Drogowa szklanka w Łopienniku

Poniższy tekst trafił do nas jako komentarz ale zważywszy na bardzo aktualną treść zasługuje na tekst wiodący. Tydzień temu dyrektor Banach psocił z odsnieżaniem chodnika na Rudce, a dziś mamy sygnał z Łopiennika o wyjatkowo oblodzonej powiatówce.

 

Baranie i Piotrze, dajcie już spokój z tym ideologicznym sporem. Zejdźmy na doczesną ziemię, a właściwie powiat, bo – jak w Gdańsku, nie przesadzam – może naprawdę zdarzyć się tragedia. Otóż w Łopienniku od wielu dni nie jest sypana piaskiem i solą droga powiatowa, nawet górki, które czasem kiedyś sypał Rejon Dróg. Na szosie jest totalna szklanka, ślizgają się samochody, o mało nie wpadają do rowów. Jutro z rana ludzie ruszą do pracy, oby nie wydarzyło się nieszczęście!
Tymczasem w Siennicy, gdzie Banach jest przewodniczącym rady gminy, dzisiaj gmina zorganizowała oficjalną imprezę tzw. Koncert Noworoczny. Był starosta i wicestarosta, były wicemarszałek Grabczuk, senator Zając, który wychwalał oficjalnie gminę.
Z moich potwierdzonych informacji wynika, że przed imprezą tamtejsze drogo zostały posypane solą dzisiaj dwukrotnie, jezdnie są czarne jak krajówka.
Panie Banach, czyś Pan jest poważny człowiek?! Czy przestaniesz Pan z tą wazeliną a zajmiesz się Pan tym za co Panu płacą?! Czy ludzi z innych gmin ma Pan w głębokim poważaniu?. Czy Pan nie wiesz, że ludzie dzisiaj mają komórki i internet a informacje błyskawicznie płyną?
Panie Boruczenko – przewodniczący rady powiatu, radny z Łopiennika z 270 głosami – na co Pan czekasz? Aż lód sam rozmarznie? Aż zdarzy się nieszczęście?!
Panie Domański – radny z Łopiennika! Pan też powinien się tym lodem interesować, bo reprezentujesz Pan tę gminę w radzie powiatu, mimo że Pan tu nie mieszkasz, a szkoda! Zajmijcie się obaj wreszcie tą powiatówką, bo ludzie klną w kamienie!

27
15

Zapomniana prywatyzacja GPEC-u. Czyli jak spółka miejska z Lipska przejęła komunalnego monopolistę z Gdańska

 

 

wtorek, 28.08.2018 r.

foto: Rudolf H. Boettcher (Wikipedia / CC BY-SA 4.0)

Tajemnicą ekipy Pawła Adamowicza było to, jakim cudem należący do miasta GPEC, będący monopolistą na lokalnym rynku dostaw ciepła w ponad 400-tys. mieście, mógł przynosić straty? Pytań jest więcej – jak to się stało, że ta komunalna spółka została sprzedana innej komunalnej spółce z Niemiec (Stadtwerke Leipzig GmbH) za kwotę 184 mln zł i niemal natychmiast zaczęła przynosić zyski (w ciągu ostatnich 8 lat wyniosły one ponad 365 mln zł)? Dlaczego Adamowicz przez wiele lat po prywatyzacji zajmował stanowisko członka rady nadzorczej GPEC-u?

Gdańskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej (w skrócie: GPEC) było klasyczną spółką komunalną kontrolowaną przez lokalny samorząd. W2002 roku władze Gdańska (prezydentem miasta był już wówczas Paweł Adamowicz) podjęły jednak decyzję o prywatyzacji tej spółki. Tłumaczono to złą sytuacją finansową GPEC-u oraz potrzebą przeprowadzeniainwestycji rozwojowych.

r e k l a m y


Co ciekawe – spółka ta rzeczywiście była w złej kondycji finansowej, jednak w dużej części wynikało to z długów gminy Gdańsk wobec GPEC. Gdyby prezydent Adamowicz polecił w 2002 roku podległym sobie służbom oddać gminny dług wobec GPEC-u, to finanse tego przedsiębiorstwa uległyby znacznej poprawie. Problem w tym, że ekipa Adamowicza nie była w stanie tego zrobić, a długi gminy wobec GPEC-u (wpływające na jego kondycję finansową) zaczęły rosnąć od czasu, gdy prezydentem Gdańska został… Adamowicz!

Mając na uwadze powyższe w 2003 roku GPEC został sprywatyzowany. Była to jednak dość dziwna „prywatyzacja”, bowiem nabywcą 75 proc. udziałów w tej komunalnej spółce została… inna komunalna spółka. Okazało się, że za kwotę 184 mln zł nowym właścicielem GPEC-u będzie Stadtwerke Leipzig GmbH – spółka miejska z Niemiec będąca pod kontrolą władz miejskich Lipska.

Czy 184 mln zł za przejęcie kontroli nad monopolistą w zakresie dostaw ciepła w ponad 400-tys. miasta to mało? W 2003 roku nawet „Gazeta Wyborcza” nie miała co do tego wątpliwości. W artykule pt. „Dlaczego Gdańsk sprzedaje GPEC?” mogliśmy przeczytać:

„Przeprowadziliśmy najprostsze z możliwych porównanie. Równo rok temu gmina Słupsk sprzedała swoją spółkę ciepłowniczą za 39 mln zł szwedzkiemu koncernowi Sydkraft. Gdańsk ma cztery razy więcej mieszkańców niż Słupsk. Ponadto Niemcy mają objąć w GPEC 75 proc. udziałów, a Szwedzi kupili tylko 51 proc. Liczymy – gdyby GPEC sprzedawać według słupskich stawek, to 75 proc. udziałów w tym przedsiębiorstwie powinno być warte ponad 246 mln zł!”

Warto odnotować, że niemal natychmiast po przeprowadzeniu transakcji sprzedaży GPEC-u Niemcom, gdańska spółka zaczęła notować zyski. Już w 2005 roku wyniosły one bardzo przyzwoite 15,4 mln zł. Poniżej przedstawiam zestawienie z ostatnich 8 lat (na bazie publikowanych przez GPEC raportów rocznych) na temat zysków netto tej spółki:

2017 – 64,935 mln zł
2016 – 56,312 mln zł
2015 – 56,928 mln zł
2014 – 47,769 mln zł
2013 – 44,401 mln zł
2012 – 35,207 mln zł
2011 – 27,410 mln zł
2010 – 32,660 mln zł

Łatwo zatem policzyć, że skumulowany zysk na czysto GPEC-u z okresu 2010 – 2017 wyniósł 365 mln zł, czyli dwa razy więcej niż kwota, za którą władze Gdańska sprzedały go Niemcom.

r e k l a m y


 

W kontekście powyższego warto odnotować, że w tym roku Polska Grupa Energetyczna (PGE) zaproponowała Stadtwerke Leipzig GmbH odkupienie posiadanych przez nich udziałów w GPEC-u za kwotę 185 milionów euro(tj. równowartość blisko 800 mln zł). Zdaniem lipskiego ratusza było to jednak zdecydowanie za mało, aby zgodzić się na odsprzedaż sprywatyzowanych przez Adamowicza udziałów. Niemcy wiedzą, że nie należy się wyzbywać kontroli nad sferą usług komunalnych na rynku pozbawionym jakiejkolwiek konkurencji.

Na marginesie warto wspomnieć, że członkiem rady nadzorczej GPEC-u od 2007 roku (tj. już po sprzedaży spółki Niemcom) jest… Paweł Adamowicz. Z tego tytułu prezydent Gdańska zdołał zarobić ponad 900 tys. złotych.

