Historyk z wyborczej ulotki

Sesja rady powiatu z 21 lipca, była 17 sesją nadzwyczajną, do tego  jarmarcznym widowiskiem dzięki wielkiemu zaangażowaniu radnych i związkowców. Wśród tej kakofonii uwagę zwracało  wystąpienie prężnej działaczki z „Solidarności”. Trzeba jej przyznać, że wiecować potrafi i sam Lenin cmokałby z zadowolenia. Tyle wrzasków i rabanu nie słyszy się często, a stambulski bazar w szczycie w porównaniu z jej jazgotem to oaza spokoju i zadumy.

Sesję zwołano tak szybko jak się biegnie do apteki po „Stoperan” . Cel był jasny jak płonąca rafineria. Trzeba Gołębia postawić do pionu albowiem dał dwa wypowiedzenia w trybie dyscyplinarnym! 

To tyle o celu całego przedsięwzięcia. Gdy związkowy Torquemada ćwierkał nad odstępstwami muzealnego kacerza, to nabrał takiego animuszu, że jeszcze chwila i wyciągnąłby spod ściany wiązkę chrustu i dawaj palić na stosie heretyka Gołębia! Gromy sypały się więc na głowę spokojnego dyrektora, jak ryż na nowożeńców! W pewnym momencie siedzący niedaleko Janeczek burknął, że widać dlatego to wszystko, że on BIOLOG. No tak! Ten już postawił diagnozę. Swoją drogą, to kultury medyk ma odwrotnie proporcjonalnie do zawartości konta i mniemania o sobie. Szkoda, że w domu na Wólce Orłowskiej małego Leszka kindersztuby nie nauczono i tego, że małostkowość i złośliwość nie popłaca. A poza tym, jak ktoś mówi to się nie dogaduje i głośno komentuje. Tym bardziej że ten, do którego adresują zarzuty nie może się odnieść. No ale jak się ma na czyim punkcie obsesję…

Obsesja medyka jak kozica bryka

Ta „biologia” Gołębia urosła do Janeczkowej obsesji i jest dla niego supportem, pierwszym okrążeniem albo inwokacją, taką jak u Beaty Szydło słynne; przez osiem ostatnich lat. Powiedziałbym, że jest Janeczek z tą obsesją, jak Katon w rzymskim senacie, co każde przemówienie na dowolny temat kończył stwierdzeniem, że Kartaginę należy zniszczyć, ale ten był wytrawnym politykiem i małostkowość oraz wiejska złośliwość medyka z krasnostawskiego szpitala nijak się do tego ma.

Leszek rasuje

Skoro tak naszemu medykowi biolog wadzi i jego zdaniem nie powinien być dyrektorem Muzeum to owszem jest to bardzo smutne i łączymy się z nim w „bulu” jak kiedyś Komorowski. Tą obsesją porządkowania wedle swojego widzimisię zapalczywy posłaniec Asklepiosa stworzył bardzo niebezpieczny precedens. Stosując się do jego kryteriów wypada zapytać; dlaczego na własnej ulotce wyborczej przedstawił się jako historyk!? Jest to określenie precyzyjne i zastrzeżone dla ludzi pracujących naukowo i po kierunkowych studiach. W takich okolicznościach to nic innego jak wprowadzanie opinii publicznej w błąd. Na razie, jest co najwyżej amatorem bez kierunkowego wykształcenia. Jeśli chciał się wyborcom zaprezentować, to wypadałoby właściwie to ująć, nic by się złego nie stało. Gdyby przedstawił się jako pasjonat historii regionu krasnostawskiego, też by uszło. To, że utrwala wspomnienia z czasów II wojny a gdzieś napisał rozdział w książce nie uprawnia go do używania określenia; historyk. Nie robi tego zawodowo i nie ma stosownego wykształcenia. A tak wygląda, że Janeczek równy historykom; Nowakowi, Wieczorkiewiczowi, Bazylowowi i innym. Może o to mu chodziło, bo co jak co ale za sławą to on goni jak kot za kłębkiem. 

Skoro Michael Jackson okrzyknął się królem muzyki pop, to czemu Janeczek nie może zrobić się historykiem!?

Pojawia się i znika

W artykule z marca 2019 roku w „Super Tygodniu”, w którym mowa o kapsule czasu, która była pomysłem Janeczka, piszą o nim per „regionalista” a buńczuczny historyk z ulotki gdzieś się zapodział. Na podstawie ulotki ludzie między innymi mogli wyrobić sobie mylne zdanie w kampanii. No ja się czuję zmylony i wyprowadzony w przysłowiowe maliny! Został więc Janeczek wybrany i bierze za to pieniądze. Wypadałoby się zapytać, idąc ścieżką semantycznego puryzmu; który Janeczek jest prawdziwy? Ja się czuję bardzo zniesmaczony, bo mogę i powinienem. Przecież sam te surowe zasady wprowadza w Muzeum. Cudzą i autentyczną, ale jego zdaniem dyskwalifikującą biologię widzi pod samiuśki lasem, a swojej „historyczności naciąganej” nie widzi pod własnym nosem. Ktoś powie, że się czepiam, a ja jedynie kroczę ścieżką absurdalnej złośliwości, którą medyk z prowincjonalnego szpitala wyznaczył i wydeptał ponad dwa lata temu, a teraz sam wpadł we własne sidła. Dlatego, skoro Janeczek powtarza, że dyrektorem powinien być archeolog, to wypada dla symetrii dodać, że amator nie powinien nazywać się na użytek kampanii wyborczej historykiem.  W tym zabiegu Janeczek podobny do Kwaśniewskiego, co to zrobił z siebie magistra na potrzeby właśnie kampanii, tyle że prezydenckiej i też został wybrany!

Tego nie da się obronić

Wyszło paradnie, bo Janeczek, który zarzuca Gołębiowi, że jest biologiem- czego ten się nie wypiera, sam ma podkolorowaną informację na swój temat na ulotce wyborczej. W tej sytuacji role się odwróciły i należałoby postawić Janeczka pod ścianą. Podkolorował ewidentnie swój biogram, by lepiej wyglądał. Tym bardziej, jeśli przeczytać krótki referat Artura Borzęckiego z Biblioteki Miejskiej, w którym autor chwali przymioty pracy regionalisty, ale wyraźnie rozdziela charakter jego działalności od specyfiki historyka. Uważam, że gromadzenie ciekawostek o regionie jest potrzebne, ale samozwańczy historyk to jeden skwarek na kaszy za dużo i przejaw rozbuchanego ego. Podkręcony „biogram” gorzej wygląda niż biolog po UMCS i podyplomowej bankowości i finansach oraz kursach z zarządzania w Muzeum Regionalnym. Ten mimo wszystko  jest prawdziwy a Janeczek „historyk z ulotki” to zwykła ściema. Tego naciągania rzeczywistości obronić się nie da, tym bardziej że medyk wszedł całym impetem w doktrynalny spór w Muzeum.

Ślepe uliczki

Tak się nasz „historyk z ulotki wyborczej” zapamiętał w wojowaniu, że wpadł w amok, który pcha go w ślepe uliczki tak jak w Muzeum czy DPS. W tym ostatnim doprowadził do takiej sytuacji, że wylądował przed komisją etyki, ale tam jest Nieścior Ewa, która kosztem głupawej argumentacji wybroniła go. Zresztą oni sobie krzywdy zrobić nie dadzą i nawet jeśli się kłócą, to w pewnych sytuacjach są wyjątkowo jednomyślni ! Widać po tym, że jest amator-gawędziarz, ale do wyciągania z historii wniosków to u niego daleka droga. Nawet nie stoi na jej początku. W jego sesyjnych wyskokach mądrości czerpanej z historii nie widzę a widzę potwierdzenie zasady, że historia uczy, że jeszcze nikogo nic nie nauczyła. Sam przyznał, że protestował w sprawie konkursu Gołębia i pisma pisał a to dowodzi, że emocjami i bezpodstawną urazą szermuje. Jego opętało i popadł w takie zapamiętanie, że to się staje niesmaczne. Potrafi „wejść w słowo” i deprecjonować to, że Gołąb kończył biologię, a ta łatwą do studiowania nie jest. Wystarczy popytać w I LO ile to kosztuje sił . Ona urosła już do rozmiarów jakiegoś „grzechu pierworodnego” w narracji Janeczka i ten bezrozumnie przypisuje jej wymyślone dysfunkcje. Zapomina albo nie chce wiedzieć, że Gołąb zarządzanie kończył i pracował w sektorze bankowym. Pastwi się tym złośliwym docinaniem w najmniej odpowiednim momencie, czerpiąc z tego satysfakcję. Gdyby tak nie było, to prymitywnie by nie docinał. Wypada przypomnieć, że medyk z prowincjonalnego szpitala to krasnostawska elita intelektualna!  Skoro tak, to miej nas Panie Boże w opiece. Tymczasem Janeczkowi Gołąb nic złego nie zrobił, chce „żyć” tak samo jak on. Złego słowa mu nigdy nie powiedział ani niczym nie uszczknął jego zasług. Co istotne Gołąb to wychwycił i zaakcentował, że skoro państwo radni są przeciw niemu od początku to taka postawa wyjaśnia całą sytuację i nie jest istotne co robi i ile, bo ich ślepy upór na „nie” jest jedynym „programem

Wypada podsumować „historyka z wyborczej ulotki” i prowincjonalnego szpitala. Skoro w podziemiach Muzeum Regionalnego jest kapsuła czasu, to wypadałoby ją otworzyć i wsadzić do niej samego Janeczka. Ta jego złość i obsesja zadziałają konserwująco, a dam głowę, że gdy otworzą ją na 700 lecie miasta w 2094 roku, to on jedynie będzie miał długą Tołstojowską brodę. Pierwszymi słowami, jakimi się przywita nie będzie; dzień dobry, ale; czy w muzeum jest nadal biolog?

 

 

26
9

Koncepcja czy antykoncepcja ?

Na internetowej stronie UG Siennica Różana ukazała się informacja o tym, że rozpisano przetarg na budowę przedszkola ze żłobkiem od podstaw. Wszystko jest utrzymane w tonie  „tak ma być, inaczej się nie dało” Tymczasem ciut faktów i opinii które umknęły w ogólnej „radości”

Na przestrzeni ostatnich 4 lat w gminie przyszło na świat 102 dzieci. Tendencja urodzin wygląda, póki co na spadkową i wyniosła- w 2018-30, 2019-34, 2020-22, 2021-16. Z tego około 30% trafia do placówek przedszkolnych poza teren gminy. Kiedy się uwzględni te procenty w ogólnej liczbie, to przy 124 „planowanych” miejscach w „planowanym” przedszkolu, w końcu dzieci do obsady zwyczajnie braknie. Wynika z tego, że resztę trzeba będzie „ukraść” albo samemu do przedszkola chodzić.

Ciemno przed oczami.

Planowany budynek będzie miał imponująca kubaturę 1100 metrów powierzchni. Dla porównania budynek wystawionej do sprzedaży szkoły w Zagrodzie wynosi 462 metry. To trzeba będzie ogrzać i utrzymać. Ogrzewanie lokali pod administracją gminy już teraz stanowi problem i rachunki ze świetlic wioskowych, remiz, przyprawiają Proskurę o ból głowy, bo jakżeby inaczej. Znam gminy, gdzie remiz jest dwie na krzyż i wystarczy, ale jak się na OSP oparło koncepcję sprawowania władzy, to przecież trzeba było zapewnić jednostce lokum. Jak sobie Leszek taką armię druhów i członkiń KGW wziął na utrzymanie, bo przecież głosują na niego, to teraz musi skrobać się po głowie. No i tym samym, jest jak w sowietach, tam utrzymanie armii w ciągłej gotowości przy centralnie zarządzanej gospodarce pochłaniało krocie i ostatecznie pomogło zabić cały system.

W gminie praktycznie w każdej wiosce jest remiza albo coś podobnego, co trzeba utrzymać i jak się te koszty zsumuje to nie dziwota, że Proskurze robi się ciemno przed oczami. Dawno na to zwracałem uwagę, że kiedyś to wyjdzie i zacznie być problemem. U oszczędnych, ale zasobnych Norwegów, a być może to drugie wynika z tego pierwszego- widziałem jedno miejsce w całej gminie stworzone do spotkań i uroczystości, a OSP nie znają i też żyją. U nas tak jest, że, jak jest słabe państwo to od dołu do góry i z powrotem. I skoro krytykuje się rozrzutność PiS to, czemu nie krytykować „rozrzutności politycznej” Proskury, którą uprawia od 30 lat a trzeba pamiętać że w naszym popieprzonym kraju ekonomia jest podporządkowana polityce i wychodzą z tego gargulce a Putin nic do tego nie ma, jakby niektórzy chcieli.

A jak się wykluła koncepcja budowy od podstaw przedszkola?

