doprawdy szkoda tego tłumaczyć skoro nie zrozumiał tego, gdy był 16 lat starostą. Na tym nie koniec, bo jeszcze ponaglał, żeby monity pisać, bo ludzie mieszkania tracą. Dopytywał, co z działką na chmielniku? To zabawne, że jak przestał być starostą to zaczął się miastem interesować, a gdy nim był to miasto go prawie nie interesowało. Ogólnie naoglądał się telewizji i przyszedł wszystkim to powiedzieć, że jest na bieżąco z tym co mielą media głównego ścieku.

Na koniec swoich pytań Szpak zabeczał jak koza. Powiedział, że starosta 4 lata temu wprowadził tu kozę i ona beczy bee, bee, bee, i żeby już ją wyprowadził. Potem dopytywany, o co mu chodzi stwierdził, że to w domyśle ta koza była. Ni cholery nie wiadomo do czego to odnieść. Ciężko rozgryźć do czego miała nawiązywać, ale można to wytłumaczyć tym, że Szpak miał całą sesję szampański humor i to był rodzaj krotochwili, frywolności. Pozwolił sobie na niego, bo anonim wprowadził go w doskonały nastrój. Szkoda, że redaktor Stępień o tym nie wspomniał. Być może uznał, że to się nadaje do pisma branżowego o hodowli parzystokopytnych i małych przeżuwaczy.

Niektórzy się tym beczeniem zdziwili, ale zaraz przestali. Po tym, jak Szpak przeczytał obrzydliwy anonim beczenie kozim głosem już nikogo nie dziwi. Jemu coraz dziwniejsze rzeczy z ust wypadają, ale może jest w tym zapowiedź przyszłych wypadków. Bo jeśli Januszowi wytoczą procesy, to umiejętne beczenie będzie jak najbardziej na miejscu.

Reasumując ten zapewne nie ostatni wybryk, to należy czym prędzej piszących anonimy postawić przed konsylium krasnostawskich lekarzy weterynarii. Jeśli chodzi o występ Szpaka, była to rekonstrukcja historyczna, jak działa funkcjonariusz ORMO z nim w roli głównej. Brakło mu może charakterystycznych atrybutów w postaci munduru, lizaka, czy kasku, ale doskonale odmalował psychologiczną stronę zagadnienia. Co prawda popełnił Janusz błąd, gdyż koza „meczy”, a „beczy” owca, ale skoro publiczne czytanie anonimu jest dla niego normalne, to czemu koza nie miałaby u niego beczeć. Lecz mimo tych warsztatowych wpadek posunę się do „komplementu”. Otóż Szpak był bardziej przekonywujący w tej roli niż Anthony Hopkins w „Milczeniu Owiec”

 

PS. Z tego co ćwierkają powiatowe wróble i pobekują kozy, to dyrektor Ewa Kowalik zgodnie z tym co obiecała na sesji rady powiatu 5 maja skierowała anonim czytany przez radnego Janusza Szpaka do Prokuratury Rejonowej w Krasnymstawie celem wyjaśnienia opisywanych w nim zdarzeń.  

 

 

 

29
10

O ormowskiej etyce w powiatowej polityce

 

Człowiek rodzi się z mózgiem, ale rozumu nabywa z czasem” Tym hasłem Janusz Szpak szermował na ostatniej sesji rady powiatu bez litości. Potem, jak gdyby nigdy nic przeczytał publicznie niezweryfikowany przez instytucje do tego powołane anonim, godzący w dobre imię postronnych osób, w tym dyrektor DPS na ul. Kwiatowej w Krasnymstawie. W związku z tym niektórzy uważają, że procesy o zniesławienie są kwestią czasu.

Kiedy prawie 4 lata temu, po wyborach Januszka Szpaka pozbawiano służbowego auta z kierowcą i czeredy pochlebców. A także gabinetu przy ulicy Sobieskiego i w efekcie politycznego znaczenia. To nikt nie przypuszczał, że z tego powodu w jego jaźni zalęgnie się „robak politycznego szaleństwa”

Przegląd pola bitwy

Dlatego Szpak rządny rewanżu znalazł sobie jakiś czas temu, wśród ludzi wymagających opieki, troski i w jakiś sposób dotkniętych przez los- pole do swoich bitew. Tego wątpliwego zaszczytu doświadczył- Dom Pomocy Społecznej na ul. Kwiatowej w Krasnymstawie. Akurat tam, gdzie kiedyś władała jego pupilka, wielce czcigodna pani Mróz. I gdzie obecnie dyrektoruje pani Kowalik, która zdecydowanie nie jest dla niego wielce czcigodna, jak wynika z przebiegu wypadków.

