Owocna współpraca

W czasie zeszłorocznej, czerwcowej wizyty naszych „jasnych idoli” w Chojnicach podpisały oba samorządy doniosły i strzelisty akt. Zawarto w nim sformułowania mówiące o nawiązaniu współpracy i wymianie doświadczeń. Tak zasadzone drzewko przyjaźni niebawem obsypało się kwieciem. Takie było piękne, że profesor ze Skierniewic Pieniążek, co to wielkie miał zasługi na polu polskiego sadownictwa mógłby pozazdrościć. Ale jego owoce już takie smaczne nie były, bo kwaśne, przaśne, aż pysk wykręcało, nawet wrogowi ich konsumpcji nie wypada życzyć. 

Otóż burmistrz Arseniusz Finster pełnym wiadrem zaczerpnął z  „naszych” doświadczeń i  poszedł w ślady Proskury, Banacha i dziadunia Szpaka: którzy podpisali w 2019 roku donos na moją skromną osobę i skierowali go do samego Ziobry. Chojnicki dobrodziej podchwycił tę idee, i  doniósł na jedną z chojnickich lekarek, która miała czelność wątpić w szczepionki!? Jemu jednak  było mało Ziobry… Dorzucił do tego Prokuraturę i Izbę Lekarską, widać taka specyfika i uwarunkowania oraz Finsterowa fantazja… Tak że wydłubał- jak kiedyś robiły to dzieci rodzynka z ciasta i zaadoptował na swoje potrzeby, to co najlepsze z siennickich wzorców. Ma tym samym nasz wójt powód do zadowolenia, może puchnąć z dumy, że on skromny chłopak po Technikum w Lubyczy był nauczycielem burmistrza Chojnic- kształconego doktora ekonomii- po Uniwersytecie Moskiewskim… Tylko ekonomii w tym postępku nie ma za grosz i nawet jak grosz złamany. Nawet tej marksistowskiej ciężko się doszukać. Już się tam wójtowemu koledze czkawką ta inwestycja w wizerunek donosiciela odbija. Tym bardziej, że dano sygnał do odwrotu pandemii. W samym odwrocie ekonomia już jest i to taka oksfordzka, bo owce się strzyże, a nie odziera ze skóry. A ci co zainwestowali właśnie zarobili i pora zwijać kram…

Burmistrz uprzejmie donosi…

 

Nastały dziwne czasy, nie ma tygodnia, dnia, a niedługo chwili w której chojnicki burmistrz nie wywoływałby fali oburzenia. Tym razem dał popis donosząc na jedną z chojnickich lekarek, dlaczego? Otóż lekarz ten głosi poglądy, które można uznać za antyszczepionkowe i od razu burmistrz z troską o bezpieczeństwo i zdrowie mieszkańców występuje do Izby Lekarskiej i do Prokuratury, ale na tym nie poprzestaje bo szuka też pomocy u ministra…trzymajcie się… Zbigniewa Ziobry. Wiele już widziałem, ale to działanie uważam za najlepszy dowód na to, że Arseniusz Finster ma zupełnie inne oblicze niż to, które kreuje medialnie, to prawdziwe jest właśnie takie jak ten donos. Przecież powiedzmy sobie otwarcie, ile razy burmistrz winien był złożyć donosy w bardzo ważnych i istotnych sprawach? Np. w sprawie ZZO? Zrobił to? Nic o tym nie wiem, ale składa donos, bo ktoś ma inne poglądy i głosi w ramach wolności słowa inne hasła niż te w które wierzy burmistrz. Czy to jest „ojciec miasta”? Czy tak zachowuje się człowiek otwarty na dialog? Czy tak traktuje się obywateli? Za co? Za poglądy???

Sam jestem proszczepionkowcem, choć uważam, że mamy minimalną wiedzę o tym czym daliśmy się zaszczepić, ale na zasadzie wiary w naukę uważam, że są one skuteczną ochroną przed COVID-19. Jednak nigdy, powtarzam nigdy, nie postąpiłbym w tak haniebny sposób. Właśnie takie postawy jak burmistrza napędzają najgorszą ekstremę, bo zamiast dialogu i rozmów jest opresja i nacisk. Z przeciwnymi poglądami walczy się słowem i wiedzą, a nie prokuraturą! 

Powstaje też ważne pytanie o to, jak to jest, że na takie sprawy burmistrz ma czas. Na donosy, ale nie znajduje go na rozwiązywanie wielu palących problemów i spraw mieszkańców? Nie ma czasu na dalsze rozmowy z swoimi oponentami? Jestem tym przerażony. Potrzebujemy referendum i to jak najszybciej. 

A tutaj burmistrz Arseniusz Finster na sali obrad Rady Miejskiej w Chojnicach 11 czerwca 2021 r. bez maski, podobnie jak radni z Siennicy Różanej. Mniej więcej w tym samym czasie Rada Miejska Chojnic odbywa się online przez wzgląd na przepisy anty-covidowe – to jest logika i konsekwencja włodarza Chojnic, który donosi do prokuratury na obywateli. Czy ktoś doniósł na burmistrza? Nie! Czy będziemy donosić teraz? Nie! Po prostu zorganizujemy referendum i odwołamy Arseniusza Finstera. 

 

Informacje o sprawie opublikował portal chojnice.com: http://www.chojnice.com/wiadomosci/teksty/W-trosce-o-zycie-i-zdrowie-mieszkancow-burmistrz-zawiadomil-prokurature-i-Okregowa-Izbe-Lekarska/29236

Źródło: Chojnicki Blog Polityczny- Marcin Wałdoch

16
2

Fakty i mity na temat braków lekarzy i pielęgniarek w Polsce

Dziś znalezione w sieci, na blogu Instytutu Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rzecz o szeroko pojętej służbie zdrowia. Autorka dość brutalnie rozprawia się z pewnymi mitami. Warto się z tym zapoznać, w kontekście krasnostawskich przepychanek pod szpitalem.

Autorka: Alicja Domagała

Jeden z kluczowych raportów Światowej Organizacji Zdrowia na temat zasobów kadrowych nosi wymowny tytuł: A Universal Truth: No Health Without a Workforce [1]. Dokument ten zwraca uwagę, że pracownicy systemu ochrony zdrowia odgrywają kluczowe znaczenie zarówno dla osiągnięcia, utrzymania, jak również przyspieszania działań w zakresie zabezpieczenia potrzeb zdrowotnych populacji. Badania naukowe potwierdzają bezpośrednią zależność pomiędzy stanem zdrowia danej populacji, a jakością i liczebnością pracowników medycznych. Aktualnie kwestie dotyczące niedoborów kadry medycznej oraz luki pokoleniowej wynikającej z niekorzystnej struktury wiekowej – zarówno wśród lekarzy, jak i pielęgniarek – są kluczowymi wyzwaniami dla decydentów polityki zdrowotnej oraz, ale menedżerów placówek medycznych. Przyczyny obecnych problemów w tym zakresie, zwłaszcza nasilających się deficytów kadrowych, są uwarunkowane różnymi czynnikami. Najważniejsze z nich to: niewłaściwe zarządzanie zasobami ludzkimi, niedostosowanie struktury zatrudnienia do profilu i zakresu realizowanych świadczeń, brak planowania w systemie kształcenia oraz niedofinansowanie systemu opieki zdrowotnej [2].