Ano bardzo prosto i na chybcika, bo to wójt opanował do perfekcji. Na sesji czy komisji pojawił się przez Leszka zaproszony spec od spraw przeciwpożarowych i orzekł, że klatka schodowa powinna być na zewnątrz. Ta, która jest teraz w środku, norm nie spełnia i wiadomo- trza budować! Wójt tłumaczył, że remont byłby bardzo drogi. Drogi; to nowa wielkość w wójta matematyce, jeśli coś trzeba powiedzieć ale tak żeby nie było zbyt wiele szczegółów, to wtedy występują magiczne liczby. Taką jest właśnie „drogi”  Tak na poważnie to przecież musieli to policzyć? Czemu wójt nie podaje szczegółów, tylko brnie w banały?

 Zastanawia również 15% wkładu własnego do budowy nowego, bo to cyfra w porównaniu z 85% wkładu państwa bardzo nęcąca, ale te 15% to od jakiej kwoty? Wróble ćwierkają o 10 milionach. Obawiam się, że ta budowa będzie jednak „kobyłą”, z której spadnie nie wójt, jemu już wszystko jedno, ale my a „dupniemy” o glebę z łoskotem. Przecież wiele z termoizolacji na terenie gminy w ostatnim czasie nie zmieściło się w kosztorysach. Tu cały czas idą podwyżki materiałów, robocizny i to takie, że strach.

Spece od przekonywania

Spece czyli ci co przekonują w wójta interesie to też ważny element przyszłej inwestycji. Dla przykładu speca o podobnej „mocy” przyprowadzono na Rudkę coś ze trzy lata temu, bo tam sprawa poszła o dom wioskowy i działkę pod nim. Chciała ją gmina przejąć a w zamian kupić „coś przy drodze” i tam wsi zbudować przybytek tańca i zabawy. Ludzie się nie zgodzili, ale i tak wójt ich podchodził, takim właśnie ekspertem co to opowiadał, że tam gdzie teraz mają dom wioskowy to nic powstać nie może dużego. Cwane i nieufne ludziska z Korkoszem na czele powiedziały: nam to małe wystarczy i my tu Hotelu Gołębiewski nie chcemy! Przyprowadzili nawet swojego speca, który obalił speca Proskury i koniec końców stanęło na ich. Mają teraz co prawda chatkę skromną , ale jest ich i ją mają! Do tego w miejscu malowniczym, z historią i im to wystarcza. W sumie dobrze wyszło. Obawiali się nie bez zasadnie, że plan Proskury ich „uszczęśliwienia” mogłaby się ziścić, ale tylko w tej części, kiedy oni zrzekają się tego co jako wieś mają od dziesięcioleci a reszta zostałaby odłożona „ad acta” na przyszłość. Czas pokazał, że mieli nosa, bo potem przyszła pandemia, wojna i inne „udogodnienia”.

Wina windy

Przypomnę, że gdy sprzedawano ośrodek zdrowia to koronnym argumentem było to że „służby” wymagają zamontowania windy a gminy na to nie stać. Okazało się, że windy nie ma po dziś i nabywca jakoś obywa się bez niej. A pacjenci jacy zadowoleni!  Jak chcą se windą pojeździć, to najbliższa jest w starostwie albo szpitalu. Jakby kto chciał jeszcze „świeższego” przykładu mało wyszukanych i naprędce argumentów to przypomnę ten z jesieni zeszłego roku, gdy kupowano nieruchomość za 750.000 Wtedy powtarzano że potrzebny garaż, bo mogą nam kiedyś wymówić te w których obecnie trzymany jest sprzęt. Ot bajer…

Koncepcja czy „antykoncepcja”

W koncepcjach rozwojowych Proskury ja nie widzę sensu ni logiki. Momentami to przybiera formę antykoncepcji bo jest wymierzone w interes ogółu i przypomina łapczywe żarcie na weselu. Teraz sałatka, potem placek, na to wędlina, i rosół. Za chwilę flaki, a do tego ukraińska wódka bez banderoli. Wszystko z innej bajki i bez patrzenia na skutki. Nie każdy taką karuzelę wytrzyma, a potem jest wyprowadzka tego wszystkiego na zewnątrz i już w domu wrzask i jęki; Maryśka dawaj kompres i wodę z ogórków! Dlatego tak jak wyżej, ja w tej Leszkowej polityce budowlanej i obrocie nieruchomości sensu nie widzę. Tam rządzi przypadek i okazja.

 Jak to nazwać, skoro sprzedaje się jeden budynek, bo szkoda go remontować, bo to biały kamień, a za „chwilę” kupuje się za 750.000 w szczycie szaleństwa cenowego nieruchomość z domem, gdzie ledwie połowa działki do czegoś się nadaje. Przecież gdy wiosną w świeżo zakupionym domu instalowano uchodźców wojennych z Ukrainy, trzeba było wymienić kaloryfery. Nic to że zdobyto używane bo jednak fakt jest faktem. Sam Pan Bóg raczy wiedzieć ile i co tam jest jeszcze do remontu, o adaptacji nie wspomnę i to będą wielkie pieniądze. W przeciwieństwie do Andrzeja Korkosza stałem na stanowisku, że ten zakup to żadna okazja ani potrzeba. Nawet jeśli kosztowałby połowę z tego co zapłaciła gmina.

Przedszkole powinno być już dawno.

Wiele rzeczy da się przewidzieć, a choćby powódź, ale nie co do dnia i godziny i dlatego buduje się wały przeciwpowodziowe i poldery. Tak że człowiek taki znów bezbronny wobec zdarzeń losowych nie jest, wystarczy tylko pomyśleć. Właśnie tego ostatniego zabrakło przy planowaniu przedszkola. To nie są rzeczy przekraczające ludzki umysł. Skoro są ludzie, to muszą mieć dzieci. Kiedy się tu sprowadziłem, a zachęcił mnie sam wójt Leszek, za co jestem mu wdzięczny, to jedno mnie zastanowiło i był tym brak przedszkola. Remiz było jak opieniek w lesie, szkoła jak stodoła… a przedszkola brak.

Często zdarzało mi się potem rozmawiać z mieszkańcami i w ich opowieściach była mowa o przedszkolu w dworku i szkole, ale to były sentymenty, że tak było kiedyś. Jednym słowem ten budynek, w którym urzędować, na szczęście tylko na piętrze będzie Trzebiatowski, miał tradycje służby społeczeństwu. Mnie to dziwiło, że nikt na to nie wpadł z rządzących, bo ludzie sugerowali, że przedszkole tam powinno być. Miejsce predysponowane, blisko szkoła park. Nie słyszałem z ust miłościwie panujących, a siedzę w tym patrzeniu im na ręce blisko 7 lat, by o przedszkolu w „dworku” ktoś się zająknął.

Gdy się pokleci do kupy, to jak zainstalowano w nim Trzebiatowskiego, to wszystko układa się w jakąś całość. Mógł Proskura zrobić przedszkole, jakby chciał. Co to dla niego! To że jest „dworek” w rejestrze zabytków, to żadna przeszkoda. Słynie wójt przecież z „otwartości”, chęci współpracy z każdym i szerokich kontaktów. Toż on jak pod sejm zajeżdżał, to witali go jak swojego! No i w takich okolicznościach trudno uwierzyć, że nie wydreptałby przedszkola.

Przecież dla tych kontaktów i znajomości wybierano go notorycznie na wójta, bo po co ktoś nowy. Zanim nowy wyrobi se „chody”, to kadencja minie… Gdyby chciał, to by zrobił, ale jest jak jest. Gdy się posłucha tych na prędce kleconych uzasadnień, którymi Proskura raczy słuchaczy to człowiek przestaje traktować to na poważnie, a ja się nasłuchałem. Tak jak wspomniałem, siedzę w tym od blisko7 lat i Proskurze nie wierzę, dla mnie nie jest jasnym idolem.

Leszek jak Ania Pawlaczka.

Mnie przerażają jego inne pomysły. Zapalił się do idei budowy tanich mieszkań socjalnych tzw. SIM. Jak mu to wyjdzie, a już „pierwsze koty za płoty” były, albowiem gmina musiała do spółki zdeklarować działki, na której staną mieszkania. Jeśli mu to wyjdzie, to ktoś będzie to musiał utrzymywać, bo idea tanich mieszkań, gdy szleje inflacja i wszystko wariuje brzmi tak niedorzecznie jak stwierdzenie, że jest się trzeźwym po wydmuchaniu 4 promili. To nie koniec, bo są jeszcze plany budowy kompleksu wypoczynkowego wokół zalewu w Siennicy. Jeszcze trochę to będziemy, ale nie wszyscy, modlić się jak Kaźmirz Pawlak: coby wnuczce Ani noga się szczęśliwie powinęła i na wieś wróciła. Tak i żeby Proskurze nic z tego nie wyszło, bo popłyniemy.

Taka się rysuje perspektywa. Zapomina się o tym, że wpędzić się w kłopoty finansowe można nie tylko przez zadłużenie, ale i przez rozbuchane inwestycje, które pożerają środki na swoje utrzymanie… Kiedyś na wsi powtarzano, że nie sztuka konia kupić, ale go utrzymać.

 

 

21
7

Miliony z nieruchomości

 

Prezentujemy listę nieruchomości wyodrębnioną z majątku gminy  przeznaczonych do zbycia. Są tu dane niepełne, resztę można znaleźć na stronie internetowej UG. Nas interesowała pobieżna charakterystyka nieruchomości i cena.

 

1-Działka ewidencyjna numer 140, obręb ewidencyjny Zagroda 0012, jednostka ewidencyjna Siennica Różana 060610_2, gmina Siennica Różana, powiat krasnostawski, województwo lubelskie.

Działka ewidencyjna numer 140, obręb ewidencyjny Zagroda (0012), jednostka ewidencyjna Siennica Różana (060610_2).

Działka zapisana jest w księdze wieczystej numer ZA1K/00035487/4 prowadzonej przez Sąd Rejonowy w Krasnymstawie;

powierzchnia nieruchomości: 0,5500 ha;

Nieruchomość zabudowana unikatowym budynkiem spichlerza z połowy XIX w. w stylu neogotyckim, murowanym z cegły.

Budynek 3-kondygnacyjny o powierzchni zabudowy 462 m2, ostatnio użytkowany jako szkoła.

Dodatkowo na działce znajduje się budynek gospodarczy o powierzchni zabudowy 71 m2.

Nieruchomość usytuowana bezpośrednio przy drodze wojewódzkiej numer 843 Chełm-Kraśniczyn-Zamość.

Uzbrojona w prąd, wodę, gaz, telefon, światłowód oraz kanalizację lokalną.

Ukształtowanie terenu płaskie.

Nieruchomość położona w zespole folwarcznym na terenie wpisanym do rejestru zabytków województwa lubelskiego pod nr A/1146.

cena wywoławcza nieruchomości:

375.000,00 zł (słownie: trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych);

 

2-Wójt ogłasza pierwszy publiczny przetarg ustny nieograniczony na sprzedaż niezabudowanej nieruchomości gruntowej oznaczonej w ewidencji gruntów
i budynków jako działka numer 34/5, arkusz 1, położonej w obrębie Siennica Królewska Duża 0006, jednostka ewidencyjna Siennica Różana 060610_2, gmina Siennica Różana, powiat krasnostawski, województwo lubelskie.

 

  • oznaczenie nieruchomości według ewidencji gruntów oraz w księgach wieczystych:

Działka ewidencyjna numer 34/5, arkusz 1, obręb ewidencyjny Siennica Królewska Duża (0006), jednostka ewidencyjna Siennica Różana (060610_2).

Działka 34/5 zapisana jest w księdze wieczystej numer ZA1K/00038677/5 prowadzonej przez Sąd Rejonowy w Krasnymstawie;

  • powierzchnia nieruchomości:

0,2876 ha;

  • opis nieruchomości:

Nieruchomość gruntowa, niezabudowana, położona bezpośrednio przy drodze powiatowej 3135L Krasnystaw – Siennica Różana, o regularnym kształcie, przybliżone wymiary 38,50 m x 74,50 m, płaskie ukształtowanie terenu, możliwość pełnego uzbrojenia.

Działka położona w bezpośrednim sąsiedztwie stacji benzynowej.

Oznaczenie użytków i klas według ewidencji gruntów i budynków: Ps/PsIV i Lzr/PsIV.

Aktualny sposób zagospodarowania: trwałe użytki zielone;

  • przeznaczenie nieruchomości w dokumentach planistycznych:

Gmina Siennica Różana nie posiada  ważnego miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego obejmującego przedmiotową działkę.

Zgodnie z ustaleniami Zmiany Studium Uwarunkowań i Kierunków Zagospodarowania Przestrzennego gminy Siennica Różana, przyjętego uchwałą nr XXI/137/2017 Rady Gminy Siennica Różana z dnia 30 marca 2017 r. w sprawie uchwalenia Zmiany Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego gminy Siennica Różana, Urząd Gminy Siennica Różana zaświadcza, że przeznaczenie działki 34/5 w Siennicy Królewskiej Dużej to strefa rozwoju działalności gospodarczych i biznesowych.

Na ww. działkę nie wydano decyzji o warunkach zabudowy ani decyzji o ustaleniu lokalizacji inwestycji celu publicznego.

Przedmiotowa działka nie jest położona na obszarze rewitalizacji ani w specjalnej strefie rewitalizacji.