Kowalikowa, gdy została dyrektorem wprowadziła szereg zmian. Widać te wpłynęły na niektórych pracowników- zwolenników starego porządku, w taki sposób, że zaczęli doskonalić się w sztuce epistolografii, płodząc masę bezsensownych anonimowych donosów. Warto wspomnieć, że swego czasu do DPS „powojować” wpadał przemądrzały ginekolog- Janeczek. Czy tym sposobem urosła mu szarża i przybyło belek na pagonach, tego nie wiadomo, ale w DPS się udzielał? I właśnie jeden z takich anonimów trafił do „niecierpliwych rączek” Szpaka, za pośrednictwem poczty. Janusz na sesji nie omieszkał się tym pochwalić, a nawet zwrócić uwagę, że na kopercie jest znaczek!

Szpak w buciorach w cudzej pościeli

Takiej okazji przepuścić nie mógł i go przeczytał, a w nim zostało napisane, że w DPS na ulicy Kwiatowej w Krasnymstawie dochodzi do… Tu mam pewien problem natury etycznej. Otóż Szpak bezmyślnie przeczytał od deski do deski anonim zawierający niezweryfikowane plotki o ciężkim kalibrze, godzące w dobra osób trzecich. W związku z tym nie mam ochoty tego cytować i traktować Szpaka jako wtórne źródło. Być może zrobi to niezawodny redaktor z „Nowego Tygodnia”, który ostatnio ochoczo rozpisywał się o częściach garderoby, bądź ich braku właśnie w DPS opierając się na rewelacjach z anonimów.

Otóż treść anonimu zawiera kategoryczne stwierdzenie, a nie podejrzenie, że w DPS dochodzi od wielu lat między konkretnym opiekunem a wymienionym z imienia pensjonariuszem do sytuacji, w których opiekun dopuszcza się wobec pensjonariusza czynu zabronionego, i zagrożonego karą na podstawie Kodeksu Karnego. Specyfikację czynu przemilczę. Mimo że w anonimie nie pada imię i nazwisko pracownika, to autor ustami czytającego Szpaka podał taką właściwość pracownika, po której można go zidentyfikować. Na pewno w DPS wiedzą kto to jest.

W tej placówce istnieje system identyfikacji, który pozwala zastąpić nazwiska. Polega na nadaniu konkretnej osobie konkretnego symbolu, który jest do niej przypisany na stałe. Tak więc mimo braku personaliów, można ustalić kto zacz. Skoro ja już wiem, to jaki problem dla tych, którzy tam pracują? To nie koniec parad Szpaka, bo ostatnie zdanie anonimu stwierdza bez wątpliwości to, że dyrektor Kowalik o wszystkim wiedziała i nie reagowała.

Na to, co przeczytał oczywiście nie miała żadnych dowodów. Bawił się Janusz przy tym szampańsko i rozpierała go radość. Dla jego umysłowości był to sukces, i to nie byle jaki, a, że pracownikowi i pensjonariuszowi wywrócił życie prywatne do góry nogami to już jest mało istotne. Ofiary, choćby niewinne muszą być, gdy on walczy w jakże słusznej sprawie odzyskania należnej mu politycznej schedy.

Suchorab i Kowalikowa rujnują Szpakowi „widowisko”

W zachowaniu Szpaka dało się zauważyć grę na „widowisko” i wiele na to wskazuje, że on to zrobił umyślnie. Kiedy odczytał anonim to zażądał odpowiedzi na niego na piśmie. A to znaczy, że nie chciał na sesji głośnej polemiki z faktami, które udostępnił zgromadzonym i widzom. Miało to być widowisko jednego aktora i jednej roli. On miał dać sobie upust i tyle, a gazety miały napisać jak bezlitośnie wypunktował Zarząd Powiatu. Liczył na to, że nikt się nie odważy. Poza tym, od jakiegoś czasu sesje odbywały się bez dyrektorów podległych jednostek. Dlatego mógł tak kalkulować. Bywało tak, że młócono Muzeum, DPS, a ich szefowie nie byli zapraszani. To „nie zapraszanie” to już niedopatrzenie fajtłapowatego Zarządu Powiatu, bo w tej sytuacji nawet Covid nie jest usprawiedliwieniem, gdy są łącza internetowe.

