Kiedyś pisaliśmy o Witi Boruczence jak jechał na kocie prezesa, jak się okazało to nie dość, że się utrzymał w siodle to jeszcze na tym środku lokomocji dojechał na jarmark w Berdyczowie. Czy kota sprzedał za rower i dwa worki pszenicy tego nie wiemy. Wiemy natomiast to, że dziś wszystko na wesoło, wszak inaczej nie sposób.
Człowieku, życie to nie polityka! Takimi słowy zwrócił się na sesji nadzwyczajnej 29 listopada do obecnego starosty Andrzeja Leńczuka Janusz Szpak były starosta, a obecny radny powiatowy i w swoim mniemaniu „pater terra krasnostawiensis”. Akurat z tą złotą myślą ludowego Seneki z Latyczowa trudno się zgodzić, bo polityka to interakcja z innymi, a życie z nich jest utkane i nawet definicja nic nie wyjaśnia. Tym samym życie jest jednak polityką w skali mikro. Ale widać jak brak argumentów i chce się komuś swoją wyższość zademonstrować, to wypada sięgnąć po wyświechtany ogólnik, tak samo prawdziwy jak hasła z reklam. Co jednocześnie „zadziwia” w tym wystąpieniu i wielu innych, a staje się ciągłe uporczywe i permanentne, to co raz częstsze „napady braku ogłady” i szczątkowego szacunku w relacjach z obecnym starostą Leńczukiem. Jeszcze tylko krok i Szpak go odczłowieczy. Janusz tak się zachowuje, jakby nie obowiązywały go cywilizowane normy…
Miss Mokrego Podkoszulka” i brednie Szpaka
Gdyby ta koalicja rządząca powiatem była „zdrowa” to komisja etyki zajęła by się tym zjawiskiem i innymi, a jest tego bez liku. Szpak wygaduje momentami takie głupoty, że w innych okolicznościach skończyło by się to pozwem. Bo jak można z pełną premedytacją powiedzieć publicznie, że Majewski z Muzeum Regionalnego został wyrzucony? Wiadomo że odszedł do takiej samej placówki w Biłgoraja na własna prośbę. Tamtych pisowców widać bardziej lubi, zna i ma bliżej, w końcu on kiedyś tam Kaczyńskiego witał chlebem i solą. Taki jest obrotny, że kurek na wieży mógłby się uczyć od niego jak szukać politycznych wiatrów.
Koalicja w takich „okolicznościach” jest „chorym człowiekiem” ślepą uliczką samorządowej ewolucji. Jej żywot i funkcjonowanie to taki abstrakt jak udział Anny Grodzkiej w konkursie „Miss Mokrego Podkoszulka” ale komisja to rzecz wtórna albowiem od porządku i upominania radnych jest jeszcze i przede wszystkim Przewodniczący Rady Powiatu Boruczenko Witold. Na którego roli wypada skupić się na chwilę. Ten na takie „wyskoki” i inne zachowania nie reaguje, uwagi nie zwraca i nie tylko o Szpaka chodzi. Sesje w efekcie są rozlazłe i chaotyczne jak westernowa bijatyka w barze. Gada kto chce i kiedy chce, a przecież Boruczenko jest od pilnowania porządku i za to bierze pieniądze. Te są wcale nie małe, po podwyżce to 3200 złotych. Takie kwoty, i to bez podatku, po ulicach same nie chodzą, nawet w Łopienniku po zmroku. Doprowadził do takiej sytuacji „łopieński interrex”, że przewodniczący rady trzeba chyba zacząć pisać małą literą i to bez względu na kontekst. Widać Boruczenko chce być kolegą wszystkich, co wyraźnie widać, i o czym za chwilę. Jest jeszcze coś takiego jak dewaluacja funkcji, ale on zdaje się tego nie dostrzegać. Witold alias Witia jest w tej „fraternizacji” taki przebiegły jak ten ruski z ruskiej anegdoty, co to ukradł spirytus. Zapytany na komisariacie przez milicję kuda spiryt, odpowiedział, że go sprzedał. A jak dopytali co zrobił z pieniędzmi, to powiedział, że przepił!? Trzeba przyznać, że logika pokrętna i taka w skutkach jak Witkowa metoda „fraternizacji”.