Na tle świata i Europy sytuacja polskich kadr medycznych jest wyjątkowo niekorzystna. Mamy jeden z najniższych w Unii Europejskiej wskaźnik zatrudnienia w poszczególnych grupach zawodów medycznych, niekorzystną strukturę wiekową lekarzy i pielęgniarek; emigrację zawodową; oraz częste protesty i strajki różnych grup zawodów medycznych – wynikające z niskiego wynagrodzenia oraz nadmiernego obciążenia pracą. Próby rozwiązania tych problemów, czy też poprawy istniejącej sytuacji na ogół mają charakter doraźny i służą szybkiemu złagodzeniu istniejącej sytuacji, niejednokrotnie prowadząc do kolejnych napięć.

Raport Najwyższej Izby Kontroli z 2016 roku, dotyczący kształcenia i przygotowania kadr medycznych, wyraźnie pokazał, że system kształcenia i  szkolenia zawodowego kadr medycznych w Polsce nie zapewniał przygotowania wystarczającej liczby odpowiednio wykształconych profesjonalistów medycznych, stosownie do zmieniających się potrzeb zdrowotnych populacji [3]. W ostatnich latach podjęto wiele działań mających na celu zwiększenie liczby studentów zarówno na kierunku lekarskim, jak i pielęgniarskim. Niedoborów kadrowych nie można jednak zlikwidować w krótkim czasie, gdyż proces kształcenia profesjonalistów medycznych trwa od kilku do kilkunastu lat, a więc ewentualne zaniedbania i błędy w procesie planowania zasobów kadrowych skutkują poważnymi konsekwencjami dla systemu i jego pacjentów przez wiele kolejnych lat. Decyzje w tym zakresie powinny więc być prowadzane w sposób przemyślany, w oparciu o rzetelne analizy i prognozy – z uwzględnieniem potrzeb demograficzno-epidemiologicznych i zróżnicowaniem w poszczególnych regionach kraju.

Aktualne wyzwania dotyczące walki z pandemią COVID-19, pokazują dobitnie jak ogromną rolę dla zapewnienia bezpieczeństwa pacjentów odgrywają pracownicy medyczni. I chodzi tutaj nie tylko o ich wiedzę, doświadczenie i umiejętności, ale także konieczność pracy w warunkach silnego stresu, przemęczenia oraz narażenia własnego zdrowia. Deficyty kadrowe w polskim systemie zdrowotnym są faktem i poważnym zagrożeniem zdrowia mieszkańców Polski – i nie tylko w okresie pandemii.

Żeby jednak trafnie odpowiedzieć na ten problem trzeba go dobrze zrozumieć. Oto, więc, kilka faktów i mitów związanych z występowaniem braków kadrowych w naszym systemie.   

 

  1. Niedobory kadrowe dotyczą wyłącznie polskiego systemu zdrowotnego, inne kraje nie mają takiego problemu.

 

FAŁSZ: Braki kadrowe są poważnym problemem większości krajów Europy. Według szacunków Unii Europejskiej, w samej UE brakuje ok. miliona pracowników medycznych, w tym ok. 230.000 to braki lekarzy, a 590.000 to braki pielęgniarek [4].  

PRAWDĄ jest natomiast, że Polska ma najniższe w UE wskaźniki zatrudnienia zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek na 1.000 mieszkańców, co oznacza, że niedobory kadrowe (zarówno obecne, jak i prognozowane) dotykają nasz system zdrowotny bardziej w porównaniu z innymi krajami, i ich konsekwencje są bardziej dotkliwe. Aktualnie w 72% polskich szpitali brakuje pielęgniarek, a w 68% szpitali brakuje lekarzy [5].

 

  1. W Polsce brakuje personelu medycznego, bo młodzi lekarze i pielęgniarki zaraz po ukończeniu studiów wyjeżdżają do pracy za granicę.

 

FAŁSZ: Z danych gromadzonych w rejestrach Naczelnej Izby Lekarskiej, wynika, że liczba zaświadczeń pobranych w celu potwierdzenia prawa wykonywania zawodu w innych krajach UE stanowi ok. 7% ogółu wszystkich lekarzy uprawnionych do wykonywania zawodu. Podobnie skala migracji wygląda w grupie pielęgniarek. Wyniki badań pokazują, że najwyższy odsetek deklarujących gotowość i chęć migracji występuje w grupie studentów, nieco mniejsza jest już w grupie rezydentów, a najniższa w grupie specjalistów.

PRAWDĄ jest natomiast, że deklaracje związane z chęcią migracji są skorelowane z wiekiem (młodsi lekarze, młodsze pielęgniarki częściej deklarują, że rozważają emigrację), a personel z dłuższym stażem zawodowym rzadziej deklaruje chęć emigracji zawodowej. Najczęstszymi deklarowanymi powodami migracji są przesłanki ekonomiczne, konieczność podejmowania pracy na kilku etatach, ale także nadmierne obciążenie pracą i bariery w ścieżce kariery zawodowej.   

   

  1. Aby zwiększyć liczbę lekarzy, wystarczy ich więcej kształcić (czyli przyjmować na studia więcej studentów).

 

FAŁSZ: Proces kształcenia lekarzy jest wieloletni i zależy od wybranej specjalizacji, ale trwa łącznie ok. 12 lat (wliczając czas studiów, stażu podyplomowego i specjalizacji) – czyli studenci którzy rozpoczęli studia w roku akademickim 2019/2020 będą pełnoprawnymi specjalistami dopiero ok. roku 2032. Nie ma też gwarancji, że wszyscy, którzy ukończą studia będą pracować w zawodzie (część osób nie podejmuje pracy lekarza) i w polskim systemie.

 

PRAWDĄ jest natomiast, że od roku akademickiego 2016/2017 systematycznie i istotnie zwiększa się liczba przyjęć na kierunek lekarski. Uruchomione zostały także studia na kierunku lekarskim na nowych uczelniach: Kielce, Rzeszów, Zielona Góra, Radom, Opole oraz na uczelniach prywatnych (Kraków, Warszawa). Prawdą jest także to, że koszty kształcenia lekarzy są najwyższe w porównaniu z kształceniem w innych zawodach i innych branżach.    

 

  1. Skoro brakuje lekarzy i pielęgniarek, możemy zapełnić występujące braki kadrowe imigrantami z Ukrainy, czy Białorusi.

 

FAŁSZ: Pracownicy medyczni zza wschodniej granicy nie posiadają prawa wykonywania zawodu w Polsce i zobligowani są do nostryfikacji dyplomu, który jest procesem długotrwałym i złożonym. W Polsce zaledwie 1,8% ogółu zatrudnionych lekarzy to lekarze innej narodowości, przy średniej dla krajów OECD na poziomie 17,3% [6]. W przypadku pielęgniarek wskaźniki te są jeszcze niższe.

