Z obfitości serca usta mówią

Nie szczędzi nam jaśnie oświecony Leszek zgryzot, a ostatni rok to pasmo jego wyjątkowych  sukcesów. „Inwestuje” w sztukę i nieruchomości, teraz jest w fazie ich upłynniania.  Oczywiście, wszystko po to, by nam maluczkim nieba przychylić i Siennicę uczynić wielką. Właśnie dziś o tym, jak Leszek tłumaczył to ostatnie, a tak je wyłożył, że konie w Białce rżały jak słuchały.

Gmina dysponuje czymś takim, jak zasób nieruchomości stanowiących majątek gminy. Żeby coś z tego uszczknąć, wójt musi mieć zgodę rady. W naszych warunkach taka zgoda to czysta formalność, nie wymagająca żadnej dłuższej refleksji u wójtowej kompanii, dla nich to tak oczywiste, jak oddychanie. Dobrze ma Proskura ze swoimi notariuszami, bo ci klepią mu wszystko- jak leci. Tym razem było podobnie, tylko Alicja Pacyk z Korkoszem „pomienszali” szyki i musiał się nieszczęsny wójt tłumaczyć, a zawsze jak to robi, jest wesoło.

Nie ma zgody na brak zgody

Największe emocje wzbudziła działka na Siennicy Dużej, znana pod potoczną nazwą: „ po posterunku milicji” Tu się rozpętała dyskusja i nawet zawnioskowano o zmianę porządku obrad, to znaczy chodziło o wycofanie działki z uchwały dającej zgodę na jej sprzedaż. Ale w jej sprawie wszystko już było ugadane, do takiego stopnia, że żadne prośby ni rozsądne tłumaczenia nie odnosiły skutku. Banach posunął się nawet do takiego stwierdzenia, że nie można zmieniać porządku obrad, co było nieprawdą. Widać nie na rękę była jemu i Proskurze dyskusja, i argumenty strony przeciwnej. Wszak Banach miał świadomość, że właśnie ściągają im gacie, a wszystko jest transmitowane. Ludzie na to patrzą, a im dłużej to potrwa, to więcej szczegółów wyjdzie na wierzch. Słusznie się obawiał, bo tak się stało za sprawą kąśliwych pytań…

Zapytała Alicja o to, jak jest w rzeczywistości z tym porządkiem obrad obecnej na sali radczyni, a ta stwierdziła, że można go zmienić w każdej chwili. Trzeba tylko zgłosić wniosek formalny pod głosowanie. Banach został na lodzie po tym werdykcie, ale czego można się po nim spodziewać, skoro 15 lat przewodniczył komisji rewizyjnej, która nie miała planu pracy. Wniosek zgłosił Andrzej Korkosz, oczywiście ten został odrzucony stosunkiem 12 głosów przeciw i 3 „za”, i wszystko wróciło na stare tory. Banach cały czas się pieklił i gotował, nawet zabraniał Alicji mówić w trakcie sporządzania wniosku przez radczynię, tak im się spieszyło, a zły był jak furia.

W całym tym kotle na uwagę zasługują tłumaczenia samego Proskury. Mówił, że on nic z tym wspólnego nie ma, to radni głosują i decydują. Wzruszał ramionami, jak to tylko on potrafi, robił z siebie niewiniątko. Taki był bezradny, jak dziewczynka z zapałkami. Opowiadał, że wcale nie chcą sprzedać, tylko nie bardzo był w stanie wytłumaczyć po co to wszystko, skoro nie chce. Alicja przypomniała, że przecież na komisji dostali gotową uchwałę odnośnie zgody na sprzedaż działek, i inicjatorem był on jako wójt. To jak może w takich okolicznościach ręce umywać i opowiadać, że nic z tym wspólnego nie ma? Wynikło z tego co jest zawsze i wszędzie oczywistością, ale nie w proskurowej siennicy, że inicjatorem takich ruchów jest zawsze wójt.

Wójt nic nie wie…

Korkosz widać nie strzymał, i Proskurze przypomniał, że na komisji był pracownik UG, który referował treść uchwały. Wyraźnie powiedział, że o tę działkę po komisariacie pytały 3 osoby, a wójt tymczasem mówi, że nie będą jej sprzedawać, bo nie ma chętnego!? Biedny i poobijany wójt wydusił z siebie ostatkiem sił : a to ja nic nie wiem!? Alicja Pacyk przed głosowaniem wszystkich radnych poinformowała o wadach tej transakcji, dodała jeszcze, że jej zdaniem i jej męża, który zajmuje się wyceną nieruchomości, ta działka jest wartościowsza od tej, którą kupił Proskura jesienią. Ponadto przypomniała, że wójt ma w planach kolejne inwestycje idące w miliony i może w takim razie, zostawić działkę na gorsze czasy. Chce budować przedszkole od podstaw, a nie wiadomo jak będzie z odliczaniem vat, poza tym koszty energii idą w górę, a budynki, które są własnością gminy ogrzewane są gazem. Na wymieniała tych powodów cały tuzin, ale to wszystko grochem o ścianę. Zapytała nawet radnych, co zostawią swoim dzieciom i wnukom. Zwróciła się wprost do Proskury, skoro to jego ostatnia kadencja, to mógłby odejść i zostawić po sobie dobre wrażenie.

Odwracanie kota ogonem i męczeństwo na pluszowym krzyżu

W tym „zwarciu” Leszek wziął się w garść i wierny doktrynie, że najlepszą obroną jest atak zaatakował swoim ulubionym i sprawdzonym orężem- kreując się na ofiarę i męczennika. Oczywiście męczeństwo jest z tych na pluszowym krzyżu. Powołał się więc się na transakcję, która nigdy nie doszła do skutku, i której nawet nie rozważano. Ba! Sam jej nie brał pod uwagę.

Była w ofercie sprzedających nieruchomość- tę kupioną w październiku za 750 tyś- dodatkowo hektarowa działka ziemi uprawnej. I w związku z tym, jeszcze jesienią Alicja Pacyk wspomniała, tak mimochodem, że jej zakup mijałby się z celem. Klasa bonitacyjna była zbyt wysoka i przez to nadawała się tylko do zabudowy siedliskowej, a nie jednorodzinnej. Można było działkę odrolnić, ale ta operacja nie tania. Wtedy Proskura przeszedł nad tym do porządku dziennego, nawet nad tym się nie zastanawiał. Jemu bardziej pasowała nieruchomość vis-a-vis szkoły- za 750 tyś i to jej kupno owładnęło go do szczętu. Ale jak teraz trzeba było czymś „przywalić” i się bronić, to kota ogonem obrócił, i dawaj wrzeszczeć: jaki to on pokrzywdzony i nieszczęśliwy, i jak mu to wszyscy dokuczają, a on przecież chciał zasoby gminnych nieruchomości powiększać! Pacykowa słuchała tego z zażenowaniem, i z oczyma postawionymi w słup, ręce przy tym załamując.

Dobry interes, jak dobre buty- nie powinien uwierać

Widać również, że Proskurę uwiera transakcja z jesieni za te 750.000 i zaczął się do niej odwoływać. Ta wycena boli, którą Alicja przedstawiła na sesji, ten operat szacunkowy opiewający na 560 tyś. tak doskwiera. Różnica wynosi 190 tyś na niekorzyść gminy i możliwe, że dotarły do niego krytyczne komentarze, bo ludzie do końca głupi nie są i nie cierpią jak ktoś robi z nich idiotów. Komentuje to nawet najbliższe otoczenie, łapiąc się za głowy i nie szczędząc mało parlamentarnych słów. Oczywiście wszystko za jego plecami. Ale on twierdzi, że kupił dobrze, bo to cena rynkowa była! Tylko że jakby tego nie nazywać to wrażenia, że przepłacił nie zatrze i tego nie da się obronić. Ta transakcja była bardziej bezmyślna niż umieszczenie firmy na czynnym ujęciu wody.  A skoro tak mówi, to uwierzył we własną propagandę. A w nią mają uwierzyć inni, a nie ten co ją wymyślił. To tak jakby pędzić bimber na handel i się nim upić nim się go sprzeda. Doświadczenie życiowe uczy, że biznes prowadzony w taki sposób długo nie pociągnie.  Zapomniał że wydawał nieswoje pieniądze i do tego cena była grubo powyżej wyceny. Nie mówiąc już o celowości i potrzeby zakupu.  Sytuacja wręcz beznadziejna, jak z tym chorym galicyjskim chłopem, który doprowadza się świadomie do takiego stanu, że jak już wzywają lekarza to od razu z księdzem. No tak wyglądają dyskusje z nim… Pacyk Alicji współczuć należy, bo prawdopodobnie po tej sesji ze dwa Apapy musiała sobie zaaplikować  jeszcze kompres na czoło, i oczywiście wszystko odespać, w wymiarze co najmniej 10 godzin.

