Radio Lublin prosi na obiad

 

Czy  można nawtykać Idze Świątek, bo śmiała przegrać  mecz po 37 wygranych pod rząd ? Chyba można ale do tego trzeba być arbitrem elegancji i „papieżem oświaty” jak Marek Nowosadzki. By nie przedłużać i zachęcić to uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że w naszym wypadku Iga to dyrektor Antyga.

Jesteśmy zaniepokojeni wynikiem, jakie uzyskało II LO w Krasnymstawie -mówi Marek Nowosadzki, wicestarosta krasnostawski. – To jedyna z podległych nam szkół, która uzyskała słabszą średnią, jeśli chodzi o zdawalność matury, w porównaniu do ubiegłego roku.

Fragment pochodzi z „Nowego Tygodnia” nr 28, a cały tytuł jest jeszcze bardziej intrygujący i brzmi „W „Norwidzie” matura poszła tak sobie” Jak to przeczytałem tom oniemiał i pomyślałem, a cóż on się tak nagle i akurat teraz uczepił tych biednych dzieci!? Dalej w tekście jest jeszcze bardziej zagadkowo, bo Marek powiada, że 78,2% nikogo nie zadowala i on musi coś z tym zrobić! W sumie nie ma o co wrzeszczeć, wynik II LO jest powyżej średniej wojewódzkiej i te 78,2% to nie jest powód do czegokolwiek, a tym bardziej do zaniepokojenia i medialnych lamentów. To jest liceum o zupełnie innym profilu niż to I im. Władysława Jagiełły przez Nowosadzkiego umiłowane, którego jest przecież absolwentem tak samo, jak Janusz Szpak jego niegdysiejszy pryncypał. I czymże ta matematyka jest, żeby tak o niej mówić? Ano jest doskonałym pretekstem do „szpili” akurat teraz.

Bez matematyki można żyć.

Sam Marek jest dowodem, że niezbędne minimum matematyki wystarczy, żeby szczęśliwym być. Jako wieloletni przewodniczący rady powiatu przez większość sprawowania tej funkcji liczył biegle do góra dziewiętnastu! Przy czym nie twierdzę, że matematyki nie zna, ale akurat tyle z tego, co umiał było mu potrzebne na publiczny użytek, żeby dorobić do pensji belfra. Dziewiętnastu wszak było radnych w radzie powiatu i wystarczyło ich sprawnie policzyć do stwierdzenia quorum i wyniku głosowań. Całkowania, macierzy czy rachunku różniczkowego na sesjach nie robił, to co tak się czepia!? Dopiero za chwilę przyszło do mnie olśnienie! No tak! Toż konkurs na dyrektora II LO niebawem i Anna Antyga ma się ubiegać o reelekcję. W tym wypadku trzeba było jej wbić szpilę. Jeszcze jak ją „pięknie wyróżnił” mówiąc, że to „jedyna z podległych nam szkół”! W zeszłym roku „doradzał Gontarzowi” na łamach gazety odnośnie zastępcy, a teraz przyszła pora na „tresowanie” dyrektor II LO.

Agata Duda z II LO

Wyróżnił liceum jak jasna cholera i olaboga, ale się narobiło. Musi Pani Anna w czerń się przyodziać i wyglądać jak Agata Duda na audiencji u Papieża! A toć z Marka prawie Papież, bo użył sformułowania „jesteśmy zaniepokojeni”, czyli w liczbie mnogiej i trzeciej osobie. Tak zwykli wypowiadać się namiestnicy Piotrowi w Rzymie. Byłem kilkukrotnie u Nowosadzkiego w gabinecie i „liczby mnogiej” nie widziałem a jest tam jedynie szafa, biurko, stół, krzesła, godło, wygnieciony fotel na kółkach, paprotka: chyba sztuczna i on sam.

Teraz jakby kto słyszał z Marka gabinetu psalmy po łacinie i czuł dym kadzidła to niechybny znak, że jego „eminencja oświatowy papież” ma audiencję z dyrektorami liceów. No i słyszał kto! Marek i „oni” są zaniepokojeni przez te 78,2% Jak nic trzeba budynek liceum kirem nakryć, a matematyków wytarzać w smole i pierzu za karę!

Cyklop Nowosadzki?

Nowosadzki ma „dwoje licealnych dzieci” i jak się w I LO coś pokiełbasi to co wtedy powie? Czy też przez prasę będzie dyrektor stawiał do raportu? Ewidentnie fory daje „Jagielle”, bo to jego „okręt flagowy” a Anna Patejuk to jego „Admirał Nelson”  Skoro tam ma „serce” to powinien pamiętać, że „portfel” ma w „Norwidzie” i stamtąd wyrastają mu nogi. Gdy mu podziękują w starostwie, bo po wyborach różnie może być, wróci do „Norwida” gdzie matematycy „chyba za słabo się przykładają”, a oni mu to powinni pamiętać, skoro tak pogrywa. To krzywdzące, ale za Szpaka też tak było, że fory miał „Jagiełło” i był oczkiem w głowie. Tylko co szkodzi mieć dwoje oczu, a nie jedno jak mityczny cyklop?

Może „wreszcie” wygra jak się „wreszcie” zdecyduje?

W związku z tym i dla odmiany od blisko roku jestem Markiem Nowosadzkim zaniepokojony, tak jak on matematyką w liceum. Mnie ta jego „polityczna matematyka” niepokoi szczególnie. On się tak zachowuje jakby nie rozumiał istoty rachunku prawdopodobieństwa. Chyba uważa, że jak chlapnie coś w gazecie to „prawdopodobnie” nikt tego nie dojrzy.

Im uważniej mu się przyglądam to dochodzę do wniosku, że bycie wicestarostą nie dla niego, to go przerasta. Staje się Marek infantylny, nierozsądny i często bezmyślnie złośliwy, bo to ostatnie to wedle mnie złośliwość albo głupota, lub jedno i drugie. Teraz wbił szpilę Antydze, ale chyba zapomniał, że tam są nauczyciele, jego koledzy. Gdy tam uczył to bywało tak samo! Może trzeba było w szkole zostać, a nie „iść na wicestarostę”? Mógł powiedzieć, że politykę odstawia na boczny tor i się poświęci co by wychować pokolenia odważnych Polaków. Przy okazji, służyć radą i wspierać wszystkich matematyków dając im światłe rady. Już ja go widzę jak spocony uczy ich przy liczydle na sali gimnastycznej.

W tym samym numerze „Nowego Tygodnia” jest artykuł poświęcony zbliżającym się konkursom na dyrektorów szkół średnich podległych powiatowi. Taki zbieg okoliczności. Dla Marka to okazja, żeby swoje intencje uwiarygodnić jak również reformatorski zapał. Niech Marek w nim „wreszcie” wystartuje i „wreszcie” wygra. A jak wygra to zakasze rękawy i pokaże jak to się robi, a nie doradza z boku. Najlepszy przykład to swój własny.

Jak pisano kiedyś ?

Przejrzałem na potrzeby tego felietonu dostępne artykuły w „Nowym Tygodniu” z poprzednich lat dotyczące właśnie matur i nigdzie nie trafiłem na tak „bezmyślny” komentarz. Nie trafiłem na taki, żeby tytuł ustawiał cały przekaz, by zaczynano od „zaniepokojenia 78 procentami” Raczej artykuły zaczynały się od analizy wyników od najlepszych, by potem mimochodem wspomnieć że gdzieś tam było ciut słabiej. Takiego odwrócenia narracji i „napiętnowania” za nic, nie spotkałem. To pierwszy taki przypadek, być może były jakieś, ale mnie się do takowych dotrzeć nie udało.

Chyba chodziło o to, żeby Antyga publicznie tłumaczyła się z tego, że nie jest wielbłądem. O dziwo wszystko zgrabnie wyjaśniła będąc nieco zdziwiona, ale przy takim zwierzchniku to przestała się pewnie dziwić czemukolwiek już dawno.

Kamienie węgielne

Drzewiej nie było konkursu za pasem i wypowiadali się naczelnicy a wicestarostą nie był Nowosadzki, o tym też trzeba pamiętać. Pamiętać trzeba jeszcze o jednym, co jest kamieniem węgielnym Nowosadzkiego „polityki”, a nigdy nie jest nim przypadek. W jego wypowiedziach nie ma żadnych spontanicznych odruchów. Spontanicznie co najwyżej może się potknąć przed domem, gdy idzie wieczorem bramę domknąć. U Marka jest wszystko przemyślane, cyzelowane, poukładane w najlepszym porządku. Przypadek ogranicza jak tylko może i tak jak on „przekaz” szlifuje to nawet amsterdamscy szlifierze diamentów mogliby zazdrościć pietyzmu i cierpliwości. On wiedział co mówi i po co…

Pluszowy zapiecek

Marek co charakterystyczne dla jego „politycznej osobowości” uwielbia ustawić się na pozycji bezpiecznej, nieobarczonej żadną odpowiedzialnością. Uwielbia takie zapiecki pluszem wymoszczone, skąd można wszystkim patrzeć na ręce i ich pouczać. Z nich wygląda jak jaskółcze pisklę ze swojego gniazda i tak jak ono piszczy wniebogłosy. Z tą różnicą, że pisklę kiedyś poleci a on niekoniecznie. Wicestarostwo to żadna odpowiedzialność, tam jest tylko niebo błękitne nad głową, a nie zwierzchnik i żadnych realnych problemów do rozwiązywania. Tam Marek dużo  pozuje do zdjęć, wręcza dyplomy i ładnie wygląda. Tym bardziej że Leńczuk to bardziej „mleczny brat”, niż surowy egzekutor. Bycie dyrektorem to już jest jakieś wyzwanie. Mógł Marek nim być i gromadzić doświadczenie, miał przecież autostradę do fotela samodzierżcy I LO, ale się „zrolował”

Kombatant samochwała

W tych swoich mentorskich opowieściach jak powinno być i jak on to widzi Marek zachowuje się jak obwieszony medalami „kombatant samochwała” co o wojnie opowiada ze swadą i z ogniem w oczach. W tych opowieściach zdobywa w pojedynkę Berlin. Gołymi rękami dusi Hitlera i wszystkich generałów, a potem dyktuje warunki pokoju. Dopiero po bliższym poznaniu okazuje się, że kombatant urodził się 20 lat po niej, mundur jest strażacki. Medale kupił na pchlim targu, a wojaczkę zna z telewizji.

Reasumując Marka zwierzenia to nie powinien nimi się dzielić z prasą, tym bardziej że właśnie trwa nabór kandydatów i takie „wykwity” szkodzą jednostce a kandydaci walą drzwiami i oknami.  Mógł Nowosadzki jak już musiał, co najwyżej przy kawie wspomnieć, bo przecież wie jak z maturami jest w liceach. Jeśli chciał dyrektorkę czymś bardzo zaskoczyć to ewentualnie przepisem na jakieś wyszukane ciasto, ale po warunkiem, że ona go jeszcze nie robiła. Nowych tajników „dyrektorowania” to przed nią nie odkryje. Niby skąd ma je znać? O ile mnie pamięć nie myli to Marek nigdy nie był „kierownikiem czegokolwiek”. On jednak musiał jej o matematyce przy pomocy tuby prasowej powiedzieć. A to tak jakby Marka proszono na obiad korzystając z „Radia Lublin, żeby o tym wiedział cały powiat, co będzie jadł, gdzie i o której godzinie. Takich „przemyśleń” nie wynosi się do prasy jak się chce uchodzić za „poważnego, chyba że ma się w tym jakiś cel. A tak! Zapomniałem o konkursie…

 

28
5

Szpak już bez kozy ale z pozwem

To się niezmiernie rzadko zdarza, żeby w ciągu 2,5 godziny obrad sesji rady powiatu były starosta poinformował, że trafił przed sąd, oberwał od zaproszonych na sesję pracowników DPS i potem przeprosił. Dziś właśnie o tym, choć to tylko fragment sagi i będzie tego więcej…

30 czerwca odbyła się sesja nadzwyczajna poświęcona sytuacji w DPS na ulicy Kwiatowej w Krasnymstawie. Kolejna z tego jakże płodnego cyklu. Została zwołana na Janusza wniosek, bo korytarze i pokoje DPS stały się wdzięcznym polem bitwy o powrót do powiatowego paśnika, jak również tu najlepiej wylewa się żale po „od spawaniu” od niego.