  • cena wywoławcza nieruchomości:

160.000,00 zł (słownie: sto sześćdziesiąt tysięcy złotych);

3- Wójt Gminy Siennica Różana

ogłasza pierwszy publiczny przetarg ustny nieograniczony na sprzedaż zabudowanej nieruchomości gruntowej oznaczonej w ewidencji gruntów
i budynków jako działki numer 592/5 i 592/7 położonej w obrębie Maciejów 0004, jednostka ewidencyjna Siennica Różana 060610_2, gmina Siennica Różana, powiat krasnostawski, województwo lubelskie.

  • oznaczenie nieruchomości według ewidencji gruntów oraz w księgach wieczystych:

Działki ewidencyjne numer 592/5 i 592/7, obręb ewidencyjny Maciejów (0004), jednostka ewidencyjna Siennica Różana (060610_2).

Działki zapisane są w księdze wieczystej numer ZA1K/00025292/8 prowadzonej przez Sąd Rejonowy w Krasnymstawie;

  • łączna powierzchnia nieruchomości:

0,5883 ha;

  • opis nieruchomości:

Nieruchomość siedliskowa, zabudowana budynkiem mieszkalnym i budynkiem gospodarczym (budynki do remontu), położona bezpośrednio przy drodze powiatowej 1863L Siennica Różana – Maciejów – Rakołupy – Leśniowice – Majdan Leśniowski, uzbrojona.

Oznaczenie użytków i klas: Br/RIIIa-0,1300 ha, S/RIIIa-0,3300 ha, R/RIIIa-0,1283 ha.

Aktualny sposób zagospodarowania: siedlisko;

  • cena wywoławcza nieruchomości:

120.000,00 zł (słownie: sto dwadzieścia tysięcy złotych);

4-Wójt Gminy Siennica Różana

ogłasza pierwszy publiczny przetarg ustny nieograniczony na sprzedaż niezabudowanej nieruchomości gruntowej oznaczonej w ewidencji gruntów
i budynków jako działka numer 73 położonej w obrębie Wola Siennicka 0011, jednostka ewidencyjna Siennica Różana 060610_2, gmina Siennica Różana, powiat krasnostawski, województwo lubelskie.

  • oznaczenie nieruchomości według ewidencji gruntów oraz w księgach wieczystych:

Działka ewidencyjna numer 73, obręb ewidencyjny Wola Siennicka (0011), jednostka ewidencyjna Siennica Różana (060610_2).

Działka 73 zapisana jest w księdze wieczystej numer ZA1K/00038663/4 prowadzonej przez Sąd Rejonowy w Krasnymstawie;

  • powierzchnia nieruchomości:

0,1635 ha;

  • opis nieruchomości:

Nieruchomość gruntowa, rolna, niezabudowana, położona bezpośrednio przy drodze powiatowej 1863L Siennica Różana – Maciejów – Rakołupy – Leśniowice – Majdan Leśniowski, z możliwością pełnego uzbrojenia.

  • cena wywoławcza nieruchomości:

16.000,00 zł (słownie: szesnaście tysięcy złotych);

Łącznie suma wartości nieruchomości wystawionych do zbycia wynosi 671.000 i jest, jak widać mniejsza od ceny „zakupu dekady” z jesieni ubiegłego roku, gdy jaśnie oświecony wójt, kupił nieruchomość za 750,000 zł nie opierając się na wycenie rzeczoznawcy ale to tylko statystyczna wrzutka.

Wójt przy „pomocy” rady kupił ot tak, bo sprzedające tak powiedziały i widać jego zdaniem to winno wystarczyć. Tymczasem prawo mówi co innego i jak wynika z przepisów o gminnych finansach w takich sytuacjach należy powołać biegłego celem wyceny, bo, jak i na jakiej podstawie wydatkować pieniądze z budżetu? Proskura niestety tego w ciągu 30 lat własnych rządów nie rozumiał. Wspominała o tym Alicja Pacyk, a jej nie wierzyć to zwykła głupota, jest przecież emerytowaną księgową.

Jak to zasadne, wystarczy rozważyć sytuację hipotetyczną, gdyby ktoś nie rozumiał powagi i istoty problemu. Dajmy na to, pojawia się w jakimś UG „ktoś” i mówi, że ma do sprzedania dom na działce.  Wycenia go na milion! Swoje rachuby opiera na swoim widzimisię. Wójt jest rozanielony, wielkiego serca i zadowolony z siebie bo okazja. Przekonuje radę i milion płynie na konto sprzedającego…

W takich okolicznościach nieszczęście gotowe, tak postępując można zrujnować budżet samorządu w jednej chwili wyprowadzając kasę i lokując w niepotwierdzone co do rzeczywistej wartości nieruchomości. Przecież takie kupowanie przypomina zakup złotych obrączek od Cygana na ulicy. Iluż naiwnych nadziało się na takie suweniry polegając na opinii i zapewnieniach sprzedającego swoje błyskotki w bramie. Potem płakali, bo złoto okazało się być tombakiem. Ba! Do tego był jeszcze sztuczny tłum, który stał za plecami i ponaglał do zakupu. U nas wszak też był drugi kupiec, który dawał 50.000 więcej, ale jego oferta nie znalazła uznania u sprzedających, a kiedy radny Andrzej Korkosz do owego „kupca” zadzwonił i sprawę naświetlił, to ten wysłuchał i powiedział, że oddzwoni! Korkosz czeka na ten telefon już dziewiąty miesiąc. Tymczasem po 9 miesiącach nic widać- co ma ręce i nogi urodzić się nie może, bo ta oferta o 50 tyś wyższa była tak jak ciąża- rzekoma…

Gdy się zastanowić, że sprzedającym przeszło koło nosa łącznie 800.000 złotych, to trudno znaleźć w tym logikę i nie powstrzymać się od podejrzeń. A pamiętam jak 3 lata temu Proskura z całą gminną świtą pisali w liście do Ziobry, skarżąc się, że treści zawarte w Dzienniku Siennicy sieją podejrzenia. No i jak tu się teraz nie uśmiechnąć nad Leszkiem z politowaniem. Skoro tak się transakcję „zabezpieczyło” to jak w takich okolicznościach ma nie być podejrzeń?

Wystawiono również działkę, na której miał być posadowiony PSZOK na Siennicy Dużej. To dobra informacja szczególnie dla tych, co sypiać przez to nie mogli i zbierali podpisy by śmietniska nie było pod oknami i w środku wsi. Tylko że tu jest haczyk ale w sumie to zmartwienie wójta. Gdy kiedyś działkę wydzielano z tej, na której jest obecnie stacja paliw to myślano sprytnie ale ten co stację paliw posadowił był jeszcze sprytniejszy. Kiedy ustawił zbiornik z gazem przy granicy działek to automatyczne zniwelował atuty działki sąsiedniej która teraz jest do sprzedania do zera. Jedynym zainteresowanym jej zakupem może być tylko on i to on będzie decydował o cenie. Poza tym trzeba pamiętać, że na działce w 2015 próbowano budować lokal dla firmy co to miała finał na hydroforni w Kozieńcu. Wtedy nikt nie chciał pozwolenia wydać ze względu na zbiornik z gazem i tak jest do dziś…

 

Upłynęło trochę czasu i teraz mamy dla odmiany wyprzedaż majątku gminnego a trzeba pamiętać, że są to ceny, które jeśli nikt nie stanie ulegną obniżeniu w kolejnym przetargu. Tak więc gdzie te miliony z nieruchomości, o których roiło się radnym, bo skoro tak poszły w górę to powinno to mieć odzwierciedlenie w cenach ofertowych ! A tu bida z nędzą!? „Kupowane” kosztuje, a swoje jakoś tak blado wypada. W ogóle tym zakupem Proskura strzelił sobie w oba kolana, albowiem teraz wszystko będzie do niego porównywane czy tego chce, czy nie. Jemu może to być obojętne, przecież idzie na emeryturę, ale ja jakoś w to nie wierzę, bo deklaracje są tylko deklaracjami i można je zmienić. Do wyceny nieruchomości, które wystawiono powołano biegłych i jak widać ceny, jakie wyszacowali- nawet tej najdroższej z Zagrody nie umywają się do „zakupu dekady” One mają swoje uwarunkowania ale…

Powinszować Proskurze rozumu a wyborcom obiektu wyboru i ustawicznego uwielbienia. Ja na szczęście na niego nie głosowałem, bo mu nie ufam i na tym ostatnim jeszcze się nigdy nie zawiodłem. O swoje Leszek potrafi zadbać, bo choćby ekwiwalenty wziął z podziwu godna konsekwencją. Swoją ojcowiznę też korzystnie sprzedał, a ja wiem o tym najlepiej bo ją od niego kupiłem i dzięki temu obaj z Leszkiem jesteśmy zadowoleni. On, że dostał ile chciał a ja, że kupiłem co chciałem. Ponadto wójt otrzymał jeszcze coś, otóż w mojej skromnej osobie zyskał przyjaciela, który patrzy mu na ręce, o imieninach pamięta, wspiera radą i chce dla niego jak najlepiej…😉 No w czepku urodzony!

23
1

Podsłuchane w starostwie z przymrużeniem oka. Koncert i ogórki

 

Mareeek, Mareeek…!!!

Co?

Pozwól no tu na chwilę, bo mam do ciebie sprawę. Słuchaj!? Coś ty się tak tych wyników matur uczepił!?

No jak to uczepił! To moja działka jako wicestarosty! Ja muszę być surowy!

Marek a nie wystarczy jak zima jest surowa, ty jeszcze musisz?

No jak !? Mnie tu zarzucają uległość i miękkość !

Marek, twarde to mają być ogórki a tobie się wszystko pomyliło!

 Andrzej ale  ja muszę być twardy!

Dobra! To w związku z tym mam dla ciebie zadanie i pójdziesz…

Do emerytów wręczyć dyplomy i kwiaty!!!

Nie! Pójdziesz do mnie na działkę i skopiesz kawałek po truskawkach, bo uschły!  Jak se łopatą pomachasz, to może przemyślisz swoje postępowanie. No i ogórki mi wyzbieraj, żeby nie przerosły.

A w życiu! Jak tak to wychodzę z koalicji!!!

Tak?

Tak!!!

No to wychodź, ale powiedz mi gdzie ty tyle zarobisz?

Dobra. Przekonałeś mnie!

To masz tu stówę, a po drodze kup sobie szpadel i reklamówkę na ogórki.

W sumie!? W plenerze jeszcze zdjęć nie miałem i urządzę podczas tego kopania sesję zdjęciową! Dzięki Andrzej za sugestię! A pod zdjęciami walnę podpisy: Marek w czasie przekopu Mierzei Wiślanej albo Marek zasypuje podziały między Polakami i Marek promuje zdrowe żywienie! To biorę ekipę i lecę. Paaaa!

Mareeek, Mareeek tylko mi tam marchwi nie podepcz, uważaaaj. Już poleciał! Jezus Maria a ten to tylko o jednym. Zawsze znajdzie sposób żeby się promować. Ja już nie wytrzymam!!! Pani Baeatko, co ja mam robić!?

No jak to co panie starosto!? Koncert….!

26
7

Radio Lublin prosi na obiad

 

Czy  można nawtykać Idze Świątek, bo śmiała przegrać  mecz po 37 wygranych pod rząd ? Chyba można ale do tego trzeba być arbitrem elegancji i „papieżem oświaty” jak Marek Nowosadzki. By nie przedłużać i zachęcić to uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że w naszym wypadku Iga to dyrektor Antyga.

Jesteśmy zaniepokojeni wynikiem, jakie uzyskało II LO w Krasnymstawie -mówi Marek Nowosadzki, wicestarosta krasnostawski. – To jedyna z podległych nam szkół, która uzyskała słabszą średnią, jeśli chodzi o zdawalność matury, w porównaniu do ubiegłego roku.

Fragment pochodzi z „Nowego Tygodnia” nr 28, a cały tytuł jest jeszcze bardziej intrygujący i brzmi „W „Norwidzie” matura poszła tak sobie” Jak to przeczytałem tom oniemiał i pomyślałem, a cóż on się tak nagle i akurat teraz uczepił tych biednych dzieci!? Dalej w tekście jest jeszcze bardziej zagadkowo, bo Marek powiada, że 78,2% nikogo nie zadowala i on musi coś z tym zrobić! W sumie nie ma o co wrzeszczeć, wynik II LO jest powyżej średniej wojewódzkiej i te 78,2% to nie jest powód do czegokolwiek, a tym bardziej do zaniepokojenia i medialnych lamentów. To jest liceum o zupełnie innym profilu niż to I im. Władysława Jagiełły przez Nowosadzkiego umiłowane, którego jest przecież absolwentem tak samo, jak Janusz Szpak jego niegdysiejszy pryncypał. I czymże ta matematyka jest, żeby tak o niej mówić? Ano jest doskonałym pretekstem do „szpili” akurat teraz.

Bez matematyki można żyć.