W tym wypadku członek zarządu Piotr Suchorab poprosił obecną tym razem na sali obrad dyrektor DPS panią Kowalik, by się odniosła do rewelacji Szpaka. Ponadto zauważył, że anonim nie tylko ten, ale i inne biją w ludzi rzetelnych. On coś wie na ten temat, bo jak stwierdził pracuje już 30 lat i często bywa w DPS. Dodał ponadto, że Szpak otrzyma odpowiedź pisemną i tylko on ją będzie znał, a sytuacja wymaga by odpowiedź była publiczna. Tym stwierdzeniem Suchorab rozbił, ale i rozgryzł taktykę Szpaka i wywołał do odpowiedzi dyrektorkę DPS, która na tej sesji była obecna, gdyż chciała odpowiedzieć na „zaczepki” Szpaka z poprzedniej sesji.

Kowalikowa, gdy dostała głos stwierdziła, że skoro tak się sprawy mają to ona składa zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Zapytała Szpaka czemu nie pojawił się na kontroli z Komisją Zdrowia w DPS, a jest jej członkiem? Bo jak zauważyła z kontrolą pojechał do DPS w Bończy i Surhowie. Dlaczego w związku z tym wypowiada się o rzeczach, o, których nie ma pojęcia. Dociekała czemuż to anonimy o takich treściach trafiają na ręce Szpaka, a nie do niej lub do Komisji Etyki czy branżowych związków zawodowych, które są w DPS. Szpak słuchał, ale go to irytowało, bo widać nie tak miało być.

A furii prawie dostał, gdy Kowalikowa przypomniała mu jak pisano o sytuacji w DPS za czasów gdy on był starostą. Dla niego to już było za wiele i zaczął Kowalikowej zarzucać, że go w gazetach oczernia i opluwa i żeby mu nie mówiła co ma robić. Nawiązywał chyba do jej wypowiedzi do ostatniego numeru „Nowego Tygodnia” i artykułu „Wódka się leje…”. A tam nie było niczego co można określić opluwaniem i oczernianiem. Sam tytuł był cytatem z jego wypowiedzi, a dyrektorka jedynie wspomniała o praktykach w DPS za jego czasów na podstawie publikacje prasowe. To go tak widać rozsierdziło. W tym miejscu jeszcze dodał Janusz, że on był starostą tyle lat i o DPS tak nie pisali. Kowalikowa i na te ostatnie rewelacje miała odpowiedź, i podsunęła mu pod nos skany artykułów z prasy o DPS za jego rządów. Szpak tę potyczkę przegrał, bo oprócz emocjonalnych zwrotów i powoływania się na chwalebną przeszłość nic nie powiedział. Jego widać ta utrata władzy i znaczenia boli gorzej niż nam się zdaje, i do tego stopnia, że momentami prawie mówi o tym wprost…

ORMO wylazło.

Czytanie anonimu i pyskówki z Kowalikową były widowiskiem na poziomie szarpaniny za remizą w pokrzywach i demonstracja piramidalnej głupoty kosztem osób postronnych- niczym poza tym. Tam nie było ni krzty ochrony interesu publicznego, bo gdyby się nim Szpak kierował to złożyłby zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Krasnymstawie celem wyjaśnienia sytuacji, skoro podjął takie informacje na podstawie anonimu. On tego jednak nie zrobił, bo gdyby to uczynił nie mógłby dokonać medialnej zadymy na transmitowanej sesji. Samo wykonanie było takie na miarę adepta ORMO. Nawet osoby przychylne Szpakowi nie są w stanie tego obronić, bo się zwyczajnie nie da. W tym wypadku pociechą aczkolwiek marną ale w pewnym sensie tłumaczącą prymitywne zachowanie Szpaka jest fakt przynależności przez 12 lat do wspomnianego już ORMO. Trzeba pamiętać, że ono było tylko rezerwą Milicji Obywatelskiej i jak widać nie szedł tam materiał, który można zaliczyć do orłów. Czasami tacy z rezerw awansowali i tak jak nasz Janusz zostawali starostami, ale chyba tylko po to, żeby czytać publicznie anonimy, gdy już nimi być przestaną.