Źródło: Raporty roczne (GrupaGPEC.pl)
Źródło: Dlaczego Gdańsk sprzedaje GPEC? (Wyborcza.pl)
Źródło: Niemcy nie sprzedadzą udziałów w GPEC nawet za 800 mln zł(Wybrzeze24.pl)

r e k l a m y

 


niewygodne.info.pl

 

 

13
16

Ale wpadka! Platforma robi z Adamowicza świętego. A jeszcze 4 miesiące temu widziała go… za kratkami!

Jarosław Wałęsa. Fot. PAP
Jarosław Wałęsa. Fot. PAP

Żałoby, demonstracje, wielkie słowa – tak wygląda celebra śmierci Pawła Adamowicza w wykonaniu polityków Platformy. A jeszcze cztery miesiące temu ci sami ludzi sugerowali, że miał pieniądze z niejasnych źródeł i widzieli nie na liście świeckich świętych, tylko… za kratkami.

W krytyce Adamowicza celował jego konkurent w walce o stołek w Gdańsku, czyli Jarosław Wałęsa, syn Lecha – Bolka:

– Istnieje zagrożenie, że Adamowicz trafi do więzienia – mówił jeszcze we wrześniu 2018 roku Jarosław Wałęsa dla „Dziennika Gazety Prawnej”. – To Paweł niech się ze wszystkiego tłumaczy przed sądem. Z walizki pełnej pieniędzy przywiezionej przez dziadka żony itp. Nie jestem jego adwokatem – podkreślał.

– Nawet na chłopski rozum nie trzeba się długo zastanawiać, czy ktoś, kto ma akcje firmy deweloperskiej i jednocześnie zarządza miastem, w którym ten podmiot dużo buduje, dopuszcza się konfliktu interesów, czy nie? Jeśli prezydent podejmuje decyzje administracyjne, które mają wpływ na rozwój i zyski jakiejś spółki, a jednocześnie ma akcje tej spółki, to jest to konflikt interesów – kontynuował wątek Wałęsa.

Wałęsa przedstawiał Adamowicza jako szefa sitwy, który żyje pochlebstwami. – Wielu osobom w świecie biznesu, w spółkach miejskich zależy na tym, żeby prezydentem nadal był Adamowicz, żeby nic się nie zmieniło. On jest otoczony ludźmi, którzy mu przytakują, którzy mówią, że jest najlepszy, najmądrzejszy. Oni wszyscy są zależni od tego, żeby on trwał na urzędzie, więc wmawiają mu, że jest mężem opatrznościowym, który musi wygrać i wszystkich uratować. On nie ocenia rzeczywistości realnie – dodawał na łamach „DGP” Jarosław Wałęsa.

Oczywiście główną przyczyną nienawiści PO do Adamowicza było to, że prezydent Gdańska postawił się jej i nie ustąpił miejsca Wałęsie. Oskarżano go za to o rozbijactwo i nielojalność. Teraz do przejęcia schedy po nim szykuje się ten sam Wałęsa, który go widział w więzieniu.

 

Źródło: Najwyższy Czas!
15
18

WIECZNY SMOLEŃSK

I znowu, po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, powtarza się to samo i tak samo – z jedną tylko różnicą, że wojska zamieniły się pozycjami i używaną bronią. Ci, którzy do niedawna perswadowali, że nie ma co doszukiwać się spisku tam, gdzie lekkomyślnie łamano wszelkie cywilizowane procedury, i wszystko jest „najboleściwiej oczywiste”, teraz usilnie zamykają oczy na fakt, że do śmierci prezydenta Gdańska doprowadziło owo wieczne polskie „jakoś to będzie”, „udało się tyle razy, uda jeszcze raz” i lekceważenie wszelkich zasad bezpieczeństwa; słowem, zachowanie, które w publicystyce lat ostatnich doczekało się miana „tupolewizmu”. Już kolekcjonują najbardziej nawet wydumane, naciągane i sprzeczne z powszechnie znanymi faktami „dowody”, że to zbrodnia polityczna, zaplanowana, skutek „prawicowej nienawiści”, słowem – wina PiS.

Ci zaś, którzy jeszcze niedawno akceptowali podnoszenie do rangi dowodów najbardziej nawet karkołomnych, wzajemnie sprzecznych i  opartych na najwątlejszych podstawach spekulacji, cytują – nieświadomi, kogo cytują – pouczenia Donalda Tuska, by na „zwykłym wypadku” nie zbijać politycznego kapitału, „nie grać trumnami”, i z nagle uzyskanym zdrowym rozsądkiem przypominają, że takie tragedie się, niestety, zdarzają wszędzie.

Bo, oczywiście, zdarzają się. Wolfgang Schauble, przewodniczący Bundestagu, do dziś przykuty jest do wózka inwalidzkiego po tym, jak przed laty podczas spotkania z wyborcami chory psychicznie zamachowiec postrzelił go w kręgosłup. Ronald Reagan omal nie zginął od kuli szaleńca, który zakochał się w jednej z gwiazd Hollywood i mordując prezydenta USA chciał zdobyć sławę i zwrócić na siebie jej uwagę. Choć Reagan był chyba najbardziej atakowanym prezydentem USA do czasów Trumpa i obiektem licznych obelg liberalnych (czyli w tamtych czasach praktycznie wszystkich) mediów, a i Schauble miał licznych wrogów, nikomu tam wtedy nie przyszło do głowy oskarżać o odpowiedzialność za zamach politycznych przeciwników i sprawdzać, jaka telewizja go zainspirowała „atmosferą nienawiści”.

Ale w kulturze politycznej i pamięci tamtych krajów nie ma takiego wzoru politycznego sukcesu, jakim było cyniczne i morderczo skuteczne wykorzystanie przez Piłsudskiego i jego obóz śmierci prezydenta Narutowicza z rąk szaleńca do spotwarzenia endecji, złamania politycznej dominacji prawicy i trwałego zepchnięcia jej na margines. Zamiast tego jest tradycja „brzytwy Ockhama”, czyli szukania przyczyn nieszczęścia począwszy od najbardziej prawdopodobnej, i tradycja wyciągania praktycznych wniosków, tak, by się ono nie mogło powtórzyć.

Właśnie dlatego zarówno Reagan, jak i Schauble przeżyli – bo mimo zaskoczenia, zadziałały procedury i ochrona. A prezydent Adamowicz nie miał szans.

Nie miał szans, bo imprezy nie zgłoszono w ogóle jako imprezy masowej – dla wygody użyto sztuczki prawnej, prawa drogowego, tak że formalnie była „zajęciem pasa ruchu”. Ochrona była na pokaz, kontroli żadnej, żadnych wyznaczonych stref bezpieczeństwa, a sposób wydawania identyfikatorów, z którymi każdy mógł wejść wszędzie, skandaliczny (zresztą jak się zdaje ich sprawdzania również). Zbrodniarz, gdyby chciał, mógł zabić jeszcze dziesięć innych osób, mógł też rzucić nóż, zanurkować w tłum i zniknąć – wybrał skakanie po scenie i przechwalanie się, że właśnie zemścił się za wsadzenie go „niewinnie” do więzienia, aż dopiero po długich czterdziestu sekundach obezwładnił go pracownik techniczny.

Przestrzeganie elementarnych procedur i sprawnie działająca ochrona nie pozwoliłyby nieprzeszukanemu, nikomu nieznanemu człowiekowi znaleźć się z 15-centymetrowym nożem na scenie przy VIP-ach. Specjalista powie, że zawsze jednak ktoś taki może się przez rutynowe zabezpieczenie prześlizgnąć, a wtedy zwykły ochroniarz, taki od wyprowadzania pijaków, zdeterminowanego mordercy nie zatrzyma. Dlatego w cywilizowanych krajach tej rangi polityk ma z reguły przy sobie „bodyguarda”. Śp. Paweł Adamowicz nie miał go. Pośród różnych powodów mógł być także ten, że media i politycy opozycji, dla niskich celów politycznej wojny, wytworzyli w Polakach przekonanie, iż ochrona to jakiś przejaw bizantyjskiego przepychu.