Sam Marek jest dowodem, że niezbędne minimum matematyki wystarczy, żeby szczęśliwym być. Jako wieloletni przewodniczący rady powiatu przez większość sprawowania tej funkcji liczył biegle do góra dziewiętnastu! Przy czym nie twierdzę, że matematyki nie zna, ale akurat tyle z tego, co umiał było mu potrzebne na publiczny użytek, żeby dorobić do pensji belfra. Dziewiętnastu wszak było radnych w radzie powiatu i wystarczyło ich sprawnie policzyć do stwierdzenia quorum i wyniku głosowań. Całkowania, macierzy czy rachunku różniczkowego na sesjach nie robił, to co tak się czepia!? Dopiero za chwilę przyszło do mnie olśnienie! No tak! Toż konkurs na dyrektora II LO niebawem i Anna Antyga ma się ubiegać o reelekcję. W tym wypadku trzeba było jej wbić szpilę. Jeszcze jak ją „pięknie wyróżnił” mówiąc, że to „jedyna z podległych nam szkół”! W zeszłym roku „doradzał Gontarzowi” na łamach gazety odnośnie zastępcy, a teraz przyszła pora na „tresowanie” dyrektor II LO.

Agata Duda z II LO

Wyróżnił liceum jak jasna cholera i olaboga, ale się narobiło. Musi Pani Anna w czerń się przyodziać i wyglądać jak Agata Duda na audiencji u Papieża! A toć z Marka prawie Papież, bo użył sformułowania „jesteśmy zaniepokojeni”, czyli w liczbie mnogiej i trzeciej osobie. Tak zwykli wypowiadać się namiestnicy Piotrowi w Rzymie. Byłem kilkukrotnie u Nowosadzkiego w gabinecie i „liczby mnogiej” nie widziałem a jest tam jedynie szafa, biurko, stół, krzesła, godło, wygnieciony fotel na kółkach, paprotka: chyba sztuczna i on sam.

Teraz jakby kto słyszał z Marka gabinetu psalmy po łacinie i czuł dym kadzidła to niechybny znak, że jego „eminencja oświatowy papież” ma audiencję z dyrektorami liceów. No i słyszał kto! Marek i „oni” są zaniepokojeni przez te 78,2% Jak nic trzeba budynek liceum kirem nakryć, a matematyków wytarzać w smole i pierzu za karę!

Cyklop Nowosadzki?

Nowosadzki ma „dwoje licealnych dzieci” i jak się w I LO coś pokiełbasi to co wtedy powie? Czy też przez prasę będzie dyrektor stawiał do raportu? Ewidentnie fory daje „Jagielle”, bo to jego „okręt flagowy” a Anna Patejuk to jego „Admirał Nelson”  Skoro tam ma „serce” to powinien pamiętać, że „portfel” ma w „Norwidzie” i stamtąd wyrastają mu nogi. Gdy mu podziękują w starostwie, bo po wyborach różnie może być, wróci do „Norwida” gdzie matematycy „chyba za słabo się przykładają”, a oni mu to powinni pamiętać, skoro tak pogrywa. To krzywdzące, ale za Szpaka też tak było, że fory miał „Jagiełło” i był oczkiem w głowie. Tylko co szkodzi mieć dwoje oczu, a nie jedno jak mityczny cyklop?

Może „wreszcie” wygra jak się „wreszcie” zdecyduje?

W związku z tym i dla odmiany od blisko roku jestem Markiem Nowosadzkim zaniepokojony, tak jak on matematyką w liceum. Mnie ta jego „polityczna matematyka” niepokoi szczególnie. On się tak zachowuje jakby nie rozumiał istoty rachunku prawdopodobieństwa. Chyba uważa, że jak chlapnie coś w gazecie to „prawdopodobnie” nikt tego nie dojrzy.

Im uważniej mu się przyglądam to dochodzę do wniosku, że bycie wicestarostą nie dla niego, to go przerasta. Staje się Marek infantylny, nierozsądny i często bezmyślnie złośliwy, bo to ostatnie to wedle mnie złośliwość albo głupota, lub jedno i drugie. Teraz wbił szpilę Antydze, ale chyba zapomniał, że tam są nauczyciele, jego koledzy. Gdy tam uczył to bywało tak samo! Może trzeba było w szkole zostać, a nie „iść na wicestarostę”? Mógł powiedzieć, że politykę odstawia na boczny tor i się poświęci co by wychować pokolenia odważnych Polaków. Przy okazji, służyć radą i wspierać wszystkich matematyków dając im światłe rady. Już ja go widzę jak spocony uczy ich przy liczydle na sali gimnastycznej.

W tym samym numerze „Nowego Tygodnia” jest artykuł poświęcony zbliżającym się konkursom na dyrektorów szkół średnich podległych powiatowi. Taki zbieg okoliczności. Dla Marka to okazja, żeby swoje intencje uwiarygodnić jak również reformatorski zapał. Niech Marek w nim „wreszcie” wystartuje i „wreszcie” wygra. A jak wygra to zakasze rękawy i pokaże jak to się robi, a nie doradza z boku. Najlepszy przykład to swój własny.

Jak pisano kiedyś ?

Przejrzałem na potrzeby tego felietonu dostępne artykuły w „Nowym Tygodniu” z poprzednich lat dotyczące właśnie matur i nigdzie nie trafiłem na tak „bezmyślny” komentarz. Nie trafiłem na taki, żeby tytuł ustawiał cały przekaz, by zaczynano od „zaniepokojenia 78 procentami” Raczej artykuły zaczynały się od analizy wyników od najlepszych, by potem mimochodem wspomnieć że gdzieś tam było ciut słabiej. Takiego odwrócenia narracji i „napiętnowania” za nic, nie spotkałem. To pierwszy taki przypadek, być może były jakieś, ale mnie się do takowych dotrzeć nie udało.

Chyba chodziło o to, żeby Antyga publicznie tłumaczyła się z tego, że nie jest wielbłądem. O dziwo wszystko zgrabnie wyjaśniła będąc nieco zdziwiona, ale przy takim zwierzchniku to przestała się pewnie dziwić czemukolwiek już dawno.

Kamienie węgielne

Drzewiej nie było konkursu za pasem i wypowiadali się naczelnicy a wicestarostą nie był Nowosadzki, o tym też trzeba pamiętać. Pamiętać trzeba jeszcze o jednym, co jest kamieniem węgielnym Nowosadzkiego „polityki”, a nigdy nie jest nim przypadek. W jego wypowiedziach nie ma żadnych spontanicznych odruchów. Spontanicznie co najwyżej może się potknąć przed domem, gdy idzie wieczorem bramę domknąć. U Marka jest wszystko przemyślane, cyzelowane, poukładane w najlepszym porządku. Przypadek ogranicza jak tylko może i tak jak on „przekaz” szlifuje to nawet amsterdamscy szlifierze diamentów mogliby zazdrościć pietyzmu i cierpliwości. On wiedział co mówi i po co…

Pluszowy zapiecek

Marek co charakterystyczne dla jego „politycznej osobowości” uwielbia ustawić się na pozycji bezpiecznej, nieobarczonej żadną odpowiedzialnością. Uwielbia takie zapiecki pluszem wymoszczone, skąd można wszystkim patrzeć na ręce i ich pouczać. Z nich wygląda jak jaskółcze pisklę ze swojego gniazda i tak jak ono piszczy wniebogłosy. Z tą różnicą, że pisklę kiedyś poleci a on niekoniecznie. Wicestarostwo to żadna odpowiedzialność, tam jest tylko niebo błękitne nad głową, a nie zwierzchnik i żadnych realnych problemów do rozwiązywania. Tam Marek dużo  pozuje do zdjęć, wręcza dyplomy i ładnie wygląda. Tym bardziej że Leńczuk to bardziej „mleczny brat”, niż surowy egzekutor. Bycie dyrektorem to już jest jakieś wyzwanie. Mógł Marek nim być i gromadzić doświadczenie, miał przecież autostradę do fotela samodzierżcy I LO, ale się „zrolował”

Kombatant samochwała

W tych swoich mentorskich opowieściach jak powinno być i jak on to widzi Marek zachowuje się jak obwieszony medalami „kombatant samochwała” co o wojnie opowiada ze swadą i z ogniem w oczach. W tych opowieściach zdobywa w pojedynkę Berlin. Gołymi rękami dusi Hitlera i wszystkich generałów, a potem dyktuje warunki pokoju. Dopiero po bliższym poznaniu okazuje się, że kombatant urodził się 20 lat po niej, mundur jest strażacki. Medale kupił na pchlim targu, a wojaczkę zna z telewizji.

Reasumując Marka zwierzenia to nie powinien nimi się dzielić z prasą, tym bardziej że właśnie trwa nabór kandydatów i takie „wykwity” szkodzą jednostce a kandydaci walą drzwiami i oknami.  Mógł Nowosadzki jak już musiał, co najwyżej przy kawie wspomnieć, bo przecież wie jak z maturami jest w liceach. Jeśli chciał dyrektorkę czymś bardzo zaskoczyć to ewentualnie przepisem na jakieś wyszukane ciasto, ale po warunkiem, że ona go jeszcze nie robiła. Nowych tajników „dyrektorowania” to przed nią nie odkryje. Niby skąd ma je znać? O ile mnie pamięć nie myli to Marek nigdy nie był „kierownikiem czegokolwiek”. On jednak musiał jej o matematyce przy pomocy tuby prasowej powiedzieć. A to tak jakby Marka proszono na obiad korzystając z „Radia Lublin, żeby o tym wiedział cały powiat, co będzie jadł, gdzie i o której godzinie. Takich „przemyśleń” nie wynosi się do prasy jak się chce uchodzić za „poważnego, chyba że ma się w tym jakiś cel. A tak! Zapomniałem o konkursie…

 

28
5

Szpak już bez kozy ale z pozwem

To się niezmiernie rzadko zdarza, żeby w ciągu 2,5 godziny obrad sesji rady powiatu były starosta poinformował, że trafił przed sąd, oberwał od zaproszonych na sesję pracowników DPS i potem przeprosił. Dziś właśnie o tym, choć to tylko fragment sagi i będzie tego więcej…

30 czerwca odbyła się sesja nadzwyczajna poświęcona sytuacji w DPS na ulicy Kwiatowej w Krasnymstawie. Kolejna z tego jakże płodnego cyklu. Została zwołana na Janusza wniosek, bo korytarze i pokoje DPS stały się wdzięcznym polem bitwy o powrót do powiatowego paśnika, jak również tu najlepiej wylewa się żale po „od spawaniu” od niego.

Na chybotliwym stołku

Janusz Szpak jakimś cudem znów wszedł w posiadanie informacji o niecnych praktykach w podmiocie kierowanym przez Ewę Kowalik. Tym razem nazywał je enigmatycznie i określał mianem „piekła na trzecim piętrze” Oczywiście w punkcie czwartym porządku obrad umieszczono głosowanie nad zobowiązaniem starosty Leńczuka, coby w DPS wprowadził ład i porządek. Samo zobowiązanie jest cholernie cwaną, ale i naiwną zagrywką, taką jak zabawki z odpustu, która zobowiązanego stawia na chybotliwym stołku z pętlą na szyi. Rzecz w tym, żeby „potencjalny zobowiązany” nie był na tyle głupi, by dać sobie pętlę zarzucić i się „nie dał zobowiązać” Wystarczy przecież, że ktoś znów zacznie pisać anonimy i rozsyłać po gazetach albo do samego Szpaka. A to już wystarczy, żeby tak zobowiązanemu zarzucić, że się nie wywiązał ze zobowiązania i niech w te pędy daje rzyć pod bat. Tak się Szpak, jak widać z kamratami rozpędził, że takie deklaracje planował Leńczukowi składać, ale fortuna zmienna jest i widać w niebie stracili do Janusza cierpliwość. Szyki więc mu pomieszali i to STRASZLIWIE…

Ciut historii, ale najnowszej

Anonimy i prasowe rewelacje o tym, co w DPS na Kwiatowej sypały się od jakiegoś czasu jak dojrzałe gruszki. A to wóda się lała strumieniami wedle jednych, a to ktoś założył stringi i chciał pograć w tenisa stołowego-wedle następnych. Piszący te rewelacje w anonimach i powielający je zapominali, że w DPS jest liczne grono osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, schorowanych i doświadczonych przez los. Jednak sensacji było mało i tak sypano paliwo pod kocioł, że 5 maja 2022 roku nastąpiło apogeum i kocioł eksplodował. Szpak Janusz przeczytał na sesji niezweryfikowany pod względem treści anonim, który jak się okazało pomawiał i naruszał dobra osobiste wymienionych w nim osób. Odczytał go uradowany i machał nim jak panna chusteczką na widok ułanów.

Treść anonimu i całe zamieszanie opisała lokalna prasa. Szczególnie pieczołowicie do tematu podszedł „Nowy Tydzień” i piórem redaktora Stępnia grzmiał jak trąby jerychońskie. Tytuł wył jak skrzynia biegów w Jelczu i bił po oczach wielkością czcionki, jak i czerwoną krwistą barwą. Wszak innym kolorem nie wypada takiej sensacji uhonorować, to wiadome!