Mogę jako skromniutki zjadacz chleba…

O całej zaistniałej sytuacji wypowiedzieć się niemalże jak absolwent prawa bez dyplomu i radcowskiej aplikacji. Jako że często chadzam po niezawisłych sądach w różnych rolach. To w wyniku takich „spacerów” posiadłem pewną wiedzę z tego zakresu. Swego czasu opublikowałem list, w którym zawarte były treści niepotwierdzone. Mimo że nie były to kategoryczne stwierdzenia, to Temida ustami przeuroczej i filigranowej sędzi oznajmiła mi, że musi mnie ukarać. W moim czynie nie był żadnej próby robienia polityki i nigdy tego nie wykorzystywałem w tym celu. Jeśli ktoś wykorzystywał, to strona przeciwna, albowiem było to doskonałe narzędzie do walki z całą moją działalnością. Ba! W moim działaniu był nawet interes publiczny, tyle że ja nie potrafiłem go zaakcentować na tyle dobitnie by przekonać niezawisły sąd. Być może brak pomocy prawnika zemścił się w tej sytuacja, a ten, co się akurat powinien poczuwać wycofała się na z góry upatrzone pozycje, bo akurat skończył mu się abonament cywilnej odwagi. W mojej historii istotne jest uzasadnienie sądu. Otóż wynikło z niego, że list mogłem napisać i sąd to rozumie, ale nie powinienem go publikować ze względu na niektóre treści. W sumie trudno zarzucić takiemu wywodowi brak logiki. Dlatego to, co zrobił Szpak było w pewnym sensie kalką tamtej sytuacji sprzed lat, do tego perfidną. Bo widać z daleka, że to plota. Dodatkowo obciąża go fakt, że jest osobą publiczną, którą obowiązują surowsze zasady niż zwykłych Kowalskich. No i przecież Janusz moją historię zna! Jest jej częścią, a nawet bohaterem i na podstawie listu, o którym wspomniałem, Szpaka i Proskurę przepraszałem w prasie. Czyżby w amoku wojny politycznej nie pomyślał o tym, on, który wszystkich poucza i strofuje? 

Pozwy powinny się sypać

Treść anonimu, póki niezweryfikowana- jest pomówieniem, plotką, ale to ja tak uważam, i wszystko na to wskazuje-łącznie z wyjaśnieniami dyrektor Kowalik. Ważne jest i to, że w orzecznictwie sądów są wyroki skazujące nawet w sprawach, gdy nie podaje się nazwisk i imion, a jedynie cechy, po których można osobę zidentyfikować. W tym wypadku właśnie tak było.

A co sobie pomyślą inni, którzy prawo znają piąte przez dziesiąte? Dojdą do wniosku, że skoro przeczytał to Szpak to tak musiało być i do tego-a jest to kluczowe zrobił to były starosta-osoba publiczna, a on się nie może mylić. Siła rażenia Szpaczej głupoty jest wielka, bo do tego została dokonana środkiem masowego przekazu, jaką jest transmisja i rezonans prasy. Póki nie są wyjaśnione opisane w anonimie zdarzenia nie należał o tym mówić publicznie jeszcze w taki sposób. Taki wniosek z tego wypływa. Doszło w ten sposób do złamania prawa, a wszystko kwalifikuje się pod paragraf 212 Kodeksu Karnego. Oprócz tego dochodzi ewidentne naruszenie dóbr osobistych na zasadach Kodeksu Cywilnego.