PRAWDĄ jest natomiast, że dyrektorzy polskich szpitali są zainteresowani zatrudnieniem personelu medycznego zza wschodniej granicy. Ważne jest więc podjęcie działań ukierunkowanych na rekrutację pracowników medycznych zza wschodniej granicy, przy jednoczesnym systemowym procesie ułatwiania procesu administracyjnego dotyczącego legalizacji pobytu w Polsce, uzyskaniu pozwoleniami na pracę, pomocy w nauce języka polskiego i uproszczeniu procesu nostryfikacji dyplomu. Prawdą jest także to, że po nostryfikacji i uzyskaniu prawa wykonywania zawodu w Polsce – czyli kraju Unii Europejskiej – osoby te mogą wyjechać do innych krajów UE oferujących lepsze warunki zatrudnienia. 

 

  1. Liczba lekarzy oraz pielęgniarek i położnych w Polsce stale spada

 

FAŁSZ: Analiza wskaźników dotyczących liczby osób aktywnych zawodowo, publikowanych przez Naczelną Izbę Lekarską oraz Naczelną Izbę Pielęgniarek i Położnych (na podstawie prowadzonych rejestrów) za lata 2010-2018, pokazuje, że wskaźniki te uległy nieznacznemu zwiększeniu. 

PRAWDĄ jest natomiast, że prognozy demograficzne prowadzone przez Naczelną Izbę Lekarską oraz Naczelną Izbę Pielęgniarek i Położnych pokazują, że ze względu na aktualną strukturę wiekową należy się spodziewać spadku w kolejnych latach. Zarówno w grupie zawodowej lekarzy, jak i pielęgniarek i położnych rośnie średnia wieku, czyli są to starzejące się grupy zawodowe o bardzo niekorzystnej strukturze wiekowej. Obecnie średnia wieku lekarza w Polsce wynosi prawie 50 lat, a lekarza ze specjalizacją – powyżej 54 lata. Średni wiek pracującej pielęgniarki wynosi aktualnie powyżej 51 lat. Poważnym problemem systemowym jest więc brak zastępowalności pokoleń, zarówno w grupie lekarzy, jak i pielęgniarek.  

Podsumowanie  

  • Aktualna sytuacja kadr medycznych w Polsce, zarówno lekarskich jak i pielęgniarskich jest kluczowym wyzwaniem dla decydentów zdrowotnych. Sytuację tę charakteryzują następujące problemy: najniższy wskaźnik zatrudnienia lekarzy i pielęgniarek na 1.000 mieszkańców wśród krajów UE, niekorzystna struktura wiekowa, deficyty kadrowe oraz zjawisko emigracji zawodowej.

  • Na pozytywne podkreślenie zasługuje przyjęcie w 2019 r. Polityki wieloletniej państwa na rzecz pielęgniarstwa i położnictwa w Polsce, która m.in. definiuje kierunki działań jakie należy podjąć, aby zapewnić wysoką jakość, bezpieczeństwo i dostęp do opieki pielęgniarskiej i położniczej [7].

  • Kluczowe jest zdefiniowanie polityki migracyjnej (emigracyjnej i imigracyjnej) w odniesieniu do pracowników medycznych oraz monitorowanie skali migracji. Aktualnie zjawisko to znamy jedynie z szacunków, trudno więc skutecznie mu przeciwdziałać.

  • Ważne jest aktywne uczestnictwo w inicjatywach na szczeblu międzynarodowym, których celem jest wymiana doświadczeń, wzajemnie wsparcie krajów członkowskich, upowszechnianie sprawdzonych narzędzi i dobrych praktyk w zakresie planowania kadr oraz podejmowanie wspólnych działań na rzecz poprawy zasobów kadrowych.

Kontakt do autorki: Alicja Domagała


Blog Zdrowia Publicznego, red. M. Zabdyr-Jamróz, Instytut Zdrowia Publicznego UJ CM, Kraków: 30 marca 2020

Źródła:

  1. Campbell J, Dussault G, Buchan J, Pozo-Martin F, Guerra Arias M, Leone C, Siyam A, Cometto G. (2013). A universal truth: no health without a workforce. Forum Report, Third Global Forum on Human Resources for Health, Recife, Brazil. Geneva, Global Health Workforce Alliance and World Health Organization.
  2. Domagała A. (2013). Planowanie kadr medycznych systemu zdrowotnego – potrzeba czy konieczność? Zeszyty Naukowe Ochrony Zdrowia, Zdrowie Publiczne i Zarzadzanie, Tom 11, Numer 2 148–158.
  3. Najwyższa Izba Kontroli (2016). Kształcenie i przygotowanie zawodowe kadr medycznych
  4. European Union. (2012). EU level Collaboration on Forecasting Health Workforce Needs, Workforce Planning and Health Workforce Trends – A Feasibility Study.
  5. Kopacz J. (2019). Niedobór talentów w branży medycznej. Menedżer Zdrowia, nr 5-6.
  6. OECD (2017). Health at a Glance 2017: OECD Indicators, OECD Publishing, Paris.
  7. Ministerstwo Zdrowia, Polityka wieloletnia państwa na rzecz pielęgniarstwa i położnictwa w Polsce.

 

 

12
1

Kiedy koniec?

Obecnie do polskich szpitali, pomimo bardzo dużych wzrostów zakażeń Omikronem, trafia coraz mniej chorych z masywnym zapaleniem płuc – powiedział PAP szef WIM gen. dyw. prof. Grzegorz Gielerak. Dodał, że realizuje się pozytywny scenariusz wychodzenia z epidemii i – w jego ocenie – niebawem z powodzeniem będzie można traktować koronawirusa podobnie, jak inne, powszechnie znane wirusy, odpowiedzialne za występowanie sezonowych infekcji układu oddechowego.

Liczby zakażeń wirusem SARS-CoV-2 w Polsce rosną bardzo szybko w ostatnich tygodniach. Dotychczas nie przekłada się to jednak, na szczęście, na liczbę osób w ciężkim stanie trafiających do polskich szpitali. Tydzień temu z pomocy respiratora korzystało 1271 pacjentów z COVID-19, a w piątek 28 stycznia Ministerstwo Zdrowia podało, że takich pacjentów jest 1074.

„Bardzo zasadne jest więc dziś pytanie: jacy pacjenci trafiają do naszych szpitali w tej fali zakażeń wywołanej głównie wariantem Omikron? Przede wszystkim nie trafiają już pacjenci z bardzo ciężkim zapaleniem płuc, a to była zmora poprzednich fal. Co więcej, większość z nich to chorzy, którzy trafiają do szpitala z powodu zaostrzenia chorób przewlekłych. To konsekwencja długu zdrowotnego, który narósł podczas epidemii. U tych pacjentów koronawirusa wykrywamy często przypadkiem – podczas rutynowo wykonywanych testów poprzedzających przyjęcie do szpitala. Zatem tak naprawdę, to nie zakażenie koronawirusem decyduje o ich hospitalizacji, a skutki zdrowotne będące efektem ograniczeń w dostępie do systemu ochrony zdrowia towarzyszących epidemii” – powiedział PAP prof. Gielerak.

Wskazał, że w Polsce wyraźne wzrosty liczby zakażeń spowodowane szerzeniem się Omikronu notuje się już od dwóch tygodni, co nie przekłada się na rosnącą liczbę hospitalizacji, tak jak to miało miejsce w trakcie poprzednich wzrostów zakażeń.

„Tak naprawdę już powinniśmy widzieć pik przyjęć, a tego, co bardzo cieszy, jak na razie nie obserwujemy w naszych placówkach” – wyjaśnił.