Pracownicy DPS wpadli we wściekłość, bo miara się przebrała i wysmarowali list do „Nowego Tygodnia”. Ten się ukazał w następnym numerze, ale już nie na czerwono. Symetryczne to nie było, a dalsze losy anonimu jakoś uznania w prasie nie znalazły i tak to trwało w stanie letargu. Jednak losy były ciekawe i w pewnym stopniu do przewidzenia. I tak dyrektor DPS na Kwiatowej- Ewa Kowalik wzięła anonim od przewodniczącego Boruczenki i mruknąwszy pod nosem złowieszczo „Szpak nu pagadi”, pomaszerowała z nim 9 maja do Prokuratury Rejonowej w Krasnymstawie. Prokuratura podjęła czynności wyjaśniające i sprawę umorzyła 2 czerwca, nie znajdując potwierdzenia w zeznaniach przesłuchiwanych świadków opisywanych w anonimie okoliczności. Szpak Janusz również był wzywany do prokuratury jako świadek.

Letarg skończył się 23 czerwca, bo przyszła kolej na sesję absolutoryjną i właśnie na niej Szpak zawnioskował o zwołanie sesji nadzwyczajnej, tematem miała być, a jak, żeby sytuacja w DPS. Janusz grzmiał, że znów jest w posiadaniu informacji o „piekle na trzecim piętrze” Był nasz były starosta w euforii, bo zdawało mu się, że kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Tu prokurator umorzył, a tu znów piekło i jak nic kolejna bitwa, znów wygrana! Jednak okazało się, że chłop z Latyczowa wszystko zrozumiał na opak… Otóż jego pewność siebie wynikała z mylnych wniosków wyciągniętych z informacji o umorzeniu zarzutów z anonimu. Widać pomyślał, że całe śledztwo jest przeciw niemu i skoro był wezwany przed oblicze prokuratora to tym bardziej, a jak umorzyli to jest czysty jak łza. Tymczasem umorzenie stawia Szpak pod ścianą i to jest ściana płaczu!

Skoro prokuratura umorzyła to znaczy, że treść anonimu jest nieprawdą i osoby nią dotknięte mogą wystąpić na drogę sądową z paragrafu 212 Kodeksu Karnego. A całe śledztwo dotyczyło czynów zawartych w anonimie i trza było go nie czytać publicznie, póki nie został zweryfikowany, a Janusz był w tym wszystkim tylko świadkiem.

Właśnie na sesji 30 czerwca Janusz Szpak obwieścił światu, że dyrektor Ewa Kowalik wystąpiła na drogę sądową z nim w roli oskarżonego. Pokręcił wszystko czy to z emocji, czy nieznajomości prawa. Zdziwiony z lekka był faktem pozwu i twierdził, że ma świadków a swojej cnoty nimi w sądzie bronił będzie. W takich okolicznościach wypada mu życzyć powodzenia.

Utajnić obrady sesji !

Zwołując sesję i włażąc na nią 30 czerwca o godzinie13 Janusz wpakował się na pojedynek bokserski zakontraktowany na 12 rund, a widok sporej grupy pracowników DPS oraz jego mieszkańca Ryśka Kosiby ściął go z nóg. Zawnioskowałby utajnić sesję i jej nie relacjonować, a z sali wyprosić osoby trzecie. Wszystko w obawie, żeby ktoś nie został pomówiony, co sam zauważył. Prawnik starostwa odpowiedział, że to niemożliwe, bo ustawa tego nie przewiduje, a relacje są jawne. No i musiał się wobec takiego dictum zmierzyć z nadchodzącym kataklizmem. Nim go pracownicy wzięli w tany, padło od radnych kilka ciekawych spostrzeżeń, a Janusz wyjaśnił, po co ta sesja.

Naciągane tłumaczenia

Otóż w połowie czerwca w DPS w Jordanowie koło Suchej Beskidzkiej miało dochodzić do „strasznych rzeczy” a pensjonariuszami były osoby upośledzone. DPS prowadziły siostry zakonne i w takich okolicznościach musiała być z tego jeszcze większa sensacja. Wszak mamy wojnę z Kościołem, choć w sumie z samym Panem Bogiem i takiej okazji przepuścić nie sposób. Przez Jordanów zarządzono kontrole w DPS w całym kraju i Szpak powołał się na ten fakt prasowy. Doszedł do wniosku, że skoro i u nas są osoby upośledzone, to też tak może być i stąd to „piekło na trzecim piętrze” W jego historii tylko nie zgadzały się siostry zakonne, ale te doskonale zastąpiła „znienawidzona” Ewa Kowalik. Janusz jeszcze dodał, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, że tam w Jordanowie też były kontrole i nic nie wykazały, a dopiero prasa zrobiła swoje! No i tak to uzasadnił pokrętnie dodając że dmuchać trzeba na zimne. Tylko że w tej jego argumentacji wszystko naciągane jak się patrzy, bo „piekło na trzecim piętrze” nijak się do tego ma, a czytanie anonimu miesiąc wcześnie tym bardziej. Jedno jest z tego pewne, że tym dmuchaniem na zimne Szpak się już przeziębił i ma pozew.

Krzyś w amoku

Z innych ciekawostek, to Księżuk z PiS wyliczył, że to 16 nadzwyczajna sesja, a w całym województwie powiat krasnostawski samodzielnie lideruje. Drugi w tym rankingu powiat świdnicki ma takich sesji zaledwie 7. Oczywiście Krzyś Zieliński uznał, że sesje wynikają z braku dialogu i zapowiedział, że do końca roku będzie jeszcze kilka. Jemu wypada wierzyć, bo facet na dialogach się zna jak mało kto. Zawsze przed wyborami prowadzi dialog z tymi co mają być jego najbliższym otoczeniem i go wspierać. Po wyborach obraża się i dialog przechodzi w monolog. Poza tym, jak ostatnio przeprowadził dialog z Robertem Kościukiem to wylądował w radzie nadzorczej wysypiska w Wincentowie.

Krzyś się jeszcze oburzał na dyrektor Ewę Kowalik za to, że jednego radnego skierowała na komisję etyki. Był nim Janeczek, albowiem dostarczył na sesję w czerwcu 2021 roku zdjęcie pensjonariuszy, czym wywołał oburzenie ich bliskich, a drugiemu założyła sprawę za pomówienie. Wobec tego radny się dziwił i dopytywał kto następny? To ostatnie jest sprawą otwartą i jak Zieliński chce to może być tym następnym, tylko musi przeczytać jakiś anonim tak jak jego kolega, mentor i wieloletni przyjaciel Janusz Szpak z PSL.

Gusła wybrańców narodu

Nie podoba się radnym postępowanie Ewy Kowalik, bo ich wyjątkowości i wszechwiedzy nie uznaje. Nie pozwala się okładać i reaguje na ich głupotę zdecydowanie. Konsekwentna jest i spotkać ją na swojej drodze, to jak wpaść pod kombajn w czasie omłotu. Niektórym radnym wydaje się, że po otrzymaniu mandatu wystąpiło zjawisko podobne do rozesłania Ducha Świętego i nad ich głowami ukazały się języki ognia. W efekcie tego posiedli ducha wszelakiej wszechwiedzy i z miejsca stali się ekspertami. Oni widać tak wierzą w te swoje gusła, że gotowi się na ich negacje obrażać. Tymczasem jedyne języki, jakie występują w tym „procesie” to ich własne mielące non stop i jak widać, wielokroć bez sensu- czego Krzyś żywym dowodem.

Kowalik okłada Szpaka

Szpak jeszcze pytał, ale jak sam zaznaczał dość łagodnie, bo ostrzej będzie w sądzie- czy dyrektor Kowalik słyszała o przypadkach przemocy w filiach DPS!? Dyrektor mu odpowiedziała, że skoro on słyszał o takowych to powinien to zgłosić do odpowiednich służb. Zwróciła Szpakowi również uwagę na fakt, że skoro powołuje się na Jordanów i mówi o tragedii to powinien mieć świadomość, że tragedia mogła się stać gdyby podopieczny którego wyczytał 5 maja z imienia w anonimie coś sobie zrobił. Jest osobą wszak dysfunkcyjną i nigdy nie wiadomo jak na takie rzeczy może zareagować.

W sprawie pozwu sądowego dodała, że gdyby na byłego starostę przeczytano taki sam anonim on zrobiłby tak jak ona, a poza tym ma swoje prawa i będzie z nich korzystać, by bronić swojego dobrego imienia. Jak już Kowalik Ewie dali głos to jeszcze jedną rzecz Szpakowi zarzuciła, a mianowicie czemu, gdy po jego interpelacjach odnośnie sytuacji DPS są w ośrodku kontrole to on jakoś nie chwali się ich wynikami. Z jej wypowiedzi wynikało, że Janusza nie obchodzi to co tam się dzieje naprawdę. A jedynie istotą jego „troski” jest teatralnie powrzeszczeć coby „gazeta napisała na czerwono”. Dobrze się słuchało dyrektor DPS, bo wiedziała co mówi i Szpak był co rusz przez nią mielony, ale to nic w porównaniu z tym, co zrobili z nim pracownicy i mieszkaniec Rysiek Kosiba.

Łomot

Kosiba opowiedział jakie rygory wprowadzała poprzednia dyrektor. Opowiadał jak dopiero po godzinie 15 można było coś dostać na kuchni. Atmosferę za poprzedniej dyrektor określał mianem strasznej a zwyczaje aspołecznymi. Obecną chwalił za podejście i poprawę atmosfery. Opowiadał o tym jak sam pisał skargi i jak nic z nich nie wynikało, bo komisja, jeśli przyjechała to interesowała się szerokością umywalki i miejscem do kąpieli. Przypomniał Szpakowi jak nie reagował na skargi. Odniósł się też do rewelacji prasowych, bo był świadkiem tych zajść i stwierdził, że dotyczyły osoby upośledzonej, na którą nie ma wielkiego wpływu. Radnym zarzucił, że mimo fatalnej atmosfery za poprzedniczki Ewy Kowalik nic z tym nie robili, a on wie, że w radzie powiatu zasiadają od dawna. Kosiba był wdzięcznym źródłem informacji i mówił szczerze do tego stopnia, że Szpak nawet nie próbował z tym polemizować, a nawet próbował Kosibę „chwytać za serce” powołując się na jakieś dawne ich rozmowy „o wzlotach i upadkach”, jak również na fakt, że Kosiba ładnie śpiewa. To stary i sprawdzony chwyt Janusza. Bardzo skuteczny w remizie, działa bezbłędnie na „serca” druhów strażaków i jego rówieśniczki z KGW. Kosiba widać serce ma nie do „złapania” i miało się to jak pięść do oka. Raczej dowodziło, że takiej łaźni Janusz się nie spodziewał tym bardziej że pracownicy też mu złoili skórę.

Jedna z Pań stwierdziła, że Szpak czyta anonimy, bo przez to czuje się ważny i coś od niego zależy. Dodała, że nie może się pogodzić z oderwaniem od koryta i że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Inny pracownik opowiadał jak „elegancko” odwołano go z funkcji kierownika filii w Bzowcu i nikt nim się nie przejmował. Opisał to w szczegółach, a także opowiedział, że za dyrektor Mróz za alkohol usunięto 9 osób a teraz 2. To były mocne wystąpienia takie, po których fundamenty w starostwie drżał łącznie ze Szpakiem. Oberwał solidnie, a gdy chciał się tłumaczyć zasłaniając się Jordanowem to go pracownicy „wybuczeli.

Odwrót na całym froncie

Cofnął się Szpak na całej linii i w końcu niemiłosiernie okładany ze wszystkich stron powiedział, że przeprasza wszystkich, którzy się poczuli dotknięci, ale wcześniej poskarżył się, że padł ofiarą sądu kapturowego, a dobrze chciał. Tylko czy jak się „dobrze chce” to się obrzydliwe anonimy publicznie czyta? Zieliński pokazał czym jest ta „nowa jakość” w polityce i pogratulował zarządowi powiatu ustawki rozpisanej na role. On się wszak na wszystkim zna i jak widać certyfikuje oprócz mostów czyjąś wiarygodność o swojej nie wspominając. Pod koniec sesji stanowisko, które mieli przyjąć by zobowiązać Leńczuka do wprowadzenia porządku w DPS zupełnie upadło! Doszło między Szpaka kolegami do przepychanek i sami nie wiedzieli co z tym zrobić. Zieliński nie chciał głosować i podniosły się głosy, że uchyla się od obowiązków radnego. Nie pierwszy to raz, bo kiedyś wyszedł w trakcie głosowania budżetu. Pogubili się tym samym kompletnie. A radny Domański wyszedł z sali już wcześniej, bo stwierdził, że w tym widowisku nie będzie brał udziału.

To nie był jednak koniec dla Janusza, po sesji pracownicy już poza salą urządzili mu ciąg dalszy „gorzkich żali” i te sypały się jak grad na jego siwą głowę. Piekła na trzecim piętrze nie udowodnił, ale piekło sobie sprawił. Nawet na parkingu przed starostwem leciały w jego stronę ciężkie słowa. Tak go ciepło „pożegnali” jak Jagnę w „Chłopach” Reymonta, tylko wozu wymoszczonego tym i owym brakło. A beczał Szpak na majowej sesji jak koza i żarty się go trzymały, że hej! Teraz przyjdzie samemu wejść w rolę kozy i beczeć przed sądem, ale przecież dorosły jest i wiedział co robi.