W Leszka opowiadaniach jest jak w tym dowcipie. Pod koniec lat sześćdziesiątych, za Chruszczowa przy Placu Czerwonym otwarto knajpę ze striptizem. Przez pierwsze trzy dni ludzie walili do niej drzwiami i oknami. Potem nagle przestali…Zebrała się więc, jak to w sowietach komisja, żeby to wyjaśnić. Zaczęto przepytywać kierownika i się okazało, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bo obsługa miła, drinki prima sort i muzyka też, ale nagle ktoś zapytał o striptizerkę: co z nią? Na to odpowiedział kierownik, że jej też nic nie można zarzucić, bo jest sprawdzoną i ideową komunistką, a swoją legitymację partyjną dostała w 1902 roku…No i takie są właśnie historie opowiadane przez naszego Lecha, niby wszystko jest jak trzeba, ale tylko jego zdaniem. Tak też było tym razem…No i z serca obfitości mówił ku ogólnej wesołości.

 

 

 

33
9

Szpital. Obsesja w szafie Szpaka(!?)

Tak jak rekrut mający iść niebawem na front stawić się musi przed obliczem komisji, tak 30 grudnia Janusz Szpak stawić się musiał na sesji rady gminy w Siennicy Różnej. Jest wszak „dziadunio” Szpak na wojnie o nasze zdrowie, dobrobyt i demokrację. Na tę batalię zgłosił się na ochotnika…

 

Gdy jego totumfacki Banach dał mu głos, to Janusz skrzętnie z tego skorzystał i teatralnie hektolitry łez wylewał, głównie nad niepewnym losem krasnostawskiego szpitala. Albowiem jego amunicją nie są ołowiane kule ale łzy słone i przemowy płomienne. I ta była pełna wzniosłych odniesień ale i mroczna, bo wirus, bo PiS i demokracja zagrożona. Troska byłego członka ORMO o stan demokracji może nieco zdumiewać ale gdy się człowiek zagłębi w odmęty historii i pozna motywy, to wszystko staje się jasne i klarowne. Janusz do tej formacji wstępował, by demokracji bronić, tyle, że tamta była ludowa. A że się w biografii tą przynależnością nie pochwalił, to wynika z jego wrodzonej skromności, którą i dziś widać. Szczególnie jak każe mu się siadać nie tam gdzie by chciał, albo jak coś mu się zarzuca. Właśnie wtedy owa skromność wyskakuje niczym burek z bramy… i łasi się do nóg przymilnie skomląc.

Zakręty i bardzo ostre zakręty

Jednak w sesyjnej i płomiennej encyklice poczesne miejsce zajął szpital, będący już jego zdaniem nie na zwykłym, a na bardzo ostrym zakręcie. Trzeba wspomnieć, że w jego retoryce zakręty zajmują szczególne miejsce. Nawet dzielą się na zakręty zwykłe i bardzo ostre, i zawsze występują w konglomeracie ze szpitalem w Krasnymstawie. Być może ta słabość do tego drogowego terminu jest pokłosiem i swoistym powikłaniem, czymś jak odczyn poszczepienny, po tym, jak Janusz wtarabanił się w krzaki, na o dziwo prostym odcinku drogi. Drogi nie byle jakiej ale jego ulubionej, bo okrzykniętej przez tubylców „szpakówką” i wiodącej wprost do jego siennickiego matecznika.

Wyrzucili Mateja

Janusz kłopotów powiatowego szpitala upatruje w „wyrzuceniu” Mateja, to praprzyczyna i on to wynalazł jak Edison żarówkę! To taki grzech pierworodny jak zerwanie i konsumpcja przez Ewę jabłka, mimo zakazu, z tą różnicą, że Mateja nikt nie ugryzł i nie zjadł, tylko rzekomo wyrzucił. Wrzeszczał więc na sesji jakby wrzątkiem się zlał ale dokumenty mówią co innego, i w takich sytuacjach to one mają pierwszeństwo. Lokalna prasa pisała swoje i o wyrzuceniu nie ma tam słowa. Zdaniem Szpaka wezwali Mateja na posiedzenie zarządu i tam zaproponowali mu wyrzucenie z roboty. Oczywiście Matej zakomunikował Szpakowi, jak sam twierdzi, że może pójść jako jego świadek, jeśli podadzą go do sądu. W tej zabawnej historii istotna jest jeszcze jedna rzecz, otóż jakiś czas temu Leńczuk na sesji rady powiatu zagroził Szpakowi, że jeśli nie przestanie opowiadać bzdur o wyrzuceniu Mateja to naraża się na odpowiedzialność karną. Dziś Szpak prawdopodobnie wraca do tego, ale tu moim zdaniem nie o Mateja chodzi, tylko o to, że Leńczuk zagroził mu sądem. Dla niego to kamień obrazy i taki Szpak jest od dawna. On swój wizerunek traktuje jak ortodoksyjni Żydzi szabasowe zasady i wpada w furię gdy mu ktoś coś ledwie zasugeruje. Tym bardziej teraz, kiedy stał się nikim, zwykłym radnym, złości się na byle co. W sumie można nawet Szpaka żałować, bo każde wystąpienie na byle temat okupione jest albo drżeniem jego rąk lub przebieraniem pod stołem nogami i innymi nerwowymi reakcjami. Tak więc, tu o urażone ego idzie, a nie o Mateja i jego „wyrzucenie”. Nie dawniej jak z pół roku temu Szpak powiedział publicznie, że Majewskiego z Muzeum Regionalnego wyrzucono. A tymczasem ten odszedł na własną prośbę i to skacząc z radości, bo z Turobina do Biłgoraja może chodzić w ciapkach. A tamtych pisowców biłgorajskich, jak się okazało nie przestał nigdy kochać. No to już nie może być przypadkiem…

Szpital w ruinie i ginekologia na zakręcie

Szpital krasnostawski w jego relacji to w sumie ruina, takie można odnieść wrażenie. Lekarze odchodzą, nowych nie ma, a z tymi z Ukrainy nasi nie chcą pracować. Do tego trzem oddziałom grozi od lutego zamknięcie: położnictwu, neonatologi i…ginekologii. W tej całej operacji „szpitala na bardzo ostrym zakręcie” oberwał wcale nie rykoszetem mądrala dyżurny- Leszek Janeczek, ordynator ginekologii. Okazało się że i jego oddział, jego „oczko w głowie” też na równi pochyłej i nawet jego autorytet nic tu nie zaradzi. Ale może to dobrze, że w tym ferworze Szpak kopnął w kostkę i na opamiętanie nobliwego doktora, co to nie wie, czy jest ginekolog, czy muzealnik-reformator. Tymczasem na ostatniej sesji rady powiatu 22 grudnia rzetelnie informowano, jak jest z oddziałami i Szpak nie powinien tak opowiadać, jeśli chce być poważnie traktowany. Ale furia i złośliwość wzięła górę. Wystarczył tydzień i 10 kilometrów na wschód, by tak relokowany Szpak tak opowiadał, jak i swoja biografię pisał. Jednocześnie Janusz w trakcie swojego płomiennego wystąpienia co rusz przepraszał, że się unosi ale i nadmienił, że się z niego śmieją i mu zarzucają robienie polityki. Ale za chwilę gdy zaczął mówić o sytuacji w szpitalu, to tak ją przedstawił, że żadnej rzetelnej informacji nie przekazał tylko zlepek przypominający krwawa jatkę. Jeśli to nie polityka, to co? Bo informacja, to nie jest na pewno…

Pożegnanie z paśnikiem

Ale te wszystkie teatralne troski to tylko teatrzyk dla maluczkich i to tak wiarygodne jak jego dziurawy życiorys na Wikipedii. Doświadczenie życiowe uczy, że takich jak Janusz-byłych aparatczyków naprawdę boli „odspawanie” od paśnika, i w efekcie tego wspomniane już posiniaczone „ego”. Ta troska o cokolwiek, to tylko parawan i chowanie liścia w lesie. W jego wypadku ból po stracie prestiżowego stanowiska i pozycji jest jeszcze większy. Albowiem ludzie rządni awansu i władzy, a do takich Janusz się zalicza przeżywają rozstanie z nią bardziej i dłużej. Bo jakże inaczej miałoby być dla prostego chłopskiego dziecka, które szturmem i pomagając sobie łokciami wdarło się na salony krasnostawskie ale na szczęście nie dalej. W pewnym momencie nawet Szpak zatracił umiar w tych ambicjach. Na szczęście Pan Bóg czuwał i pięciokrotna próba sforsowania bramy na Wiejską w Warszawie Januszowi się nie powiodła. A być może uznał Najwyższy, że kolejny były ormowiec w parlamencie to już za dużo i starczy tego. W zamian mógł do woli forsować bramy na wsiach… ale te do remiz, świetlic i innych przybytków, by w nich przemawiać, cytować Senekę albo czytać wiersze Stefaniuka. Powstrzymać się przed tym gadulstwem nie może, choć wychodzi mu to jak Neronowi śpiew. Nawet na pogrzebach daje popisy i czekać tylko, jak te zaowocują jakimś zmartwychwstaniem, bo i zmarli mogą mieć granice cierpliwości. Tak czy siak, Szpak chłopski syn, może czuć się spełniony, bo sięgnął szczytu. A z niego jest tylko jedna droga. To droga już bez zakrętów prawie jak ta w Siennicy ale w dół i inaczej się nie da. Zamiast zejść spokojnie, to on woli, na łeb, na szyję…