Adamowicz, który, wbrew słowom jego mordercy, nie tylko nie był z PO, ale w ostatnich wyborach stanął jej na drodze i był przez nią równie mocno zwalczany jak przez PiS, mógł także stać się obiektem ataków, że „odgradza się od społeczeństwa”, szyderstw, że „boi się Polaków”, nękających pytań, ile za jego ochroniarzy płacą podatnicy etc. Nie wiem, czy brał to pod uwagę.  Podobnie, jak nie wiadomo na pewno, na ile lęk przed analogicznymi atakami był powodem, dla którego, mimo wypadku Aleksandra Kwaśniewskiego, który omal nie rozbił się kiedyś na tym samym smoleńskim lotnisku co jego następca, kolejne rządzące ekipy nie odważały się wymienić gruchotów 36 pułku na pełnowartościowe samoloty.

Te same media, nakręcające dziś spiralę politycznej nienawiści, kiedy minister Błaszczak ośmielił się zwrócić uwagę, że „Przystanek Woodstock” jest imprezą podwyższonego ryzyka, bez chwili zastanowienia rozpoczęły na niego nagonkę, głos rozsądku i próbę wymuszenia szacunku dla przepisów przedstawiając jako prześladowanie Owsiaka i jego orkiestry. Działo się tak zresztą z inspiracji samego szefa WOŚP.

Wszyscy znani mi dziennikarze, którzy byli na „Przystanku Woodstock”, opowiadali, że „pokojowy patrol” to fikcja, a sposób akredytowania „mediów” to proszenie się o nieszczęście – wystarczy zalogować się na stronie internetowej, podając nazwisko, jakiekolwiek, nikt nie sprawdza, zapłacić coś koło stówy, i już masz plakietkę z którą wejdziesz wszędzie. Na festiwalu nie byłem, ale pamiętam, co działo się podczas kolejnych finałów w państwowej telewizji, gdy jeszcze była ona głównym sponsorem Orkiestry. Ludzie łazili gdzie kto chciał, nawet po studiu w czasie emisji, totalny chaos, i uwijający się w tym wszystkim jak salamandra w ogniu Owsiak, który nalegał, wymuszał, na każdą próbę sprzeciwu reagujący złością i potokiem oskarżeń, żeby tak to właśnie było, bez sztywniactwa, przepustek i takich tam, bo tak jest fajnie, rokendrolowo i na pełnym spontanie. I nikt nie ośmielał się mu przeciwstawić. Nikt nie chciał być napiętnowany jako wróg Wielkiej Orkiestry, utrudniający dzieło, które jej twórcom wydało się tak zbożne i ważne, że do diabła tam z jakimiś przeszkadzającymi przepisami. Tak, jak kiedy indziej zupełnie innemu gremium wydało się, że odpowiednie uczczenie rocznicy Katynia jest tak ważne, że jak trzeba w tym celu wsadzić stu najwybitniejszych obywateli, posłów, szefów instytucji, generałów i dwóch prezydentów do jednego ruskiego gruchota i posłać na pałę, nie troszcząc się, co zrobimy, jak pogoda nie pozwoli lądować, to trzeba – i zresztą po co krakać, nie będzie źle.

Zachowanie Owsiaka w obliczu tragedii to osobny temat, na który wolałbym pisać jak najmniej, ale trzeba. Niestety, ten człowiek zdradza coraz silniejsze oznaki jakichś osobowościowych problemów. Już pierwsza reakcja na wiadomość o tragedii Adamowicza była, delikatnie mówiąc, zdumiewająca – szef WOŚP wykorzystał ją jako pretekst do szeregu osobistych wycieczek (WOŚP opublikowało tę wypowiedź na swej stronie w wersji ułagodzonej, ja słyszałem ją na żywo), poskarżenia się, że jest stale atakowany, rzucenia groteskowych oskarżeń, że pokazanie w TV jego plastelinowej karykatury to faszyzm, i podsumowania w słowach: „bawimy się dalej bez focha”.

Sądzę, że każdy zwykły małomiasteczkowy klezmer uznałby, że w takim momencie wypada jednak zamknąć szafę grającą. Rozumiem, że licytacje trzeba było podokańczać, że nie sposób tak wielkiej imprezy zatrzymać w miejscu – ale „bawimy się dalej, bez focha”? Sądziłem w pierwszej chwili, że Owsiaka po prostu nie poinformowano, co naprawdę stało się w Gdańsku. Niestety, jego kolejna konferencja, nazajutrz, niecałą godzinę po tym, jak podano wiadomość o śmierci prezydenta, była w tym samym tonie: ja, ja i ja, to był atak na mnie, z nienawiści do mojej orkiestry, ja jestem ciągle atakowany, ja widząc te plastusie się poczułem jak więzień Auschwitz, ja już tak nie mogę, odchodzę, błagajta mnie wszyscy teraz, żebym został.

Wydaje mi się, że jeśli człowiek uwielbiany przez grubo ponad połowę Polaków obsesyjnie od kilku lat żali się przy każdej okazji, że tu go zaczepił jakiś bloger, tam na jakiś portalu skrytykowano, że go wszyscy nienawidzą, wszyscy mu szkodzą i przeszkadzają – to coś z nim nie tak. Już nie dodając, że sam uparcie pcha się w pyskówki, przegrywa za to procesy i odmawia podporządkowania się wyrokom, a jego wierni wyznawcy w obronie swego krzywdzonego guru biją rekordy agresji i brutalności, bez jakiegokolwiek potępienia z jego strony.

Ale tu wspominam o tym tylko dlatego, że dzięki udzieleniu narracji Owsiaka ogromnego wsparcia przez TVN, nagle odpowiedzialność za tragedię została przesunięta na tych, którzy hejtowali, czy choćby tylko krytykowali Owsiakową orkiestrę. Trudno nie odbierać tego jako ognia zaporowego przed narzucającym się pytaniem o fatalną organizację imprezy i o bezpieczeństwo na niej.

Wiem, że na rozsądek nie ma w Polsce wielkiego popytu, ale trzeba próbować. Każdy polityk jest atakowany, bardziej lub mniej fair, tak jak każdego boksera biją w twarz, a przynajmniej próbują. Tym bardziej, kiedy polityk ten jest od wielu lat prezydentem miasta, zasługującego na miano polskiego Palermo, miasta, gdzie sędziowie, prokuratorzy, urzędnicy skarbowi etc. są ślepi i głusi a przesłuchiwani nic nie pamiętają. Wydobywanie teraz wszystkich tych krytyk i ataków (przepraszam, nie wszystkich – nikt nie wyciąga starych tekstów „Wyborczej” i innych mediów PO ani nie cytuje, co w kampanii mówił o Adamowiczu Jarosław Wałęsa), lamentowanie nad nimi i wmawianie, że to one kierowały mordercą, jest tak głupie, jak przypisywanie winy za śmierć żony Romana Polańskiego muzyce rockowej (wszak Manson usłyszał wezwanie do zbrodni w piosenkach z „białego albumu), a z kolei za śmierć Johna Lennona tym, którzy muzykę rockową krytykowali.

Wiem, że to groch o ścianę, bo polityczne ciśnienie na wykorzystanie tragedii w polityce jest zbyt potężne i nieprzeparte – ale skutek jest taki, że walcząc „z mową nienawiści” zamiast z „tupolewizmem”, i stając „murem za Owsiakiem”, zamiast naprawiać to, co szwankuje, możemy być pewni, iż nadal i my, i nasze dzieci, będziemy ryzykować, chodząc na byle jak „zabezpieczane” imprezy na prawach „zajęcia pasa ruchu”.