 

35
2

Ze strzelnicy w Borowicy po władzę!?

Krasnostawianie” idą po władzę w mieście, a może i powiecie. A idą na ostro, wśród wystrzałów i dymu prochowego, choć proch bezdymny. W ostatnią sobotę- 2 lipca spotkali się na strzelnicy w Borowicy co by oko wprawić przy strzelaniu. Prażyli z pukawek do tarcz, aż wióry leciały. Potem jak postrzelali i zaspokoili męskie instynkty, to stanęli przy grillu żeby przypiec kiełbasy. Te są na razie zwykłe, na wyborcze przyjdzie czas. Była i sesja zdjęciowa, na której Wilkołazki prezentuje się jak inny Marcin, ten z Wrocimowic, chorąży chorągwi Ziemi Krakowskiej przed starciem z Zakonem Krzyżackim na polach Grunwaldu. Wilkołazkiego otacza nie kwiat rycerstwa, ale młodzieży- co w niego wierzy.

Młodzież z I LO- tego samego, które ukochał wicestarosta Nowosadzki, bo to zarazem miejsce jego największej „klęski” i triumfu. Wygląda to „imponująco”, albowiem „Krasnostawianie” są formacją, dla młodych i wychowanych na podstawach programowych, dyktowanych wprost z Brukseli, ale takie mamy czasy i klimat.

Wilkołazki- pedagog idzie tropem innego pedagoga wspomnianego Nowosadzkiego, tyle że rozłożył inaczej akcenty, i z „Krasnostawian” uczynił supermarket gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Jego oferta jest szeroka, od wózków dziecięcych po musztardę i ziemię do pelargonii. Nowosadzki jest raczej ofertą dla matek i babć tych co wianuszkiem otaczają Marcina… Ostatnio nawet Wilkołazki dodał nowy segment, bo na fotografiach, szczególnie tych z okolic grilla wychynęła postać byłego starosty i nie tylko- Jelonka Piotra. Ma Jelonek wśród „Krasnostawian” co prawda zięcia, ale trudno w to uwierzyć, że przyszedł na spotkanie piknikowe dla niego i tych kiełbas na grillu. A to, że Jelonek stoi przy ruszcie i dzielnie przewraca jego zawartość świadczy o tym, że instynktu nie zatracił i wie co jest w polityce najważniejsze i gdzie jest jej clou. Jest Piotr oferta dla tych co z sentymentem wspominają komunę i związany z nią awans społeczny.

Ta prezentacja na fejsbuku powinna spędzać sen z powiek Nowosadzkiemu alias „samotnemu białemu żaglowi z PZK” Żagiel co prawda szyty z jedwabiu i w Mediolanie, ale jest sam jeden. Najbliższe wybory mogą dla Marka być drogą przez mękę, albowiem wynik osiągnięty w wyborach samorządowych roku 2018 oscylujący w granicach 900 głosów mógł być szczytem jego możliwości, osiągnięty w specyficznej sytuacji. Jak wiadomo sukces odniosło całe PZK i w mieście, i powiecie. W tym pierwszym mieli więcej mandatów od „Krasnostawian”, a do powiatu wparowało dwóch z PZK. Sukces miejski PZK to efekt Wilkołazkiego dziwnej polityki, której wyjaśnienia nie chce chyba on sam, a polegało to na tym, że nie wystawił nikogo do wyścigu o fotel burmistrza. Wiadomo, że taki ruch wzmacnia listę, toteż PZK mając Jakubca odniosło sukces, ale od czego mamy zmienną fortunę! Mimo sukcesu PZK w mieście to „Krasnostawianie” są bliżej ucha pisowego burmistrza Kościuka i to oni opętali go, jak kiedyś Żydzi Henia Wujca.

PZK tym samym może tylko w mieście ponarzekać. Na otarcie łez jest w koalicji z PiS w powiecie. Tam już Nowosadzki ma swój gabinet i co on myśli to my nie wiemy, ale co ma w szafie to i owszem. A to za sprawą strony fejsbukowej starostwa, na której Nowosadzki ma więcej zdjęć niż rzymskie Koloseum albo paryska wieża Eiffela. W ilości fotek mógłby z nim rywalizować jedynie radny Domański Boguś, bo ponoć tak go obfotografowali na okoliczność tego, że bytuje w Lublinie, a nie w Łopienniku, że Marek powinien być zazdrosny. Poza ty musi Marek pamiętać, że jest wicestarostą a władza zużywa i nie wszystkim się jego królowanie podoba. Jeśli do tego PiS wystawi z miasta do powiatu Leńczuka Andrzeja starostę człowieka utożsamianego z „Gloria Vitae” i przez to popularnego to niezmiernie ciężko będzie Nowosadzkiemu zdobyć upragniony mandat. Są jeszcze w tej grze zawodnicy z PSL i Lewicy. Jeśli mandatu nie chapnie, to nastanie dlań biblijnych 7 chudych lat, a tyle ma do emerytury. Gdyby wylądował na aucie to krzywdy miał jednak nie będzie, bo „post” też jest dla ludzi. Amen

 

 

 

24
4

Wirus

Dziś parę słów o krowach co stały się niewidzialne, ale nie dla wszystkich oraz o wirusie „samorządowej paplaniny pod publiczkę”. Ten zbiera żniwo pośród naszej lokalnej klasy politycznej w rozmiarach przechodzących wszelkie wyobrażenie. Jego ostatnia ofiara miała wiele szczęścia, bo ten się o nią zaledwie otarł…

Radny i wiceprzewodniczący Rady Miasta Marcin Wilkołazki to postać znana i „kochana” w Krasnymstawie, tak samo, jak wicestarosta z PZK Marek Nowosadzki. Ich wielbiciele się nie pokrywają, ale mimo to wiele ich łączy, a są z rywalizujących politycznych klanów. O Marcinie mówi się, że jest na fali wznoszącej i nadchodzi jego czas i jego ugrupowania, które na miejskiej scenie ma zastąpić schodzących powoli na utrzymanie ZUS „dziadeczków” z PZK. Poza tym swego czasu Wilkołazki z Nowosadzkim często widywali się w Muzeum Regionalnym, bo Marek bawił tam blisko rok temu w charakterze „wypachnionego inkwizytora”, żeby podreperować swoje ego i pouczyć dyrektora Gołębia, jak ma z załogą rozmawiać, a przy tym nazbierać listków laurowych do wątpliwego wieńca sławy. Marcin jak wiadomo, w muzeum pracuje, jako informatyk, bo jest w te klocki łebski. W tych ostatnich okolicznościach mogło dojść do infekcji wirusem, albowiem Nowosadzki na spotkaniu był bez maseczki.

Wirus atakuje, bo litości nie zna

Wirus widać bardzo wredny i inkubował się prawie rok, by bezlitośnie zaatakować. Marcin nie gorączkował, ale u niego przybrał formę łagodną, albowiem ciut mu wzrok pokićkało i do tego nie wyciągnął wniosków z Nowosadzkiego muzealnej paplaniny i wybrał się na podobną wycieczkę, tyle że w teren. „Poszedł” na krasnostawskie błonia na ulicę Rybią tam, gdzie stowarzyszenie „Wspólny Krasnystaw” użytkuje na podstawie umowy z Urzędem Miasta około 22 ha łąk.

W związku z tą peregrynacją, na ostatniej sesji rady miasta wygłosił płomienną mowę w charakterze interpelacji, o tym, jak to na błoniach zagrodzono drogę uniemożliwiając przejście, a zagrodzono drutem pod napięciem tzw. pastuchem elektrycznym. Ludzie się w związku z tym skarżą i jest w ogóle dramat. Oczywiście nie obyło się bez straszenia i radny lider „Krasnostawian” skwitował, że może dojść do tragedii! Przynajmniej tak to opisała prasa.

Czego brakło w wystąpieniu?

Tymczasem na błoniach pastuch elektryczny nie jest postawiony ot tak i jest w jakimś celu, a na pewno nie jest złośliwością jak podejrzewa radny. Ma służyć wypasowi zwierząt, które odgrywają rolę żywych kosiarek. Bez ogrodzenia z Krasnegostawu może zrobić się Kalkuta, bo krowy zaczną spacerować po mieście. Wilkołazki czy to w pośpiechu, czy w nonszalancji pominął ten fakt albo wirus rzucił się na oczy. W jego wystąpieniu brakło właśnie tego, że przecież za pastuchem jest spore stado liczące 33 sztuki, które robi co do niego należy czyli spokojnie żre trawę. A to już zmienia postać rzeczy i to diametralnie.

Miał Wilkołazki jeszcze dwie interpelacje i całkiem zgrabne. Jedna o tężni druga o „wodopoju” na rynku. Szczególnie ten wodopój intrygujący, bo rekomendowany przez samego szefa PGK Jędrka Kmicica, który twierdzi, że ta krasnostawska woda prawie taka jak w Lourdes. Nie wyszła mu tylko ta trzecia z pastuchem co dowodzi, że organizm walczy, ale jak ma nie walczyć skoro lider „Krasnostawian” chłop barczysty i silny do tego stopnia, że we wtorek 29 czerwca w niemiłosierny upał urządził wyjazd bibliotekarzy do Łopiennika.

Skąd krowy w metropolii ?

Wracając do tematu interpelacji to parę słów o „krowach przemilczanych”, bo warto wiedzieć o co w tym chodzi. Zwierzęta trafiły na krasnostawskie łąki od rolnika z Zakręcia który ze „Wspólnym Krasnymstawem” współpracuje od 5 lat. Od dawna kosił i karczował zakrzaczenia, ale kiedy cena paliwa wyskoczyła w kosmos to logiczne stało się cięcie kosztów i swoje stado przywiózł na wypas, zamiast trawę wozić na wybieg do gospodarstwa. Krowy takim obrotem sprawy były usatysfakcjonowane, bo mają cień, trawę i wodę w starorzeczu Wieprza. Tylko niektórym przestało się podobać, bo jak pojawiła się równa łąka i usunięte rękami rolnika krzaczory to właśnie ci późniejsi niezadowoleni zapragnęli tamtędy biegać. Bieganie fajne jest, ale wcale nie trzeba biegać akurat tamtędy, bo gdy wcześniej był tam rezerwat to jakoś biegaczy tam nie ciągnęło, a nikt nie słyszał, żeby sami wpadli na pomysł koszenia i karczowania. Przebiegająca tam droga rozpala co poniektórym zmysły, tylko że kończy się po około 400 metrach i dalej zaczyna się busz niekoszonych prywatnych łąk. Można zamontować bramkę w celu udrożnienia, ale przesunięcie ogrodzenia jak sugeruje Wilkołazki jest problematyczne, bo zdaniem rolnika odetnie zwierzęta od wody, a tego chyba nikt by nie chciał.

Naród nie współczuł

Oczywiście interpelację podchwycił „Nowy Tydzień” i temat opisał nie wspominając słowem o najważniejszych aktorach tego spektaklu czyli krowach. Powtórzyli literalnie wnioski radnego i zacytowali strach i obawy. Wszystko nabrało rumieńców za sprawą komentarzy na fejsbuku pod artykułem. Uczestnicy dyskusji wyrazili swoje opinie i nie wykazali się współczuciem dla tych co boją się pastucha. Dla wielu był to mówiąc kolokwialnie „duperelizm”.

To tylko potknięcie?

Wypada mieć nadzieję, że Marcin wyciągnie wnioski, weźmie suplementy i witaminy, bo szkoda marnować tak dobrze zapowiadającej się kariery na babole. A że Wilkołazki wie jak informację obrócić na swoją korzyść to wystarczy przypomnieć jak jesienią zeszłego roku dopiął się do powiatowych inwestycji w mieście . Zrobił to tak umiejętnie, że doprowadził Nowosadzkiego prawie do łez. Miał punkt zaczepienia, bo „Krasnostawianie” mają w zarządzie powiatu swojego przedstawiciela Piotra Suchoraba. Tak więc podstawy były… Teraz mu z pastuchem nie wyszło, ale daj Boże to tylko lapsus lub niedopatrzenie albo łagodna forma wirusa. Interpelację należało albo przedstawić rzetelnie wspominając o zwierzętach w ogrodzeniu. Albo nie należało mówić nic, bo tak przedstawiony problem jest wprowadzeniem opinii publicznej w błąd i jest zarzewiem wojny podjazdowej z tymi co są w stowarzyszeniu a oni bardzo podejrzliwi. Rolnika nerwów również szkoda, bo on w związku z tym się po głowie skrobie i retorycznie pyta, dlaczego radny z nim nie porozmawiał i o co mu właściwie chodzi? A krowy to przecież nie mrówki widać je z daleka. Cała interpelacja bez krów kupy się nie trzyma i wprowadza ludzi w błąd, a chyba nie o to chodzi i tu nie ma żadnej złośliwości…

Wystąpienia o nic

Ostatnimi czasy namnożyło się wystąpień o nic. Choć były od zawsze, to teraz są plagą. Tego już się słuchać nie da, bo majaczą niemal wszyscy jak pod wpływem wirusa. Dosłownie wszystko wywleka się do kamer. Jeszcze trochę to radni będą kręcić filmiki z relacjami z tego jak śpią, załatwiają potrzeby albo jak szukają inspiracji i tematów do interpelacji. Na osobne opracowanie zasługuje mutacja w Izbicy gdzie burmistrz Jurek wszystko niemalże wywleka na fejsa i komentuje łącznie z życiem prywatnym i to tak, że ludziska łapią się za łby. W radzie powiatu w pustosłowiu padają rekordy i niektórzy radni są poza zasięgiem.