Wypada jakoś to zakończyć. Matej obecnie „wojuje” w lubelskim szpitalu na alejach kraśnickich i można by wobec tego złośliwie skomentować jego przymioty- tylko po co? To nie był „głupi” dyrektor, tak samo jak „głupi” nie jest Jarzębowski- obecny dyrektor krasnostawskiego szpitala. Obaj posiadają cechę, którą określił dość dosadnie i barwnie Robert Górski w czasach gdy szukano zarządzających do spółek węglowych, nazywano to „umiejętnością ogarnięcia burdelu”.

Szpak wrzaski i teatralne troski są tylko marnym widowiskiem i politycznym spektaklem, choć on uważa inaczej. Wielu obserwatorów szczególnie z jego otoczenia, jest zdegustowanych tym zachowaniem,  i co widoczne Szpak w tej walce jest sam, bo reszta PSL ma to gdzieś. Oni teraz i kiedyś byli zwykłymi- szeregowymi radnymi. Dlatego słuchać go do końca nie chcą, dlatego dziera się tylko on, bo i najwięcej stracił. Ale jest jeszcze jedno, co warto zaakcentować. Otóż zwykli ludzie widząc zachowanie Szpaka-bo czasem oglądają i komentują- ten brak ogłady i momentami zwykła głupotę- skrobią się po głowach i zadają sobie pytanie: jak mógł ktoś taki rządzić powiatem przez 16 lat? I jeszcze dodają: dobrze, że już nie rządzi! Jednak ludzie na prowincji potrafią wyciągać całkiem trzeźwe wnioski, co daje jakąś nadzieję. A co do szpitala, to w czasach gdy Janusz rządził, to artykułami prasowymi publikowanymi tylko w „Echu Krasnegostawu” można by wytapetować parking przed starostwem. To nie były peany ociekające słodyczą, co tytuł to trzęsienie ziemi albo erupcja wulkanu. A tytuł tego felietonu jest niczym innym tylko peryfrazą właśnie takiego tytułu z „Echa….” tamten brzmiał w oryginale „Szpital. Trup w szafie Szpaka”. Dziś jak widać, trup okazał się dość żwawy i z szafy wyskoczył, a na jego miejsce przyszła obsesja. Zaś Romek Żelazny, kiedyś zapiekły wróg Szpaka, dziś jest jego gorącym przyjacielem i orędownikiem…i jak tu pisać poważnie!?

 

32
5

Stalingrad Mateja

Poniższe artykuły to przedruki z gazet z ostatnich dni, dotyczą sytuacji w szpitalu na Alejach Kraśnickich w Lublinie, w którym dyrektoruje ulubieniec naszego byłego, ludowego Cezara Janusza Szpaka-jego niegdysiejszy pomazaniec w powiatowej lecznicy Piotr Matej. Konflikt który rozgorzał w rozmiarach spory i gdzież tam naszym powiatowym potyczkom z Muzeum Regionalnego i szpitala do tej batalii. Ale tak się złożyło i masz ci los...Janusz na sesji rady gminy w Siennicy Różanej 30 grudnia zachwalał tak przymioty Mateja, że jarmarczne przekupki mogłyby wpaść w kompleksy i widać urzekł. Ale o tym co w Siennicy opowiadał napiszemy niebawem, bo plótł, bajdurzył tak, że nie sposób nie opisać.

 

Spór w szpitalu przy al. Kraśnickiej. Dyrektor odpiera zarzuty związkowców

31 grudnia 2021

Dyrektor szpitala przy alei Kraśnickiej w Lublinie, Piotr Matej, odpiera zarzuty Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych działającego w szpitalu. Wczoraj (30.12) fiaskiem zakończyły się negocjacje przedstawicieli związku z dyrekcją placówki. Związkowcy domagają się podwyżki płac. W przesłanym do Radia Lublin oświadczeniu przewodniczący Związku Mariusz Gnat stwierdził między innymi, że dyrekcja nie realizuje porozumienia płacowego z 2018 roku oraz przedstawia ekspertyzę dotyczącą kondycji finansowej szpitala w celu „grania na czas”.

CZYTAJ: Lublin: kolejne negocjacje w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym. Nie ma porozumienia związkowców z dyrekcj

Pan przewodniczący nie dąży do porozumienia – mówi dyrektor szpitala przy Kraśnickiej Piotr Matej. – Nie chodzi tutaj o mediację, o dojście do porozumienia, tylko o wywołanie niepotrzebnego nikomu, ale zapewne panu przewodniczącemu, protestu pań pielęgniarek i położnych. W trakcie mediacji już to zaplanował i przekazał informację do swoich członków, strasząc osoby niezrzeszone, że nie mogą strajkować, bo dyrektor wyrzuci je z pracy, co jest totalnym nieporozumieniem i nieprawdą.

Przewodniczący Mariusz Gnat zarzucił również dyrektorowie Matejowi, że nie wziął udziału we wczorajszym spotkaniu mediacyjnym. Szef szpitala odpowiada, że był do dyspozycji związkowców rano, a popołudniu miał spotkanie z Ministrem Zdrowia. 

MaK / opr. WM

Źródło: strona internetowa Radia Lublin

Pielęgniarki ze szpitala przy Kraśnickiej w Lublinie: Dyrekcja nie realizuje porozumienia płacowego. Szpital zaprzecza

Tomasz Nieśpiał 3 stycznia 2022

 

Działający przy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Lublinie związek zawodowy pielęgniarek i położnych zarzuca władzom placówki nierealizowanie porozumień płacowych z 2018 roku i brak woli zakończenia sporu. Dyrekcja szpitala odpowiada: Uwzględniliśmy większość ich żądań.

Zaostrzający się spór w szpitalu to pokłosie ubiegłotygodniowej, trzeciej już tury mediacji między organizacją związkową pielęgniarek i położnych, a przedstawicielami szpitala przy al. Kraśnickiej. Kością niezgody jest realizacja porozumienia zbiorowego z 28 maja 2018 roku. Zapis ten dotyczy podwyżek wynagrodzenia zasadniczego dla pielęgniarek i położnych.

Związkowcy: Dyrektor szpitala gra na czas

Według Mariusza Gnata, przewodniczącego zakładowej organizacji związkowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych przy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Lublinie, dyrektor placówki Piotr Matej „zobowiązał się, że po konsultacji z marszałkiem województwa lubelskiego przedstawi stanowisko i propozycje dla związku, co mogłoby doprowadzić do zakończenia sporu”. W oświadczeniu jakie przekazał mediom czytamy jednak, że podczas mediacji „pracodawca nie przedstawił żadnej propozycji i niezmiennie przekazywał, że realizuje postulaty z Porozumienia z 2018 r., czego w żaden sposób nie potwierdza aktualna wysokość wynagrodzeń personelu pielęgniarskiego i położniczego”.

– Jest to jedynie gra na czas i kolejna próba wydłużenia etapu mediacji – przekonuje przewodniczący Gnat.

Dyrektor: Szef związku eskaluje konflikt

– Szpital pomimo swojej trudnej sytuacji finansowej realizował i realizuje porozumienie, czego ani pracownicy, ani związek zawodowy nie kwestionowali przez ponad dwa lata, a pierwsze zarzuty pojawiły się dopiero w okresie kampanii wyborczej władz związku zawodowego – odpiera zarzuty dyrektor Piotr Matej. I dodaje, że działanie przewodniczącego Mariusza Gnata, szpital interpretuje jako eskalację konfliktu, a nie próbę wypracowania porozumienia.

 

Według dyrektora Mateja, szpital uwzględnił większość żądań związku zawodowego, odmawiając wyłącznie uwzględnienia żądań dotyczących kolejnych podwyżek, z uwagi na sytuację finansową placówki.