Na organizacji imprezy oczywiście sprawa się nie kończy. Grząskość dna, na które opadliśmy, obrazują reakcję mediów na wieść, że matka mordercy alarmowała policję o jego zamiarach. Generalnie, wyczerpuje się ona na konstatacji, że ani policja, ani służba więzienna nic nie zrobiła – i wymierzeniu oskarżycielskiego palca w ministrów Brudzińskiego i Ziobrę, wymierzających w obronie oskarżycielskie palce w „nadzwyczajną kastę”. Nikt nie pyta, co właściwie miała policja i służba więzienna zrobić z tym ostrzeżeniem, na jakiej podstawie prawnej, według jakiej procedury. Ani dlaczego takiej podstawy ani procedury po prostu nie ma.

Rok czy kilka lat temu przeleciała przez media historia kobiety, którą nachodził wypuszczony z więzienia mąż i straszył, że ją zabije. Kobieta błagała o pomoc władze, policje, wszyscy niestety nic nie mogli, aż były mąż ją rzeczywiście zamordował, i wtedy wsadzono go z powrotem do więzienia. Nie była nikim sławnym, więc sprawa szybko utonęła w morzu codziennych newsów „X ostro o Y”, względnie  „X bije w Y”.

Co może zrobić nasze państwo z dykty w takich wypadkach? Nic. Przecież nie można wsadzać, jak w sławnej powieści Dicka, każdego, kto dopiero ma popełnić przestępstwo, bo tak ktoś powiedział. Kto by miał o tym decydować? PiS? PO? Dzielnicowy? „Autorytety moralne”? Nie ma żadnych przepisów, żadnych procedur, żadnych możliwości działania w takich wypadkach, żadnych komisji, które na wniosek – też nie ma kogo – zbadałyby takiego gościa i zdecydowały w razie potrzeby, że jest niebezpieczny i należy go izolować. Polska psychiatria, nie ze swej winy, leży i kwiczy, i jedyne co może, to produkować oświadczenia i apele, by nie stygmatyzować chorych psychicznie, bo większość z nich nikomu nie zagraża.

A jak sobie radzić, gdy któryś zagraża? Nie będzie o tym żadnej dyskusji, a więc i żadnej poprawy, choć tym razem, popadło na człowieka ze świecznika. Nikt się w ogóle nie zająknął o meritum sprawy, o potrzebie jakiejś systemowej zmiany w tej kwestii… Aby tylko oparszywić pisowców. A pisowcy – aby tylko z siebie rzucane na nich błoto strząsnąć. Odwieczną metodą „państwa z dykty” – pokazuchą. Do wszystkich jednostek, które niedawno zajęte były wyrabianiem normy wykrywania nieprawidłowości w „eskejprumach” poszły wytyczne – eskejprumy nieaktualne, do końca tygodnia macie wyłapać tylu a tylu internetowych hejterów. Więc łapią, nierzadko za wpisy sprzed roku czy dwóch, żeby opinii publicznej wykazać, że oskarżenia opozycji są niesłuszne. I tak potem wszystkich złapanych trzeba będzie wypuścić, bo prawo dalece nie nadąża za rozwojem technologii, ale do tego czasu kolejne szitsztormy „zasypią wszystko, zawieją”, że posłużę się frazą klasyka.

Otacza nas to, grozi i dusi ze wszystkich stron. Warszawski Stadion Narodowy bodaj chyba nadal nie doczekał się oficjalnego odbioru przeciwpożarowego. Samochody z VIP-ami regularnie zderzają się, wypadają z trasy, pękają im opony, kilka lat po Smoleńsku przedarła się do mediów opowieść o powrocie rządowego samolotu z Londynu, dowodząca, że i tu ogólna beztroska panuje jak panowała… W razie nieszczęścia urządzi się falę kontroli, popicuje trochę… I tyle, po tygodniu wszyscy zapomną.

Bo u nas przecież nie jest ważne, jaka jest prawdziwa przyczyna tego czy innego nieszczęścia, i jak mu na przyszłość zapobiec – tylko żeby obciążyć wrogie plemię moralną odpowiedzialnością.

Był kiedyś taki amerykański serial kryminalny, niezbyt wysokich lotów, o detektywie – Polaku, który nazywał się Banaczek i wygłaszał chętnie różne „stare polskie przysłowia”, które Polaka przyprawiały o ataki śmiechu. Jego ulubiony tekst, jak zapamiętałem, brzmiał: „jest takie starego polskie przysłowie: jeżeli nie masz skarpetek w butach, nie szukaj ich na niebie”.

Nic bardziej niepolskiego amerykański scenarzysta nie mógł, doprawdy, wymyślić. Jeśli Polakowi w stopy zimno, to powie, że to przez PiS, jeśli jest za PO, albo że przez PO, jeżeli jest za PiS, względnie, jeśli jest kukistą albo wolnościowcem, że przez PO-PiS i partie polityczne jako takie. Ale poszukać skarpetek, choćby i na niebie? Co to, to nie.

Czytaj więcej na https://fakty.interia.pl/opinie/ziemkiewicz/news-wieczny-smolensk,nId,2789684#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

20
44

Banach Rudki nie lubi?

 

Nowy Rok nastał i widać nowe zwyczaje również. W zeszłym roku  ZDP  odśnieżając chodnik na ulicy Witosa jechało tym ciągiem i odśnieżało jeszcze około  500 m chodnika w Rudce. Dziś- w sobotę 12 stycznia, jadąc do Krasnegostawu natknąłem się na odśnieżający ciągnik jadący właśnie od Witosa w kierunku Rudki. Pytam kierowcę, dlaczego nie odśnieża tak jak w zeszłym roku. Pracownik ZDP odparł, że kierownik mu tego zabronił, bo tam odśnieża gmina. Poprosiłem go, aby przejechał jeszcze po chodniku w Rudce, na co on odparł, że nie ma problemu. Więc pytam.  W ZDP póki, co jest ten sam dyrektor ten sam kierownik a zwyczaje jakieś inne. Panie dyrektorze Banach doskonale pan wie, że ciąg komunikacyjny od Siennicy Różanej nieszczęsnego  chodnika dzięki panu nie ma, więc może, chociaż odśnieżyłby pan to, co jest od strony Krasnegostawu!!!. Być może mnie pan nie posłucha, ale może nowy starosta będzie miał na pana w tej kwestii jakiś wpływ?.  A żeby pan miał jasność, kto jest odpowiedzialny w tym przypadku za odśnieżanie to ustawa mówi; Odśnieżanie chodnika to obowiązek, który wynika z ustawy z 13 września  1996r.  o utrzymaniu porządku w gminach.  Za chodnik uznaje się wydzieloną część drogi publicznej służącą dla ruchu pieszego położona bezpośrednio przy granicy nieruchomości. Jeżeli zatem chodnik przylega bezpośrednio do ogrodzenia domu, obowiązek odśnieżania spoczywa na właścicielu nieruchomości.  Jeżeli między chodnikiem a granicą działki jest pas zieleni, odśnieżyć powinien zarządca drogi.  W tym  przypadku pas zieleni jest, więc odśnieżanie jest  obowiązkiem zarządcy drogi. Mam nadzieje, że nie będę musiał więcej tego panu przypominać.

 

 

Radny Gminy Siennica Różana Andrzej Korkosz.

PS. Na ostatniej Sesji Rady Powiatu mówiono właśnie o takich racjonalizacjach. Tam problem dotyczył konarów. Panie Banach czy pan robi jakiś sabotaż albo może nowa rzeczywistość pana przerasta?