Januszek jako były ormowiec stosuje etykę sytuacyjną, tak na rympał i bezczelnie. Wcześniej, gdy na sesji rozważano, do jakiej komisji oddać sprawę mandatu radnego Domańskiego- bo ten nie wiadomo gdzie mieszka, a prasa o tym się rozpisywała. Szpak zaczął wrzeszczeć, że to wstyd zajmować się takimi sprawami i co to za jakieś podsłuchy i w ogóle wstyd dla powiatu! Bo trzeba wspomnieć na marginesie, że Domański wystąpił z PiS i Szpakowi bardzo to odpowiada. Peeselowcy nawet mu tego postępku gratulowali i stąd „perskie oczko” w kierunku zielarza z nie wiadomo skąd. Ale za kilkanaście minut Szpak jak gdyby nigdy nic, sam wyciągnął anonim i go przeczytał. To właśnie ta wspomniana typowa ormowska etyka sytuacyjna, która zastąpiła tą chrześcijańską. Ot… Anonim na Domańskiego jest zły, bo on jest „wrogiem” mojego wroga, a „mój” anonim jest dobry, bo akurat mam w tym interes- i tak to wygląda… No i skoro człowiek rodzi się z mózgiem, a rozumu nabywa tak jak Szpak to pokazał, to ja mam ochotę wyrazić prośbę: Panie Boże zatrzymaj Świat, bo ja wysiadam…

 

 

40
7

Jurek Lewczuk -😃 pełny optymizmu

 

Izbica to urokliwe miejsce, a na dodatek dotknięte stygmatem „mocy” i wyjątkowości. Żeby za daleko nie sięgać wstecz, to kiedyś była tam liczna diaspora Żydów. Potem przyszli komuniści, a potem był Karol Babiarz…Teraz nastała epoka kosmicznego burmistrza Jurka Lewczuka, który sam o sobie tak mówi-per Jurek. Czekać tylko, a to kwestia czasu jak na izbickich polach wyląduje UFO, a z niego rozlegnie się tubalny głos-Jurek pora wracać!!!

Proszę zwrócić uwagę na ostatnie zdanie wieńczące  Jurka wywody, bo ocieka szczerością za którą w pewnych okolicznościach trzeba padać na kolana i błagać o przebaczenie, a bywa i tak że można dostać po twarzy😉

Źródło: FB Jurek Lewczuk post publiczny

Wynurzenia jego wysokości burmistrza są z kategorii tych padających na warszawskich salonach. To ta sama stajnia intelektualna- „sorry taki mamy klimat” albo, że za 6 tysięcy pracuje albo idiota albo złodziej lub „ta podwyżka nam się należała” O ile skrupulatne wyliczenia i prognozy są do zaakceptowania, to nonszalancji puenty nie sposób nie zauważyć. W związku z tym bardzo ciekawa i w pewnym stopniu znamienna jest reakcja mieszkańców na Jurka wpis. Tylko jedna osoba odniosła się i zasugerowała zmniejszenie podatków, reszta przyjęła burmistrzowskie facecje jako nową świecka tradycję. W takich okolicznościach wypada gorzko zapłakać albowiem skoro ludzie nie dostrzegają takich kwiatków, to po co jakiekolwiek normy. To w pewnym stopniu wyjaśnia zachowania radnych na czele ze Szpakiem i Krzysiem Zielińskim w radzie powiatu. Być może jest to wirus i tak wygląda covid-19 w krasnostawsko-izbickiej mutacji😉

25
4

Niewypały

 

Dziś o tym jak strajk włoski można wykorzystać do wojenek w powiatowym przedszkolu. A poza tym dowiemy się o postępach geniuszu radnego powiatowego Krzysia Zielińskiego. On się nie chwali, bo jest „skromnym geniuszem” ale zna się na więcej niż wszystkim. Nawet ostatnio opracował nowatorską metodę badania kondycji mostów. On chłopak z Leśniowic, po Lubelskiej Politechnice i maszynach spożywczych…

Nim jednak przejdę do meritum, to wypada mi złożyć na ręce „Nowego Tygodnia” podziękowania za to, że mnie biednego robaczka ocalił. Może przypadkowo i w sposób całkiem nie zamierzony ale jednak. Muszę podziękować, bo nie strzymam. Tak więc DZIĘKUJĘ…