– Szpital musi zapewnić zabezpieczenie zdrowotne, ciągłość funkcjonowania, w tym leki, co powoduje zwykłą niemożność spełniania coraz to nowych oczekiwań finansowych co do i tak już bardzo wysokich, jak na skalę województwa lubelskiego, wynagrodzeń tej grupy zawodowej – tłumaczy dyrektor.

– Rozmowy dotyczące analizy ekonomicznej szpitala w żaden sposób nie przybliżają stron do zakończenia sporu zbiorowego, a wiedza o wygenerowanym przez szpital długu jest dość powszechna i pracownicy nie ponoszą odpowiedzialności za dotychczasowe zarządzanie szpitalem, a tym samym za powstały przez dziesięciolecia dług – odbija piłeczkę Mariusz Gnat.

Pielęgniarki odejdą od łóżek pacjentów?

Brak porozumienia może oznaczać problemy dla pacjentów. Według zapowiedzi pielęgniarek mają one w przyszłym tygodniu przeprowadzić akcję strajkową i na dwie godziny odejść od łóżek pacjentów. Według dyrekcji szpitala przy al. Kraśnickiej, może to oznaczać pogwałcenie trwającego pomiędzy stronami procesu mediacyjnego. W specjalnym oświadczeniu, które otrzymała redakcja „Kuriera” władze placówki proszą „o uwzględnienie dobra pacjentów przy podejmowanych działaniach strajkowych”.

– Działania naszego związku zawsze opierają się o przepisy prawa i dopuszczalne możliwości, wynikające z ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych – wyjaśnia natomiast przewodniczący Mariusz Gnat.

Co na to władze samorządu województwa, którym podlega szpital? – Urząd Marszałkowski dysponuje informacjami odnośnie aktualnego funkcjonowania podmiotów leczniczych mu podległych, w tym szpitala im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego i w związku z tym, w ramach prawa nadzoru będzie dokonywać analizy decyzji już podjętych i zrealizowanych przez dyrekcję – informuje Monika Pietraszkiewicz z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie.

Źródło: Kurier Lubelski

Lublin. Mediacje bez porozumienia. Pielęgniarki odejdą od łóżek pacjentów?

Autor: Zdjęcie autora Katarzyna Prus

Protest pielęgniarek ze szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie wisi na włosku. Być może już w styczniu odejdą od łóżek pacjentów w ramach strajku ostrzegawczego. Domagają się podwyżek, a „rozmowy ostatniej szansy” z dyrektorem nic nie dały.

Mediacje zakończyły się bez zawarcia porozumienia. Pracodawca nie przedstawił żadnej propozycji. Jesteśmy rozczarowani takim traktowaniem, bo mieliśmy nadzieję na zakończenie sporu jeszcze w tym roku – mówi Mariusz Gnat, przewodniczący związku zawodowego pielęgniarek i położnych w szpitalu przy al. Kraśnickiej.

We wtorek w rozmowie z Dziennikiem związkowcy zaznaczali, że to miała być „ostatnia szansa” na porozumienie. W przeciwnym razie już w styczniu planowali strajk ostrzegawczy, który miałaby się najprawdopodobniej wiązać z odejściem od łóżek pacjentów.

Czy faktycznie do tego dojdzie? – Informacje na temat dalszych działań będziemy przekazywać na bieżąco – powiedział nam dzisiaj Mariusz Gnat.

Pielęgniarki domagają się wypłaty zaległych podwyżek, które gwarantowało im porozumienie kończące spór zbiorowy z 2018 roku (podwyżki o 25 proc. rocznie do pensji zasadniczej, wypłacane w latach 2019, 2020 i 2021), a także dodatków covidowych większej grupie pracowników.

Skarżyły się też na braki personelu i rosnącą średnią wieku w ich grupie zawodowej, która przekroczyła już 53 lata. Jak twierdziły, na oddziałach, gdzie jest wielu pacjentów, miało dochodzić do sytuacji, kiedy na dyżurze były tylko dwie pielęgniarki.

Ich zdaniem, prowadzone od wielu miesięcy rozmowy z dyrektorem szpitala (są z nim w sporze zbiorowym) niewiele dają. Jak dotąd nie pomogły też mediacje, ani interwencja w urzędzie marszałkowskim.

We wtorek dyrektor szpitala w rozmowie z Dziennikiem tłumaczył, że odniesie się do sprawy dopiero po zakończeniu mediacji. Po publikacji artykułu zmienił jednak zdanie i przysłał do redakcji oświadczenie. Zaznaczył, że „wobec rozpowszechniania nieprawdziwych informacji”, został do tego zmuszony. Tłumaczy, że nie może zgodzić się na podwyżki dla pielęgniarek, bo szpital jest w „fatalnej sytuacji finansowej”. Zgodził się natomiast zrealizować postulaty dotyczące warunków pracy. – Zarząd związku zawodowego to ignoruje, co pokazuje w ocenie szpitala, że te żądania nie miały faktycznego znaczenia i cały ciężar sporu dotyczy wyłącznie zwiększenia wynagrodzeń – zaznacza Piotr Matej, dyrektor szpitala przy al. Kraśnickiej.

Zwraca też uwagę na „zbieżność czasową wysuwanych żądań z terminem wyborów do struktur związkowych”. – Obecne działania związku zawodowego mają na celu bardziej wewnętrzne kwestie w zakresie obsadzania stanowisk zarządu związku, a nie działanie w imieniu interesów całej grupy zawodowej – pisze dyrektor. Argumentuje, że takie żądania pojawiły się dopiero w „okresie przedwyborczym”, a przez dwa lata nie było zarzutów co do realizacji porozumienia z 2018 roku. 

Zaznacza, że dodatki covidowe są wypłacane „zgodnie z obowiązującymi przepisami”. 

Dyrektor podkreśla, że szpital musi mieć przede wszystkim środki na leczenia pacjentów, a nie tylko podwyżki wynagrodzeń. – Żądania, na których skupia się teraz pan Mariusz Gnat, są zwyczajnie niemożliwe do zrealizowania, z czego powinien zdawać sobie sprawę – dodaje Matej. Zapowiedzi strajku ostrzegawczego nazywa „stawianiem drugiej strony pod ścianą, czy grożeniem stworzenia sytuacji niebezpiecznej dla pacjentów tylko po to, aby uzyskać świadczenia pieniężne”.

Źródło: Dziennik Wschodni

16
6

Słone paluszki i kultura

Dziś na poprawę humoru o wybiórczej wrażliwości wójtowych „jastrzębi” oraz o tym, jak słuchać ze zrozumieniem i co Wiesia Popik ma wspólnego z archaniołem Gabrielem. A także o tym, komu Grażyna oddała serce i co paluszek solony ma wspólnego z kulturą…

Grudzień dobiega końca następna sesja tuż, tuż, bo 30 grudnia, a tu nie było słowa o sesji rady z 3 grudnia. To teraz parę wesołych słów właśnie o niej…Podatki wspaniałomyślnie nie zostały podniesione, co jest gestem godnym odnotowania i uwiecznienia. Ale znając zapał Proskury za jakiś czas zrobi to ze zdwojoną siłą i to wodospadu, jak te tabletki z reklamy, co z taką właśnie siłą czyściły protezy zębowe. Bo co jak co, ale zęby na tym, jak ludek siennicki sprytnie wykiwać, obduraczyć i wmówić mu, że inaczej się nie da, to nasz wiejski strateg zjadł i to wszystkie, łącznie z ósemkami.