 


 

 

37
12

Nowy Rok

Za oknem śnieg, w domu świecąca choinka więc nastrój jakby jeszcze świąteczny. To nastraja do czytania lub oglądania programu telewizyjnego. W sylwestra postanowiliśmy z żoną obejrzeć w TVP Kultura wieczorny koncert orkiestry symfonicznej z Filharmonii Narodowej, gdzie zapowiadano wykonanie walców i muzyki filmowej. Niestety w chwilach kiedy brak talentu „gwiazdy” postanawiają epatować np. dziwnym strojem. W uroczystym koncercie dyrygent wystąpił w rozchełstanej koszuli, a repertuar skromniutki. Natomiast część koncertu poświęcona muzyce filmowej, zamiast wykonań orkiestry symfonicznej zobaczyliśmy dwóch młodych i chyba biednych jeszcze artystów, bo jeden był nawet bez skarpetek. Cóż mogli zagrać? – chyba nie poloneza z Pana Tadeusza czy Pieśni o Małym Rycerzu, lub walca z filmu Noce i dnie. Ale nie wszystko stracone bo w sylwestrze Dwójki z Zakopanego zobaczyłem reprezentantów muzyki disco polo, min. Zenka Martyniuka w stroju wieczorowym, w lakierkach, z muchą,
ogolonego. Podobnie lider zespołu Boys swoim strojem i występem pokazywał pełne zaangażowanie czyli szacunek dla widzów. I tak doszło do spotkania spartolonej kultury wysokiej i elegancko podanej kultury masowej. Następnego dnia transmisja noworocznego koncertu z Wiednia dopieściła nas w Nowy Rok.

 

W Nowy Rok zawsze wchodzimy z oczekiwaniami, wspominając jednocześnie rok ubiegły.W owym ubiegłym roku, w czerwcu odbyła się sesja Rady Gminy Siennica Różana w Depułtyczach. Przed „obradami” Rady Gminy Wystąpił Pan senator Józef Zając opowiadając o swoich zamierzeniach. Wiele z nich wyglądało bardziej na marzenia niż realne projekty. Relacja z wizyty ministra Gowina w Wyższej Szkole Zawodowej była ciekawa. Pan minister nauki i szkolnictwa wyższego J.Gowin wizytował WSZ w Chełmie. Kiedy przedstawiono mu prymusów, czyli studentów kierunku lotniczego, minister witając się, pytał skąd pochodzą przyszli lotnicy i ku swojemu zdziwieniu dowiedział się, że pierwsze trzy osoby, wybrane losowo, były z Krakowa – okręg wyborczy pana ministra. Pan senator wyjaśnił, że studenci o nienagannym stanie zdrowia i średniej 5,0 po pierwszym roku, studiują na kierunku pilotażu (praca powyżej 20 tys zł. miesięcznie) ci z nieco gorszymi ocenami zostają mechanikami lotniczymi i jeżeli zostaną w Depułtyczach dostaną 6 tys. zł. miesięcznie netto, czyli na rękę. Jeżeli pójdą do LOT-u zarabiać będą 9 tys zł. netto. Więc nic dziwnego, że większość studentów jest z Warszawy, Krakowa i Poznania. Mówił też o planowanej budowie betonowego pasa startowego, co umożliwi przyjmowanie większych samolotów przez cały rok i ich serwis.
Minęło kilka miesięcy i jest już podpisana umowa na wykonanie pasa startowego, prace ruszą jeszcze tego roku. Finansowanie zapewnia wicepremier i minister Jarosław Gowin. W tak zwanym miedzyczasie prezydentem Chełma został Jakub Banaszek, należący do partii Polska Razem – Zjednoczona Prawica, której szefuje Jarosław Gowin. Do tej samej partii należy senator Józef Zając. Niezła kumulacja, prawda?
Pan senator Józef Zając znany jest ze swojej konsekwencji, pragmatyzmu i skuteczności. A co można oczekiwać od Pana Jakuba Banaszka. Pracownicy firmy odpowiedzialnej za min. odśnieżanie byli pod wrażeniem kiedy Pan prezydent odwiedził ich o godz. piatej rano, kierownictwo firmy też było pod wrażeniem. Więc dyscyplina i pragmatyzm. Część Jego planów idealnie współgra z planami Pana senatora. Rozbudowa lotniska, budowa habu. Serwis samolotów i miejsca pracy dla kilkuset mechaników lotniczych. Promocja miasta. Już dziasiaj w czterech szpitalach powiatowych praktyki odbywają pielęgniarki – studentki PWSZ w Chełmie. Skoro warszawiacy przyjeżdżają do Chełma na studia, to po co jechać do Warszawy? Można na to patrzeć, można kibicować, a może warto pomyśleć o formach współpracy. Może krasnostawskie szkoły powinny poinformować swoich uczniów o możliwościach jakie tworzy PWSZ. Zapewniam, chełmskie laboratoria wyposażone są lepiej niż laboratoria Politechniki Warszawskiej.
Może poszukać miejsca dla Krasnegostawu w tej, na wysokim poziomie grajacej orkiestrze, bo nawet piękne granie bez skarpetek to nie jest szczyt marzeń.

Mirosław Ignacy Kaczor

31
17

Kogo leńczukowa miotła wymiotła ?

Istnieje całkiem uzasadnione podejrzenie, że nasz powiatowy odpowiednik włoskiego duetu Romina Power i Al-bano –Leńczuk Nowosadzki zapiszą się w historii tego powiatu tak jak wspomniana włoska para w historii festiwalu w San Remo. Leńczuk musiał na mikołajki dostać miotłę, bo zaczyna jej właśnie używać. Oczywiście łyżką dziegciu w tej beczce miodu są ostatnie „zamordystyczne” ciągoty naszej posłanki.

 

 

Karol X Gustaw miał w zwyczaju łamanie schematów. Przykładowo wojował zimą, gdy inni czekali wiosny. Był też człowiekiem kultury, ale pojmował ją dość pokrętnie, bo ta jego wrażliwość polegała na rabowaniu wszystkiego, co miało jakąś wartość. Nasz Leńczuk trochę go przypomina, bo nie czekał wiosny tylko rozpoczął wojowanie ze szpakowym dziedzictwem. Zakomunikował na ostatniej sesji Rady Powiatu-28 grudnia 2018r, iż zarząd postanowił zlikwidować stanowisko zastępcy dyrektora Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie.  Tym sposobem Marian Żyśko pożegna się z wyższym uposażeniem, lecz z racji tego, iż jest w okresie chronionym pracować będzie, ale jakby to określił pułkownik Kuchta, jako szeregowy pracownik. Sam Żyśko trafił na stołek w PCPR w 2016 roku oczywiście z poręki Szpaka i w aurze jak zwykle skandalu. Stanowisko zastępcy pojawiło się z Żyśkiem i było tworem sztucznym, bez ekonomicznego uzasadnienia. Dopytywał nawet o prawne aspekty jego zatrudnienia lokalny PiS ustami trubadura z ul. Kościuszki– Księżuka.

 Gloria Vitae nie pomogła

Na tym nie koniec, bo leńczukowa miotła już zamiata w krasnostawskim DPS. Tu sytuacja jest podobna do ostrego i przewlekłego stanu zapalnego.

„Nie wolno nam wychodzić poza teren Domu, od wiosny zamknięte są rowery, z których korzystali młodsi mieszkańcy, kuratorzy wydają zdeponowane pieniądze mieszkańców np. na materiały do warsztatów terapii zajęciowych, w których ci akurat pensjonariusze nie uczestniczą. W dodatku znowu w DPS miała miejsce próba samobójcza, zatuszowana przez dyrekcję! – To tylko część zarzutów, jakie usłyszeliśmy w krasnostawskiej placówce pod adresem jej dyrektorki – Anety Mróz. Wcześniej zapoznał się z nimi także starosta Janusz Szpak, który dwukrotnie spotkał się z niezadowolonymi”

 

Tak o sytuacji w krasnostawskim DPS pisał Nowy Tydzień w 2013 roku. Pani Aneta Mróz została zwolniona decyzją zarządu Powiatu z funkcji dyrektora tegoż w ostatnich dniach 2018 roku. Nie pomogło jej nawet to, że razem z Leńczukiem działa w Gloria Vitae.

Teraz hula Aleksandra Stachula

Jeśli chodzi o kulturalne asocjacje ze szwedzkim monarchą to Leńczuk niczego nie zrabował a wręcz przeciwnie. Jak można przeczytać na stronie internetowej starostwa został powołany wydział Oświaty, Kultury i Promocji. Ten ostatni człon to spełnienie obietnicy Leńczuka ze swojego expose tuż po wyborze. P.O naczelnika powierzono Pani Aleksandrze Stachuli i tym sposobem Sławomir Kamiński został szeregowym pracownikiem i raczej już nigdzie nie opowie żadnego głupawego i żenującego dowcipu chyba, że w swoim gronie.