Otóż dziękuję za to, że to oni a nie ja muszą słuchać słowiczych treli radnego Krzysia Zielińskiego i przelewać to wszystko na papier. Czuję się tym faktem wręcz cudownie ocalony. Niemalże jak ten piechur, któremu kula armatnia przeleciała nad głową gdy się pochylił buta zasznurować. A wiem o czym mówię, bo dane mi było być blisko przy onym „influenserze lokalnej polityki”- co to wszystko wie najlepiej. Gdy widzę artykuły w Nowym Tygodniu podpisane „ps” to się autentycznie cieszę, że to nie moje „pś” a różnicę stanowi jedynie znak diakrytyczny w postaci kreseczki. Gdyby mi przyszło Krzysiowe perory spisywać i publikować, a jeszcze słuchać jego światłych rad i połajanek, to różnie mogłoby być. Zdrowie jest jednak najważniejsze. Przecież kiedyś- o czym Krzyś zdaje się zapominać byłem jednym z „ jego ludzi” do spółki z Witkowskim Bartkiem i jeszcze kilkoma. Takiegośmy zaszczytu doświadczyli i awansu! Obawy mam wydaje mi się całkiem słuszne, mimo tego, że Krzyś się na mnie pogniewał ale nie daj Boże jakby chciał się przeprosić. Przecież z Januszem Szpakiem- swoim niegdysiejszym wrogiem przeprosił się i obaj działają na forum rady jak ojciec i syn! Dlatego cieszy mnie, że „Nowy Tydzień” przy wydatnym udziale redaktora Stępnia tak ochoczo zechciał być „psiapsiółą” radnego, bo ja bym się za żadne pieniądze tego nie podjął. Nie byłbym w stanie tych wynurzeń słuchać, i to jeszcze ze spiżowym czołem. Dlatego podziwiam odwagę redaktora Stępnia ale podpowiadam, że przed każdym wywiadem z Krzysiem niech redaktor weźmie wapno z magnezem, takie w tabletkach rozpuszczanych w wodzie. To pomaga zachować wspomniane wyżej spiżowe czoło i cała mimikę twarzy. Ja tymczasem śmiać się z tego wolę, bo to jest zdecydowanie najlepsze i jedyne możliwe w tej sytuacji. Mnie taki sposób uprawiania polityki mierzi i to okropnie. Lubię konkret…

Krzyś psotny miś

Ale cóż my tam mamy w poniedziałkowym numerze Nowego Tygodnia z 2 maja!? No prawie wywiad rzekę! W artykule pod tytułem- „Szykuje się gorąca sesja-radni opozycji są oburzeniu”-same ciekawostki ale na poziomie zabawy w berka, i z Krzysiem w roli głównej. Krzyś występuje tu jak mniemam jako front-men opozycji w radzie, jak i jej rzecznik. Tytuł zapowiada bez ceregieli, że grupa na wyrost nazywana „opozycyjni radni” zacznie kolejny odcinek serialu „ O co by się jeszcze powydurniać” Poziom merytorycznej debaty spadł w tej radzie do „poziomu poniżej poziomu”. To już nie są obrady, tylko seria odwiertów w zamulonym dnie.

Radny Krzyś klaruje redaktorowi jak to przetarg na most w Łopienniku jest podejrzany. Pierwszy przetarg unieważniono, a drugi wygrała ta sama firma tylko już cena jest wyższa o 1.300. 000. No to jak nic pewnie korupcja? Zastanawia że w tych okolicznościach jeszcze nie przyklejono do tego przetargu osoby poseł Tereski Hałas. Przecież wszyscy wiemy jaka jest złowieszcza i wpływowa. Jest tak zła, że nawet diabły nie chcą jej do piekła brać, dlatego zanosi się, że będzie żyć wiecznie i co gorsza startować w wyborach ku rozpaczy Krzysia. W jej wypadku można zaobserwować pewne sprzężenie. Jeśli już wybucha jakaś żłobkowa afera. Taka jak to w żłobkach bywają często, że Kasi ze „starszaków” Małgosia z „maluchów” zabrała kapcia, a lalce wydłubała oko- to kwestią czasu jest kiedy pojawi się tam jej nazwisko i zarzuty, że jest wpływowa, pociąga za sznurki itp. Tu jeszcze jakimś cudem nie padło nazwisko złowieszczej dyktatorki, co ma biuro na Poniatowskiego w Krasnymstawie, ale może Krzyś na sesji rady powiatu która ma się odbyć 5 maja nadrobi zaległości i tradycyjnie przypomni Tereskę i jej zatajoną rękę.