Sławek -kaznodzieja-mechanik-człowiek…

Sam z siebie głos zabrał Sławek Knap w sprawie gardłowej. I widać to owoc nasiadówek garażowo-warsztatowych, aż po świt, w klubie dyskusyjnym „Pod Urwanym Korbowodem”  Nasz mechanik-cudotwórca palną taką filipikę, że nie jeden wikary mógłby mu pozazdrościć takiego owocnego kazania. Mówił co prawda tylko kilkanaście sekund i bardzo szybko, na jednym oddechu, jak lektor z reklamy, ale powiedział co chciał. Brzmiał Sławek w tym wywodzie, jak silnik po kapitalnym remoncie! Oczywiście dodawał co rusz od siebie ozdobnik „co nie!?” I brzmiało to mniej więcej tak: trzeba poprawić zjazdy -co nie, do posesji-co nie, bo ludzie co nie prosili” Co nie-pozostanie zapewne bez odzewu i na pewno wójt tej płomiennej i jedynej w swoim rodzaju interwencji wyjdzie w sukurs i zjazdy naprawi. Bo czego to się nie robi dla tak uroczego radnego, który ma wymagania żadne, a zadowala go wójtowski uścisk dłoni i fakt, że może postać obok Banacha, swojego niegdysiejszego nauczyciela, a teraz przewodnika i mentora…

Polowanie z jastrzębiami

Wójtowe „jastrzębie” siadły na Korkosza albowiem radny z Rudki popełnił rzecz haniebną i urągającą dobremu obyczajowi. Normalnie należała mu się anatema, przepadek mienia i chłosta pod kościołem, tak z 20 batów na goły tyłek ale władza nasza jako, że jest ludowa i wyrozumiała więc skończyło się na słownym upomnieniu, bez wpisania w akta…Poszło o to, że Rudka- wioska Andrzeja korzystając z Funduszu Sołeckiego i własnymi siłami budując altankę na placu pod remizą przekroczyła zakładany koszt inwestycji o 1400 złotych. Właśnie ten czyn łobuzerski z pogranicza kradzieży zuchwałej przelał czarę goryczy i Marysia Kiliańska, słynąca z odwagi i bezstronności upomniała, żeby na przyszłość już tak nie robiono, bo to bardzo zły przykład. Ale ona wcale nie były jedyna albowiem wcześniej, na komisji w tym tonie pouczyła radnego niezawodna Marzena, radna z Woli. Grzmiał na komisji nad Korkoszem radny i „jastrząb z Kozieńca”- Sęczkowski. Równie słynący z rozwagi, mądrości co z krystalicznej uczciwości i bezinteresowności…

Tylko że rzecz w tym, że to wszystko dęte i nosi znamiona zwykłej infantylnej, głupawej złośliwości, takiej samej jak opisywana wcześniej na tej stronie sytuacja, kiedy służby Proskury kazały Korkoszowi poinformować mieszkańców podpisanych pod petycja w sprawie śmieci o dalszych jej losach. Skarbnik wyjaśniła na sesji, że Rudka niczego w sumie złego nie zrobiła, bo musiała dokończyć inwestycję, a winne rosnące ceny, a nie poszerzenie jej zakresu. Ale radni od Proskury musieli zrobić swoje, bo tak i już. Skoro mają większość bezwzględną, to trzeba to na każdym kroku demonstrować, nawet jak korzyści z tego żadnych. 

Riposta Korkosza

Korkosz moralizatorom odpowiedział spokojnie, ale dosadnie, i powołał się na podwójne standardy. Przypomniał wszystkim troskającym się o finanse milczenie, gdy wójt brał z kasy gminnej ponad 26.000 tyś ekwiwalentu za urlop na który powinien pójść. Dopytywał czemu nie gardłowali gdy kupowano nieruchomość za 750.000 tyś, ewidentnie przepłaconą i w śmiesznych okolicznościach. O wicedyrektorze w szkole który był tyle lat i nie za darmo, a potrzeby nie było- też wspomniał. Dodał również, że kiedy w budżecie były przesunięcia na termoizolację remiz na innych wioskach i inne inwestycje, to on nie dyskutował tylko podnosił solidarnie rękę „za”, bo skoro się zaczęło to mimo wszystko trzeba skończyć.

Grażyny serce w rozterce i „nie” dla Godlewskich!

Gdy Korkosz powiedział swoje, to jastrzębie odpowiedziały ale tak, że trudno to powtórzyć albowiem zawsze jest problem z kimś kto mówi nie na temat. Pierwsza jak zwykle ruszyła z odsieczą Wiesia Popik i kwieciście przemawiała z takim zapałem, że szkoda wielka ,że kto nie wpadł na pomysł by to wystąpienie okrasić muzyką Wagnera, a jej samej szaty powłóczystej i miecza ognistego w dłoń nie włożyć. W tym uniesieniu przypominała, jako żywo archanioła Gabriela ale w żeńskiej wersji i na Żdżanne, ale tylko dla tych, którzy chcieli w tym wystąpieniu go zobaczyć. Tak na prawdę gadała po swojemu i ćwierkała z taką słodyczą, jak tylko to ona potrafi, a pewnie radnemu Kołtunowi z Wierzchowin, co jest pszczelarzem zawołanym, po tej erupcji słodyczy mogły się roje pszczele z zimowego letargu pobudzić. Wiesiunia przesłodka biadoliła, że na chodnik w Wierzchowinach to znowuż ona dała i rękę za nim podniosła. Tak jakby miała w tej kwestii jakiś inny wybór. Na koniec wspięła się na wyżyny umiejętności profetycznych i powiedziała, że wie, że będzie opisana! Jak na to wpadła to zdradzić nie chciała, a Dziennikowi Siennicy nie wypada zawieść ją w tej kwestii, bo to byłoby niegrzeczne. I powiedziała Wiesława jeszcze, że ona sobie nie życzy żeby nazywać ją siostrą Godlewską, bo to jej uwłacza ! A stanowcza przy tym była. jak wspomniany archanioł Gabriel, wtedy gdy wypędzał Adama i Ewę z biblijnego raju. Widać radna Godlewskich nie lubi, bo tamte są młodsze. Ale znowuż jeśli chodzi o odwagę, to Wiesia im dorównuje, a nawet w porywach potrafi je dystansować.

Grażyna „Solejukowa z Borunia” też się zagotowała, jak woda na pierogi, pewnie w geście solidarności z koleżanką, i powiedziała: żeby wszyscy wiedzieli ile to oni serca w remizę wkładają. Nie wiadomo jak to rozumieć i do czego to komu potrzebne!? Bo serca, płucka i wątróbki: ogólnie- podroby, to się często do farszu w pierogi pakuje. Ale jak to przykleić do tego co Korkosz mówił, to już Grażyna nie wyjaśniła.

Obydwa wystąpienia były jak zwykle i wpisują się w długą tradycyjne gadanie dla samego gadania i dochodzi już do tego, że adwersarze Korkosza nie rozumieją o czym on do nich mówi. A mówi poprawną polszczyzną i bez metafor, to jest prosty komunikatywny język, bez udziwnień. Nawet tłumaczenie Alicji Pacyk nie pomaga, taki jest opór materiału. Obie ludowe walkirie w samorządzie siedzą od lat, więc należałoby wreszcie nauczyć się słuchać ze zrozumieniem, a nie pleść co ślina na język przyniesie.

Wiercipięta z Kozieńca

Miał i wielkie chwile radny Sęczkowski, to był widać jego dzień, a to owocowało bardzo ciekawymi bon motami. Na przykład w trakcie krótkiej dyskusji przy głosowaniu mało istotnej uchwały, wręcz banalnej, która dotyczyła transportu, górnolotnie stwierdził, że w głosowaniu nad nią radni na komisji głosowali zgodnie ze swoim sumieniem. Zabrzmiało tak jakby głosowali za wojną albo pokojem. Ale dzięki tej deklaracji dowiedzieliśmy się, że radni posiadają sumienia i nawet mogą swobodnie nimi dysponować, co w obozie zwolenników Proskury częstą praktyką widać nie jest. A w czasie „spięcia” Korkosza z radnymi w sprawie 1400 złotych, gdy Andrzej wytknął Proskurze, że cudzymi rękami go atakuje, bo tak odebrał te komiczne pouczenia od kilku zwolenników wójta. Sęczkowski zaczął się zabawnie tłumaczyć, bo się poczuł dotknięty, a był jednym z pouczających, że wójt z tym nic wspólnego nie ma i wynikło z tego, że oni tak sami z siebie. On mógł być szczery w tym co powiedział. Tyle tylko, że to świadczy o daleko posuniętej samodyscyplinie, jak za pierwszej komuny kiedy doły partyjne robiły, to o czym nawet góra nie zdążyła pomyśleć, bo tak je wytresowano.

Sęczkowski walczy z kulturą o życie

Na sam koniec sesji, w wolnych wnioskach Alicja Pacyk przeczytała swoją odpowiedź na pismo „profesora rzekomego” Jutrzenki w którym ten „wielgi artysta” z charakterystyczną dla jego „wielgości” skromnością zarzucił radnej, że naruszyła jego dobra osobiste, jako artysty i człowieka. Czytała więc swoje stanowisko, jak Pan Bóg przykazał ale na radnych od Proskury, to już było za dużo, to były męki niewysłowione.

Zaczęli się w trakcie tego w sumie krótkiego czytania, wiercić jak dzieci. A to sobie coś szeptali, bo akurat teraz poczuli potrzebę i para „umoralniaczy” Sęczkowski z Kiliańską też. Ale nie dość na tym, bo wspomniany duet akurat wtedy wpadł na pomysł by się pakować. Sprzątali więc do toreb co tam mieli w zasięgu wzroku i było ich własnością. Sęczkowski torbę wziął na kolana i pchał w nią dobytek w te pędy, jakby po sesji czasu nie było. Jednym słowem przestali Alicji słuchać, co jest zachowaniem z pogranicza prostactwa i zwykłej głupoty, a kto nie wierzy niech zerknie na zapis sesji. Ale wspomniany Sęczkowski, jak sobie poszeptał z Kiliańską i Wiesią, a w torbie swoje skarby poupychał, to wpadł na pomysł żeby zacząć chrupać paluszki, robił to z zapałem głodnego chomika.