Zdaniem prof. Gieleraka, za kilka dni definitywnie może się okazać, że dyskusja o masowym testowaniu i organizacji całego systemu ochrony zdrowia wokół zadania, jakim jest walka z bezpośrednimi skutkami epidemii SARS-CoV-2, będzie bezprzedmiotowa.

„Jakkolwiek myśląc poważnie i odpowiedzialnie o przyszłości już dziś należy rozpocząć wycofywanie się z poprzednich kategoryzacji zdrowia publicznego, w tym zgonów z powodu zapalenia płuc i grypy lub zapalenia płuc, grypy i COVID-19, i skupić na nowej kategorii: łącznym ryzyku wszystkich infekcji wirusowych układu oddechowego z wyznaczeniem szczytowego progu ryzyka kumulacji ww. chorób w jednostce czasu np. tygodniu. Określenia punktów odniesienia – w postaci liczby zgonów, hospitalizacji – dla nałożenia lub złagodzenia ograniczeń dotyczących zdrowia publicznego, życia społecznego i gospodarczego” – powiedział prof. Gielerak.

„Jednak nie tylko wyznaczenie nowej normy zagrożeń epidemicznych powinno dziś ogniskować naszą uwagę. Z pełną odpowiedzialnością należy przystąpić do budowy strategii, która będzie definiowała sposoby osiągania celów nowej rzeczywistości” – dodał.

Zdaniem eksperta, strategia zawiera się w trzech punktach. Po pierwsze, wdrożenie w jednostkach państwowej inspekcji sanitarnej nowych systemów informacyjnych – nowoczesnej infrastruktury danych umożliwiającej gromadzenie w czasie rzeczywistym wyczerpujących informacji na temat wirusowych infekcji dróg oddechowych: hospitalizacji, zgonów, danych genomowych wraz z tradycyjnymi informacjami klinicznymi i epidemiologicznymi kluczowymi dla wiarygodnej kontroli epidemii.

„Drugim zamierzeniem powinno być zaplanowanie i wykonanie celowych inwestycji i reform niezbędnych do przygotowania się na przyszłe warianty SARS-CoV-2 i inne nowe wirusy. Trzeci element to organizacja zasobów ludzkich gotowych do wdrażania zaleceń dotyczących zdrowia publicznego z zamiarem utworzenia elastycznego, posiadającego zdolność szybkiego reagowania na sytuacje kryzysowe systemu środowiskowej opieki zdrowotnej realizującego zalecenia agencji zdrowia publicznego – wzmocnienie systemu opieki zdrowotnej poprzez testowanie, szczepienie itp.” – dodał. (PAP)

Autor: Tomasz Więcławski

Źródło: PAP za Dziennik Gazeta Prawna

 

 

16
4

Nie chcieli siać paniki…

 

Dziś o zamieszaniu z powodu pospolitej bakterii o „gównianej” proweniencji. Dowiemy się również, czemu nie zadziałał system esemesowego powiadamiania, który tak na co dzień hula w najlepsze. I parę słów o oratorskim geniuszu filigranowego sekretarza Turzynieckiego.

Wszystkiemu winna bakteria coli i artykuł w gazecie, który Korkosz Andrzej na nieszczęście przeczytał i go jeszcze zrozumiał. A tam napisali o tym, jak rodzina na Podlasiu zatruła się wodą nią zanieczyszczoną, i to ze skutkiem ostatecznym. Po tej lekturze połączył wątki, i poprosił naszego jaśnie oświeconego wójta Leszka, żeby na przyszłość z większą starannością informował mieszkańców, o tym, co z jakością wody w gminie. Tym bardziej, że ostatnio, przed Bożym Narodzeniem coś tam w wodociągu się zalęgło, i nawet wystąpiła pewna ilość żołądkowych historii u mieszkańców gminy. Korkoszowi chodziło o to, żeby do takich sytuacji wykorzystywać system esemesowego zawiadamiania, bo jego zdaniem, to jest lepsze, wydajniejsze i informacja w taki sposób rozchodzi się lotem błyskawicy. Te publikacje na stronie UG, to za mało jego zdaniem, a poza tym, kto tam zagląda? Niczego więcej nie chciał i nie wymagał, tylko tego, bo skoro jest takie „coś” to czemu nie skorzystać!? Mieszkańcy ostatnio byli wkurzeni na brak takich esemesów, bo widać te są ważniejsze dla nich, niż te z życzeniami na święta. Dlatego rozsyłali sobie informację przy pomocy fejsbuka. Przypomniał też, że wójt tej wody nie pije, bo mieszka w Krasnymstawie.

Pancernik kieszonkowy

Wójt rąk sobie tłumaczeniami brudzić na razie nie chciał, więc wydelegował do tego swoje „wunderwaffe” w postaci „pancernika kieszonkowego”, sekretarza Turzynieckiego. Płaci mu dobrze, to i wymaga, żeby w takich sytuacjach był jak obcęgi z przysłowia, co to są po to kowalowi potrzebne, żeby sobie rąk nie poparzył. Darkowi dwa razy mówić nie było potrzeby. Bo on na publiczne wystąpienia bardzo „żyrty” i jak „juchę” wyczuje to zaraz wchodzi w dowolny temat jak nóż w masło.

Temat bakterii dorwał to go tak wytrzepał, jak Zośka dywan i nawet do rury zajrzał. Powiedział i to tak, że nawet niewierny Tomasz by uwierzył, że w tych rurach to musiała woda stać, bo to były dwa sklepy, skąd te próby brali. A jak był mały rozbiór wody, to się widać bakterie w tej prawie stojącej wodzie zalęgły. Ale tak do końca Darek pewności nie miał, cmokał więc i gdybał wyniki analizował. Owszem coś tam badania wykazały, ale sanepid uznał, że tego tak mało, i pod pewnymi warunkami wodę można dopuścić do spożycia. Właśnie jednym z warunków było ogłoszenie na stronie UG- ale co warte uwagi- sanepid nie zabronił informować przez system esemesowy. Sytuacja jest bliźniacza tej sprzed kilku lat, gdzie Korkosz prosił o publikacje protokołów sesji rady na stronie UG. Tam było tak, że ustawa nie nakazuje ale i nie zabrania, a raczej wszystko opiera się na dobrej woli. Ale w Siennicy jedyna dobra wola, to Wola Siennicka, co jest Lecha matecznikiem…

Powiedział jeszcze, że jak tu w Siennicy cztery lata pracuje to taka historia zdarza się pierwszy raz. Ale to że esemesów nie puścili to Darek wytłumaczył tak makiawelicznie, że jak ktoś nie poczuł się idiotą, to tylko dlatego, że tego tłumaczenia nie słyszał. Otóż oni informacji przez esemes nie puścili, bo nie chcieli wywoływać paniki… Widać uznali, że ewentualna sraczka lepsza niż panika, a święta Bożego Narodzenia też winne, bo akurat nadchodziły.

Fan club w Piekle ?