Dla przykładu Piwko jesienią pytał co z alarmem w muzeum, bo ten się włącza i mu przeszkadza, ale zwrócił na to uwagę dopiero po kilkunastu latach jego wycia i w momencie, kiedy trzeba było pookładać dyrektora muzeum, bo akurat taka nastała moda. Potem wrzeszczał, że diety wysokie, ale dietę wziął. Znowu Zieliński wiosną tego roku latał po moście w Łopienniku i szukał afery. Nowosadzki, o czym było wspomniane wyżej mądrował się w Muzeum Regionalnym i w sprawie zastępcy Gontarza, ale tak jakby w samorządzie był od miesiąca. A jest jeszcze Szpak i jego szpitalne zakręty i Janeczek ze zdjęciami z DPS.

Wygląda to na jakiś wirus i do tego bardzo zjadliwy, ciągle mutujący. Jakby było mało to WHO informuje, że małpia ospa z Zachodniej Afryki na horyzoncie. A nie daj Boże, jak się to z Afryki zwącha z tym naszym i tym z Izbicy. Wtedy to już nawet kota nie pogłaszczesz, psa nie przytulisz, bo nie wiadomo czy to na domowe zwierzęta nie przelezie. Przed dom nie wyjdziesz spokojnie, a o spacerach po błoniach na ulicy Rybiej zapomnij.

 

25
8

Muzealna garkuchnia

Andrzej Gołąb jest grillowany od momentu, gdy został dyrektorem Muzeum Regionalnego w Krasnymstawie. Nie miał o tym pojęcia, że stanie się daniem głównym i przez ten fakt trafi do lokalnego menu. Gołębina z grilla z miejsca stała się hitem i wyparła wieprzowinę, drób i inne mięsiwa. Tak przypadła lokalnej elicie, że żyć bez niej nie mogą i tłoczno przy tym grillu, że szpilki nie wciśniesz, ale my wciśniemy. Tyle że im. To dziś o tym i o innych rzeczach…


Zdarza mi się odbywać „pouczające rozmowy” z ludźmi wpatrzonymi w Andrzeja Gołębia dyrektora Muzeum Regionalnego, ale tak jak się zerka w sobotę na kurę przed niedzielnym rosołem. Dostaję wtedy „lekcję pokory” i nasłucham się za wszystkie czasy. Po tych historiach powątpiewam w to, że wykształcenie cokolwiek daje i skłaniam się bardziej ku teoriom Karola Darwina. Są to historie niesamowite, bo uważać, że jego poprzednik Majewski był w muzeum bez niczyjego rozkazu, ot tak sobie, to trzeba mieć odwagę w to wierzyć i jeszcze się przy tym upierać…

Żeby wymazać wszystkie okoliczności wokół jego konkursu z 2017 roku i wcześniejszy dorobek też trzeba mieć samozaparcie. Mnie po tak odważnych deklaracjach wątpić w jego przymioty w takich okolicznościach nie wypada, ale jednak wątpię. Choć przyznam szczerze, że ja na jego robocie w Muzeum Regionalnym nie wieszałem psów, jak i na nim samym. Raz mi przyszło Majewszczaka opisać w czerwcu 2017 i niech tam rządzi. Tym bardziej że nawet z ust lokalnych pisowców będących w radzie powiatu padały stwierdzenia, że oni Majewszczaka na szafot prowadzać nie będą. Nie dlatego że taki wybitny, bo nikt nie wiedział kto zacz, ale nie chcieli z nim wojować, bo tak i już. Była w tym jakaś logika, tym bardziej że Muzeum Regionalne to trzeciorzędny front.

Nie ma przejazdów ulgowych, jak się nie jest Majewski.

Gołąb na takie ulgi jak ta moja względem Majewskiego liczyć nie może. W ogóle o żadnych ulgach nie ma mowy, choć życiorys polityczny ma czyściutki. On dla grupki rozwrzeszczanych antagonistów jest tak znienawidzony, jak mięso dla Sylwii Spurek. A to „słaby”, a to nieudolny i nic nieumiejący, a już, żeby coś zorganizować to przede wszystkim! Wręcz chodząca katastrofa. To, że żyje wobec tego, jest cud i może przez tę „słabość” powinien wystarać się o rentę? Znowuż dla nich Majewski był ciepły jak termofor układny miły. Tylko brak w tej laurce tego, że chodził po wodzie na zalewie w Lubańkach i udokumentowanych wskrzeszeń połowy lokatorów cmentarza u księdza Skowrona. Gdyby był dziś dyrektorem i wydał komendę o przeniesieniu gablot z piętra na parter, to protestów by nie było. Jakby zamarzył je ustawić na dachu muzeum, to takie polecenie wykonano by z należytą pieczołowitością i w podskokach, nie zadając zbędnych pytań.

Życie w cieniu legendy.

Przy takiej legendzie Gołąb musi żyć w cieniu wielkiego poprzednika. Mimo tego jest na tyle bezczelny, że zdaje się tej legendy nie zauważać i nic z niej sobie nie robić. Jak już coś robi, to po swojemu, bo jest dyrektor ze swoim pomysłem na funkcjonowanie Muzeum Regionalnego. Koncepcję swojej pracy napisał sobie sam, choć moim zdaniem powinien kogoś do konsultacji poprosić i najlepiej z Muzeum Regionalnego. Do tego idealnie nadawałby się szef sztabu muzealnych partyzantów. Tylko że Gołąb nie mógł wiedzieć, że ten „ewangelista” będzie najzacieklejszym jego adwersarzem, co to nie paktuje, tylko walczy do ostatecznego zwycięstwa. Nawet w sytuacji, gdy nadziei na takowe nie ma i nigdy nie było. Bo gdyby tak Gołąb zaczął współpracę udając zagubiona pastereczkę w rozdartym fartuszku w środku lasu to wtedy zadzierzgnąłby pierwsze kontakty i dał asumpt do dobrosąsiedzkich stosunków, ale on zachował się karygodnie i pisał sam.

Tajny protektorat wynalazkiem Tereski

Ta jego „mało mocnośćto zarzut niewyszukany. Na który ponoć są dowody, ale tak tajne, że nie można ich odtajnić przez najbliższych 50 lat. Poza tym zdaniem niektórych o Gołębia pozycji decyduje tajny protektor nazywany parasolem, a ten rozpościera nad nim „złowroga” poseł Teresa Hałas. Znowu ten jest tak tajny, że „Nowy Tydzień” o tym pisze wprost, bo cytował Tereskę w jednym z artykułów. Ona powiedziała, że jak się wygrywa wybory to się stanowiska dzieli. Czyli jest tak jak po upolowaniu w plejstocenie mamuta tylko mniej krwi i myśliwi są lepiej ubrani. Nic ludzkość innego nie wymyśliła, bo widać się nie da, ale niektórzy daliby się zabić za to, że tę praktykę wymyśliła właśnie Tereska Hałas. Ona pewnie byłaby nawet z tego dumna, bo wymyślić coś nowego jak wszystko już prawie wymyślone to jest coś. W tym miejscu ciekawostka. Gołąb został dyrektorem, bo Majewski sam odszedł do muzeum w Biłgoraju i nikogo nie zwalniano by jego powołać. Turobińczyka właściwość jest również taka, że gdy był pod Szpakiem to był peeselowiec, a gdy jest w pisowskim Biłgoraju to jest pisowiec. Jedno w tych metamorfozach jest niezmienne, a jest nim nazwisko i grupa krwi.

Wszyscy są z protekcji, czy tego chcą czy nie

Problem przecież leży gdzie indziej i polega na tym, czy nominat ma kompetencje, czy nie. To ostatnie najlepiej ilustruje mądrość wszystkich woźniców i furmanów, która mówi, że nie w tym problem, że kobyła siwa tylko to, że wozu nie ciągnie. Gołąb na „nieszczęście” dla swoich antagonistów wóz ciągnie, tak samo, jak Ewa Kowalik z DPS na Kwiatowej i Lidka Jurkiewicz ze szkoły od Gontarza albo Marek Klus. Oni są atakowani lub byli tylko dlatego, że są kojarzeni z Tereską a ta ma sporo wrogów głównie wśród tych którzy sporo jej zawdzięczają. Bo jedni dostali dzięki niej stołki a inni miejsca na liście.

Gołąb trafia na kartę dań

Gołębia wyjątkowo kochają, bo ma jeszcze jedną zaletę, a jest spoza krasnostawskiego grajdołu, który niektórzy nazywają lokalną klasą polityczną. Tylko nikt nie powiedział, która to klasa, ale sądząc po behawiorze to byłoby coś jak klasy 1-3, a to już nauczanie początkowe, które jest specjalnością dyrygentki oświatowej z Gorzkowa Ewa Nieścior. Na powiatowych korytarzach i w gabinetach też Gołąb ma wielbicieli co na duchu i czynem wspierają partyzantów muzealnych. Ci są jeszcze zabawniejsi niż owa partyzantka. W ich narracji Gołąb jest symbolem protekcji i wszystkiego, co najgorsze. Analizują każdy jego krok i to z taką pieczołowitością, że brytyjskich Windsorów tak się nie komentuje. Jakby mogli to robiliby mu codziennie gastroskopię, kolonoskopię i morfologię. Sam Gołąb dziwi się, jak i kiedy zdążył tyle narozrabiać, żeby trafić na taki piedestał? Podobno nawet jak śpi to źle się dzieje, bo akurat nie powinien. Dyrektor przez takie postrzeganie został niechcący kozłem ofiarnym lub gołębiem ofiarnym i się zastanawia, czy nie próbować w takich okolicznościach upomnieć się o podwyżkę, bo rola ofiarna to ewidentne rozszerzenie zakresu obowiązków, ale za darmo a ma przecież rodzinę na utrzymaniu.

Zapomnieli zapamiętać

Bajarze nie dostrzegają tego, że sami dostali dobrze płatne stołki i gabinety dzięki protekcji i zgodzie właśnie Tereski Hałas. To ona ich wywlokła z kazamatów i otrzepała z kurzu. Dziś klekoczą jakby wszystko zawdzięczali sobie. Pozapominali jak jesienią 2018 po wygranych wyborach samorządowych wisieli u jej klamki na ul. Poniatowskiego, a wisieli malowniczo jak bombki na choince. Teraz gdy upłynęło trochę czasu to samych siebie przekonali że to co mają to ich zasługa i to im się należało i w ogóle to postawienie na nich to było jedyne możliwe!? Szkoda, że za rządów Szpaka tego tak dobitnie nie akcentowali, bo wtedy i teraz mieli takie same kompetencje i „urodzenie” Wtedy był szloch, pokątne pochlipywanie w kącie i strach o jutro i częste zmiany bielizny. Tymczasem jest to bzdura wierutna i zaklinanie rzeczywistości, ale wmówić sobie coś dla poprawy własnego samopoczucia to nie problem, ale i dowód na to, że krasnostawska elita lubi być trzymana za przysłowiową mordę.

W tym Szpak był mistrzem i chyba dobrze robił, bo był „ordnung” i z nimi widać inaczej nie sposób. Metod pokojowych nie szanują a swobodę ruchów traktują na opak. Bo jeśli coś dostają to traktują to jak prawo nabyte i zapominają o tym, że darczyńca przecież mógł nic nie dać i na cywilnej odwadze im nie zbywa. To ostatnie to zmora elity, ale ona tego nie zauważa i nie docenia. Ci więksi w powiatowym oczku wodnym i gardłujący na Gołębia sami wtykają swoich nominantów, bo mają możliwości właśnie dlatego, że i ich wciśnięto, ale oni tych swoich bronią jak niepodległości. Ich pomazańcy są bez skazy i jeśli już ktoś ma być zły to ci bardziej kojarzeni z Tereską i nie dlatego że są do niczego, tylko dlatego, że oni tak powiedzieli. No po prostu piaskownica albo tak wygląda kwadratura powiatowego koła alias powiatowy dom niezdiagnozowanych politycznych wariatów.