Może się bał, że mu Kiliańska wszystkie paluszki zje, bo i ona zaczęła podjadać i zbyt często sięgać do paluszkowego paśnika? Wciskał więc je prosto w dziób, z taką pasją, jak zamek karabinu maszynowego połyka pociski. W pewnym momencie coś poszło nie tak, widać podajnik się zapchał, i się Darkowi korek zrobił. Jak na bramkach na A2 albo na Kanale Sueskim, gdy kontenerowiec w lipcu tego roku stanął w poprzek i go zablokował. Lekko radny odkaszlnął ale maseczka do tego zaczęła przeszkadzać, bo ją miał na „górnym wlocie”, chcąc być w zgodzie z przepisami. Próbował przepchnąć następnym paluszkiem ale nie pomogło, więc w akcie rozpaczy zalał wszystko wodą mineralną. Ale gdzie tam! Pomysł był nie trafiony! Widać tam na górze, już nie korek tylko karambol się zrobił, a jak się woda z paluszkami spotkała, to się zrobił beton. Nic to!? Radny maseczkę zdjął, gały wybałuszył i kaszlać zaczął, jak topielec!

W końcu wstał ostatkiem sił, ogarnął kryzys, zabezpieczył tyły. Potem brzuch wciągnął i jak baletnica, kaszlając, przepchnął się do drzwi, w kierunku toalet, życie bezcenne ratować. Jak wrócił, za jakiś czas, to zadowolenie malowało się na licu i błogość niebiańska, bo zgon był blisko ale skończyło się szczęśliwie. Tak się kulturalnie najadł…

Alicja tymczasem już skończyła czytać, a on prawie nic z tego nie słyszał, bo taką zrobił sobie pauzę i tyle miał zajęć. I takim sposobem kultura zaszkodziła radnemu, z obu stron biorąc go w kleszcze. Bo musiał słuchać o kulturze, a z drugiej strony sam jej nie zachował albowiem w trakcie wystąpienia drugiego radnego robił wszystko tylko nie siedział spokojnie i słuchał jak ta nakazuje.

Wobec tego, do końca nie wiadomo, jak z kulturą w Siennicy jest!? Jej instytucji jest trzy, bo niebawem podwoje otworzy Dworek z Jutrzenką w środku, remiza na Dużej Siennicy pracuje pełną parą i Centrum Kultury jest od dawna. Do tego KGW, UTW i inne przybudówki. A tu jak widać zabrakło kultury, żeby spokojnie i cierpliwie wysłuchać drugiego radnego. Czyli rację mają niektórzy, mówiąc, że tyle tych jednostek kultury, że skąd jej nabrać !? I jest z tym problem, przynajmniej w radzie, bo taki Maniuś Mielniczuk parę sesji wstecz, nim Banach oficjalnie sesję zakończył, to wstał i zwyczajnie wyszedł, bo mu się znudziło i nikt go nie upomniał. Ale gdy na tej ostatniej sesji Korkosz skwitował postawę radnych mianem marionetek, to Banach go upomniał żeby tak nie mówił. Ten sam Banach któremu Korkosz co to wiecznie za młody i bez kultury, parę chwil wcześniej przypomniał, że Banacha wyborcy zwrócili się do niego żeby ten upomniał go, w ich imieniu. Gdyż ci skierowali do gwiazdora z Siennicy Dużej zapytanie na e-maila w sprawie drogi, a Piotruś przez prawie dwa tygodnie nie raczył się z nimi skontaktować…

 

39
8

Black Friday w Siennicy

Po dynamicznych komisjach, które odbyły się na dniach, ponieważ 30 grudnia ma się odbyć sesja rady gminy. Wypłynęła jak bakteria coli ciekawostka, którą należy się podzielić z siennickim społeczeństwem. Otóż, naszą miłościwie panującą władzę ogarnął szał wyprzedaży i doświadcza nas atmosfera słynnego „Black Friday”. W związku z tym w Siennicy Dużej, działka potocznie nazywana „po posterunku milicji” idzie niebawem pod młotek. Wszczęto procedury mające na celu przygotować nieruchomość do sprzedaży, a głosowanie nad wyrażeniem zgody na jej zbycie, ma się odbyć na najbliższej sesji rady. Warto przypomnieć, że powierzchnia działki wynosi niecałe 60 arów, a miejsce uzbrojone i atrakcyjne, wręcz po same zęby. Tym samym kęsek to nie lada i perełka, można powiedzieć. Chętni są i to w liczbie większej niż jeden, a pytają uporczywie. Wyceny nie ma póki co, ale jak dochodzi z kręgów decydenckich: jak będzie uchwała wyrażająca zgodę na zbycie, to się wycenę zrobi. No!? Czyli władza idzie za ciosem, a słowa, że jeszcze co wymyśli, okazały się prorocze…Jakby kto wątpił w talenty handlowe wójta, to odradzam, bo to strateg, geniusz i wizjoner. W tej transakcji są trzy strony: sprzedający, kupujący i społeczeństwo…Na pewno pierwsze dwie będą zadowolone, a stronie trzeciej nigdy nie dogodzisz, i o to chodzi😉

 

21
7

Cud w Kozieńcu!?

Jak tu nie wierzyć w chłopską mądrość radnego z Rudki- Jędrka Korkosza, który swego czasu powiedział i co rusz powtarza, że nasza umiłowana władza na czele z jaśnie oświeconym Wójtem Leszkiem Proskurą funkcjonuje wedle zasady brzmiącej: co nie ubijesz, to nie ujedziesz. I tak oto pokazały się esemesy, które w treści informują, że woda smaczna, zdrowa i czysta. Widać system informacji poruszony niewidzialną siłą zaczął działać, jak szwajcarski zegarek od Patka. W tym miejscu może należy przypomnieć sobie również inną obiegową prawdę, znaną wszem i wobec, że skoro władza „przemówiła ludzkim głosem” to albo święta blisko albo wybory… A jakby  Proskura obiecał, że nic bezmyślnego do końca kadencji nie zrobi to byłby  jeszcze i mały lokalny cud !

 

30
5

Podsłuchane w starostwie z przymrużeniem oka. Rozmowy przy ubieraniu choinki

 

Marek, masz tu bombki, światełka i ubierasz w tym roku choinkę. A tam stoi drabina… 

Ja ? A czemu ja! Poza tym ta drabina wygląda na okropnie niestabilną, jak nasza większość w radzie!  Ja od szkół i dróg jestem, a nie od wieszania bombek. A jak do tego spadnę i się boleśnie potłukę!?

Marek co ty gadasz? Przecież ty w każdej sytuacji lądujesz na czterech łapach. Koty tyle szczęścia nie mają co ty… no i o wieszanie bombek poszerzyłem ci zakres czynności. Nikt tak jak ty się elegancko nie ubiera. Ty masz zawsze tak na sobie wszystko skomponowane, że palce lizać. I skoro tak, to ty choinkę ubierzesz…

 O ! Już ty mnie nie podchodź. Zrobili ze mnie tłustego kota!

Oj tam, ty jak zwykle, ale dobrze żeś wspomniał, bo jak już powiesisz te niebieskie bombki, to nie zapomnij jeszcze tych w kształcie tłustych kotów!

Andrzej ale czemu!?

Bo to symbol i przesłanie dla radnych! Taki mój żart i zemsta człowieka kultury!

Andrzej ale ja też głosowałem i oberwałem, a jako wicestarosta diety nie biorę!

Marek!? A coś ty się taki wrażliwy zrobił? Ja jestem starosta spoza rady, a leją mnie jak w kaczy kuper ! Choć raz mam satysfakcję, że nie mam z tym nic wspólnego. Jeszcze damy tysiąc siedemset światełek, tyle ile dieta radnego!

A to ty taki człowiek kultury!?

A taki! Ja też swoją wrażliwość mam, i im dłużej z nimi siedzę, to ona mi się co raz niżej obsuwa jak portki. No ale ty już nie płacz nad swoim losem, bo dzięki tej drabinie i wieszaniu bombek zajdziesz najwyżej w swojej politycznej karierze. Pod sufitem będziesz i przez parę chwil wyżej niż ja, starosta…

Andrzej, a ta wielka czerwona bombka z namalowaną biedronką, co się w pudełku ledwo mieści, to po co ona taka duża ?