Darkowa obrona była taka sugestywna i co tu ukrywać piekielnie dobra. Jeśli w Piekle jest zasięg to można zażartować, że diabły transmisje z sesji oglądały i to w niemym podziwie. A może i sam Lucyfer dał się przekonać i to gadanie „kupił” ale mógł się przerazić, bo taka konkurencja to nie bagatela. Bo przecież  jak ten nieduży zawadiaka do jego dziedziny trafi, to go jedną taką supliką zdetronizuje, bo taki przekonywający. Może być i tak, że w Piekle wszystkie wystąpienia naszego Darka są oglądane, prawie tak samo jak „M jak miłość” Tam się na nie czeka, jak kiedyś na skoki Małysza. Może całe piekło staje, a diabły od kotłów odchodzą, żeby go posłuchać. On tam może i „fan club” mieć… A każde jego wystąpienie jest w 13 kopiach utrwalane i w piekielne bibliotece znajduje się w półce pod nazwą: poradniki, obok wystąpień innego klasyka- Urbana. W związku z tym, niektórzy zaczną się obawiać, że jak biesy nabiorą choć w 50% takiej wprawy w duraczeniu jak Darek sekretarz, to nawet legion anielski nam nie pomoże.  I w takich okolicznościach jesteśmy wszyscy zgubieni, bo nadziei znikąd. Taka to potworna „siła ognia” drzemie w tym cudeńku japońskiej miniaturyzacji, i wielu się zastanawia gdzie ten zapał i upór oraz odwaga są w nim upchane…

Leszek i jego triki

 Proskura jednak się przełamał i postanowił ręce tłumaczeniem pokalać. On tą sesję całą przeplatał takim zrywami świadomości, których chyba nie do końca kontrolował. Zaczął opowiadać toczka w toczkę, jak sekretarz, że nie informowali… bo by była panika przed świętami, ale od siebie dodał, że może komu na tym wywołaniu paniki zależało! No i przecież wodę mamy dobrą.  To jego stary trik, jak męczeństwo na „pluszowym krzyżu” do którego się przyzwyczaił przez lata, jak furman do ulubionego bata. No taki on jest, jak co spartoli to zawsze dorabia do tego ideologię, wrogów szuka, sprawców tajemnych i tych którym na tym zależało. Zawsze jest niewinny i jak coś źle, to zawsze to robota tych tajemnych „ktosiów” To są jeszcze wzorce tłumaczeń korzeniami sięgające głębokiej komuny, wtedy winni byli zachodni rewanżyści, zaplute karły reakcji i oczywiście rząd londyński. Jego postępowanie można zobrazować historyjką o chłopie, co w ciemną noc po lesie biegał. Jak wyrżnął łepetyną w sośniaka, to miał pretensję nie do siebie, że głupio zrobił, tylko szukał tego co sosnę posadził, a jak nie znalazł, to szukał tego co jej na czas nie wyciął. O lokalizacji pszoku pod oknem Tomaszewskich, gadał w takim samym duchu. A tu chodziło tylko o upublicznienie masowe treści komunikatu ze strony gminy.

Oświecenie Banacha

Wreszcie Banach sprowadził dyskusję do właściwego poziomu i poinformował wszystkich, że bakteria coli jest z odchodów, czyli mówiąc potocznie z pospolitego gówna. Jeszcze doprecyzował, jakby kto miał wątpliwości że mogą być odchody ludzkie lub zwierzęce. Nie ma podstaw mu nie wierzyć, w końcu tyle lat w lokalnej polityce siedzi, a teraz uszczęśliwia mieszkańców Izbicy pracując w tamtejszym Zakładzie Komunalnym. To przecież działalności pokrewne i obfitujące w takie doświadczenia. Dodał jeszcze, że może na punkcie czerpalnym było zabrudzenie. Wynika z tego, że mógł ktoś rękę wsadzić w gówno i potem macać kran…

Wycieczki w przeszłość

Skoro tak to co pomyśleć o firmie zakwaterowanej na czynnym ujęciu wody gdzie zbiorniki są za ścianą i wszystko dzieli w sumie wielkie nic. Gdyby wtedy komuś strzeliło coś do łba i dla zgrywy w jakiś sposób nawrzucał do wodociągu czegoś , to mogło być nie wesoło. Internet jest pełen relacji z ukrytych kamer jak ludzie robią tak idiotyczne rzeczy powodowani nie wiadomo czym. Proskura w ramach obrony odwołał się do tej sytuacji sprzed 6 lat kiedy na Kozieńcu działała firma ale tak po swojemu. Powiedział że przecież wtedy badano wodę i okazało się, że była dobra. Wynika z tego że on nic z tego co miało miejsce 6 lat temu nie zrozumiał i wniosków nie wyciągnął. Wszak zagrożenie było i co najmniej dwie ustawy zostały złamane ale prokurator skupiał się na czym innym, a dlaczego to jego trzeba by pytać. Tym samym dziś Proskura „podskakuje”, bo jemu się wydaje, że jest bez winy i jedno jest wyjście z tej sytuacji. A skoro taki pewny swoich przekonań to niech znów na hydroforni w Kozieńcu zamontuje firmę, o takim samym profilu, jak wtedy. Może nawet tę samą. Wszak zna dobrze samego właściciela. Z czym mieliśmy do czynienia, z jakim bezmiarem głupoty, to najlepszą ilustracją jest fragment ze skargi na postanowienie prokuratora o umorzeniu a publikowanej na tej stronie w lutym 2018 roku. ”W odpowiedzi na ww. interpelację Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Krasnymstawie wskazał (źródło jak przy interpelacji radnego Marka Nieściora), że nie miał wiedzy o działalności produkcyjnej na hydroforni, a Inspekcja Sanitarna nigdy nie wyraziłaby zgody na prowadzenie działalności gospodarczej na ujęciu wody. Co istotne, Wójt Gminy Siennica Różana nigdy nie informował Inspekcji Sanitarnej o przeznaczeniu hydroforni pod działalność gospodarczą. Przedstawione argumenty poddają pod wątpliwość treść zażalonego postanowienia, gdyż Prokurator w ogóle nie rozważył możliwości ustalenia odpowiedzialności prawnej Wójta Gminy Siennica Różana oraz Starosty Krasnostawskiego.” Ten fragment nie tylko oddaje istotę sprawy ale i rozmiar tego co nam wszystkim groziło. Dobrze przy historii z colą o tym pamiętać tym bardziej, że Leszek sam do tego wraca ale nie mówi wszystkiego, jak to on. Tam się naprawdę nie ma czym chwalić i najlepiej milczeć jak grób.

Na koniec ciut o gównie które przeszło do historii. Był sobie kiedyś napoleoński generał -Piotr Cambronne który w czasie bitwy pod Waterloo na wezwanie Anglików do poddania się miał odpowiedzieć: „Gwardia umiera, ale się nie poddaje” Ale po jakimś czasie okazało się że to nie do końca prawda a raczej podretuszowana wersja wypadków. Generał miał odpowiedzieć po żołniersku: „ A gówno !” Bo komu w głowie patos i wygładzone frazy, jak śmierć zagląda w oczy.