Troskliwy Piwko i czyja ta grusza?

 

Wracając do sesji to w wolnych wnioskach radny Piwko prowokacyjnie poruszył problem tego, co miało miejsce właśnie w I LO – burzy z rozszerzeniami. Trapił się Marek jak na lewicowego wrażliwca przystało nad tym by sytuacja się nie powtórzyła. Tu się dyskusja wywiązała, z której wniosek jest jeden. Wszyscy są zwarci i gotowi, bo jest nie bagatela 1154 absolwentów do przejęcia. Liczba jest jak na krasnostawskie warunki imponująca wynikająca z podwójnego naboru. Kończą klasy ósme szkoły podstawowej i trzecie gimnazjum. Tknął Marek problem gałęzi, które wiszą nad chodnikiem i zagrażają przechodniom. Nieszczęsne konary były już tematem interpelacji Wilkołazkiego na Radzie Miasta. Pies jest pogrzebany w tym, że tak do końca nie wiadomo czyje te drzewa. Czy Zespołu Szkół Rolniczych czy kogoś innego? Tu się Elżbieta Zadrąg odezwała- trzeba ustalić czyje one są. Problem przypomina, jako żywo rzędzianową gruszę z „ Ogniem i mieczem”. No, ale wszyscy doszli do bardzo budującej konkluzji, iż takowe sprawy należy załatwiać z marszu i bez ceregieli.

 

Janeczek drapieżny koteczek

Miał i swoje pięć minut radny Janeczek. Jest to już trzecia sesja Rady powiatu a on znów zabiera głos. Trzeba mu przyznać, że to się może wyborcy podobać, bo dociekliwy doktor na cel swoich zapytań upatrzył sobie byłego starostę. Gdyby nie ograniczenia fizjonomiczne to zapewne najchętniej położyłby go na fotelu ginekologicznym i… Aż dziw bierze, że Zieliński nie pyta Szpaka o nic- póki, co. Powiat ma 20 lat, z czego 16 rządził Janusz a pyta tylko Janeczek. Na poprzedniej sesji złożył Szpakowi propozycję nie do odrzucenia, by ten przedstawił raport ze swoich 16 lat rządów. Póki, co raportu jeszcze nie ma, bo ten pewnikiem go pisze. Na tej sesji doktor dopytywał się, jaki jest sens bycia powiatu w Związku Powiatów Polskich. Tu mu Szpak powiedział, że sens jest, bo to organ opiniotwórczy i w kupie siła. A ci, co się z niego kiedyś wypisali się z niego teraz chcą wracać!

Jak widać nasza włoska i kulturalna para reformatorów wzięła się do roboty.  A tej jest mnóstwo, bo następny w kolejce jest Banach-gwiazda z ZDP.

 

 

49
9

„Naturszczyki” o bezpieczeństwie

17 grudnia w sali konferencyjnej UG w Siennicy Różanej odbyła się konferencja poświęcona bezpieczeństwu na terenie gminy Siennica Różana. Udział brały władze i zaproszone służby mundurowe oraz sproszeni smsem mieszkańcy. Było jak zawsze wesoło, ale o to zadbały nasze tytułowe „naturszczyki” w większości zwolennicy naszego szachinszacha Leszka Proskury. Poniższa relacja jest ukłonem w ich stronę i jedno jest pewne, że bezpieczniej może nigdy nie będzie, ale wesoło już jest. Zapewne zaproszeni goście szczególnie ci mundurowi przyjadą i za rok, bo wielu z nich miało ubaw słuchając wywodów Ryśka Stasiuka. Natomiast o niebezpiecznych praktykach dowie się czytelnik pod koniec relacji…

 

 

Jak Wójt dał sygnał do dyskusji to się zaczęło… Pierwszy wyrwał się Mielniczuk Maniek ze swoim przemyśleniem o bezpieczeństwie. Swoją opowieść zaczął bardzo tajemniczo. Powiedział, że jechał kiedyś samochodem. Patrzy!  A tu nogi wyciągnięte z rowu wystają! Wprost na drogę i pod koła jego blaszanego rumaka!. Nóg było nie cztery tylko dwie. Czyli stół to nie był, ani pijany koń. Kończyny zapewne były ludzkie i na pewno nie Mańkowe, bo te miał przy sobie w samochodzie. „No i tak było, że oho ho” – tak niespodzianie skwitował na koniec swoją mrożącą krew, ale głęboko moralizatorską opowieść. Na te niewątpliwe rewelacje jeden z policjantów zaproszonych na spotkanie odrzekł, bo chyba jakimś cudem wyłowił sens tej zagmatwanej przypowiastki, że jeśli ktoś nie czuje się na siłach by udzielić pomocy to powinien dzwonić na 112. Z wypowiedzi Mańka Mielniczuka biła duma taka bohaterska, że po tych wystających piszczelach jednak nie przejechał i że swoją opowieścią zaimponował zgromadzonym. A co tam taki Cejrowski albo Martyna Wojciechowska, schować się mogą! On Marian to ma dopiero przygody!  Lubi Maniek takie odkrywcze ciekawostki opowiadać. Kiedyś na komisji opowiadał, że za granicą polskich dzieci więcej się rodzi niż teraz w Polsce. A jakąż minę odkrywcy przy tym miał! Choć ta para ciekawostkanie miała nic wspólnego z tematem obrad komisji. To on, ot tak sobie powiedział, bo się powstrzymać nie potrafił.

Rysiek Stasiuk – Edison z Wierzchowin!

Potem zabrał głos Rysiek „Nasze NKWD” Stasiuk, który co prawda pozbył się już mandatu radnego, ale nie swojego czerwonego notatnika, który dzierżył jak ksiądz brewiarz. Wstał i zaczął po swojemu i z tym notatnikiem w rękach na wysokości piersi jak ksiądz, co z tacą po ofierze chodzi. Z jego gadaniny jedynym zrozumiałym słowem było –dziękuję. Przynajmniej na początku laudacji.
Dziękował Policji, że ta na drodze stała jak wożono buraki przez Wierzchowiny tylko, że jak odjechała to znów zaczęli jeździć. I jak coś tam to Napoleon kucnie i jak coś tam to Napoleon kucnie. Powtarzał to kilka razy a wszyscy, szczególnie mundurowi zaproszeni na debatę uśmiechali się pod nosem, bo pewnie nikt nie wiedział, o co Ryśkowi chodzi i czemu ten Napoleon kucał.

Rozbrykał się w tych swoich uwagach do tego stopnia, że zarzucił Policji nadmiar biurokracji. Albowiem on –Rysiek jak dzwoni na Policję to się przedstawiać musi. I zmuszony jest mówić, kiedy się urodził i czyim był synem i tak dalej. Bardzo to Ryśka zbulwersowało, bo przecież on były członek elitarnej formacji ORMO to nie powinien w ogóle nic mówić. No może –tu mówi Rysiek z Wierzchowin przyjeżdżajcie, bo ja dzwonię!. Tu mu policjant odpowiedział, że niestety takie są procedury a te wynikają z przepisów prawa. To wcale Ryśka nie zniechęciło, bo poszedł za ciosem i przerósł samego siebie. Nawiązał do wcześniejszej wypowiedzi przedstawiciela Straży Pożarnej, który mówił o czujnikach czadu. Rysiek doszedł do wniosku, że te powinny być w sprzedaży żeby ich było, choć ze trzy we wsi. Było to bardzo zagadkowe i nie wiadomo, po co tylko trzy na całe Wierzchowiny? Można było odnieść wrażenie, że Rysiek chce żeby były w sprzedaży w spożywczym na Wierzchowinach. Potem Stasiuk powiedział, że w sklepie są alkohole na wystawie i inne rzeczy a nie ma odblasków! Wymyślił żeby Policja przyjechała i chyba dała ekspedientkom te odblaski by je rozdawały klientom. Tu się dusza wynalazcy w Ryśku odezwała. Może Rysiek widzi to w ten sposób, że do każdego sprzedanego wina tudzież butelki wódki powinno dodawać się odblask? Jeśli tak to jest to cenna inicjatywa i trąci wyjątkową troską o życie i zdrowie swojego elektoratu. Ale jest to jednocześnie świadectwo, jaki ten elektorat jest. Skończył wreszcie te swoje perory i siadł a wszyscy odsapnęli.