No jak to po co!? Ona symbolizuje spełnione ideały i cele lewicy, oraz stan konta ich lidera. Nawet ma tam z boku korek wlewu. Jakby znów była jakaś podwyżka z ratusza.

 Sprytne!? Andrzej, a ty to masz łeb! Niby taki z ciebie spokojny ciaputek, ale potrafisz! Powieszę ją od ściany w ciszy i spokoju niech sobie dynda…

No bo do fryzjera rzadko chodzę i muzyki słucham. Wódy nie piję i jeszcze mam jasny umysł. Choć czasami jak posłucham tych naszych radnych, to mam ochotę się w gorzale wykąpać.

Andrzej, a te zielone bombki, to gdzie wieszać?

Marek na samiuśkim dole i sznureczki daj dłuższe, żeby podłogi dotykały!

A czemu tak?

Oj Marek, niech Janusz widzi swoje miejsce i poparcie. Jak on to zobaczy to szału dostanie i się zagotuje. Zły będzie i znów zacznie głupoty gadać.

A toś wymyślił ! A ja mogę coś powiesić od siebie?

Możesz…półtorej bombki, w waszych kolorach.

Czemu półtorej?

Bo jedna to symbolizuje ciebie i dobrze żeby mocno błyszczała, a te pół to Witia. Drugie pół od Witka to nie wiadomo gdzie jest! U nas tej połówki nie ma…Sam wiesz jakie on ma pomysły.

Andrzej, a jakby skropić choinkę olejkiem z tymianku?  I jeszcze nawieszać strzykawek z połamanymi igłami, wiesz taki ukłon w kierunku Bogusia i tej jego fobii do szczepionek. Może się ucieszy i  przestanie marudzić i prychać. Co?

Olejek tak a reszta nie! On się z Krzysiem zwąchał i jak tak to tu nawet egzorcyzmy nie pomogą. Zresztą Boguś to jest zjawisko astronomiczne…

Andrzej, a jakby Krzysia spróbować docenić na choince, żeby tyle tych głupawych pytań nie zadawał?

Marek co ty gadasz, przecież to wykracza poza nasze możliwości i zdrowy rozsądek!  Trzeba by choinkę powiesić do góry nogami i ciebie też. Niech on tam dalej te głupoty gada…

Ano tak! Andrzej, a na Ewę masz jakiś pomysł? 

 Mam, sam zobacz !

Uuuu ale cacko!… Ale bombka! Ewa siedzi na kuli ziemskiej w czerwonej sukience. Prawą dłonią stawia snopki w kopki, a w lewej ma zaproszenie na studniówkę!

Marek ty wiesz jak się ten chłop od bombek umordał, nim to wydmuchał. Mówił że takiego zamówienia jak żyje nie miał. O mały włos rozedmy płuc nie dostał, ale wyszła jak żywa!

Andrzej, na czym ona lewą stopę trzyma?

No nie wiesz? To makieta Berlina!

A to już wiem o co chodzi! Że niby ona taka jak Merkel!

A nie jak Merkel? Ona tylko po niemiecku nie gada. Chociaż jak po naszemu mówi to też nie do końca rozumiem co chce powiedzieć…

Andrzej, a jaka będzie szopka, bo raczej być powinna?

Marek zastanawiałem się czy szopka potrzebna w tych warunkach, bo jak sam wiesz szopka to u nas cały rok, dzień w dzień…Ale mam tu takie coś! Patrz…Całą noc to kleiłem i zbijałem, aż sąsiedzi pytali: czemu tłukłem się w nocy!

O matko ale zgrabnie wyszło!? Święta rodzina, dzieciątko? Ale tych dzieciątek to jest cała masa!? I to nie jakaś szopka, tylko…

Tak Marek, to nie szopka w Betlejem tylko oddział ginekologii i położnictwa z naszego szpitala!

Ale dzieci tyle!?

No chociaż tu!

A te postacie w tle, co tak stoją wkoło, to pastuszkowie ? 

Marek, jacy pastuszkowie, to są te doktorowe Dyzmy!

Uuuu… Andrzej jak on to zobaczy, to krew go zaleje!

A czym ty się martwisz? Krwią to się hematologia zajmie… 

Andrzej ja się tej choinkowej operacji trochę obawiam , będzie zaraz na mnie!

Marek weź się w garść. Jakby co to się zachowasz po niemiecku i powiesz, że wykonywałeś rozkazy! A poza tym jesteś koalicjant. I powiem ci, a zapamiętaj sobie to raz na zawsze, że jak Ewa zostanie starostą, to ci zabierze drogi, szkoły i jeszcze ci chałupę znacjonalizuje. Będziesz za nią w upalne dni parasol nosił i przemówienia jej pisał. A na dokładkę zamawiał dla niej sukienki na Allegro. Tak  że trzymaj ty się mnie, bo źle to dopiero może być!

 

 

 

 

 

30
9

Od tej coli brzuch boli…

Dziś informacja o tym, że na ujęciu wody w Kozieńcu zaopatrującym około 90% gospodarstw domowych z terenu gminy wykryto bakterię coli. System gminnej informacji SMS jakoś milczy i kto może przesyła na zasadzie podaj dalej. Ale widać jaki pan taki kram. Wójt wodę ma z innego ujęcia i jak mu kto zarzuci, to powie, że na stronie internetowej gminy wisi. Tylko kto tam zagląda, i po co te SMS-y, skoro w takiej sytuacji milczą?  A tymczasem z tą colą żartów nie ma, w Łopienniku było kilka przypadków zatrucia po spożyciu takiej wody. Informujemy więc, wyręczając wójta i jego pożal się Boże służby😉


27
10

Jarmark w Berdyczowie

Kiedyś pisaliśmy o Witi Boruczence jak jechał na kocie prezesa, jak się okazało to nie dość, że się utrzymał w siodle to jeszcze na tym środku lokomocji dojechał na jarmark w Berdyczowie. Czy kota sprzedał za rower i dwa worki pszenicy tego nie wiemy. Wiemy natomiast to, że dziś wszystko na wesoło, wszak inaczej nie sposób.

 

Człowieku, życie to nie polityka! Takimi słowy zwrócił się na sesji nadzwyczajnej 29 listopada do obecnego starosty Andrzeja Leńczuka Janusz Szpak były starosta, a obecny radny powiatowy i w swoim mniemaniu „pater terra krasnostawiensis”. Akurat z tą złotą myślą ludowego Seneki z Latyczowa trudno się zgodzić, bo polityka to interakcja z innymi, a życie z nich jest utkane i nawet definicja nic nie wyjaśnia. Tym samym życie jest jednak polityką w skali mikro. Ale widać jak brak argumentów i chce się komuś swoją wyższość zademonstrować, to wypada sięgnąć po wyświechtany ogólnik, tak samo prawdziwy jak hasła z reklam. Co jednocześnie „zadziwia” w tym wystąpieniu i wielu innych, a staje się ciągłe uporczywe i permanentne, to co raz częstsze „napady braku ogłady” i szczątkowego szacunku w relacjach z obecnym starostą Leńczukiem. Jeszcze tylko krok i Szpak go odczłowieczy. Janusz tak się zachowuje, jakby nie obowiązywały go cywilizowane normy…

Miss Mokrego Podkoszulka” i brednie Szpaka

Gdyby ta koalicja rządząca powiatem była „zdrowa” to komisja etyki zajęła by się tym zjawiskiem i innymi, a jest tego bez liku. Szpak wygaduje momentami takie głupoty, że w innych okolicznościach skończyło by się to pozwem. Bo jak można z pełną premedytacją powiedzieć publicznie, że Majewski z Muzeum Regionalnego został wyrzucony? Wiadomo że odszedł do takiej samej placówki w Biłgoraja na własna prośbę. Tamtych pisowców widać bardziej lubi, zna i ma bliżej, w końcu on kiedyś tam Kaczyńskiego witał chlebem i solą. Taki jest obrotny, że kurek na wieży mógłby się uczyć od niego jak szukać politycznych wiatrów.