Wynika z tego, że bywają takie sytuacje gdy można na gówno się powołać i dzięki niemu przejść w glorii do annałów historii. Prawdopodobnie gdyby tak nie powiedział historia by o nim milczała. Ale bywają i takie sytuacje, a tych jest znacznie więcej, że gówno należy czym prędzej ominąć, a jak się ręce nim powalało, to je zmyć.  Siennicka historia z bakterią o gównianej proweniencji należy do tej ostatniej grupy i należało ręce czym prędzej zmyć, a już na pewno  nie wdeptywać. Oni niestety zrobili to ostatnie i wdepnęli po same kostki tymi głupimi tłumaczeniami. Wystarczyło esemesy puścić, bo po to ów system jest i to nic nie kosztuje. A na sesji, gdy Korkosz zwrócił uwagę była szansa wyjścia z twarzą. Tylko wystarczyło odpowiedzieć: „Panie radny na przyszłość będziemy tak robić i postaramy się unikać takich sytuacji” To banalne stwierdzenie neutralne w przekazie, bez kajania się, zamknęłoby dyskusję, a ten artykuł by nie powstał. Bo u nich jakakolwiek pomyłka nie wchodzi w grę nawet jak palną gafę, to będą wszystkich przekonywać, że ich była racja…

28
9

Z obfitości serca usta mówią

Nie szczędzi nam jaśnie oświecony Leszek zgryzot, a ostatni rok to pasmo jego wyjątkowych  sukcesów. „Inwestuje” w sztukę i nieruchomości, teraz jest w fazie ich upłynniania.  Oczywiście, wszystko po to, by nam maluczkim nieba przychylić i Siennicę uczynić wielką. Właśnie dziś o tym, jak Leszek tłumaczył to ostatnie, a tak je wyłożył, że konie w Białce rżały jak słuchały.

Gmina dysponuje czymś takim, jak zasób nieruchomości stanowiących majątek gminy. Żeby coś z tego uszczknąć, wójt musi mieć zgodę rady. W naszych warunkach taka zgoda to czysta formalność, nie wymagająca żadnej dłuższej refleksji u wójtowej kompanii, dla nich to tak oczywiste, jak oddychanie. Dobrze ma Proskura ze swoimi notariuszami, bo ci klepią mu wszystko- jak leci. Tym razem było podobnie, tylko Alicja Pacyk z Korkoszem „pomienszali” szyki i musiał się nieszczęsny wójt tłumaczyć, a zawsze jak to robi, jest wesoło.

Nie ma zgody na brak zgody

Największe emocje wzbudziła działka na Siennicy Dużej, znana pod potoczną nazwą: „ po posterunku milicji” Tu się rozpętała dyskusja i nawet zawnioskowano o zmianę porządku obrad, to znaczy chodziło o wycofanie działki z uchwały dającej zgodę na jej sprzedaż. Ale w jej sprawie wszystko już było ugadane, do takiego stopnia, że żadne prośby ni rozsądne tłumaczenia nie odnosiły skutku. Banach posunął się nawet do takiego stwierdzenia, że nie można zmieniać porządku obrad, co było nieprawdą. Widać nie na rękę była jemu i Proskurze dyskusja, i argumenty strony przeciwnej. Wszak Banach miał świadomość, że właśnie ściągają im gacie, a wszystko jest transmitowane. Ludzie na to patrzą, a im dłużej to potrwa, to więcej szczegółów wyjdzie na wierzch. Słusznie się obawiał, bo tak się stało za sprawą kąśliwych pytań…

Zapytała Alicja o to, jak jest w rzeczywistości z tym porządkiem obrad obecnej na sali radczyni, a ta stwierdziła, że można go zmienić w każdej chwili. Trzeba tylko zgłosić wniosek formalny pod głosowanie. Banach został na lodzie po tym werdykcie, ale czego można się po nim spodziewać, skoro 15 lat przewodniczył komisji rewizyjnej, która nie miała planu pracy. Wniosek zgłosił Andrzej Korkosz, oczywiście ten został odrzucony stosunkiem 12 głosów przeciw i 3 „za”, i wszystko wróciło na stare tory. Banach cały czas się pieklił i gotował, nawet zabraniał Alicji mówić w trakcie sporządzania wniosku przez radczynię, tak im się spieszyło, a zły był jak furia.

W całym tym kotle na uwagę zasługują tłumaczenia samego Proskury. Mówił, że on nic z tym wspólnego nie ma, to radni głosują i decydują. Wzruszał ramionami, jak to tylko on potrafi, robił z siebie niewiniątko. Taki był bezradny, jak dziewczynka z zapałkami. Opowiadał, że wcale nie chcą sprzedać, tylko nie bardzo był w stanie wytłumaczyć po co to wszystko, skoro nie chce. Alicja przypomniała, że przecież na komisji dostali gotową uchwałę odnośnie zgody na sprzedaż działek, i inicjatorem był on jako wójt. To jak może w takich okolicznościach ręce umywać i opowiadać, że nic z tym wspólnego nie ma? Wynikło z tego co jest zawsze i wszędzie oczywistością, ale nie w proskurowej siennicy, że inicjatorem takich ruchów jest zawsze wójt.

Wójt nic nie wie…

Korkosz widać nie strzymał, i Proskurze przypomniał, że na komisji był pracownik UG, który referował treść uchwały. Wyraźnie powiedział, że o tę działkę po komisariacie pytały 3 osoby, a wójt tymczasem mówi, że nie będą jej sprzedawać, bo nie ma chętnego!? Biedny i poobijany wójt wydusił z siebie ostatkiem sił : a to ja nic nie wiem!? Alicja Pacyk przed głosowaniem wszystkich radnych poinformowała o wadach tej transakcji, dodała jeszcze, że jej zdaniem i jej męża, który zajmuje się wyceną nieruchomości, ta działka jest wartościowsza od tej, którą kupił Proskura jesienią. Ponadto przypomniała, że wójt ma w planach kolejne inwestycje idące w miliony i może w takim razie, zostawić działkę na gorsze czasy. Chce budować przedszkole od podstaw, a nie wiadomo jak będzie z odliczaniem vat, poza tym koszty energii idą w górę, a budynki, które są własnością gminy ogrzewane są gazem. Na wymieniała tych powodów cały tuzin, ale to wszystko grochem o ścianę. Zapytała nawet radnych, co zostawią swoim dzieciom i wnukom. Zwróciła się wprost do Proskury, skoro to jego ostatnia kadencja, to mógłby odejść i zostawić po sobie dobre wrażenie.

Odwracanie kota ogonem i męczeństwo na pluszowym krzyżu

W tym „zwarciu” Leszek wziął się w garść i wierny doktrynie, że najlepszą obroną jest atak zaatakował swoim ulubionym i sprawdzonym orężem- kreując się na ofiarę i męczennika. Oczywiście męczeństwo jest z tych na pluszowym krzyżu. Powołał się więc się na transakcję, która nigdy nie doszła do skutku, i której nawet nie rozważano. Ba! Sam jej nie brał pod uwagę.