Na chybotliwym stołku

Janusz Szpak jakimś cudem znów wszedł w posiadanie informacji o niecnych praktykach w podmiocie kierowanym przez Ewę Kowalik. Tym razem nazywał je enigmatycznie i określał mianem „piekła na trzecim piętrze” Oczywiście w punkcie czwartym porządku obrad umieszczono głosowanie nad zobowiązaniem starosty Leńczuka, coby w DPS wprowadził ład i porządek. Samo zobowiązanie jest cholernie cwaną, ale i naiwną zagrywką, taką jak zabawki z odpustu, która zobowiązanego stawia na chybotliwym stołku z pętlą na szyi. Rzecz w tym, żeby „potencjalny zobowiązany” nie był na tyle głupi, by dać sobie pętlę zarzucić i się „nie dał zobowiązać” Wystarczy przecież, że ktoś znów zacznie pisać anonimy i rozsyłać po gazetach albo do samego Szpaka. A to już wystarczy, żeby tak zobowiązanemu zarzucić, że się nie wywiązał ze zobowiązania i niech w te pędy daje rzyć pod bat. Tak się Szpak, jak widać z kamratami rozpędził, że takie deklaracje planował Leńczukowi składać, ale fortuna zmienna jest i widać w niebie stracili do Janusza cierpliwość. Szyki więc mu pomieszali i to STRASZLIWIE…

Ciut historii, ale najnowszej

Anonimy i prasowe rewelacje o tym, co w DPS na Kwiatowej sypały się od jakiegoś czasu jak dojrzałe gruszki. A to wóda się lała strumieniami wedle jednych, a to ktoś założył stringi i chciał pograć w tenisa stołowego-wedle następnych. Piszący te rewelacje w anonimach i powielający je zapominali, że w DPS jest liczne grono osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, schorowanych i doświadczonych przez los. Jednak sensacji było mało i tak sypano paliwo pod kocioł, że 5 maja 2022 roku nastąpiło apogeum i kocioł eksplodował. Szpak Janusz przeczytał na sesji niezweryfikowany pod względem treści anonim, który jak się okazało pomawiał i naruszał dobra osobiste wymienionych w nim osób. Odczytał go uradowany i machał nim jak panna chusteczką na widok ułanów.

Treść anonimu i całe zamieszanie opisała lokalna prasa. Szczególnie pieczołowicie do tematu podszedł „Nowy Tydzień” i piórem redaktora Stępnia grzmiał jak trąby jerychońskie. Tytuł wył jak skrzynia biegów w Jelczu i bił po oczach wielkością czcionki, jak i czerwoną krwistą barwą. Wszak innym kolorem nie wypada takiej sensacji uhonorować, to wiadome!

Pracownicy DPS wpadli we wściekłość, bo miara się przebrała i wysmarowali list do „Nowego Tygodnia”. Ten się ukazał w następnym numerze, ale już nie na czerwono. Symetryczne to nie było, a dalsze losy anonimu jakoś uznania w prasie nie znalazły i tak to trwało w stanie letargu. Jednak losy były ciekawe i w pewnym stopniu do przewidzenia. I tak dyrektor DPS na Kwiatowej- Ewa Kowalik wzięła anonim od przewodniczącego Boruczenki i mruknąwszy pod nosem złowieszczo „Szpak nu pagadi”, pomaszerowała z nim 9 maja do Prokuratury Rejonowej w Krasnymstawie. Prokuratura podjęła czynności wyjaśniające i sprawę umorzyła 2 czerwca, nie znajdując potwierdzenia w zeznaniach przesłuchiwanych świadków opisywanych w anonimie okoliczności. Szpak Janusz również był wzywany do prokuratury jako świadek.

Letarg skończył się 23 czerwca, bo przyszła kolej na sesję absolutoryjną i właśnie na niej Szpak zawnioskował o zwołanie sesji nadzwyczajnej, tematem miała być, a jak, żeby sytuacja w DPS. Janusz grzmiał, że znów jest w posiadaniu informacji o „piekle na trzecim piętrze” Był nasz były starosta w euforii, bo zdawało mu się, że kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Tu prokurator umorzył, a tu znów piekło i jak nic kolejna bitwa, znów wygrana! Jednak okazało się, że chłop z Latyczowa wszystko zrozumiał na opak… Otóż jego pewność siebie wynikała z mylnych wniosków wyciągniętych z informacji o umorzeniu zarzutów z anonimu. Widać pomyślał, że całe śledztwo jest przeciw niemu i skoro był wezwany przed oblicze prokuratora to tym bardziej, a jak umorzyli to jest czysty jak łza. Tymczasem umorzenie stawia Szpak pod ścianą i to jest ściana płaczu!

Skoro prokuratura umorzyła to znaczy, że treść anonimu jest nieprawdą i osoby nią dotknięte mogą wystąpić na drogę sądową z paragrafu 212 Kodeksu Karnego. A całe śledztwo dotyczyło czynów zawartych w anonimie i trza było go nie czytać publicznie, póki nie został zweryfikowany, a Janusz był w tym wszystkim tylko świadkiem.

Właśnie na sesji 30 czerwca Janusz Szpak obwieścił światu, że dyrektor Ewa Kowalik wystąpiła na drogę sądową z nim w roli oskarżonego. Pokręcił wszystko czy to z emocji, czy nieznajomości prawa. Zdziwiony z lekka był faktem pozwu i twierdził, że ma świadków a swojej cnoty nimi w sądzie bronił będzie. W takich okolicznościach wypada mu życzyć powodzenia.

Utajnić obrady sesji !

Zwołując sesję i włażąc na nią 30 czerwca o godzinie13 Janusz wpakował się na pojedynek bokserski zakontraktowany na 12 rund, a widok sporej grupy pracowników DPS oraz jego mieszkańca Ryśka Kosiby ściął go z nóg. Zawnioskowałby utajnić sesję i jej nie relacjonować, a z sali wyprosić osoby trzecie. Wszystko w obawie, żeby ktoś nie został pomówiony, co sam zauważył. Prawnik starostwa odpowiedział, że to niemożliwe, bo ustawa tego nie przewiduje, a relacje są jawne. No i musiał się wobec takiego dictum zmierzyć z nadchodzącym kataklizmem. Nim go pracownicy wzięli w tany, padło od radnych kilka ciekawych spostrzeżeń, a Janusz wyjaśnił, po co ta sesja.

Naciągane tłumaczenia

Otóż w połowie czerwca w DPS w Jordanowie koło Suchej Beskidzkiej miało dochodzić do „strasznych rzeczy” a pensjonariuszami były osoby upośledzone. DPS prowadziły siostry zakonne i w takich okolicznościach musiała być z tego jeszcze większa sensacja. Wszak mamy wojnę z Kościołem, choć w sumie z samym Panem Bogiem i takiej okazji przepuścić nie sposób. Przez Jordanów zarządzono kontrole w DPS w całym kraju i Szpak powołał się na ten fakt prasowy. Doszedł do wniosku, że skoro i u nas są osoby upośledzone, to też tak może być i stąd to „piekło na trzecim piętrze” W jego historii tylko nie zgadzały się siostry zakonne, ale te doskonale zastąpiła „znienawidzona” Ewa Kowalik. Janusz jeszcze dodał, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, że tam w Jordanowie też były kontrole i nic nie wykazały, a dopiero prasa zrobiła swoje! No i tak to uzasadnił pokrętnie dodając że dmuchać trzeba na zimne. Tylko że w tej jego argumentacji wszystko naciągane jak się patrzy, bo „piekło na trzecim piętrze” nijak się do tego ma, a czytanie anonimu miesiąc wcześnie tym bardziej. Jedno jest z tego pewne, że tym dmuchaniem na zimne Szpak się już przeziębił i ma pozew.

Krzyś w amoku

Z innych ciekawostek, to Księżuk z PiS wyliczył, że to 16 nadzwyczajna sesja, a w całym województwie powiat krasnostawski samodzielnie lideruje. Drugi w tym rankingu powiat świdnicki ma takich sesji zaledwie 7. Oczywiście Krzyś Zieliński uznał, że sesje wynikają z braku dialogu i zapowiedział, że do końca roku będzie jeszcze kilka. Jemu wypada wierzyć, bo facet na dialogach się zna jak mało kto. Zawsze przed wyborami prowadzi dialog z tymi co mają być jego najbliższym otoczeniem i go wspierać. Po wyborach obraża się i dialog przechodzi w monolog. Poza tym, jak ostatnio przeprowadził dialog z Robertem Kościukiem to wylądował w radzie nadzorczej wysypiska w Wincentowie.

Krzyś się jeszcze oburzał na dyrektor Ewę Kowalik za to, że jednego radnego skierowała na komisję etyki. Był nim Janeczek, albowiem dostarczył na sesję w czerwcu 2021 roku zdjęcie pensjonariuszy, czym wywołał oburzenie ich bliskich, a drugiemu założyła sprawę za pomówienie. Wobec tego radny się dziwił i dopytywał kto następny? To ostatnie jest sprawą otwartą i jak Zieliński chce to może być tym następnym, tylko musi przeczytać jakiś anonim tak jak jego kolega, mentor i wieloletni przyjaciel Janusz Szpak z PSL.

Gusła wybrańców narodu

Nie podoba się radnym postępowanie Ewy Kowalik, bo ich wyjątkowości i wszechwiedzy nie uznaje. Nie pozwala się okładać i reaguje na ich głupotę zdecydowanie. Konsekwentna jest i spotkać ją na swojej drodze, to jak wpaść pod kombajn w czasie omłotu. Niektórym radnym wydaje się, że po otrzymaniu mandatu wystąpiło zjawisko podobne do rozesłania Ducha Świętego i nad ich głowami ukazały się języki ognia. W efekcie tego posiedli ducha wszelakiej wszechwiedzy i z miejsca stali się ekspertami. Oni widać tak wierzą w te swoje gusła, że gotowi się na ich negacje obrażać. Tymczasem jedyne języki, jakie występują w tym „procesie” to ich własne mielące non stop i jak widać, wielokroć bez sensu- czego Krzyś żywym dowodem.

Kowalik okłada Szpaka

Szpak jeszcze pytał, ale jak sam zaznaczał dość łagodnie, bo ostrzej będzie w sądzie- czy dyrektor Kowalik słyszała o przypadkach przemocy w filiach DPS!? Dyrektor mu odpowiedziała, że skoro on słyszał o takowych to powinien to zgłosić do odpowiednich służb. Zwróciła Szpakowi również uwagę na fakt, że skoro powołuje się na Jordanów i mówi o tragedii to powinien mieć świadomość, że tragedia mogła się stać gdyby podopieczny którego wyczytał 5 maja z imienia w anonimie coś sobie zrobił. Jest osobą wszak dysfunkcyjną i nigdy nie wiadomo jak na takie rzeczy może zareagować.

W sprawie pozwu sądowego dodała, że gdyby na byłego starostę przeczytano taki sam anonim on zrobiłby tak jak ona, a poza tym ma swoje prawa i będzie z nich korzystać, by bronić swojego dobrego imienia. Jak już Kowalik Ewie dali głos to jeszcze jedną rzecz Szpakowi zarzuciła, a mianowicie czemu, gdy po jego interpelacjach odnośnie sytuacji DPS są w ośrodku kontrole to on jakoś nie chwali się ich wynikami. Z jej wypowiedzi wynikało, że Janusza nie obchodzi to co tam się dzieje naprawdę. A jedynie istotą jego „troski” jest teatralnie powrzeszczeć coby „gazeta napisała na czerwono”. Dobrze się słuchało dyrektor DPS, bo wiedziała co mówi i Szpak był co rusz przez nią mielony, ale to nic w porównaniu z tym, co zrobili z nim pracownicy i mieszkaniec Rysiek Kosiba.