 Bogdanowe dramaty drogowe

Zreflektował się i Boguś Kargul, że przecież i on ma coś do powiedzenia w kwestii bezpieczeństwa, bo ma drogę w Maciejowie, po której buraki wożą. Nie dość, że wożą to jeszcze jeżdżą bardzo szybko. Zawsze jest na Maciejowie tak, co roku. Tylko czy Kargul ma tego świadomość, że te jego występy w obronie drogi to się już robią nudne i trącą jakąś komedią. Zamiast do odpowiednich instytucji odpowiedzialnych za sytuację na drodze skierować pisma- Kargul tylko gardłuje i nic z tego nie wynika. Można odnieść wrażenie, że boi się formalizacji i co za tym idzie rozwiązania tego drogowego pata. Bo jeśli to nastąpi to nie będzie miał, o czym rozprawiać i udowadniać, że jest wiosce potrzebny.

Janusz z Grażyną jednym głosem

Zabrał głos i El Komendante Janusz Dobosz nasz nieustraszony, niezastąpiony strażak, spawacz, były radny i mąż swojej żony oraz ostatni żywy komunista w gminie i człowiek, który płomieniom się nie kłaniał. Powiedział, że mu się dobrze współpraca z Państwową Strażą układa, ale tu w gminie to się dobra osobiste narusza!

No, bo w Internecie piszą jakieś takie rzeczy, co mało, kto wie, o co w tym chodzi i to potem gdzieś tam poleci i tak jest!. No i co z tym robić?.

A on był prawie dwa lata temu na Policji, zeznania złożył i mu powiedzieli, że to niska szkodliwość i on teraz pyta. Co z tym robić? Ruszać to czy czekać, że śmiercią naturalną umrze? Tu się Rysiek Stasiuk odezwał i powtórzył po Doboszu, bo mu się ta naturalna śmierć spodobała tak jak kiedyś NKWD i komuna. A może nie ruszać i co z tym robić? Bo tu całą strażacką formację obrażają i co z tym robić? Bo oni jeszcze będą dalej pisać i my to wiemy! I co z tym robić? Tak powtarzał zafrasowany. Odpowiedział mu Policjant, że nie bardzo rozumie, o co chodzi, bo sprawy nie zna. Janusz powiedział, że on te wydruki to ma i zostawił sobie na pamiątkę! Taki sentymentalny strażak z niego. Zawtórowała Doboszowi krystalicznie uczciwa sołtyska Grażyna Łoza. Widać jej dobra też ktoś naruszył? Tylko nie wiadomo, jakie bo nie mówiła, czy jej, kto rower gwizdnął czy kurę podprowadził. Dziwne to, bo to przecie dusza kobieta miła sympatyczna i jakby mogła to zrobiłaby tu ludowy raj na Ziemi. Ona by nigdy nikomu żadnej przykrości nie zrobiła. Nigdy o nikim źle nie mówi, bo to „kobieta święta, co nic nie pamięta”.

Troskliwa Marysia

 

Wiadomo, że takie debaty nigdy nie mogą odbyć się bez paru uwag ze strony Marii Jeleń „od dwóch wcieleń”, bo jak wiadomo jest i sołtysem i radną. Dorabia też, jak się w trakcie jej wypowiedzi okazało, jako strażnik Texasu na Siennicy Małej. Upomniała się o osoby samotne żeby objąć je pomocą, bo idzie zima i jeszcze dopytała jak to zrobić żeby komuś pomóc jak ten ktoś nie chce. Na te słowa zareagował dzielnicowy Radosław Zaraza i stwierdził, że przecież był w sprawie tych starszych osób właśnie u niej. Tu się Marysia zaparła jak Św. Piotr jak jeszcze świętym nie był, że nic o tym nie wie. Ale po jakimś czasie coś w Marysi strumieniu świadomości się odczopowało i odzyskała pamięć, przyznała dzielnicowemu rację. Ma widać kłopoty z pamięcią a tu tyle obowiązków na głowie, bo funkcje ma przecie dwie! Wytłumaczył też cierpliwy funkcjonariusz, że jak chce Marysia, kogo na siłę uszczęśliwiać to może dzwonić, bo Policja nie ujawnia danych takiego „misia ratowniczka”. To teraz na Siennicy Małej, jeśli zajedzie do kogoś Policja w celu uszczęśliwienia to już będzie wiadomo, kto taki na wsi troskliwy. Szkoda, że Jeleniowa per jednoosobowa „Armia Zbawienia” nie potrafiła zająć stanowiska, jako szefowa gminnych struktur KGW w sprawie tych 50 złotych, co je Kryśka przytuliła.

 

Banach nawrócony?

A na sam koniec odezwał się nasz prawie Święty Piotr. Bardziej znany, jako Dyrektor Banach. Powiedział, że to przejście dla pieszych, co jest na wprost ZSCKR to on się postara tak oznakować żeby było bardzo bezpieczne. Trzeba na marginesie zaznaczyć, że nasz Piotrek jest od jakiegoś czasu bardzo miły i grzeczny. Proszę zgadnąć, dlaczego?

Hydrofornia nic nie nauczyła…

 

Na zakończenie trzeba wspomnieć o tym gdzie jest tak naprawdę  zagrożone bezpieczeństwo. Tym miejscem jest Szkoła Podstawowa w Siennicy Różanej. Tam,  tuż przy drzwiach, znajduje się stolik[fotografia poniżej] na którym leżą jak gdyby nic skoroszyty zawierające imiona uczniów uczęszczających do tutejszej placówki jak również  numer pesel. Tym samym spełniają wszelkie kryteria danych osobowych i ich prawnej ochrony. Natomiast w placówce kierowanej przez Dariusza Michalaka jak widać  nikt  się tym nie przejmuje. Można śmiało wejść sfotografować  zawartość skoroszytów lub wziąć je same… Znalazłem pośród nich dane własnego dziecka, które już od nowego roku szkolnego tutaj nie uczęszcza. Dla przypomnienia-od maja tego roku  obowiązuje RODO. W Siennicy wiele rzeczy stoi na głowie ale przecież te nowe standardy wyznaczył nie, kto inny tylko Wójt Proskura instalując na hydroforni firmę. Więc jaki „Pan taki kram” a Dyrektor Michalak nie może być gorszy od swojego chlebodawcy.

 

Tak się w Siennicy zabezpiecza dane osobowe. Leżą sobie pod kaloryferem i najpewniej nie zmarzną. 

 

52
39

Kuchta na sesji z teczką postronków!

 

Kapitalne wejście byłego wójta Jana Kuchty na III sesję Rady Gminy w Łopienniku. Jego szoł zrobił wielkie wrażenie. Nadal będzie miał wielkie wpływy w gminie. Radni byli bezradni, tym bardziej wójt.

 

Przybył w cywilu – dla niepoznaki, wypchaną teczkę rzucił nolens volens pod siebie. Widzom transmisji żywo przypomniał płk Stauffenberga z Wilczego Szańca – upadającą gminę bombowym zamachem chce ratować?! Stoły sesyjne niemal dębowe, ale gdzie, do diaska, pułkownikowski uniform, żeby złożyć w historyczną całość? I mieszek zbyt lekki. To chyba nie bomba na nowego wójta?