Zespól złego wchłaniania

O okolicznościach przetargu na wykonanie mostu na komisji 21 kwietnia, która odbyła się tuż przed sesją którą ochrzczono niewypałem na łamach „Nowego Tygodnia” opowiadano radnym i Krzysiowi szczegółowo. Robił to pracownik starostwa senior Dudek. Skoro po tym wykładzie Krzyś nie załapał, to można wysnuć z tego dwa wnioski. Pierwszy to taki, że opowiadania Krzysia jak jest wszechstronnie wykształcony i tym samym bystry są bujdą na resorach. Bo jak to pogodzić z tym, że mimo tych tłumaczeń on nadal nie rozumie, i znów zacznie pytać na nadchodzącej komisji i sesji- co zapowiada w artykule z 2 maja w „Nowym Tygodniu” Wstyd przecież jak jasna cholera, tym bardziej jak się wcześniej miało ambicje bycia wicestarostą!? No i to nie jest jego pierwsza kadencja!? Z taką pamięcią!? Jedno tłumaczenie powinno wystarczyć ale może Krzyś nie przyswaja!? Są w przyrodzie takie sytuacje kiedy organizm nie przyswaja. Na przykład jest coś takiego jak „zespól złego wchłaniania” Drugi wniosek jest taki, że Krzyś i spółka robią to dla widowiska. Zastosowali złośliwie zasady „strajku włoskiego” Te jak wiadomo opierają się na skrupulatnym do przesady zachowaniu procedury. W tym wypadku każą sobie tłumaczyć. To przypomina zachowanie dziecka, które chce ciągle tę samą bajkę ale dziecko jest dziecko i ma swoje prawa wynikające ze swojego wieku. Niektórzy radni na czele z Krzysiem tworzą w ten sposób widowiska, którego już nikt nie rozumie. Tak naprawdę wszyscy widzowie stracili wątek po 15 minutach oglądania gniota w stylu „Mody na Sukces”

Ale obawiam się że może jest zupełnie inaczej, a zaobserwowałem to już kiedyś u Krzysia-on wierzy w to co robi i mówi. A jeśli tak, to nadziei znikąd…To tłumaczyłoby jego burzliwą karierę zawodowo-polityczną, a ta nadaje się na kontynuację losów Adasia Miałczyńskiego. Bo kto zwalnia się w czasie pandemii z dobrze płatnej pracy w ratuszu, a potem ląduje w radzie nadzorczej wysypiska śmieci za kilka stówek ? No kto!? Ano Krzyś inżynier…

Krzyś na moście

Jest i taki fragmencik który mnie osobiści urzekł. Opowiada o tym jak przemądrzały Krzyś Zieliński pojechał do Łopiennika obejrzeć rzeczony most. Jak go testował nie wiem, bo się nie pochwalił ale może poskakał po nim. Kopnął w przypory, próbował szarpać za barierki…A potem doszedł do wniosku, że skoro most wytrzymał jego obciążenie i jego „ego” to widać jest w dobrym stanie i remont mu nie potrzebny. No i tak też stwierdził w artykule, że jego zdaniem remont nie jest potrzebny. W tym krótkim wystąpieniu Krzyś zawarł manifest samego siebie, te parę słów warte tyle co opasłe tomiszcze. Bo jak absolwent Politechniki Lubelskiej ze specjalności budowy i eksploatacji maszyn spożywczych można mieć kompetencję wypowiadać się na temat kondycji mostu? Moim skromnym zdaniem, Krzyś mógłby po opowiadać o udogodnieniach konstrukcyjnych i zasadach działania krajalnicy do chleba, a nie wyrokować w sprawie mostów. Przecież te ostatnie są wyjątkowymi konstrukcjami. Tu trzeba mieć wiedzę fachową i to jest wąska specjalizacja…I jakim cudem tak wszechstronnie wykształcony jak Krzyś- geniusz-inżynier nie pracuje w zawodzie? Inżynierów szukają, bo wszędzie ich brak. Dlaczego więc Krzyś „ krasnostawski inżynierski czarnoziem” leży odłogiem?