Proste jak budowa szubienicy
Ta metoda jest prosta jak budowa szubienicy. Podczas prowadzenia sesji co jakiś czas po przeczytaniu uchwały Witold stosuje taki trick, że filozoficznie zawiesza głos, rozgląda się i nagle porządkuje papiery na stole, które ma przed sobą. Ma ich tyle co Janeczek siwych włosów, ale jemu akurat wtedy przychodzi do głowy robić ordnung. Po prostu spada to olśnienie na niego jak na Nieścorową marzenie o byciu starostą. Przekłada więc je, poprawia, przesuwa do kantu i trwa to kilka lub kilkanaście sekund. Szkoda, że nie wpadł na to żeby portki ładzić albo buty ściągać i skarpety, co by stopy rozmasować. To byłby choreograficzny majstersztyk i ludzie by relacje z sesji oglądali z wypiekami na twarzach, jak kiedyś losy niewolnicy Isaury. Gra tym na czas, jak widać, taki niewinny geścik ale w skutkach opłakany. W piłce kopanej to jest karane żółtą kartką, ale on nie jest na boisku, tylko w sali i gra o siebie, a to już jest powód, przynajmniej dla niego. Swoją drogą to czas do przedyskutowania i zadawania pytań jest na komisjach, po to one są. Rada jest od procedowania, a ten czas dany przez Witię wystarcza żeby radnym pootwierały się bramki na autostradach pytań i zaczęła się kanonada głupawych przemyśleń i dociekań. Wszystko w jakości kalamburów u trzylatków, gołym okiem widać jak niektórzy wymyślają o co zapytać. Oczywiście celuje w tym Zieliński, który inaczej wprost nie potrafi, i pyta, gada, plecie, przedłuża wszystko w opór, zanudza do takiego stopnia, że po paru chwilach nie wiadomo o co mu chodzi. Skrzętnie Krzyś korzysta z takich darów losu, bo żal okazji nie wykorzystać. Potem dołącza Angela Merkel z Gorzkowa wspomniana już Nieściorowa, która nawet jak nie ma co powiedzieć to i tak to powie. Widać wietrzenie organu oralnego u radnej trwa 24h, bo przecież jak nie powie, to kury przestaną się nieść, a mleko skiśnie. Znowu Janeczek celuje w rozwlekłych perorach albo lubi palnąć głupawą uwagę i burknąć gdy ktoś inny ma głos, tak jak miało to miejsce na sesji 30 września w czasie wypowiedzi Mroza Jana. Jemu się zdaje, że jest na oddziale ginekologii i położnictwa, tylko gdzieś zapodział biały kitel i stetoskop, a pielęgniarki zaraz przyjdą…
Bywa i tak, że Witia pyta wprost: czy są pytania!? Całkiem niepotrzebnie, efekt tego jest taki, że sesja przypomina jarmark i tylko czekać jak ktoś wywlecze spod stołu gęś i zacznie z niej drzeć pierze w akompaniamencie ptasiego wrzasku. A całości dopełni widok pokwikujących w drewnianej klatce rumianych prosiąt w kacie sali, i ryczącej krowy na postronku pod oknem. No i jeszcze zacznie spacerować za stołem prezydialnym w te i z powrotem chłop w sukmanie z batem i z dwóch Żydów w chałatach przemknie dyskretnie. Normalnie jarmark w Berdyczowie!? Takie projekcje można było mieć po sesji z 30 września, ale i ta ostatnia z 29 listopada miała swoje smaczki. Ogólnie każda sesja nie trzyma „cywilizowanej normy”
Koty starej panny i stosunki bilateralne
Witia nie panuje nad niczym, ale jak ma to robić, skoro on nie chce, a wręcz sam to prokuruje i nęci radnych jak stara panna, która w naiwnym pojmowaniu kociej natury przed dom wystawia miskę mleka i resztki z obiadu myśląc, że jak mruczki i dachowce pojedzą to pójdą do siebie. Dziwi się potem skąd ich tyle, jak i pamiątek po nich w doniczkach z kwiatkami i na podwórzu, że aż trudno wśród tych suwenirów nogę postawić żeby nie wdepnąć.