Łomot

Kosiba opowiedział jakie rygory wprowadzała poprzednia dyrektor. Opowiadał jak dopiero po godzinie 15 można było coś dostać na kuchni. Atmosferę za poprzedniej dyrektor określał mianem strasznej a zwyczaje aspołecznymi. Obecną chwalił za podejście i poprawę atmosfery. Opowiadał o tym jak sam pisał skargi i jak nic z nich nie wynikało, bo komisja, jeśli przyjechała to interesowała się szerokością umywalki i miejscem do kąpieli. Przypomniał Szpakowi jak nie reagował na skargi. Odniósł się też do rewelacji prasowych, bo był świadkiem tych zajść i stwierdził, że dotyczyły osoby upośledzonej, na którą nie ma wielkiego wpływu. Radnym zarzucił, że mimo fatalnej atmosfery za poprzedniczki Ewy Kowalik nic z tym nie robili, a on wie, że w radzie powiatu zasiadają od dawna. Kosiba był wdzięcznym źródłem informacji i mówił szczerze do tego stopnia, że Szpak nawet nie próbował z tym polemizować, a nawet próbował Kosibę „chwytać za serce” powołując się na jakieś dawne ich rozmowy „o wzlotach i upadkach”, jak również na fakt, że Kosiba ładnie śpiewa. To stary i sprawdzony chwyt Janusza. Bardzo skuteczny w remizie, działa bezbłędnie na „serca” druhów strażaków i jego rówieśniczki z KGW. Kosiba widać serce ma nie do „złapania” i miało się to jak pięść do oka. Raczej dowodziło, że takiej łaźni Janusz się nie spodziewał tym bardziej że pracownicy też mu złoili skórę.

Jedna z Pań stwierdziła, że Szpak czyta anonimy, bo przez to czuje się ważny i coś od niego zależy. Dodała, że nie może się pogodzić z oderwaniem od koryta i że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Inny pracownik opowiadał jak „elegancko” odwołano go z funkcji kierownika filii w Bzowcu i nikt nim się nie przejmował. Opisał to w szczegółach, a także opowiedział, że za dyrektor Mróz za alkohol usunięto 9 osób a teraz 2. To były mocne wystąpienia takie, po których fundamenty w starostwie drżał łącznie ze Szpakiem. Oberwał solidnie, a gdy chciał się tłumaczyć zasłaniając się Jordanowem to go pracownicy „wybuczeli.

Odwrót na całym froncie

Cofnął się Szpak na całej linii i w końcu niemiłosiernie okładany ze wszystkich stron powiedział, że przeprasza wszystkich, którzy się poczuli dotknięci, ale wcześniej poskarżył się, że padł ofiarą sądu kapturowego, a dobrze chciał. Tylko czy jak się „dobrze chce” to się obrzydliwe anonimy publicznie czyta? Zieliński pokazał czym jest ta „nowa jakość” w polityce i pogratulował zarządowi powiatu ustawki rozpisanej na role. On się wszak na wszystkim zna i jak widać certyfikuje oprócz mostów czyjąś wiarygodność o swojej nie wspominając. Pod koniec sesji stanowisko, które mieli przyjąć by zobowiązać Leńczuka do wprowadzenia porządku w DPS zupełnie upadło! Doszło między Szpaka kolegami do przepychanek i sami nie wiedzieli co z tym zrobić. Zieliński nie chciał głosować i podniosły się głosy, że uchyla się od obowiązków radnego. Nie pierwszy to raz, bo kiedyś wyszedł w trakcie głosowania budżetu. Pogubili się tym samym kompletnie. A radny Domański wyszedł z sali już wcześniej, bo stwierdził, że w tym widowisku nie będzie brał udziału.

To nie był jednak koniec dla Janusza, po sesji pracownicy już poza salą urządzili mu ciąg dalszy „gorzkich żali” i te sypały się jak grad na jego siwą głowę. Piekła na trzecim piętrze nie udowodnił, ale piekło sobie sprawił. Nawet na parkingu przed starostwem leciały w jego stronę ciężkie słowa. Tak go ciepło „pożegnali” jak Jagnę w „Chłopach” Reymonta, tylko wozu wymoszczonego tym i owym brakło. A beczał Szpak na majowej sesji jak koza i żarty się go trzymały, że hej! Teraz przyjdzie samemu wejść w rolę kozy i beczeć przed sądem, ale przecież dorosły jest i wiedział co robi.

 

35
2

Ze strzelnicy w Borowicy po władzę!?

Krasnostawianie” idą po władzę w mieście, a może i powiecie. A idą na ostro, wśród wystrzałów i dymu prochowego, choć proch bezdymny. W ostatnią sobotę- 2 lipca spotkali się na strzelnicy w Borowicy co by oko wprawić przy strzelaniu. Prażyli z pukawek do tarcz, aż wióry leciały. Potem jak postrzelali i zaspokoili męskie instynkty, to stanęli przy grillu żeby przypiec kiełbasy. Te są na razie zwykłe, na wyborcze przyjdzie czas. Była i sesja zdjęciowa, na której Wilkołazki prezentuje się jak inny Marcin, ten z Wrocimowic, chorąży chorągwi Ziemi Krakowskiej przed starciem z Zakonem Krzyżackim na polach Grunwaldu. Wilkołazkiego otacza nie kwiat rycerstwa, ale młodzieży- co w niego wierzy.

Młodzież z I LO- tego samego, które ukochał wicestarosta Nowosadzki, bo to zarazem miejsce jego największej „klęski” i triumfu. Wygląda to „imponująco”, albowiem „Krasnostawianie” są formacją, dla młodych i wychowanych na podstawach programowych, dyktowanych wprost z Brukseli, ale takie mamy czasy i klimat.

Wilkołazki- pedagog idzie tropem innego pedagoga wspomnianego Nowosadzkiego, tyle że rozłożył inaczej akcenty, i z „Krasnostawian” uczynił supermarket gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Jego oferta jest szeroka, od wózków dziecięcych po musztardę i ziemię do pelargonii. Nowosadzki jest raczej ofertą dla matek i babć tych co wianuszkiem otaczają Marcina… Ostatnio nawet Wilkołazki dodał nowy segment, bo na fotografiach, szczególnie tych z okolic grilla wychynęła postać byłego starosty i nie tylko- Jelonka Piotra. Ma Jelonek wśród „Krasnostawian” co prawda zięcia, ale trudno w to uwierzyć, że przyszedł na spotkanie piknikowe dla niego i tych kiełbas na grillu. A to, że Jelonek stoi przy ruszcie i dzielnie przewraca jego zawartość świadczy o tym, że instynktu nie zatracił i wie co jest w polityce najważniejsze i gdzie jest jej clou. Jest Piotr oferta dla tych co z sentymentem wspominają komunę i związany z nią awans społeczny.

Ta prezentacja na fejsbuku powinna spędzać sen z powiek Nowosadzkiemu alias „samotnemu białemu żaglowi z PZK” Żagiel co prawda szyty z jedwabiu i w Mediolanie, ale jest sam jeden. Najbliższe wybory mogą dla Marka być drogą przez mękę, albowiem wynik osiągnięty w wyborach samorządowych roku 2018 oscylujący w granicach 900 głosów mógł być szczytem jego możliwości, osiągnięty w specyficznej sytuacji. Jak wiadomo sukces odniosło całe PZK i w mieście, i powiecie. W tym pierwszym mieli więcej mandatów od „Krasnostawian”, a do powiatu wparowało dwóch z PZK. Sukces miejski PZK to efekt Wilkołazkiego dziwnej polityki, której wyjaśnienia nie chce chyba on sam, a polegało to na tym, że nie wystawił nikogo do wyścigu o fotel burmistrza. Wiadomo, że taki ruch wzmacnia listę, toteż PZK mając Jakubca odniosło sukces, ale od czego mamy zmienną fortunę! Mimo sukcesu PZK w mieście to „Krasnostawianie” są bliżej ucha pisowego burmistrza Kościuka i to oni opętali go, jak kiedyś Żydzi Henia Wujca.

PZK tym samym może tylko w mieście ponarzekać. Na otarcie łez jest w koalicji z PiS w powiecie. Tam już Nowosadzki ma swój gabinet i co on myśli to my nie wiemy, ale co ma w szafie to i owszem. A to za sprawą strony fejsbukowej starostwa, na której Nowosadzki ma więcej zdjęć niż rzymskie Koloseum albo paryska wieża Eiffela. W ilości fotek mógłby z nim rywalizować jedynie radny Domański Boguś, bo ponoć tak go obfotografowali na okoliczność tego, że bytuje w Lublinie, a nie w Łopienniku, że Marek powinien być zazdrosny. Poza ty musi Marek pamiętać, że jest wicestarostą a władza zużywa i nie wszystkim się jego królowanie podoba. Jeśli do tego PiS wystawi z miasta do powiatu Leńczuka Andrzeja starostę człowieka utożsamianego z „Gloria Vitae” i przez to popularnego to niezmiernie ciężko będzie Nowosadzkiemu zdobyć upragniony mandat. Są jeszcze w tej grze zawodnicy z PSL i Lewicy. Jeśli mandatu nie chapnie, to nastanie dlań biblijnych 7 chudych lat, a tyle ma do emerytury. Gdyby wylądował na aucie to krzywdy miał jednak nie będzie, bo „post” też jest dla ludzi. Amen

 

 

 

24
4

Wirus

Dziś parę słów o krowach co stały się niewidzialne, ale nie dla wszystkich oraz o wirusie „samorządowej paplaniny pod publiczkę”. Ten zbiera żniwo pośród naszej lokalnej klasy politycznej w rozmiarach przechodzących wszelkie wyobrażenie. Jego ostatnia ofiara miała wiele szczęścia, bo ten się o nią zaledwie otarł…

Radny i wiceprzewodniczący Rady Miasta Marcin Wilkołazki to postać znana i „kochana” w Krasnymstawie, tak samo, jak wicestarosta z PZK Marek Nowosadzki. Ich wielbiciele się nie pokrywają, ale mimo to wiele ich łączy, a są z rywalizujących politycznych klanów. O Marcinie mówi się, że jest na fali wznoszącej i nadchodzi jego czas i jego ugrupowania, które na miejskiej scenie ma zastąpić schodzących powoli na utrzymanie ZUS „dziadeczków” z PZK. Poza tym swego czasu Wilkołazki z Nowosadzkim często widywali się w Muzeum Regionalnym, bo Marek bawił tam blisko rok temu w charakterze „wypachnionego inkwizytora”, żeby podreperować swoje ego i pouczyć dyrektora Gołębia, jak ma z załogą rozmawiać, a przy tym nazbierać listków laurowych do wątpliwego wieńca sławy. Marcin jak wiadomo, w muzeum pracuje, jako informatyk, bo jest w te klocki łebski. W tych ostatnich okolicznościach mogło dojść do infekcji wirusem, albowiem Nowosadzki na spotkaniu był bez maseczki.

Wirus atakuje, bo litości nie zna

Wirus widać bardzo wredny i inkubował się prawie rok, by bezlitośnie zaatakować. Marcin nie gorączkował, ale u niego przybrał formę łagodną, albowiem ciut mu wzrok pokićkało i do tego nie wyciągnął wniosków z Nowosadzkiego muzealnej paplaniny i wybrał się na podobną wycieczkę, tyle że w teren. „Poszedł” na krasnostawskie błonia na ulicę Rybią tam, gdzie stowarzyszenie „Wspólny Krasnystaw” użytkuje na podstawie umowy z Urzędem Miasta około 22 ha łąk.

W związku z tą peregrynacją, na ostatniej sesji rady miasta wygłosił płomienną mowę w charakterze interpelacji, o tym, jak to na błoniach zagrodzono drogę uniemożliwiając przejście, a zagrodzono drutem pod napięciem tzw. pastuchem elektrycznym. Ludzie się w związku z tym skarżą i jest w ogóle dramat. Oczywiście nie obyło się bez straszenia i radny lider „Krasnostawian” skwitował, że może dojść do tragedii! Przynajmniej tak to opisała prasa.

Czego brakło w wystąpieniu?

Tymczasem na błoniach pastuch elektryczny nie jest postawiony ot tak i jest w jakimś celu, a na pewno nie jest złośliwością jak podejrzewa radny. Ma służyć wypasowi zwierząt, które odgrywają rolę żywych kosiarek. Bez ogrodzenia z Krasnegostawu może zrobić się Kalkuta, bo krowy zaczną spacerować po mieście. Wilkołazki czy to w pośpiechu, czy w nonszalancji pominął ten fakt albo wirus rzucił się na oczy. W jego wystąpieniu brakło właśnie tego, że przecież za pastuchem jest spore stado liczące 33 sztuki, które robi co do niego należy czyli spokojnie żre trawę. A to już zmienia postać rzeczy i to diametralnie.

Miał Wilkołazki jeszcze dwie interpelacje i całkiem zgrabne. Jedna o tężni druga o „wodopoju” na rynku. Szczególnie ten wodopój intrygujący, bo rekomendowany przez samego szefa PGK Jędrka Kmicica, który twierdzi, że ta krasnostawska woda prawie taka jak w Lourdes. Nie wyszła mu tylko ta trzecia z pastuchem co dowodzi, że organizm walczy, ale jak ma nie walczyć skoro lider „Krasnostawian” chłop barczysty i silny do tego stopnia, że we wtorek 29 czerwca w niemiłosierny upał urządził wyjazd bibliotekarzy do Łopiennika.