Była w ofercie sprzedających nieruchomość- tę kupioną w październiku za 750 tyś- dodatkowo hektarowa działka ziemi uprawnej. I w związku z tym, jeszcze jesienią Alicja Pacyk wspomniała, tak mimochodem, że jej zakup mijałby się z celem. Klasa bonitacyjna była zbyt wysoka i przez to nadawała się tylko do zabudowy siedliskowej, a nie jednorodzinnej. Można było działkę odrolnić, ale ta operacja nie tania. Wtedy Proskura przeszedł nad tym do porządku dziennego, nawet nad tym się nie zastanawiał. Jemu bardziej pasowała nieruchomość vis-a-vis szkoły- za 750 tyś i to jej kupno owładnęło go do szczętu. Ale jak teraz trzeba było czymś „przywalić” i się bronić, to kota ogonem obrócił, i dawaj wrzeszczeć: jaki to on pokrzywdzony i nieszczęśliwy, i jak mu to wszyscy dokuczają, a on przecież chciał zasoby gminnych nieruchomości powiększać! Pacykowa słuchała tego z zażenowaniem, i z oczyma postawionymi w słup, ręce przy tym załamując.

Dobry interes, jak dobre buty- nie powinien uwierać

Widać również, że Proskurę uwiera transakcja z jesieni za te 750.000 i zaczął się do niej odwoływać. Ta wycena boli, którą Alicja przedstawiła na sesji, ten operat szacunkowy opiewający na 560 tyś. tak doskwiera. Różnica wynosi 190 tyś na niekorzyść gminy i możliwe, że dotarły do niego krytyczne komentarze, bo ludzie do końca głupi nie są i nie cierpią jak ktoś robi z nich idiotów. Komentuje to nawet najbliższe otoczenie, łapiąc się za głowy i nie szczędząc mało parlamentarnych słów. Oczywiście wszystko za jego plecami. Ale on twierdzi, że kupił dobrze, bo to cena rynkowa była! Tylko że jakby tego nie nazywać to wrażenia, że przepłacił nie zatrze i tego nie da się obronić. Ta transakcja była bardziej bezmyślna niż umieszczenie firmy na czynnym ujęciu wody.  A skoro tak mówi, to uwierzył we własną propagandę. A w nią mają uwierzyć inni, a nie ten co ją wymyślił. To tak jakby pędzić bimber na handel i się nim upić nim się go sprzeda. Doświadczenie życiowe uczy, że biznes prowadzony w taki sposób długo nie pociągnie.  Zapomniał że wydawał nieswoje pieniądze i do tego cena była grubo powyżej wyceny. Nie mówiąc już o celowości i potrzeby zakupu.  Sytuacja wręcz beznadziejna, jak z tym chorym galicyjskim chłopem, który doprowadza się świadomie do takiego stanu, że jak już wzywają lekarza to od razu z księdzem. No tak wyglądają dyskusje z nim… Pacyk Alicji współczuć należy, bo prawdopodobnie po tej sesji ze dwa Apapy musiała sobie zaaplikować  jeszcze kompres na czoło, i oczywiście wszystko odespać, w wymiarze co najmniej 10 godzin.

W Leszka opowiadaniach jest jak w tym dowcipie. Pod koniec lat sześćdziesiątych, za Chruszczowa przy Placu Czerwonym otwarto knajpę ze striptizem. Przez pierwsze trzy dni ludzie walili do niej drzwiami i oknami. Potem nagle przestali…Zebrała się więc, jak to w sowietach komisja, żeby to wyjaśnić. Zaczęto przepytywać kierownika i się okazało, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bo obsługa miła, drinki prima sort i muzyka też, ale nagle ktoś zapytał o striptizerkę: co z nią? Na to odpowiedział kierownik, że jej też nic nie można zarzucić, bo jest sprawdzoną i ideową komunistką, a swoją legitymację partyjną dostała w 1902 roku…No i takie są właśnie historie opowiadane przez naszego Lecha, niby wszystko jest jak trzeba, ale tylko jego zdaniem. Tak też było tym razem…No i z serca obfitości mówił ku ogólnej wesołości.

 

 

 

33
9

Szpital. Obsesja w szafie Szpaka(!?)

Tak jak rekrut mający iść niebawem na front stawić się musi przed obliczem komisji, tak 30 grudnia Janusz Szpak stawić się musiał na sesji rady gminy w Siennicy Różnej. Jest wszak „dziadunio” Szpak na wojnie o nasze zdrowie, dobrobyt i demokrację. Na tę batalię zgłosił się na ochotnika…

 

Gdy jego totumfacki Banach dał mu głos, to Janusz skrzętnie z tego skorzystał i teatralnie hektolitry łez wylewał, głównie nad niepewnym losem krasnostawskiego szpitala. Albowiem jego amunicją nie są ołowiane kule ale łzy słone i przemowy płomienne. I ta była pełna wzniosłych odniesień ale i mroczna, bo wirus, bo PiS i demokracja zagrożona. Troska byłego członka ORMO o stan demokracji może nieco zdumiewać ale gdy się człowiek zagłębi w odmęty historii i pozna motywy, to wszystko staje się jasne i klarowne. Janusz do tej formacji wstępował, by demokracji bronić, tyle, że tamta była ludowa. A że się w biografii tą przynależnością nie pochwalił, to wynika z jego wrodzonej skromności, którą i dziś widać. Szczególnie jak każe mu się siadać nie tam gdzie by chciał, albo jak coś mu się zarzuca. Właśnie wtedy owa skromność wyskakuje niczym burek z bramy… i łasi się do nóg przymilnie skomląc.

Zakręty i bardzo ostre zakręty

Jednak w sesyjnej i płomiennej encyklice poczesne miejsce zajął szpital, będący już jego zdaniem nie na zwykłym, a na bardzo ostrym zakręcie. Trzeba wspomnieć, że w jego retoryce zakręty zajmują szczególne miejsce. Nawet dzielą się na zakręty zwykłe i bardzo ostre, i zawsze występują w konglomeracie ze szpitalem w Krasnymstawie. Być może ta słabość do tego drogowego terminu jest pokłosiem i swoistym powikłaniem, czymś jak odczyn poszczepienny, po tym, jak Janusz wtarabanił się w krzaki, na o dziwo prostym odcinku drogi. Drogi nie byle jakiej ale jego ulubionej, bo okrzykniętej przez tubylców „szpakówką” i wiodącej wprost do jego siennickiego matecznika.

Wyrzucili Mateja

Janusz kłopotów powiatowego szpitala upatruje w „wyrzuceniu” Mateja, to praprzyczyna i on to wynalazł jak Edison żarówkę! To taki grzech pierworodny jak zerwanie i konsumpcja przez Ewę jabłka, mimo zakazu, z tą różnicą, że Mateja nikt nie ugryzł i nie zjadł, tylko rzekomo wyrzucił. Wrzeszczał więc na sesji jakby wrzątkiem się zlał ale dokumenty mówią co innego, i w takich sytuacjach to one mają pierwszeństwo. Lokalna prasa pisała swoje i o wyrzuceniu nie ma tam słowa. Zdaniem Szpaka wezwali Mateja na posiedzenie zarządu i tam zaproponowali mu wyrzucenie z roboty. Oczywiście Matej zakomunikował Szpakowi, jak sam twierdzi, że może pójść jako jego świadek, jeśli podadzą go do sądu. W tej zabawnej historii istotna jest jeszcze jedna rzecz, otóż jakiś czas temu Leńczuk na sesji rady powiatu zagroził Szpakowi, że jeśli nie przestanie opowiadać bzdur o wyrzuceniu Mateja to naraża się na odpowiedzialność karną. Dziś Szpak prawdopodobnie wraca do tego, ale tu moim zdaniem nie o Mateja chodzi, tylko o to, że Leńczuk zagroził mu sądem. Dla niego to kamień obrazy i taki Szpak jest od dawna. On swój wizerunek traktuje jak ortodoksyjni Żydzi szabasowe zasady i wpada w furię gdy mu ktoś coś ledwie zasugeruje. Tym bardziej teraz, kiedy stał się nikim, zwykłym radnym, złości się na byle co. W sumie można nawet Szpaka żałować, bo każde wystąpienie na byle temat okupione jest albo drżeniem jego rąk lub przebieraniem pod stołem nogami i innymi nerwowymi reakcjami. Tak więc, tu o urażone ego idzie, a nie o Mateja i jego „wyrzucenie”. Nie dawniej jak z pół roku temu Szpak powiedział publicznie, że Majewskiego z Muzeum Regionalnego wyrzucono. A tymczasem ten odszedł na własną prośbę i to skacząc z radości, bo z Turobina do Biłgoraja może chodzić w ciapkach. A tamtych pisowców biłgorajskich, jak się okazało nie przestał nigdy kochać. No to już nie może być przypadkiem…