Dla Wici ważniejsze widocznie stosunki bilateralne ze wszystkimi niż ład, porządek i powaga rady oraz sprawowanej funkcji. Tak więc…i tym sposobem ostatnia sesja trwała blisko 5 i pół godziny. Być może ta dłużyzna jest związana z podwyżką diet. Wszak wcześniej opowiadali głupoty do 3-4 godzin mając dietę w wysokości blisko 1000 złotych. Teraz po podwyżce doszli do wniosku, że teatr musi potrwać dłużej, żeby naród widział swoich wybrańców przy pracy i stąd te pięć i pół godziny, a to nie jest ostatnie słowo i wynik można podkręcić, doba ma godzin 24. Normalnie Nowosadzki „nieformalny minister koordynator” zbiłby przeciętną sesję do góra 2 godzin. Doświadczenie ma, bo podobno tak potrafi koszulę poskładać, że się do dziecięcego piórnika zmieści i jeszcze miejsce zostaje na krawat i skarpetki. Ale Wicia widać wielbiciel barokowej rozpasanej formy, trwają więc sesje jak nabożeństwa w cerkwi.
W tej radzie, a szczególnie koalicji występuje odwrócenie wartości. To takie samo salto jak rewolucja obyczajowa w UE. Normalnie aktywny radny to skarb ale tu dochodzi do takiej paplaniny i bałaganu, że nagle milczenie staje się przysłowiowym złotem i rzeczą pożądaną. Oczywiście „rozgdakana diaspora” ma inne zdanie i uważa, że to oni mają rację i tak to powinno być, żeby mieć zawsze jakąś uwagę i pogląd, nawet jak to nie ma sensu. Tak sobie zdefiniowali na własne potrzeby aktywność i tak wynika z ich zachowań. Ale że jednak milczenie jest złotem, najlepiej puentuje tę tezę scenka rodzajowa z sesji 30 września. Radni rozdokazywali się przy cieknącym dachu na budynku Muzeum. Szczególnie rajcowało to Janeczka, tak go ta dziura bawiła, że uśmiech z facjaty mu nie schodził. Żartował bo akurat wiadomo, że pod tym dachem siedzi Gołąb Andrzej, którego on nie cierpi i któremu non stop pcha przysłowiowe rączki do Muzeum. Dołożył i do tego Krzyś swoje androny, plotąc, że zła to praktyka, bo ktoś miednicę pod dziurę podstawia. On też ma uwagi do Gołębia, widać za to, że ten kiedyś odmówił mu uczestnictwa w politycznej głupocie. Obaj z Janeczkiem tak się rozdokazywali, a obaj wysoce kształceni, Zieliński to nawet wszechstronnie. Wszystko by może miało inny finał, jakby nie prosty chłop, zazwyczaj milczący i do tego z Fajsławic- Józio Wroński. Józio szczyt intelektualno-politycznych wzmożeń miał ponad 30 lat temu, ale, że w ogóle miał, to coś mu z tego zostało i trzeźwo zapytał: ile lat ma ten dach i kto wtedy rządził? Tym samym tylko Wroński wykazał się zdrowym rozsądkiem i wystarczyło jednym pytaniem aby wszystko sprowadzić na ziemię, do naturalnej kolei rzeczy, bo dach i jego pokrycie ma już z 15 lat- więc ma prawo przeciekać. I tak to rada. Jeden milczy, drugi gada. Andrzej się waha, Marek się boi…Cudem to stoi
.