Koalicja w takich „okolicznościach” jest „chorym człowiekiem” ślepą uliczką samorządowej ewolucji. Jej żywot i funkcjonowanie to taki abstrakt jak udział Anny Grodzkiej w konkursie „Miss Mokrego Podkoszulka” ale komisja to rzecz wtórna albowiem od porządku i upominania radnych jest jeszcze i przede wszystkim Przewodniczący Rady Powiatu Boruczenko Witold. Na którego roli wypada skupić się na chwilę. Ten na takie „wyskoki” i inne zachowania nie reaguje, uwagi nie zwraca i nie tylko o Szpaka chodzi. Sesje w efekcie są rozlazłe i chaotyczne jak westernowa bijatyka w barze. Gada kto chce i kiedy chce, a przecież Boruczenko jest od pilnowania porządku i za to bierze pieniądze. Te są wcale nie małe, po podwyżce to 3200 złotych. Takie kwoty, i to bez podatku, po ulicach same nie chodzą, nawet w Łopienniku po zmroku. Doprowadził do takiej sytuacji „łopieński interrex”, że przewodniczący rady trzeba chyba zacząć pisać małą literą i to bez względu na kontekst. Widać Boruczenko chce być kolegą wszystkich, co wyraźnie widać, i o czym za chwilę. Jest jeszcze coś takiego jak dewaluacja funkcji, ale on zdaje się tego nie dostrzegać. Witold alias Witia jest w tej „fraternizacji” taki przebiegły jak ten ruski z ruskiej anegdoty, co to ukradł spirytus. Zapytany na komisariacie przez milicję kuda spiryt, odpowiedział, że go sprzedał. A jak dopytali co zrobił z pieniędzmi, to powiedział, że przepił!? Trzeba przyznać, że logika pokrętna i taka w skutkach jak Witkowa metoda „fraternizacji”.

Proste jak budowa szubienicy

Ta metoda jest prosta jak budowa szubienicy. Podczas prowadzenia sesji co jakiś czas po przeczytaniu uchwały Witold stosuje taki trick, że filozoficznie zawiesza głos, rozgląda się i nagle porządkuje papiery na stole, które ma przed sobą. Ma ich tyle co Janeczek siwych włosów, ale jemu akurat wtedy przychodzi do głowy robić ordnung. Po prostu spada to olśnienie na niego jak na Nieścorową marzenie o byciu starostą. Przekłada więc je, poprawia, przesuwa do kantu i trwa to kilka lub kilkanaście sekund. Szkoda, że nie wpadł na to żeby portki ładzić albo buty ściągać i skarpety, co by stopy rozmasować. To byłby choreograficzny majstersztyk i ludzie by relacje z sesji oglądali z wypiekami na twarzach, jak kiedyś losy niewolnicy Isaury. Gra tym na czas, jak widać, taki niewinny geścik ale w skutkach opłakany. W piłce kopanej to jest karane żółtą kartką, ale on nie jest na boisku, tylko w sali i gra o siebie, a to już jest powód, przynajmniej dla niego. Swoją drogą to czas do przedyskutowania i zadawania pytań jest na komisjach, po to one są. Rada jest od procedowania, a ten czas dany przez Witię wystarcza żeby radnym pootwierały się bramki na autostradach pytań i zaczęła się kanonada głupawych przemyśleń i dociekań. Wszystko w jakości kalamburów u trzylatków, gołym okiem widać jak niektórzy wymyślają o co zapytać. Oczywiście celuje w tym Zieliński, który inaczej wprost nie potrafi, i pyta, gada, plecie, przedłuża wszystko w opór, zanudza do takiego stopnia, że po paru chwilach nie wiadomo o co mu chodzi. Skrzętnie Krzyś korzysta z takich darów losu, bo żal okazji nie wykorzystać. Potem dołącza Angela Merkel z Gorzkowa wspomniana już Nieściorowa, która nawet jak nie ma co powiedzieć to i tak to powie. Widać wietrzenie organu oralnego u radnej trwa 24h, bo przecież jak nie powie, to kury przestaną się nieść, a mleko skiśnie. Znowu Janeczek celuje w rozwlekłych perorach albo lubi palnąć głupawą uwagę i burknąć gdy ktoś inny ma głos, tak jak miało to miejsce na sesji 30 września w czasie wypowiedzi Mroza Jana. Jemu się zdaje, że jest na oddziale ginekologii i położnictwa, tylko gdzieś zapodział biały kitel i stetoskop, a pielęgniarki zaraz przyjdą…

Bywa i tak, że Witia pyta wprost: czy są pytania!? Całkiem niepotrzebnie, efekt tego jest taki, że sesja przypomina jarmark i tylko czekać jak ktoś wywlecze spod stołu gęś i zacznie z niej drzeć pierze w akompaniamencie ptasiego wrzasku. A całości dopełni widok pokwikujących w drewnianej klatce rumianych prosiąt w kacie sali, i ryczącej krowy na postronku pod oknem. No i jeszcze zacznie spacerować za stołem prezydialnym w te i z powrotem chłop w sukmanie z batem i z dwóch Żydów w chałatach przemknie dyskretnie. Normalnie jarmark w Berdyczowie!? Takie projekcje można było mieć po sesji z 30 września, ale i ta ostatnia z 29 listopada miała swoje smaczki. Ogólnie każda sesja nie trzyma „cywilizowanej normy”

Koty starej panny i stosunki bilateralne

Witia nie panuje nad niczym, ale jak ma to robić, skoro on nie chce, a wręcz sam to prokuruje i nęci radnych jak stara panna, która w naiwnym pojmowaniu kociej natury przed dom wystawia miskę mleka i resztki z obiadu myśląc, że jak mruczki i dachowce pojedzą to pójdą do siebie. Dziwi się potem skąd ich tyle, jak i pamiątek po nich w doniczkach z kwiatkami i na podwórzu, że aż trudno wśród tych suwenirów nogę postawić żeby nie wdepnąć.

Dla Wici ważniejsze widocznie stosunki bilateralne ze wszystkimi niż ład, porządek i powaga rady oraz sprawowanej funkcji. Tak więc…i tym sposobem ostatnia sesja trwała blisko 5 i pół godziny. Być może ta dłużyzna jest związana z podwyżką diet. Wszak wcześniej opowiadali głupoty do 3-4 godzin mając dietę w wysokości blisko 1000 złotych. Teraz po podwyżce doszli do wniosku, że teatr musi potrwać dłużej, żeby naród widział swoich wybrańców przy pracy i stąd te pięć i pół godziny, a to nie jest ostatnie słowo i wynik można podkręcić, doba ma godzin 24. Normalnie Nowosadzki „nieformalny minister koordynator” zbiłby przeciętną sesję do góra 2 godzin. Doświadczenie ma, bo podobno tak potrafi koszulę poskładać, że się do dziecięcego piórnika zmieści i jeszcze miejsce zostaje na krawat i skarpetki. Ale Wicia widać wielbiciel barokowej rozpasanej formy, trwają więc sesje jak nabożeństwa w cerkwi.

W tej radzie, a szczególnie koalicji występuje odwrócenie wartości. To takie samo salto jak rewolucja obyczajowa w UE. Normalnie aktywny radny to skarb ale tu dochodzi do takiej paplaniny i bałaganu, że nagle milczenie staje się przysłowiowym złotem i rzeczą pożądaną. Oczywiście „rozgdakana diaspora” ma inne zdanie i uważa, że to oni mają rację i tak to powinno być, żeby mieć zawsze jakąś uwagę i pogląd, nawet jak to nie ma sensu. Tak sobie zdefiniowali na własne potrzeby aktywność i tak wynika z ich zachowań. Ale że jednak milczenie jest złotem, najlepiej puentuje tę tezę scenka rodzajowa z sesji 30 września. Radni rozdokazywali się przy cieknącym dachu na budynku Muzeum. Szczególnie rajcowało to Janeczka, tak go ta dziura bawiła, że uśmiech z facjaty mu nie schodził. Żartował bo akurat wiadomo, że pod tym dachem siedzi Gołąb Andrzej, którego on nie cierpi i któremu non stop pcha przysłowiowe rączki do Muzeum. Dołożył i do tego Krzyś swoje androny, plotąc, że zła to praktyka, bo ktoś miednicę pod dziurę podstawia. On też ma uwagi do Gołębia, widać za to, że ten kiedyś odmówił mu uczestnictwa w politycznej głupocie. Obaj z Janeczkiem tak się rozdokazywali, a obaj wysoce kształceni, Zieliński to nawet wszechstronnie. Wszystko by może miało inny finał, jakby nie prosty chłop, zazwyczaj milczący i do tego z Fajsławic- Józio Wroński. Józio szczyt intelektualno-politycznych wzmożeń miał ponad 30 lat temu, ale, że w ogóle miał, to coś mu z tego zostało i trzeźwo zapytał: ile lat ma ten dach i kto wtedy rządził? Tym samym tylko Wroński wykazał się zdrowym rozsądkiem i wystarczyło jednym pytaniem aby wszystko sprowadzić na ziemię, do naturalnej kolei rzeczy, bo dach i jego pokrycie ma już z 15 lat- więc ma prawo przeciekać. I tak to rada. Jeden milczy, drugi gada. Andrzej się waha, Marek się boi…Cudem to stoi

.

 

31
10