Skąd krowy w metropolii ?

Wracając do tematu interpelacji to parę słów o „krowach przemilczanych”, bo warto wiedzieć o co w tym chodzi. Zwierzęta trafiły na krasnostawskie łąki od rolnika z Zakręcia który ze „Wspólnym Krasnymstawem” współpracuje od 5 lat. Od dawna kosił i karczował zakrzaczenia, ale kiedy cena paliwa wyskoczyła w kosmos to logiczne stało się cięcie kosztów i swoje stado przywiózł na wypas, zamiast trawę wozić na wybieg do gospodarstwa. Krowy takim obrotem sprawy były usatysfakcjonowane, bo mają cień, trawę i wodę w starorzeczu Wieprza. Tylko niektórym przestało się podobać, bo jak pojawiła się równa łąka i usunięte rękami rolnika krzaczory to właśnie ci późniejsi niezadowoleni zapragnęli tamtędy biegać. Bieganie fajne jest, ale wcale nie trzeba biegać akurat tamtędy, bo gdy wcześniej był tam rezerwat to jakoś biegaczy tam nie ciągnęło, a nikt nie słyszał, żeby sami wpadli na pomysł koszenia i karczowania. Przebiegająca tam droga rozpala co poniektórym zmysły, tylko że kończy się po około 400 metrach i dalej zaczyna się busz niekoszonych prywatnych łąk. Można zamontować bramkę w celu udrożnienia, ale przesunięcie ogrodzenia jak sugeruje Wilkołazki jest problematyczne, bo zdaniem rolnika odetnie zwierzęta od wody, a tego chyba nikt by nie chciał.

Naród nie współczuł

Oczywiście interpelację podchwycił „Nowy Tydzień” i temat opisał nie wspominając słowem o najważniejszych aktorach tego spektaklu czyli krowach. Powtórzyli literalnie wnioski radnego i zacytowali strach i obawy. Wszystko nabrało rumieńców za sprawą komentarzy na fejsbuku pod artykułem. Uczestnicy dyskusji wyrazili swoje opinie i nie wykazali się współczuciem dla tych co boją się pastucha. Dla wielu był to mówiąc kolokwialnie „duperelizm”.

To tylko potknięcie?

Wypada mieć nadzieję, że Marcin wyciągnie wnioski, weźmie suplementy i witaminy, bo szkoda marnować tak dobrze zapowiadającej się kariery na babole. A że Wilkołazki wie jak informację obrócić na swoją korzyść to wystarczy przypomnieć jak jesienią zeszłego roku dopiął się do powiatowych inwestycji w mieście . Zrobił to tak umiejętnie, że doprowadził Nowosadzkiego prawie do łez. Miał punkt zaczepienia, bo „Krasnostawianie” mają w zarządzie powiatu swojego przedstawiciela Piotra Suchoraba. Tak więc podstawy były… Teraz mu z pastuchem nie wyszło, ale daj Boże to tylko lapsus lub niedopatrzenie albo łagodna forma wirusa. Interpelację należało albo przedstawić rzetelnie wspominając o zwierzętach w ogrodzeniu. Albo nie należało mówić nic, bo tak przedstawiony problem jest wprowadzeniem opinii publicznej w błąd i jest zarzewiem wojny podjazdowej z tymi co są w stowarzyszeniu a oni bardzo podejrzliwi. Rolnika nerwów również szkoda, bo on w związku z tym się po głowie skrobie i retorycznie pyta, dlaczego radny z nim nie porozmawiał i o co mu właściwie chodzi? A krowy to przecież nie mrówki widać je z daleka. Cała interpelacja bez krów kupy się nie trzyma i wprowadza ludzi w błąd, a chyba nie o to chodzi i tu nie ma żadnej złośliwości…

Wystąpienia o nic

Ostatnimi czasy namnożyło się wystąpień o nic. Choć były od zawsze, to teraz są plagą. Tego już się słuchać nie da, bo majaczą niemal wszyscy jak pod wpływem wirusa. Dosłownie wszystko wywleka się do kamer. Jeszcze trochę to radni będą kręcić filmiki z relacjami z tego jak śpią, załatwiają potrzeby albo jak szukają inspiracji i tematów do interpelacji. Na osobne opracowanie zasługuje mutacja w Izbicy gdzie burmistrz Jurek wszystko niemalże wywleka na fejsa i komentuje łącznie z życiem prywatnym i to tak, że ludziska łapią się za łby. W radzie powiatu w pustosłowiu padają rekordy i niektórzy radni są poza zasięgiem.

Dla przykładu Piwko jesienią pytał co z alarmem w muzeum, bo ten się włącza i mu przeszkadza, ale zwrócił na to uwagę dopiero po kilkunastu latach jego wycia i w momencie, kiedy trzeba było pookładać dyrektora muzeum, bo akurat taka nastała moda. Potem wrzeszczał, że diety wysokie, ale dietę wziął. Znowu Zieliński wiosną tego roku latał po moście w Łopienniku i szukał afery. Nowosadzki, o czym było wspomniane wyżej mądrował się w Muzeum Regionalnym i w sprawie zastępcy Gontarza, ale tak jakby w samorządzie był od miesiąca. A jest jeszcze Szpak i jego szpitalne zakręty i Janeczek ze zdjęciami z DPS.

Wygląda to na jakiś wirus i do tego bardzo zjadliwy, ciągle mutujący. Jakby było mało to WHO informuje, że małpia ospa z Zachodniej Afryki na horyzoncie. A nie daj Boże, jak się to z Afryki zwącha z tym naszym i tym z Izbicy. Wtedy to już nawet kota nie pogłaszczesz, psa nie przytulisz, bo nie wiadomo czy to na domowe zwierzęta nie przelezie. Przed dom nie wyjdziesz spokojnie, a o spacerach po błoniach na ulicy Rybiej zapomnij.

 

25
8

Muzealna garkuchnia

Andrzej Gołąb jest grillowany od momentu, gdy został dyrektorem Muzeum Regionalnego w Krasnymstawie. Nie miał o tym pojęcia, że stanie się daniem głównym i przez ten fakt trafi do lokalnego menu. Gołębina z grilla z miejsca stała się hitem i wyparła wieprzowinę, drób i inne mięsiwa. Tak przypadła lokalnej elicie, że żyć bez niej nie mogą i tłoczno przy tym grillu, że szpilki nie wciśniesz, ale my wciśniemy. Tyle że im. To dziś o tym i o innych rzeczach…


Zdarza mi się odbywać „pouczające rozmowy” z ludźmi wpatrzonymi w Andrzeja Gołębia dyrektora Muzeum Regionalnego, ale tak jak się zerka w sobotę na kurę przed niedzielnym rosołem. Dostaję wtedy „lekcję pokory” i nasłucham się za wszystkie czasy. Po tych historiach powątpiewam w to, że wykształcenie cokolwiek daje i skłaniam się bardziej ku teoriom Karola Darwina. Są to historie niesamowite, bo uważać, że jego poprzednik Majewski był w muzeum bez niczyjego rozkazu, ot tak sobie, to trzeba mieć odwagę w to wierzyć i jeszcze się przy tym upierać…

Żeby wymazać wszystkie okoliczności wokół jego konkursu z 2017 roku i wcześniejszy dorobek też trzeba mieć samozaparcie. Mnie po tak odważnych deklaracjach wątpić w jego przymioty w takich okolicznościach nie wypada, ale jednak wątpię. Choć przyznam szczerze, że ja na jego robocie w Muzeum Regionalnym nie wieszałem psów, jak i na nim samym. Raz mi przyszło Majewszczaka opisać w czerwcu 2017 i niech tam rządzi. Tym bardziej że nawet z ust lokalnych pisowców będących w radzie powiatu padały stwierdzenia, że oni Majewszczaka na szafot prowadzać nie będą. Nie dlatego że taki wybitny, bo nikt nie wiedział kto zacz, ale nie chcieli z nim wojować, bo tak i już. Była w tym jakaś logika, tym bardziej że Muzeum Regionalne to trzeciorzędny front.

Nie ma przejazdów ulgowych, jak się nie jest Majewski.

Gołąb na takie ulgi jak ta moja względem Majewskiego liczyć nie może. W ogóle o żadnych ulgach nie ma mowy, choć życiorys polityczny ma czyściutki. On dla grupki rozwrzeszczanych antagonistów jest tak znienawidzony, jak mięso dla Sylwii Spurek. A to „słaby”, a to nieudolny i nic nieumiejący, a już, żeby coś zorganizować to przede wszystkim! Wręcz chodząca katastrofa. To, że żyje wobec tego, jest cud i może przez tę „słabość” powinien wystarać się o rentę? Znowuż dla nich Majewski był ciepły jak termofor układny miły. Tylko brak w tej laurce tego, że chodził po wodzie na zalewie w Lubańkach i udokumentowanych wskrzeszeń połowy lokatorów cmentarza u księdza Skowrona. Gdyby był dziś dyrektorem i wydał komendę o przeniesieniu gablot z piętra na parter, to protestów by nie było. Jakby zamarzył je ustawić na dachu muzeum, to takie polecenie wykonano by z należytą pieczołowitością i w podskokach, nie zadając zbędnych pytań.

Życie w cieniu legendy.

Przy takiej legendzie Gołąb musi żyć w cieniu wielkiego poprzednika. Mimo tego jest na tyle bezczelny, że zdaje się tej legendy nie zauważać i nic z niej sobie nie robić. Jak już coś robi, to po swojemu, bo jest dyrektor ze swoim pomysłem na funkcjonowanie Muzeum Regionalnego. Koncepcję swojej pracy napisał sobie sam, choć moim zdaniem powinien kogoś do konsultacji poprosić i najlepiej z Muzeum Regionalnego. Do tego idealnie nadawałby się szef sztabu muzealnych partyzantów. Tylko że Gołąb nie mógł wiedzieć, że ten „ewangelista” będzie najzacieklejszym jego adwersarzem, co to nie paktuje, tylko walczy do ostatecznego zwycięstwa. Nawet w sytuacji, gdy nadziei na takowe nie ma i nigdy nie było. Bo gdyby tak Gołąb zaczął współpracę udając zagubiona pastereczkę w rozdartym fartuszku w środku lasu to wtedy zadzierzgnąłby pierwsze kontakty i dał asumpt do dobrosąsiedzkich stosunków, ale on zachował się karygodnie i pisał sam.

Tajny protektorat wynalazkiem Tereski

Ta jego „mało mocnośćto zarzut niewyszukany. Na który ponoć są dowody, ale tak tajne, że nie można ich odtajnić przez najbliższych 50 lat. Poza tym zdaniem niektórych o Gołębia pozycji decyduje tajny protektor nazywany parasolem, a ten rozpościera nad nim „złowroga” poseł Teresa Hałas. Znowu ten jest tak tajny, że „Nowy Tydzień” o tym pisze wprost, bo cytował Tereskę w jednym z artykułów. Ona powiedziała, że jak się wygrywa wybory to się stanowiska dzieli. Czyli jest tak jak po upolowaniu w plejstocenie mamuta tylko mniej krwi i myśliwi są lepiej ubrani. Nic ludzkość innego nie wymyśliła, bo widać się nie da, ale niektórzy daliby się zabić za to, że tę praktykę wymyśliła właśnie Tereska Hałas. Ona pewnie byłaby nawet z tego dumna, bo wymyślić coś nowego jak wszystko już prawie wymyślone to jest coś. W tym miejscu ciekawostka. Gołąb został dyrektorem, bo Majewski sam odszedł do muzeum w Biłgoraju i nikogo nie zwalniano by jego powołać. Turobińczyka właściwość jest również taka, że gdy był pod Szpakiem to był peeselowiec, a gdy jest w pisowskim Biłgoraju to jest pisowiec. Jedno w tych metamorfozach jest niezmienne, a jest nim nazwisko i grupa krwi.