Tak na zakończenie wypada wspomnieć jak to jeden z samorządowców kojarzonych ze Szpakiem miał stwierdzić że gdyby oni mieli takich dyrektorów jak Kowalikowa z DPS, Gołąb, Jurkiewicz czy Klus to na pewno nie przerżnęliby wyborów w 2018 roku i broniliby ich jak ostatniego okopu. Widać szczery był w tym wyznaniu, bo co mu szkodzi. Peeselowcy bronią swoich nawet jak ci na to nie zasługują. Taki mają instynkt. Tymczasem góralskie wesele w powiecie trwa nadal i zamiast konsumować i tańcować jak to na weselu, to jest mordobicie. Jeśli już ktoś tańcuje to na stole a wszystko z niego leci na podłogę i pod nogi. Potem to wszystko zbierze się szuflą i trafi do chlewa świniom do koryta i tylko one skorzystają. Bo to nic jak metafora marnotrawstwa. Niektórym poseł był tylko po to, żeby na listę wpuścił albo dał stołek. Taka protekcja im nie przeszkadzała. Potem się po obrażali i zaczęli spiskować, ale skoro tak to taki numer wywiną każdemu, bo polityka to gra pewnej dozy lojalności i przede wszystkim zespołowa. Indywidualnie to się co najwyżej chodzi do toalety a jak się tam już pójdzie to się robi co należy i wychodzi, a nie zostaje na stałe i robi tam politykę.

PS. Są na stronie fejsbukowej starostwa fotografie z zakończenia roku szkolnego w placówkach oświatowych prowadzonych przez powiat. Na jednej z nich Tereska Hałas stoi w spodniach, a przynajmniej dla mnie laika tak to odzienie wygląda. To bardzo symboliczne, bo co by nie myśleć to ona jako jedyna w powiatowej polityce na portki zasługuje i je założyła. Reszta to i owszem portki zakłada, ale tylko dlatego że sukienek w ich rozmiarach ciężko dobrać. Charakterna Tereska jest, jak na protektorkę wszystkich, co po 2018 coś od niej dostali. Jeszcze od siebie dodam, że z nią i z Gołębiem wolałbym coś zgubić niż z innymi znaleźć 😉😉😉

 

21
13

Gablota i klocki do lat trzech

 

Napięcia w Muzeum Regionalnym w Krasnymstawie na linii dyrektor Gołąb i pracownicy skupieni w pięcioosobowej grupie „bezinteresownych związkowców” przybierają formę groteskowego buntu do którego wykorzystuje się meble muzealne. Aż strach pomyśleć co im jeszcze do głów strzeli, bo w wygłupach są bardzo kreatywni…

Krasnostawskie Muzeum Regionalne do spółki z Towarzystwem Historycznym im. Antoniego Patka zorganizowało 11-12 czerwca wydarzenie zatytułowane „Lubelski Łowca Czasu” 210 rocznica urodzin Antoniego Patka. Wiadomo, że przy takiej imprezie potrzeba jakiegoś wkładu pracy, czasem nawet fizycznej, ale nie są to prace budowlane na wysokości. Może nawet określenie praca fizyczna, jest na wyrost i przez to nie na miejscu, bo co pomyśli pracownik Cersanitu albo budowlaniec z rusztowania? W tym przypadku zaistniała potrzeba przeniesienia i ustawienia 5 gablot z piętra na parter. Gabloty ważą jakieś 30 kilogramów, a dla usprawnienia ich transportu służy niskopodwoziowy wózek. Taka to robota…

Nonszalancki Gołąb

Nieostrożny Gołąb, zupełnie nonszalancko w środę 8 czerwca poprosił pracowników, w tym „bezinteresownych związkowców” o przeniesienie muzealnych gablot, w których miały zostać wyeksponowane przedmioty kolekcjonerskie związane z tematem wydarzenia. Zapomniał jednak, że dla tych ostatnich nie jest dyrektorem, tylko „czymś”. O tym przekonał się za jakiś czas. W ogóle całe środowe przenoszenie gablot z piętra na parter zasługuje na rozdział w Ewangeliach albo Dziejach Apostolskich.

Najpierw rano przeniesiono 3 gabloty, po rozkręceniu na części. W międzyczasie gdy wydał polecenie, to zajął się sprawami organizacyjnymi, bo od tego jest. Gdy wrócił do placówki brakowało do szczęśliwego finału jeszcze dwóch, a do fajrantu jeszcze godziny! „Bezinteresowni związkowcy” po trzeciej gablocie zorientowali się, że ten mebel to doskonały pretekst do wygłupów. Doszli widocznie do wniosku, że trza by się zbuntować, bo ileż można tak harować. Wobec takiego ucisku Gołębiowi dali veto i powiadają, że nie będą nosili! Dyrektor wzruszył ramionami i poprosił o pomoc Wilkołazkiego, Artura Capałę, sam też się przyłączył i zniesiono brakujące dwie gabloty. Jakby kto chciał statystyk to wynika z tego, że trzy gabloty przenoszono prawie sześć godzin, a dwie 10 minut i przenosił je aktualny dyrektor muzeum, były dyrektor i aktualny wiceprzewodniczący rady miasta. Z tego co wiadomo brzęku spadających z ich skroni koron nie zanotowano. Takie „drobnostki” wykonuje się przecież w każdym muzeum, od zarania dziejów.

Tak wyglądają gabloty wojenne. Konstruktor jednak nie przewidział takiego zastosowania ale od czego mamy „zbuntowanych związkowców”

Skargi i wyjaśnienia

Gołąb jako, że jest jednak dyrektor, na co ma dowody w postaci mianowania i pieczątki, oraz gabinetu z tabliczką na drzwiach, poprosił o wyjaśnienie: dlaczego odmówili wykonania polecenia służbowego. Uzyskana odpowiedź dowiodła, że pojęcie dojrzałość należy jakoś inaczej przedefiniować, a może co jakiś czas przeprowadzać egzaminy potwierdzające jej istnienie u co poniektórych. Jeśli kto taki egzamin obleje, to należy zawiesić mu pełnoletność, a jak mu wróci rozsądek, to można go przywrócić w szeregi dorosłych. Związkowcy w odwetowej odpowiedzi zażądali od dyrektora okazania umów między stowarzyszeniem im. Patka, a Muzeum Regionalnym, które określają zakres czynności poszczególnych pracowników w całym wydarzeniu. No kuriozum. Dołożyli jeszcze do tego spostrzeżenie, że całą imprezę organizuje Stowarzyszenie, a Muzeum użycza tylko pomieszczeni i sprzętu nagłaśniającego. Jeszcze się Gołąb dowiedział, że zadzwonili do Państwowej Inspekcji Pracy i się tam poskarżyli. Jak oni to przedstawili tego nie wiadomo, bo Gołąb nie był przy tej rozmowie, ale ponoć Inspekcja odpowiedziała, że dla innej instytucji wykonywać pracy nie muszą. Tylko co to jest inna instytucja skoro Towarzystwo Historyczne ma siedzibę w Muzeum?

Czym jest Towarzystwo Historyczne?

W tym miejscu wypada przypomnieć czym jest i po co istnieje wspomniane Towarzystwo. A zostało powołane w celu pozyskiwania środków na działalność statutową Muzeum Regionalnego w oparciu o zasady stowarzyszenia. Zbuntowana część załogi i niektórzy w starostwie muszą to wiedzieć, bo zarzucać ludziom tak gruntownie wykształconym niewiedzę byłoby karygodne i doprawdy niegrzeczne. Towarzystwo jest również czymś na kształt „delegatury” Muzeum w terenie, bo organizuje działania na rzecz upamiętniania historii regionu i kraju poza murami placówki. Przecież to rozsądne i logiczne, że za tym w sumie stoi taka placówka, bo kto inny jeśli nie ona? Mają się czym w stowarzyszeniu pochwalić, a na dowód wypada wymienić listę zrealizowanych zadań „Patronat na grobem Powstańca Styczniowego Kacpra Szajnoga na cmentarzu w Żółkiewce, odnowienie i zakonserwowało nagrobka. Ufundowanie krzyża pamiątkowego i tablicy upamiętniającej dwóch innych powstańców pochowanych na tym cmentarzu. Zorganizowanie uroczystości upamiętniające starostę krasnostawskiego Tomasza Stamirowskiego fundatora kościoła św. Wawrzyńca w Żółkiewce oraz opracowanie jego biogramu. Opracowanie i wydanie cyfrowe wraz z tłumaczeniem na język polski traktatu granicznego pomiędzy Ziemią Lubelską a Ziemią Chełmską z 1359 roku. Opublikowanie w czasopiśmie „Nestor” artykułu popularno-naukowego o bohaterze Powstania Styczniowego pt.”Michał Marecki polski kondotier wolności i Powstaniec Styczniowy”. Przygotowanie wystawy „Jeden z miliona” poświęconej jednemu z uczestników wojny 1920-1921 przy współpracy z Muzeum Regionalnym w Krasnymstawie. Utworzenie grupy rekonstrukcji historycznych. Organizacja wydarzenia „Virtuti Militari i zegarki. Antoni Patek patriota, geniusz przedsiębiorczości z Lubelszczyzny”. Wydanie drukiem traktatu granicznego pomiędzy Ziemią Lubelską a Ziemią Chełmską z 1359 roku.

W jego władzach jako wiceprezes zasiada Andrzej Gołąb, a prezesem jest Lech Dziedzic. Obydwaj nie biorą za to pieniędzy, a to warte zaakcentowania, bo swego czasu spotykali się z zarzutami, że ciągną z tego korzyści majątkowe. Siedzibą stowarzyszenia jest budynek muzeum. Skoro jedno jest przedłużeniem drugiego, to przecież jest to oczywista oczywistość. Ten fakt, że gdy Gołąb startował w konkursie na dyrektora to jednym z jego postulatów w koncepcji było powołanie właśnie stowarzyszenia, wszystkim jego antagonistom umyka. Nie mówił tego literalnie ale tak wynika z tego co tam zostało napisane. Ślepi są na to jak krety, że aż to podejrzane czy to problem aby na pewno ze wzrokiem, a nie z czymś innym. Kolejny bonus z jego istnienia, to fakt, że przez nie wygodniej jest pozyskiwać fundusze od organów samorządu i państwa na kulturalne wydarzenia. Przecież to zdecydowanie lepsze niż dotychczasowa żebranina po krasnostawskich przedsiębiorcach. Majewski na takie proste rozwiązanie nie wpadł, a przecież był „geniuszem” co do którego nie ma wątpliwości.

Stowarzyszenie i Muzeum to praktycznie jedno i to samo, ale jak chce się uderzyć to kij się znajdzie…

Założyli związki zawodowe.

Stowarzyszenie jest do tego otwarte dla każdego. Obecnie jest w nim 15 członków. Nic nie stoi na przeszkodzie by przystąpili do niego pracownicy muzeum, z wojującą piątką na czele. Jednak jakoś na to nie wpadli albo kręgosłupy moralne im na to nie pozwalają, bo te mają i to w ilościach hurtowych. Związkowcy wpadli za to na lepszy pomysł z którego czerpią korzyści, i zapisali się do Związków Zawodowych Solidarność, by wojować jego strukturami z Gołębiem. W tym wypadku doszło do dysonansu poznawczego, bo zbuntowana piątka nijak się ma do „Solidarności”. Oni ideowo bardziej skłaniają się ku narracji TVN i anarchizującej lewicy. PiS i zszyta z nim Solidarność, to nie ich bajka ale przecież wrogie armaty można wykorzystać przeciw wrogowi, tylko trzeba je w odpowiednim momencie odwrócić i to wcale nie jest hipokryzja, a raczej głupota ale tych z Solidarności, że poszli na taki układ. To że działalność stowarzyszenia mogłaby służyć pracownikom i sami mogliby coś na tym organizacyjnie skorzystać, to tego nie zauważają. To nawet nie leży w ich interesie by w tej sprawie odzyskać wzrok, bo jak wojna to wojna. Ten ślepy i bezmyślny opór jako żywo przypomina walkę chłopstwa z elektryfikacją wsi i tymi co chcą im doprowadzić do chałup bieżącą wodę, żeby nie kąpali się w rzece i nie chodzili za potrzebą w łopiany. No ale co zrobić… Dla nich, zaprawionych frontowców najważniejsza jest walka dla samej walki, nawet jeśli to wszystko wymyka się zdrowemu rozsądkowi, bo przecież wojować gablotą to normalne nie jest.

Inne meble już czekają

To tylko kwestia czasu kiedy w buntowniczym amoku „związkowcy z muzeum” użyją innych mebli, których w placówce jest sporo, a potem przyjdzie kolej na elementy architektoniczne i jak przystało na pełnokrwistych rewolucjonistów w końcu sięgną po bruk z dziedzińca z którego usypią barykadę. Tu może być problem, bo żeby go wyrwać trzeba się schylić i potrudzić, a jak widać po „kryzysie gablotowym” wysiłku unikają jak dziewica zamtuza…

Wobec infantylnych wygłupów części załogi dyrektorowi wypada zasugerować by pomyślał o zmianie przeznaczenia placówki na oddział któregoś z miejskich przedszkoli. Za swoje fundusze powinien czym prędzej zakupić dla związkowców klocki do lat trzech. Te są na tyle duże, że jakby im przyszło je łykać w geście buntu to się nie podławią. A na wirydarzu należy wysypać wywrotkę piachu i zrobić piaskownicę. Potem doprosić paru mądrali z rady powiatu oraz starostwa do kompanii i bawić się na całego. 

 

36
12