– Nas nie wysadzi, najwyżej siebie – odetchnęli zebrani. – Ale czym torba wypchana?!

Pułkownik Kuchta Jan siedział tajemnie obok władz Gminnej Rzeszy sesję całą. W jeden punkt tylko wzrokiem mierzył. Zerkał na wójta nowego ze swego namaszczenia, jak się ten sprawuje. Jego pomazaniec niemal całą sesję też cywał w milczeniu, z głową posłuszną, spuszczoną – jak jeniec w niemieckiej niewoli. W papiery wzrok spuszczał, głosem cichutkim, nieco drżącym i monotonnym czasem się odzywał. Poprosił sztab gminny, by pozwolił mu mówić na siedząco. Niemal nie wstawał, z miejsca nie ruszał. Pułkownik coś ponotował, wąsa pogłaskał, czekał. Niemal 3 godziny. Poszwargotał co nieco z dyskrecją z wójtem Sawą, gdy ten w uniżeniu dawał mu mikrofon. Ale jak ruszył z kopyta z tyradą pod koniec, to sala zamilkła, głowy spuściła.

 

Gmina na milicję!

Już na wstępie gromko pogonił wójta i pracowników, by za rok przenieśli budynek gminy na byłą milicję, bo ten to kurnik! – Trzeba modlić się o jego wykonawcę – zawołał. Po Krzywym pojechał, rugał, do muru przypierał. – Nie wolno rezygnować z budynku milicji! – powtarzał niczym zaklęcie. Z 8 lat zasługi swoje i gminne osiągnięcia wspominał – wiejskie świetlice, że na ich widok oczy bieleją.

– Panie Pacan, jesteśmy dwa takie same karakany. Jak pan nie widzisz, kup se pan szczudła! – ryknął do radnego z Majdanu aż ten chyba zbaraniał. – Żebyś pan widział te osiągnięcia. A na sali cisza, ani mru, mru.

Poczuł się wtedy mocarzem i wielkim budowniczym niczym Kazimierz Wielki, który zastał gminę drewnianą a zostawił murowaną. A wszystko przez unijne projekty, które oficer zrealizował. Sala wnet wyobraziła sobie, że gdyby ów Kazimierz również był unijnym beneficjentem, zamiast zamków obronnych w całym kraju rosłyby wiejskie świetlice aż bielałyby rycerskie źrenice. A ich białogłowy wnet KGW w każdym folwarku by założyły i lokalne mięsiwa by porejestrowały. Toć Kuchta to strzelec wyborowy, król kurkowy, snajper! A pardon, za Kazimierza fuzyj jeszcze nie było. No to by z Unii sprowadzili, jak by pisać wnioski już wtedy umieli i na jedno by wyszło…

 

A teczka nadal leży

Jak się dalej rozwścieczył. Ruszył znowu z furią na radnych. Z nazwiska! Radni cicho sza, wójt strapiony. Jaś zaczął sam prowadzić obrady. Pouczył przewodniczącego, żeby ten uciszył radnego Bubicza. I ten go uciszył. Kuchta przewodniczącego, a ten radnego – wszystko podług szarży na pagonach.

– Ordnung muss sein! Eine volk eine Reich eine Fuhrer!!! – darłby się ku niebiosom a prawa ręka niemal sama szłaby mu do góry. Ale w porę się opamiętał, bo za takie krzyki niechybnie poszedłby teraz siedzieć.

Podczas przemowy specjalnie pauzy kilkusekundowe czynił, sam Goebbels by się ich nie powstydził. Walił szczególnie w Bubicza, w krzywski samochód strażacki, co sam go kupił. A teczka, jak leżała tak leży – na dawnym miejscu. Potem czepił się byłych radnych z powiatu, też zrugał. A radni i wójt nadal cisza i głowy nisko spuszczone.

 

W oblężonym Berlinie

Aaaa, to nie Wilczy Szaniec. To już oblężenie Berlina, gminny sztab przestraszony niczym generalicja w Kancelarii Rzeszy w maju 45’. Aktyw już planuje ewakuację do bunkra po byłej milicji. Hmmm, to dlatego Jasiu zabiega tam o siedzibę dla urzędu! Jak zwykle, ma rację! Ale co będzie z torbą, czarną, tajemną, co stoi w jednym i tym samym miejscu? Tylko teatralny eksponat? Co tam jest? Tajne szyfry do cudownej broni? – mruczą radni ledwie szeptem.

 

Szakal w owczej skórze!

Wódz ton zmienia. Przywołuje Św. Ewangelię. Szwargoce coś o dobrym pasterzu. Ostrzega Sawę przed tajemniczym szakalem, który może mu stado, chyba radnych(?) rozpędzić. Zgłupiał do szczętu? Radnych do baranów porównuje? Nie, barany beczą, a tu cisza, jak makiem zasiał!

– Szakal jest w owczej skórze. Kto jest szakalem? Nie powiem – rzekł tajemnie. Aaa, radni to owieczki niewinne, bo cicho siedzą – już wiemy. I tak lepiej, jak barany – przynajmniej w brzmieniu. A może pluton przestraszonego rekruta z branki? Dlatego cisza. Wyćwiczyć, bo nie protestują. Idealny ludzki materiał. W milicyjnym budynku będą jeszcze łatwiejsi. Jak nie, to do kozy, bo tam jest! Von Nogay z CK Dezerterzy dał przykład. A z wójta zrobimy włoskiego jeńca.

– Jestem pułkownikiem! Z szeregowymi nie będę gadał – kwitował ponad 20-minutową swoją pogadankę w formie tyrady dla nowego oraz już przetresowanego przez 4 lata rekruta.

– Jak karakan karakanowi miałem odpowiedzieć. Ale pułkownikowi PRL nie będę odpowiadał – próbował ratować fason plutonu radny z Majdanu.

 

W mocnych powrozach

Kuchta oddał mikrofon, do teczki się udał, siedział na sesji do końca, tak jej skrycie pilnował. Rekruci i ich nowy rzekomy dowódca do tej pory nie wiedzą, co w niej było. A „Dziennikowi Siennicy”, jak zwykle udało się dotrzeć. Dobrze poinformowane, nieoficjalne źródła dyskretnie doniosły nam, że pułkownik Kuchta rzeczywiście nie schował w niej bomby. Ukrył w niej zapas powrozów, postronków i sznurków jeszcze z wojskowych mobilizacyjnych zapasów – tzw. niewidek. Dyskretnie zarzucił je na nowy gminny aktyw, najgrubszy powróz na szyję i kończyny wójta.

Dlatego ten był taki sztywny, przestraszony i siedział niewzruszony. Nie ma wyjścia, skoro w wyborach z pomocą kuchtowej kompanii przejął pluton. Z tą samą teczką pułkownika będzie przychodził na następne sesje. Jeszcze lepszy mieszek sznurów ma były starosta Szpak – kuzyn i były ormowiec. Zapowiadają się jeszcze lepsze występy przed milczącym wojskiem.

Panie pułkowniku Kuchta, proszę przyjąć moje największe słowa uznania za swój szoł. Szczere. Ale ich Pan przećwiczył! Pełny profesjonalizm. Time code szoł od około 2 h 47’ do około 3 h 10’ „III sesja rady gminy Łopiennik Górny” na Youtube.

 

P.S. Gdyby to był normalny przewodniczący rady gminy, szybko przywołałby byłego wójta do porządku. Jeśli mówi nie na temat, odbiera się głos albo mikrofon. Gdy nie słucha, dzwoni się po policję. Wojciech Kister jest radnym już drugą kadencję. Identycznie powinien postąpić nowy wójt Sawa. Obaj milczeli, pułkownik robił, co chciał. Z radnych też nikt się nie zgłosił z wnioskiem o przerwanie tyrady. Nowym wybaczamy, „starym” już nie. Rozumiemy radnych z klucza Kuchty.

 

Teczka z powrozem

33
11