Wszyscy są z protekcji, czy tego chcą czy nie

Problem przecież leży gdzie indziej i polega na tym, czy nominat ma kompetencje, czy nie. To ostatnie najlepiej ilustruje mądrość wszystkich woźniców i furmanów, która mówi, że nie w tym problem, że kobyła siwa tylko to, że wozu nie ciągnie. Gołąb na „nieszczęście” dla swoich antagonistów wóz ciągnie, tak samo, jak Ewa Kowalik z DPS na Kwiatowej i Lidka Jurkiewicz ze szkoły od Gontarza albo Marek Klus. Oni są atakowani lub byli tylko dlatego, że są kojarzeni z Tereską a ta ma sporo wrogów głównie wśród tych którzy sporo jej zawdzięczają. Bo jedni dostali dzięki niej stołki a inni miejsca na liście.

Gołąb trafia na kartę dań

Gołębia wyjątkowo kochają, bo ma jeszcze jedną zaletę, a jest spoza krasnostawskiego grajdołu, który niektórzy nazywają lokalną klasą polityczną. Tylko nikt nie powiedział, która to klasa, ale sądząc po behawiorze to byłoby coś jak klasy 1-3, a to już nauczanie początkowe, które jest specjalnością dyrygentki oświatowej z Gorzkowa Ewa Nieścior. Na powiatowych korytarzach i w gabinetach też Gołąb ma wielbicieli co na duchu i czynem wspierają partyzantów muzealnych. Ci są jeszcze zabawniejsi niż owa partyzantka. W ich narracji Gołąb jest symbolem protekcji i wszystkiego, co najgorsze. Analizują każdy jego krok i to z taką pieczołowitością, że brytyjskich Windsorów tak się nie komentuje. Jakby mogli to robiliby mu codziennie gastroskopię, kolonoskopię i morfologię. Sam Gołąb dziwi się, jak i kiedy zdążył tyle narozrabiać, żeby trafić na taki piedestał? Podobno nawet jak śpi to źle się dzieje, bo akurat nie powinien. Dyrektor przez takie postrzeganie został niechcący kozłem ofiarnym lub gołębiem ofiarnym i się zastanawia, czy nie próbować w takich okolicznościach upomnieć się o podwyżkę, bo rola ofiarna to ewidentne rozszerzenie zakresu obowiązków, ale za darmo a ma przecież rodzinę na utrzymaniu.

Zapomnieli zapamiętać

Bajarze nie dostrzegają tego, że sami dostali dobrze płatne stołki i gabinety dzięki protekcji i zgodzie właśnie Tereski Hałas. To ona ich wywlokła z kazamatów i otrzepała z kurzu. Dziś klekoczą jakby wszystko zawdzięczali sobie. Pozapominali jak jesienią 2018 po wygranych wyborach samorządowych wisieli u jej klamki na ul. Poniatowskiego, a wisieli malowniczo jak bombki na choince. Teraz gdy upłynęło trochę czasu to samych siebie przekonali że to co mają to ich zasługa i to im się należało i w ogóle to postawienie na nich to było jedyne możliwe!? Szkoda, że za rządów Szpaka tego tak dobitnie nie akcentowali, bo wtedy i teraz mieli takie same kompetencje i „urodzenie” Wtedy był szloch, pokątne pochlipywanie w kącie i strach o jutro i częste zmiany bielizny. Tymczasem jest to bzdura wierutna i zaklinanie rzeczywistości, ale wmówić sobie coś dla poprawy własnego samopoczucia to nie problem, ale i dowód na to, że krasnostawska elita lubi być trzymana za przysłowiową mordę.

W tym Szpak był mistrzem i chyba dobrze robił, bo był „ordnung” i z nimi widać inaczej nie sposób. Metod pokojowych nie szanują a swobodę ruchów traktują na opak. Bo jeśli coś dostają to traktują to jak prawo nabyte i zapominają o tym, że darczyńca przecież mógł nic nie dać i na cywilnej odwadze im nie zbywa. To ostatnie to zmora elity, ale ona tego nie zauważa i nie docenia. Ci więksi w powiatowym oczku wodnym i gardłujący na Gołębia sami wtykają swoich nominantów, bo mają możliwości właśnie dlatego, że i ich wciśnięto, ale oni tych swoich bronią jak niepodległości. Ich pomazańcy są bez skazy i jeśli już ktoś ma być zły to ci bardziej kojarzeni z Tereską i nie dlatego że są do niczego, tylko dlatego, że oni tak powiedzieli. No po prostu piaskownica albo tak wygląda kwadratura powiatowego koła alias powiatowy dom niezdiagnozowanych politycznych wariatów.

Tak na zakończenie wypada wspomnieć jak to jeden z samorządowców kojarzonych ze Szpakiem miał stwierdzić że gdyby oni mieli takich dyrektorów jak Kowalikowa z DPS, Gołąb, Jurkiewicz czy Klus to na pewno nie przerżnęliby wyborów w 2018 roku i broniliby ich jak ostatniego okopu. Widać szczery był w tym wyznaniu, bo co mu szkodzi. Peeselowcy bronią swoich nawet jak ci na to nie zasługują. Taki mają instynkt. Tymczasem góralskie wesele w powiecie trwa nadal i zamiast konsumować i tańcować jak to na weselu, to jest mordobicie. Jeśli już ktoś tańcuje to na stole a wszystko z niego leci na podłogę i pod nogi. Potem to wszystko zbierze się szuflą i trafi do chlewa świniom do koryta i tylko one skorzystają. Bo to nic jak metafora marnotrawstwa. Niektórym poseł był tylko po to, żeby na listę wpuścił albo dał stołek. Taka protekcja im nie przeszkadzała. Potem się po obrażali i zaczęli spiskować, ale skoro tak to taki numer wywiną każdemu, bo polityka to gra pewnej dozy lojalności i przede wszystkim zespołowa. Indywidualnie to się co najwyżej chodzi do toalety a jak się tam już pójdzie to się robi co należy i wychodzi, a nie zostaje na stałe i robi tam politykę.

PS. Są na stronie fejsbukowej starostwa fotografie z zakończenia roku szkolnego w placówkach oświatowych prowadzonych przez powiat. Na jednej z nich Tereska Hałas stoi w spodniach, a przynajmniej dla mnie laika tak to odzienie wygląda. To bardzo symboliczne, bo co by nie myśleć to ona jako jedyna w powiatowej polityce na portki zasługuje i je założyła. Reszta to i owszem portki zakłada, ale tylko dlatego że sukienek w ich rozmiarach ciężko dobrać. Charakterna Tereska jest, jak na protektorkę wszystkich, co po 2018 coś od niej dostali. Jeszcze od siebie dodam, że z nią i z Gołębiem wolałbym coś zgubić niż z innymi znaleźć 😉😉😉

 

21
13

Gablota i klocki do lat trzech

 

Napięcia w Muzeum Regionalnym w Krasnymstawie na linii dyrektor Gołąb i pracownicy skupieni w pięcioosobowej grupie „bezinteresownych związkowców” przybierają formę groteskowego buntu do którego wykorzystuje się meble muzealne. Aż strach pomyśleć co im jeszcze do głów strzeli, bo w wygłupach są bardzo kreatywni…

Krasnostawskie Muzeum Regionalne do spółki z Towarzystwem Historycznym im. Antoniego Patka zorganizowało 11-12 czerwca wydarzenie zatytułowane „Lubelski Łowca Czasu” 210 rocznica urodzin Antoniego Patka. Wiadomo, że przy takiej imprezie potrzeba jakiegoś wkładu pracy, czasem nawet fizycznej, ale nie są to prace budowlane na wysokości. Może nawet określenie praca fizyczna, jest na wyrost i przez to nie na miejscu, bo co pomyśli pracownik Cersanitu albo budowlaniec z rusztowania? W tym przypadku zaistniała potrzeba przeniesienia i ustawienia 5 gablot z piętra na parter. Gabloty ważą jakieś 30 kilogramów, a dla usprawnienia ich transportu służy niskopodwoziowy wózek. Taka to robota…

Nonszalancki Gołąb

Nieostrożny Gołąb, zupełnie nonszalancko w środę 8 czerwca poprosił pracowników, w tym „bezinteresownych związkowców” o przeniesienie muzealnych gablot, w których miały zostać wyeksponowane przedmioty kolekcjonerskie związane z tematem wydarzenia. Zapomniał jednak, że dla tych ostatnich nie jest dyrektorem, tylko „czymś”. O tym przekonał się za jakiś czas. W ogóle całe środowe przenoszenie gablot z piętra na parter zasługuje na rozdział w Ewangeliach albo Dziejach Apostolskich.

Najpierw rano przeniesiono 3 gabloty, po rozkręceniu na części. W międzyczasie gdy wydał polecenie, to zajął się sprawami organizacyjnymi, bo od tego jest. Gdy wrócił do placówki brakowało do szczęśliwego finału jeszcze dwóch, a do fajrantu jeszcze godziny! „Bezinteresowni związkowcy” po trzeciej gablocie zorientowali się, że ten mebel to doskonały pretekst do wygłupów. Doszli widocznie do wniosku, że trza by się zbuntować, bo ileż można tak harować. Wobec takiego ucisku Gołębiowi dali veto i powiadają, że nie będą nosili! Dyrektor wzruszył ramionami i poprosił o pomoc Wilkołazkiego, Artura Capałę, sam też się przyłączył i zniesiono brakujące dwie gabloty. Jakby kto chciał statystyk to wynika z tego, że trzy gabloty przenoszono prawie sześć godzin, a dwie 10 minut i przenosił je aktualny dyrektor muzeum, były dyrektor i aktualny wiceprzewodniczący rady miasta. Z tego co wiadomo brzęku spadających z ich skroni koron nie zanotowano. Takie „drobnostki” wykonuje się przecież w każdym muzeum, od zarania dziejów.

Tak wyglądają gabloty wojenne. Konstruktor jednak nie przewidział takiego zastosowania ale od czego mamy „zbuntowanych związkowców”

Skargi i wyjaśnienia

Gołąb jako, że jest jednak dyrektor, na co ma dowody w postaci mianowania i pieczątki, oraz gabinetu z tabliczką na drzwiach, poprosił o wyjaśnienie: dlaczego odmówili wykonania polecenia służbowego. Uzyskana odpowiedź dowiodła, że pojęcie dojrzałość należy jakoś inaczej przedefiniować, a może co jakiś czas przeprowadzać egzaminy potwierdzające jej istnienie u co poniektórych. Jeśli kto taki egzamin obleje, to należy zawiesić mu pełnoletność, a jak mu wróci rozsądek, to można go przywrócić w szeregi dorosłych. Związkowcy w odwetowej odpowiedzi zażądali od dyrektora okazania umów między stowarzyszeniem im. Patka, a Muzeum Regionalnym, które określają zakres czynności poszczególnych pracowników w całym wydarzeniu. No kuriozum. Dołożyli jeszcze do tego spostrzeżenie, że całą imprezę organizuje Stowarzyszenie, a Muzeum użycza tylko pomieszczeni i sprzętu nagłaśniającego. Jeszcze się Gołąb dowiedział, że zadzwonili do Państwowej Inspekcji Pracy i się tam poskarżyli. Jak oni to przedstawili tego nie wiadomo, bo Gołąb nie był przy tej rozmowie, ale ponoć Inspekcja odpowiedziała, że dla innej instytucji wykonywać pracy nie muszą. Tylko co to jest inna instytucja skoro Towarzystwo Historyczne ma siedzibę w Muzeum?

Czym jest Towarzystwo Historyczne?

W tym miejscu wypada przypomnieć czym jest i po co istnieje wspomniane Towarzystwo. A zostało powołane w celu pozyskiwania środków na działalność statutową Muzeum Regionalnego w oparciu o zasady stowarzyszenia. Zbuntowana część załogi i niektórzy w starostwie muszą to wiedzieć, bo zarzucać ludziom tak gruntownie wykształconym niewiedzę byłoby karygodne i doprawdy niegrzeczne. Towarzystwo jest również czymś na kształt „delegatury” Muzeum w terenie, bo organizuje działania na rzecz upamiętniania historii regionu i kraju poza murami placówki. Przecież to rozsądne i logiczne, że za tym w sumie stoi taka placówka, bo kto inny jeśli nie ona? Mają się czym w stowarzyszeniu pochwalić, a na dowód wypada wymienić listę zrealizowanych zadań „Patronat na grobem Powstańca Styczniowego Kacpra Szajnoga na cmentarzu w Żółkiewce, odnowienie i zakonserwowało nagrobka. Ufundowanie krzyża pamiątkowego i tablicy upamiętniającej dwóch innych powstańców pochowanych na tym cmentarzu. Zorganizowanie uroczystości upamiętniające starostę krasnostawskiego Tomasza Stamirowskiego fundatora kościoła św. Wawrzyńca w Żółkiewce oraz opracowanie jego biogramu. Opracowanie i wydanie cyfrowe wraz z tłumaczeniem na język polski traktatu granicznego pomiędzy Ziemią Lubelską a Ziemią Chełmską z 1359 roku. Opublikowanie w czasopiśmie „Nestor” artykułu popularno-naukowego o bohaterze Powstania Styczniowego pt.”Michał Marecki polski kondotier wolności i Powstaniec Styczniowy”. Przygotowanie wystawy „Jeden z miliona” poświęconej jednemu z uczestników wojny 1920-1921 przy współpracy z Muzeum Regionalnym w Krasnymstawie. Utworzenie grupy rekonstrukcji historycznych. Organizacja wydarzenia „Virtuti Militari i zegarki. Antoni Patek patriota, geniusz przedsiębiorczości z Lubelszczyzny”. Wydanie drukiem traktatu granicznego pomiędzy Ziemią Lubelską a Ziemią Chełmską z 1359 roku.