Geniusz spod Mrówki

Ale to nie koniec, jeszcze opozycyjni radni z Krzysiem na froncie zagięli parol na program „Mocni Energią” A to jest program na który 2 lata temu złożono dokumenty i realizowany jest z tzw. Funduszy Norweskich. W ramach tego projektu ma być przeprowadzona termomodernizacja budynków oświatowych oraz mają być zamontowane instalacje fotowoltaiczne. To też im się nie podoba- wszystko na kolanie robione, a poza tym to nie będzie zimą działać. Tak zawyrokowali ale żaden z radnych- krzykaczy nie jest biegłym, ani nie posiada uprawnień do projektowania ale wypowiadają się jakby je mieli. No jak nic trzeba żeby zajął się tym Krzyś Zieliński, bo ma kompetencje-jak wiadomo jest wszechstronnie wykształcony, a poza tym mieszka prawie vis-a-vis składu budowlanego „Mrówka” na Rejowieckiej. A to sąsiedztwo „Mrówki” mogło sprawić, że nabył uprawnień budowlanych i może być też biegłym w budowlance i termoizolacji. Po historyjce z mostem można dojść do wniosku, że geniusz wchłania to co akurat potrzeba. Wystarczy że przemaszeruje obok opery i już wieczorem zna wszystkie arie, a jak otrze się o mury seminarium, to na drugi dzień jest księdzem. Wystarczy że był tam raz i napatrzył się na wszelakie budowlane utensylia i tym sposobem magicznym nabył wiedzy…

Tym samym zapowiada nam się kotłowanina następna i nie ostatnia, bo na horyzoncie absolutorium. Można mieć przekonanie graniczące z pewnością, że wydurnianie się radnych jest póki co jedynym wkładem i owocem tej pożal się Boże rady. To obecne darcie kotów zapoczątkowało się blisko 2 tygodnie temu. Redaktor Stępień opisał to w artykule „ Sesja Niewypałem” Tym razem te wygłupy to autorski pomysł głównie Krzysia, choć inni korzystają z okazji żeby wtrącić swoje „ 3 grosze” Nie mógł Krzyś wytrzymać, bo „aferka chmielnikowa” nie przebiegła zgodnie z jego zamysłem, a zaangażował się w nią całym swoim geniuszem. Tak więc doszedł do wniosku, że zabłyśnie tu i dlatego w odwecie wymyślił kolejnego bzdeta. 

Tytuł „Sesja niewypałem” inicjujący cały cykl redaktorowi bardzo się udał i jest proroczy. Powinien być interpretowany szerzej. Oddaje doskonale nie tylko fakt, że szybka sesja dotycząca zmian w budżecie nie doszła do skutku ale przede wszystkim dowodzi tego, że kilku radnych zachowuje się jak „niewypały samorządowe” na czele z Krzysiem.

 

PS. Na wspomnianej komisji 21 kwietnia- gdzie wszystko się zaczęło- zaszły pewne wypadki, które nie są znane nawet redaktorowi Stępniowi z Nowego Tygodnia. Po prostu część opozycji  tak się zagalopowała, że omal nie doszło do głosowania nad odrzuceniem poprawek w budżecie. Skutkowałoby to utratą wielkich kwot ale w pewnym momencie Nowosadzki postawił rozpędzonych opozycjonistów pod ścianą, bo im to szaleństwo zgrabnie uzmysłowił. Wystraszyli się politycznej odpowiedzialności i przez moment leżeli wszyscy na deskach…Ale problem w tym, że fajtłapowaty Zarząd nie potrafił tego faktu przedstawić w mediach. Dlatego opozycja wstała z desek i obróciła kota ogonem. Teraz wrzeszczą, że: nie wytłumaczyliście! Jednym słowem w postępowaniu opozycji dochodzi do sytuacji, że są gotowi zrujnować wszystko, a Zarząd nie potrafi tej bezmyślnej destrukcji i głupoty pokazać szerszej publiczności. PiS od zawsze miał problem z przekazem nawet gdy zrobił coś dobrze…

 

 

30
6