W jego władzach jako wiceprezes zasiada Andrzej Gołąb, a prezesem jest Lech Dziedzic. Obydwaj nie biorą za to pieniędzy, a to warte zaakcentowania, bo swego czasu spotykali się z zarzutami, że ciągną z tego korzyści majątkowe. Siedzibą stowarzyszenia jest budynek muzeum. Skoro jedno jest przedłużeniem drugiego, to przecież jest to oczywista oczywistość. Ten fakt, że gdy Gołąb startował w konkursie na dyrektora to jednym z jego postulatów w koncepcji było powołanie właśnie stowarzyszenia, wszystkim jego antagonistom umyka. Nie mówił tego literalnie ale tak wynika z tego co tam zostało napisane. Ślepi są na to jak krety, że aż to podejrzane czy to problem aby na pewno ze wzrokiem, a nie z czymś innym. Kolejny bonus z jego istnienia, to fakt, że przez nie wygodniej jest pozyskiwać fundusze od organów samorządu i państwa na kulturalne wydarzenia. Przecież to zdecydowanie lepsze niż dotychczasowa żebranina po krasnostawskich przedsiębiorcach. Majewski na takie proste rozwiązanie nie wpadł, a przecież był „geniuszem” co do którego nie ma wątpliwości.

Stowarzyszenie i Muzeum to praktycznie jedno i to samo, ale jak chce się uderzyć to kij się znajdzie…

Założyli związki zawodowe.

Stowarzyszenie jest do tego otwarte dla każdego. Obecnie jest w nim 15 członków. Nic nie stoi na przeszkodzie by przystąpili do niego pracownicy muzeum, z wojującą piątką na czele. Jednak jakoś na to nie wpadli albo kręgosłupy moralne im na to nie pozwalają, bo te mają i to w ilościach hurtowych. Związkowcy wpadli za to na lepszy pomysł z którego czerpią korzyści, i zapisali się do Związków Zawodowych Solidarność, by wojować jego strukturami z Gołębiem. W tym wypadku doszło do dysonansu poznawczego, bo zbuntowana piątka nijak się ma do „Solidarności”. Oni ideowo bardziej skłaniają się ku narracji TVN i anarchizującej lewicy. PiS i zszyta z nim Solidarność, to nie ich bajka ale przecież wrogie armaty można wykorzystać przeciw wrogowi, tylko trzeba je w odpowiednim momencie odwrócić i to wcale nie jest hipokryzja, a raczej głupota ale tych z Solidarności, że poszli na taki układ. To że działalność stowarzyszenia mogłaby służyć pracownikom i sami mogliby coś na tym organizacyjnie skorzystać, to tego nie zauważają. To nawet nie leży w ich interesie by w tej sprawie odzyskać wzrok, bo jak wojna to wojna. Ten ślepy i bezmyślny opór jako żywo przypomina walkę chłopstwa z elektryfikacją wsi i tymi co chcą im doprowadzić do chałup bieżącą wodę, żeby nie kąpali się w rzece i nie chodzili za potrzebą w łopiany. No ale co zrobić… Dla nich, zaprawionych frontowców najważniejsza jest walka dla samej walki, nawet jeśli to wszystko wymyka się zdrowemu rozsądkowi, bo przecież wojować gablotą to normalne nie jest.

Inne meble już czekają

To tylko kwestia czasu kiedy w buntowniczym amoku „związkowcy z muzeum” użyją innych mebli, których w placówce jest sporo, a potem przyjdzie kolej na elementy architektoniczne i jak przystało na pełnokrwistych rewolucjonistów w końcu sięgną po bruk z dziedzińca z którego usypią barykadę. Tu może być problem, bo żeby go wyrwać trzeba się schylić i potrudzić, a jak widać po „kryzysie gablotowym” wysiłku unikają jak dziewica zamtuza…

Wobec infantylnych wygłupów części załogi dyrektorowi wypada zasugerować by pomyślał o zmianie przeznaczenia placówki na oddział któregoś z miejskich przedszkoli. Za swoje fundusze powinien czym prędzej zakupić dla związkowców klocki do lat trzech. Te są na tyle duże, że jakby im przyszło je łykać w geście buntu to się nie podławią. A na wirydarzu należy wysypać wywrotkę piachu i zrobić piaskownicę. Potem doprosić paru mądrali z rady powiatu oraz starostwa do kompanii i bawić się na całego. 

 

36
12

Nie masz synu pojęcia…

Robert Kościuk jest na wojnie z Tereską Hałas i żadnej okazji nie przepuści, żeby jej pończochy poszarpać i spódnicę. Tym razem to pewnie za ten „chmielnik, bo może uwierzył, że w tym maczała palce. Tak się chłop zawziął, że wręcz popadł w zapamiętanie, a szkoda, bo ja go bardzo lubię. Robert należy do takich osobistości, że jak postawić przy nim szklankę z herbatą, to się sama z powodu jego bliskości osłodzi. Taki ci on…

Dlatego na spotkaniu 27 maja w krasnostawskim KDK z mieszkańcami w sprawie planowanej przez Centralny Port Komunikacyjny budowy nowej nitki szybkiej kolei „przyłobuziłjak dzieciak. Poszło o słowa Księżuka-dyrektora biura poseł. Ten stwierdził, że posłanka podjęła w imieniu zaniepokojonych planowaną inwestycją mieszkańców gminy Izbica i Krasnystaw interwencję u prezesa CPK, a 2 czerwca miała osobiście rozmawiać z Ministrem Infrastruktury. Kościuk uniósł się, nerwy mu puściły i odparował, że cieszy się bardzo, ale czemu posłanka zapomniała o mieście Krasnystaw!

Robert zapomniał, że takie „przytyki” pasują burmistrzowi z innej opcji niż PiS, bo co by nie mówić to jedna familia. Tak tylko Robert straci, a przecież dla niektórych, jest kandydatem do mandatu posła. Być może gdyby Tereska wspomniała o mieście, to spotkałaby się z zarzutami, że wchodzi burmistrzowi w paradę. Bo przecież miasto ma włodarza i to nie byle jakiego. Wszak Robert jest „przyjacielem” samego Sasina i zasiada w Narodowej Radzie Rozwoju przy Prezydencie. Z obydwoma jest tak blisko, że prawie „chodzi z nimi na ryby i co dwa tygodnie do sauny”. Do tego Robert jest członkiem zarządu stowarzyszenia zrzeszającego samorządy miast i miasteczek — Unia Miasteczek Polskich.
W marcu 2021 r., na posiedzeniu Rady Mediów Narodowych, został powołany na Członka Rady Programowej Oddziału Terenowego Telewizji Polskiej S.A. w Lublinie. Ma jeszcze pełnomocnictwo na powiat od PiS. W takiej sytuacji i z takimi atutami powinien burmistrz sam zainterweniować swoimi kanałami i tym się publicznie pochwalić na forum, tak jak zrobił to Księżuk. Przytyki i wycieczki to najgłupsze co mógł zrobić. Hałasowa przecież zostawiła mu „wolną scenę” może nawet w sposób nie zamierzony, ale on tego „nie odczytał” i wolał jednak poszarpać jej kieckę, czego zrozumieć nie sposób.

To również świadczy o poziomie Roberta doradców, którzy nie zauważyli, a jeśli zauważyli, to doradzili bezmyślnie albowiem emocje wzięły górę. Bo marny doradca to taki co kieruje się swoimi emocjami i własną rządzą rewanżu. Zatem dziwny ten Robert, choć miły z niego człowiek o powierzchowności kierownika działu zabawek pluszowych. Intuicji politycznej jednak nie posiada, na ludziach się nie zna. Doradców tak sobie dobrał, że tylko siąść i płakać. Ci go opętali jak sprzedawcy garnków małżeństwo emerytów. Trochę to wszystko z nim w roli głównej wygląda, jak marzenia kota domowego karmionego z ręki i sypiającego domownikom w nogach, by być krwiożerczym tygrysem bengalskim. A wszystko, dlatego, że tygrys to dalszy kuzyn i skoro tak to i on też może, dlatego lata po trawniku groźnie warczy i poluje na muchy i komary.
Dlatego wnoszę, że Robertowi tak uprawiana polityka tak samo potrzebna, jak Bogusiowi Domańskiemu mandat radnego powiatowego.

Poza tym Kościuk, jest absolwentem Liceum Lotniczego im. Żwirki i Wigury w Dęblinie, co tłumaczyłoby jego prasowo-polityczne odloty. Swego czasu palnął do Nowego Tygodnia, że wie kto stoi za wstrzymaniem środków dla miasta, ale nie powie. Za jakiś czas do tematu wrócono, ale podejrzenia padły na Tereskę Hałas, która na to zrobiła wielkie oczy, a potem machnęła „ręką”.

Całe zwarcie w trakcie spotkania zauważył Stępień „korespondent wojenny” z „Nowego Tygodnia” i je wytknął i określił niepotrzebnym zgrzytem w numerze 22, 30-6 czerwca.

Na wojenkach w lokalnym PiS korzysta tylko żądna powrotu do powiatowego paśnika opozycja na czele ze Szpakiem, a „Nowy Tydzień” urasta do platformerskiej gazety, która jest konfesjonałem dla sfrustrowanych i zagubionych pół-pisowców, którzy startowali z jego list, a potem im się pozmieniało. Tymi „spowiedziami” na jego łamach gazeta nakręca sobie poczytność, ale jednocześnie kreuje bardzo umiejętnie obraz PiS, któremu wszystko pasuje oprócz władzy. Formacji skonfliktowanej, kulawej na obie nogi i bezradnej jak ślepe kocięta. Widać zapomnieli niektórzy, bo nie wszyscy wszak latają do „Nowego Tygodnia, że to tuba konkurencyjnej formacji a szukanie na jej łamach wsparcia, to jak sojusz Chmielnickiego z Tatarami. Dlatego takie „mądrości etapu” najlepiej ujął śp. kanclerz Axel hr. Oxenstierna w liście do syna: Nie masz, mój synu, pojęcia, jak małą ilością mądrości ten świat jest rządzony…” i to by było na tyle.

 

19
9

Zrobiła ile mogła

Gdyby Piotr Palonka Poseł na Sejm I kadencji II RP i działacz PSL „Wyzwolenie” żył dziś, to pisałby na „Dzienniku Siennicy”. Tak myślę. Ponoć był człowiekiem niestroniącym od kontrowersji, czyli mówił o tym co się widzi, a czego inni albo nie widzą, albo nie chcą widzieć. Tak właśnie o nim opowiadała w trakcie uroczystości 15 maja w Siennicy Małej Królewskiej radna Maria Jeleń. Podejrzewam, że wójta tak pojmującego historię i „ormowca” stojącego na czele powiatowych struktur PSL nie zaakceptowałby za żadne skarby świata. A możliwe, że cały ruch ludowy przyprawiłby go o ból głowy. 

Radna z Małej Siennicy Maria Jeleń nie jest bohaterem z mojej bajki. Odważę się nawet na stwierdzenie, że nasze bajki w jakiś tam sposób się zwalczają. I to, tak, że aż zgrzytała stal. Wszak krewka Marysia podpisała słynny List do Ziobry z marca 2019, który podsunęły jej władze gminy, na czele z wójtem Leszkiem. W którym żądali ochrony i płakali nad swoim losem, bo ich Ślusarczyk gnębi. Jednak nie żywię do niej urazy, bo skoro już coś miała podpisać, to dobrze, że złożyła swój autograf pod czymś co, nie przyniosło efektu i skompromitowało głównych prowodyrów w osobach Szpaka, Proskury i Banacha.

Teraz jednak Maria Jeleń ma „wielkie 5 minut” i jest „cichą bohaterką”, a dokonała w proskurowej Siennicy rzeczy niebagatelnej. Uparła się i małymi kroczkami, działając metodycznie, przeforsowała umieszczenie tablicy pamiątkowej na budynku świetlicy wioskowej w Siennicy Królewskiej Małej, ku czci Piotra Palonki- posła pierwszej kadencji sejmu II RP po odzyskaniu niepodległości. Zważywszy na to, jaką politykę prowadzi, jaśnie oświecony wójt, jest to osiągnięcie obok którego nie można przejść obojętnie, a Marii Jeleń należą się szczere słowa uznania. Szkoda, że to tylko świetlica, bo to był jednak poseł i działacz PSL „Wyzwolenie” wcale nie pośledni, ale radna, zrobiła ile mogła. Więcej się w tych warunkach wycisnąć nie dało. Nie jej to wina.

Palonka ze swoim niepokornym żywotem i prawie męczeńską śmiercią w 1942 roku z rąk niemieckich żandarmów zasługuje na pomnik na skwerku przed UG, a jego nazwiskiem winna być nazwana sala obrad w urzędzie Siennica Różana. Między parlamentaryzmem a samorządem różnica tylko skali, bo zamysł podobny i aż się prosiło tak zrobić. Proskura jednak wolał Jutrzenkę-Trzebiatowskiego, który tyle ma wspólnego z samorządem i Siennicą, ile Leszek zdoła wymyślić. Widać jego posłowanie, działalność polityczna w tamtych trudnych czasach i śmierć w czasie okupacji Leszka nie przekonały. Ofiara z życia widać nijak się ma do mocy „abstrakcji naturalnej” Trzebiatowskiego, który postanowił się promować na wsi, a nie w mieście, gdzie prędzej o odbiorcę jego „sztuki”. Ile gmin w Polsce może poszczycić się tym, że z nich pochodził działacz, społecznik i poseł na pierwszy sejm w odrodzonej ojczyźnie? Nie sadzę, że to zjawisko masowe. O Palonkę upominał się od dawna Mirosław Kaczor i Andrzej Korkosz. Ten ostatni na sesjach rady gminy dopytywał, czemu patronem sali obrad rady jest profesor rzekomy z Chojnic.

Jest jeszcze jedna postać, która zasługuje na upamiętnienie, a myślę tu o pierwszym wójcie po wyzwoleniu- Janie Dziku. Co ciekawe to ponoć został wybrany na ten urząd tak jak na wiecu. Po prostu kto go , popierał przechodził na jego stronę. Władzy ludowej nigdy nie przypadł do gustu i komuna z czasem zamieniła jego życie w piekło. Zmarł w wieku 71 lat i pochowany jest na tutejszym cmentarzu parafialnym.

Uroczystości na Siennicy Królewskiej Małej zostały przemilczane we wszystkich mediach na czele ze stroną Urzędu Gminy oraz stroną Informacyjnej Agencji Samorządowej. Ta ostatnia współpracuje z gminą i na stronie UG ma swoją zakładkę. Nie wiem skąd ta obstrukcja, ale tu tak jest od dawna. Z kolei by prasa coś napisała, ktoś powinien ją poinformować i zdać relację. Być może uznano, że patriotycznych uniesień w maju wystarczy, bo jest już na stronie Informacyjnej Agencji Samorządowej skromna relacja z uroczystości na cmentarzu wojennym w Boruniu.

Nie jest dobrze za rządów Proskury historią w Siennicy Różanej. Nagrobek Preissa doprowadzono do stanu agonalnego, licytując się po drodze, kto pierwszy powinien podnieść kamień. Wójt rocznice Odzyskania Niepodległości 11 listopada świętuje 9 i nawet zwyczaju nie zmienił na 100-lecie. Ksiądz na to wszystko patrzy ze spokojem i co mu karzą, to pokropi. W wolnej ponoć Polsce od komuny dopiero w 33 roku niepodległości upamiętnia się Palonkę, ale tylko na wiejskiej świetlicy i w ciszy medialnej. Co jedynie dowodzi jakości wolności i tego, że komuna upadła, ale na cztery nogi. W kolejce na jakieś tam upamiętnienie cierpliwie czekają jeszcze inni, a choćby wspomniany Dzik Jan. A to nie koniec, wystarczy przypomnieć, że Piłsudski z popiersia musiał czekać 29 lat, by mu obtrącony nos przyklejono, i wybrano miejsce do ekspozycji. Dotychczas stał w szkole w kącie i pastwiły się na nim muchy. Ponadto budynek Starej Gminy, który był kiedyś centrum włościańskiej Siennicy i czymś na kształt miejskiego ratusza, z prawie 140 letnią metryką, został sprzedany za grosze. Jedno piętro w dworku oddano „wielgiemu atryściez Chojnic. Na szczęście tylko jedno, bo mogło być „lepiej, ale cieszyć się też nie ma, z czego. 

No i tak to wygląda, ale Proskura jest zadowolony z siebie, bo „wicie rozumicieidzie wreszcie na emeryturę, czym nie omieszkał pochwalić się w prasie. Dziwny to człowiek, tak bardzo na historię swojej gminy i własnego kraju pogniewany, a przecież całe życie przyjmował wynagrodzenie w banknotach z podobiznami polskich monarchów. I choćby przez to mógłby się z historią przeprosić. Amen.

 

 

 

28
6

Sowa i brukowiec

 

Na sesji 5 maja, która trwała zaledwie godzinę i 20 minut wydarzyło się co niemiara. Takiej kumulacji „momentów” nie pamiętają najstarsi górale. Szpak naśladował kozę, wcześniej przeczytał obrzydliwy anonim dotyczący DPS. Potem kontrowała go dyrektor DPS Ewa Kowalik. Były jeszcze rewelacje z mandatem radnego Domańskiego i żale Krzysia Zielińskiego. Ogrom tego urodzaju jednak nie znalazł pełnego odzwierciedlenia w prasie i nie wszystko spisał Stępień „korespondent wojenny” z „Nowego Tygodnia”.

Szpaka pobekiwań jakoś nie uwiecznił, a szkoda. Gorzkich żali Krzysia Zielińskiego, mojego faworyta i ulubieńca również. W sumie to przemilczenie nie dziwi, gdyż wokalne popisy Januszka i Krzysia „gorzkie filipiki” to piramidalna głupota ich obu. A to są, co by nie mówić liderzy opozycji i tak o nich pisze „Nowy Tydzień” na swoich łamach. Dlatego domniemywam, że zostało to jakoś tak przemilczane co by obydwu nie zaszkodzić. Od jakiegoś czasu widać, że łamy są szańcami, które biorą udział w powiatowej wojence, i zza nich sypie się grad pocisków szczególnie na „Ojców Powiatu” albo na Tereskę Hałas „krwawą dyktatorkę” i posłankę PiS.

Leńczuk inspirator ?

W pewnym momencie „inżynier Krzyś” stracił panowanie nad sobą i zapytał Leńczuka, czy był inspiratorem felietonu na „Dzienniku Siennicy”. Stwierdził, że on ma wrażenie graniczące z pewnością, że inspiracja płynęła z budynku starostwa. Chodziło mu o ten zatytułowany „Niewypały” Leńczuk na te zarzuty odpowiedział, że nikogo nie inspirował, a poza tym ten redaktor, czyli skromny „ja” pisze, co chce i kiedy chce. Starosta nie do końca mówił prawdę, ale i nie kłamał świadomie. Bo jednak inspirował, ale nie tak jak Krzyś to sobie wyobraża. To wygląda tak, że zachowanie radnych jest inspiracją i jego też, tak samo, jak Krzysia. Krzyś, mówiąc, że wyczuwa inspirację płynącą z budynku starostwa był na właściwej drodze, tylko na skrzyżowaniu tradycyjnie źle skręcił. Sala plenarna i to co się na niej wyprawia jest oceanem inspiracji. I tak to wygląda. Radny zapomina, że człowiek ma wolną wolę, ale to nie jedyna rzecz, o której zapomina. Dopytał jeszcze Krzyś czy „Dziennik” jest organem prasowym starostwa, a Leńczuk stanowczo zaprzeczył. 

Hasał i dokazywał

Felieton pokazał się znienacka 4 maja przed tą „mało chwalebną” sesją i „palnął” Krzysia w miękkie części boleśnie. On się tego kompletnie nie spodziewał, bo hasał i dokazywał od dawna. A po „budowlanej aferze na chmielniku” to już takiej ochoty nabrał, że tylko chwila i Leńczuka nie wpuściłby do gabinetu starosty. Przyzwyczaił się do mów pochwalnych i roli nieskalanego lidera opozycji. Jeśli już pisał o nim „Nowy Tydzień” to tak, że Krzyś urastał w artykułach do rangi feldmarszałka floty międzygalaktycznej w trakcie operacji wojennej. Takie leguminki to Krzyś lubi, kiedy jego wygłupy nie są nazywane po imieniu. A tu nagle dostał sójkę w bok i się prawie popłakał. Zły był przez ten felieton jak diabeł z kościelnych obrazów. W przypływie „krzyśfurii” posunął się do tego, że przed sesją rozdał radnym powielony artykuł. Liczył na to, że reszta oburzy się i wesprze go w żalu, ale nikt nawet nie zipnął. Próbował radnych napuszczać co jest bardzo prymitywne i w tym wypadku nie miało szans powodzenia. Widać w tym szkołę „Samoobrony”, z którą kiedyś miał do czynienia.

Brukowiec zwierciadłem

Przez to rozdawanie powielonego felietonu doprowadził do sytuacji, kiedy „Dziennik Siennicy” zaczął być wydawany w formie papierowej, a on został pierwszym i oficjalnym kolporterem. Z tego miejsca wypada Krzysiowi podziękować, bo jak tu nie docenić takiego gestu. Powiedział jeszcze, że  w felietonie był szkalowany i rada też! A „Dziennik…” to brukowiec. To ostatnie z ust Krzysia, to niemalże rekomendacja i komplement, ale i asumpt do dyskusji. Bo nie sadzę, że radny osądza cudze pisanie przez pryzmat swojego. Przecież Krzyś to dusza człowiek. Ja na takie „brukowcowe” dictum mam swoje zdanie i uważam, że brukowiec w obecnych warunkach politycznych ma same zalety. W brukowcu trzymamy się mocno ziemi- czytaj bruku, a stanowi solidne podparcie. W przeciwieństwie do polityków klasy Szpaka i Krzysia, którzy odlatują jak balony meteorologiczne. Dają temu dowody podczas wystąpień na sesjach powiatu. Tu na dole nie ma wielkiego pola manewru, a bruk często przechodzi w rynsztok, ale to już nie nasza wina. Niestety za to, co na bruku ląduje, a później leży i w rynsztoku to już odpowiada klasa polityczna, do której Krzyś przynależy, a która jest ponoć wyżej. Nigdy się nie zdarzyło, żeby „gówno” samoczynnie leciało z dołu do góry. Tak dobrze nie ma. Jak Krzyś nie wierzy niech przypomni sobie treść anonimu czytanego przez „wytrawnego polityka” Szpaka kilka minut wcześniej.

My tylko opowiadamy o gierkach na górze. Brukowiec jest w takich okolicznościach zwierciadłem tego co Krzyś wyrabia i jemu podobni. A że radnemu się nie podoba odbicie jego poczynań, to jego problem. Na miejscu radnego obawiałbym się jeszcze jednej właściwości brukowców. Ich poczytności, bo w świetle Krzysia działalności, nie do końca przemyślanej stanowi to problem. Może trzeba zmienić polityczne zachowania?

Format 4D

Poza tym Krzyś nie powiedział co tam było nieprawdą. Chyba zaakceptował to wszystko, bo trudno dyskutować z własnymi wypowiedziami. Widać oburzyły go tylko humorystyczne wnioski z jego nadętej działalności. Po prostu Krzysia trzeba wielbić bezkrytycznie. Mamy go kochać jak jasnego idola za to, że jest i spijać każde słowo z jego ust. Widać w euforii zapomniał, że też podlega krytyce. Jest przecież radnym. Nigdzie nie zostało napisane, że opozycja wewnątrz rady jej nie podlega. A to tez ciekawe skąd Krzyś czerpie pewność, że w swoich atakach ma rację ? Poza tym radny powinien się cieszyć, bo tak drobiazgowo nikt nie jest w powiecie pokazany, a to świadczy o Krzysia wyjątkowości. Kiedy „Nowy Tydzień” napisze o jednej stronie działalności Krzysia, to „Dziennik…” dopisze tę drugą i dzięki temu mamy pełen obraz. Niemalże jak w 4D!

Powinien jeszcze pamiętać

Radny Krzyś powinien jeszcze pamiętać, że kiedyś był gorącym wielbicielem „Dziennika Siennicy”. Nawet sam na nim publikował i „Dziennik” był jego organem prasowym. Jako że gusta się zmieniają, a łaska pańska na pstrym koniu jeździ to przypomnę radnemu jak jeden z użytkowników forum dyskusyjnego na „Dzienniku” o nicku „SOWA” w październiku 2018 tytułował „Nowy Tydzień”. Ten sam który dziś tak ochoczo radnego „promuje” i batoży powiatowy PiS…

 

Można odnieść wrażenie, że Szpak z Krzysiem odnaleźli się wreszcie po latach, a mijali się jak dwa okręty we mgle. Pasują do siebie jak dwie połówki jabłka. Nawet oburzenie wyrażają tak samo i tak samo nie cierpią „Dziennika Siennicy” Takiej zgodności w pojmowaniu rzeczywistości jak w przypadku latyczowsko- leśniowickiego duetu ze świecą szukać. Krzysia zachowania to wygłupy nic nie warte, ale tak już w polityce jest. Gdyby jego działalność regulował wolny rynek to nie dostałby za nią złamanego grosza. Praca jest pożyteczną, jeśli ktoś jest w stanie za nią zapłacić, ale w tym wypadku jest ustawa samorządowa, która ratuje skórę takim domorosłym i wszechstronnym politykierom. Dlatego niech tam Krzyś ze Szpakiem robią tak dalej, bo jak mawiał Bonaparte w polityce głupota nie stanowi żadnej przeszkody.

 


 

26
5

Mech na moście

 

Radny Krzyś Zieliński rolę radnego postrzega tak jak Emil Czeczko służbę w wojsku. Na opak. Pyta, dopytuje, by na koniec nie uwierzyć. Wszędzie wietrzy afery. Chmielnik, po którym latał całe przedwiośnie w bitewnym szale, chwilowo odpuścił. To dobrze, niech chmiel spokojnie rośnie. Jego spragnione uczuć serce raz- dwa znalazło sobie nowy obiekt westchnień. Tego wątpliwego zaszczytu doświadczył most w jego okręgu wyborczym na Łopie w Łopienniku. A z radnego „wynużeń” wynika, że lepiej jakby tego mostu nie remontować.

Dla wielu Krzysiowe pytania są irytujące, żeby nie powiedzieć dosadniej. To nie jest pierwszy raz, bo za czasów swojej I wojny światowej albo przygody w samorządzie było to samo i też tak „pytał”. Tu nadmienię, że Krzyś samorząd traktuje jak pole bitwy i wojuje prawie z każdym i czasem z kilkoma jednocześnie. Zmienia sojusze jak rękawiczki. Obecna kadencja jest jego drugą przygodą z samorządem powiatowym albo II wojną światową. On jest ogólnie zawsze anty, bo zazwyczaj nie dostaje tego, co chce. Apetyt na stołki ma gargantuiczny. W tym wypadku chciał być wicestarostą. Istnieje uzasadnione podejrzenie, że za jakiś czas, gdy braknie, chętnych do wojaczki zacznie, krzyczeć na samego siebie i siebie podejrzewać.

Pytać żeby pytać

Same pytania i ich forma oraz częstotliwość są utrzymane w duchu serialu z lat 90-tych „Tata a Marcin powiedział” Ten sitcom robił furorę właśnie dzięki upierdliwemu dzieciakowi, który zamęczał ojca pytaniami. To zjawisko dziecięcej namolności okraszonej w Krzysia przypadku mitem konieczności i oryginalnego pojmowania roli radnego można też zilustrować piosenką kilkuletniej Natalii Kukulskiej „Co powie Tata” A tam w tekście mała Natalka pytała tatę, dlaczego biedronka jest mała? Na skutek pytań córki tatuś w końcu usnął. O czym dowiadujemy się ze słów refrenu… W obu przypadkach Marcina i Natalki można wysnuć wniosek, że ojcowie lekko nie mają. Dlatego też Krzyś „ojców powiatu” z zarządu zasypuje gradem pytań, żeby przypadkiem za lekko nie mieli i wszystko robi, żeby oka nie zmrużyli. Dzięki temu wiemy bez wątpienia, że „pytania dla pytania” są domeną dzieci. Krzyś jednak jest dorosły, ale podobno człowiek ma tyle lat, na ile się czuje.

Czemu nie poszedł do Prokuratury?

Krzyś, o czym pisałem, wcześniej w felietonie „Niewypały”, rozpętał aferę „szpiegowsko-polityczną” w sprawie przetargu na remont mostu w Łopienniku, a most jest w jego okręgu wyborczym, z którego startował ! Afera nabiera rumieńców, ale chyba to będą rumieńce wstydu, o czym zaraz. Na razie Zieliński produkuje się w „Nowym Tygodniu” z 9 maja w artykule Most wzbudził wątpliwości” Na ostatniej sesji rady powiatu z 5 maja- tej, na której jego polityczny papcio Szpak czytał obrzydliwy anonim. Krzyś poprosił, żeby dokumentację przetargową mostu w Łopienniku zbadała komisja rewizyjna pod przewodnictwem „nietłustego kota” Piwki Marka. To zastanawiające jak oni to zbadają, skoro nikt z nich na tym się nie zna, i po co to wszystko!? Być może, gdy wynik będzie niezadowalający Krzysia, to zarzuci im brak wiedzy albo zwietrzy w tym spisek. Jest wszak prostsza metoda i Krzyś jako szef struktur wojewódzkich „Solidarnej Polski” powinien to zgłosić do Prokuratury Rejonowej w Krasnymstawie. Ponoć w Solidarnej ma wysokie notowania i doradza samemu Ziobrze! Chyba że to się już zdezaktualizowało i w „Solidarnej Polsce” Krzysiowi podziękowano.

Banał

Sprawa przetargu na remont mostu jest banalna jak sznurowanie butów. Późną jesienią zeszłego roku wykonano kosztorys, a wtedy ceny były takie, jakie były. Cała operacja, odbywa się ze środków programu „Polski Ład”. Przetarg odbył się już w tym roku. Przez wojnę ceny poszły ostro w górę do tego stopnia, że dla przykładu tona stali w hucie z 3 tysięcy skoczyła na 12. Świat oszalał, a przynajmniej ta „nasza” jego część. Przetarg wygrała firma, która dała najniższą ofertę, ale nie podpisała umowy. Ociągali się z tym, bo widocznie przy ich ofercie i cenach materiałów z dnia przetargu nie daliby rady spiąć inwestycji. Odradzali prawnicy w starostwie pakowania się w taką sytuację, bo mogliby inni oferenci złożyć protesty, że oferta jest rażąco niska. Ogłoszono nowy przetarg i znów wygrała ta sama firma tylko z ofertą wyższą o 1milion 300 tysięcy, ale i tak niższą, jak pozostali. Właśnie tej kwoty uczepił się Krzyś i tego, że to ta sama firma. Tymczasem w tym ponad milionie zawiera się wszystko, co wydarzyło się w tamtym czasie. Czyli podwyżki paliw, materiałów i kosztów robocizny. Wszystko proste jak budowa cepa, ale nie dla Krzysia. Myślę, że tylko kwestią czasu jest, kiedy Krzyś uzna, że wojna na Ukrainie wybuchła po to, żeby most na Łopie w Łopienniku był droższy. Być może tam za wschodnią granicą Krzyś znajdzie korzenie tej „afery”, a i Kreml pewnikiem też paluchy w tym maczał.

Tłumaczyli ale nie dali rady

Krzysiowi tłumaczono kilkukrotnie. Tłumaczył Klus, Leńczuk, Nowosadzki. Przetargowi na remont mostu na Łopie poświęcono dwie komisje i dwie sesje, tłumacząc na nich ciągle jedno i to samo. W „Nowym Tygodniu” ukazały się dwa artykuły. Tymczasem Krzyś w artykule z 9 maja w „Nowym Tygodniu” powiada, że on nadal nie jest przekonany… No skoro po takiej ilości wtłaczania wiedzy przez różne osoby i przy takiej ilości powtórzeń radny nadal nie rozumie to, co o nim pomyśleć. Wielce prawdopodobne, że Krzyś się nie nadaje do samorządu i to przyswajanie prostej w sumie wiedzy tłumaczy wiele jego zdarzeń w karierze zawodowej.

To już było

Ta oporność na wiedzę z zewnątrz trwa od dawna. W 2019 roku w czasie dyskusji o budżecie na następny rok Krzyś zrozumiał dopiero, że budżet jest projektem zarządu i konstruuje go skarbnik na jego wniosek! Oświeciło tym samym radnego w piątym roku samorządowej przygody. Na sesji budżetowej Zieliński tuż przed głosowaniem budżetu wyszedł z sali i w nim nie uczestniczył, a w budżecie była droga w jego okręgu. Takie pomysły miewa „psotny inżynier Krzyś”. Pisałem już o tym w felietonie z 2019 roku „Mąciwoda w Klubie”

Perełki i krzysizmy

W artykule z Nowego Tygodnia jest parę Krzysia perełek, które zasługują na miano „krzysizmów. Bawią do łez. Krzyś opowiada, że był na moście i tak go zwiedzał, że znalazł na nim mech. No to jak tak to mamy aferę szpiegowską na horyzoncie. Najwięcej mchu jest w Rosji, bo ta, ma najwięcej lasów, a to świadczyłoby o rosyjskich wpływach na łopieńskim moście. A jeśli Krzyś znajdzie w jego okolicach opakowanie po cukierkach z niemieckiego Lidla, to jak nic jesteśmy w środku wojny wywiadów. To tylko kwestia czasu kiedy taki komunikat trafi do prasy.

O tym, że Krzyś nie ma kompetencji w sprawie opiniowania kondycji mostu, wspomniałem w felietonie „ Niewypały” Nie wiem, czego on szuka, ale może chce usłyszeć, że ktoś wziął walizę łapówy. Klasyczna mądrość ludowa mówi, że ocenia się innych przez pryzmat siebie, ale może Krzyś tej roztropnej mądrości nie zna? Krzyś za to zna inną i ją nawet w artykule cytuje: kto bogatemu zabroni? No dobrze, ale Krzyś zapomniał, że jesienią przegłosowano podwyżki diet dla radnych, i on ochoczo łapkę za nimi podnosił. Gdyby można to podniósłby obie i jeszcze obie nogi. Krzyś wtedy łaknął tych pieniędzy jak kania dżdżu, bo się 4 miesiące wcześniej zwolnił z ratusza. No przecież na podwyżki diet w takim wymiarze też powiatu stać nie było, ale protestować wtedy Krzyś nie chciał. Jedynie zbulwersował się podwyżką dla starosty. Zieliński w amoku zapomniał też, że przecież most jest w jego okręgu wyborczym i będzie służył jego wyborcom, a dieta służy tylko jemu. Zieliński stosuje etykę sytuacyjną, jak Szpak z anonimem.  Nie dzieje się to bez przyczyny, bo obaj jako opozycja doskonale się dogadują.

Na koniec militarny wtręt co by uhonorować najsłynniejszego dezertera i człowieka, który jak nasz Krzyś wszystko rozumiał na opak. W wojsku jest tak, że gdy żołnierz nie rozumie treści rozkazu, to odsyła się go do cywila i to, czym prędzej z odpowiednią kategorią w dokumentach. Ba! Jeszcze kłopoty może mieć ten, co go źle sklasyfikował. No jak to wygląda, kiedy sołdat pyta, w którą stronę rzucać granat? Po co komu taki wojak, któremu rozkazy trzeba tłumaczyć kilka razy? Albo, po co taki który rozłoży karabin, ale już nie złoży? Taki żołnierz, tak przyswajający rozkazy stanowi zagrożenie dla obronności kraju. A dlatego, że w samorządzie nikt tego nie weryfikuje, zdarzają się takie przypadki, jak ciągle pytający „wszechstronny Krzyś” 

25
6