Szpital w ruinie i ginekologia na zakręcie

Szpital krasnostawski w jego relacji to w sumie ruina, takie można odnieść wrażenie. Lekarze odchodzą, nowych nie ma, a z tymi z Ukrainy nasi nie chcą pracować. Do tego trzem oddziałom grozi od lutego zamknięcie: położnictwu, neonatologi i…ginekologii. W tej całej operacji „szpitala na bardzo ostrym zakręcie” oberwał wcale nie rykoszetem mądrala dyżurny- Leszek Janeczek, ordynator ginekologii. Okazało się że i jego oddział, jego „oczko w głowie” też na równi pochyłej i nawet jego autorytet nic tu nie zaradzi. Ale może to dobrze, że w tym ferworze Szpak kopnął w kostkę i na opamiętanie nobliwego doktora, co to nie wie, czy jest ginekolog, czy muzealnik-reformator. Tymczasem na ostatniej sesji rady powiatu 22 grudnia rzetelnie informowano, jak jest z oddziałami i Szpak nie powinien tak opowiadać, jeśli chce być poważnie traktowany. Ale furia i złośliwość wzięła górę. Wystarczył tydzień i 10 kilometrów na wschód, by tak relokowany Szpak tak opowiadał, jak i swoja biografię pisał. Jednocześnie Janusz w trakcie swojego płomiennego wystąpienia co rusz przepraszał, że się unosi ale i nadmienił, że się z niego śmieją i mu zarzucają robienie polityki. Ale za chwilę gdy zaczął mówić o sytuacji w szpitalu, to tak ją przedstawił, że żadnej rzetelnej informacji nie przekazał tylko zlepek przypominający krwawa jatkę. Jeśli to nie polityka, to co? Bo informacja, to nie jest na pewno…

Pożegnanie z paśnikiem

Ale te wszystkie teatralne troski to tylko teatrzyk dla maluczkich i to tak wiarygodne jak jego dziurawy życiorys na Wikipedii. Doświadczenie życiowe uczy, że takich jak Janusz-byłych aparatczyków naprawdę boli „odspawanie” od paśnika, i w efekcie tego wspomniane już posiniaczone „ego”. Ta troska o cokolwiek, to tylko parawan i chowanie liścia w lesie. W jego wypadku ból po stracie prestiżowego stanowiska i pozycji jest jeszcze większy. Albowiem ludzie rządni awansu i władzy, a do takich Janusz się zalicza przeżywają rozstanie z nią bardziej i dłużej. Bo jakże inaczej miałoby być dla prostego chłopskiego dziecka, które szturmem i pomagając sobie łokciami wdarło się na salony krasnostawskie ale na szczęście nie dalej. W pewnym momencie nawet Szpak zatracił umiar w tych ambicjach. Na szczęście Pan Bóg czuwał i pięciokrotna próba sforsowania bramy na Wiejską w Warszawie Januszowi się nie powiodła. A być może uznał Najwyższy, że kolejny były ormowiec w parlamencie to już za dużo i starczy tego. W zamian mógł do woli forsować bramy na wsiach… ale te do remiz, świetlic i innych przybytków, by w nich przemawiać, cytować Senekę albo czytać wiersze Stefaniuka. Powstrzymać się przed tym gadulstwem nie może, choć wychodzi mu to jak Neronowi śpiew. Nawet na pogrzebach daje popisy i czekać tylko, jak te zaowocują jakimś zmartwychwstaniem, bo i zmarli mogą mieć granice cierpliwości. Tak czy siak, Szpak chłopski syn, może czuć się spełniony, bo sięgnął szczytu. A z niego jest tylko jedna droga. To droga już bez zakrętów prawie jak ta w Siennicy ale w dół i inaczej się nie da. Zamiast zejść spokojnie, to on woli, na łeb, na szyję…

Wypada jakoś to zakończyć. Matej obecnie „wojuje” w lubelskim szpitalu na alejach kraśnickich i można by wobec tego złośliwie skomentować jego przymioty- tylko po co? To nie był „głupi” dyrektor, tak samo jak „głupi” nie jest Jarzębowski- obecny dyrektor krasnostawskiego szpitala. Obaj posiadają cechę, którą określił dość dosadnie i barwnie Robert Górski w czasach gdy szukano zarządzających do spółek węglowych, nazywano to „umiejętnością ogarnięcia burdelu”.

Szpak wrzaski i teatralne troski są tylko marnym widowiskiem i politycznym spektaklem, choć on uważa inaczej. Wielu obserwatorów szczególnie z jego otoczenia, jest zdegustowanych tym zachowaniem,  i co widoczne Szpak w tej walce jest sam, bo reszta PSL ma to gdzieś. Oni teraz i kiedyś byli zwykłymi- szeregowymi radnymi. Dlatego słuchać go do końca nie chcą, dlatego dziera się tylko on, bo i najwięcej stracił. Ale jest jeszcze jedno, co warto zaakcentować. Otóż zwykli ludzie widząc zachowanie Szpaka-bo czasem oglądają i komentują- ten brak ogłady i momentami zwykła głupotę- skrobią się po głowach i zadają sobie pytanie: jak mógł ktoś taki rządzić powiatem przez 16 lat? I jeszcze dodają: dobrze, że już nie rządzi! Jednak ludzie na prowincji potrafią wyciągać całkiem trzeźwe wnioski, co daje jakąś nadzieję. A co do szpitala, to w czasach gdy Janusz rządził, to artykułami prasowymi publikowanymi tylko w „Echu Krasnegostawu” można by wytapetować parking przed starostwem. To nie były peany ociekające słodyczą, co tytuł to trzęsienie ziemi albo erupcja wulkanu. A tytuł tego felietonu jest niczym innym tylko peryfrazą właśnie takiego tytułu z „Echa….” tamten brzmiał w oryginale „Szpital. Trup w szafie Szpaka”. Dziś jak widać, trup okazał się dość żwawy i z szafy wyskoczył, a na jego miejsce przyszła obsesja. Zaś Romek Żelazny, kiedyś zapiekły wróg Szpaka, dziś jest jego gorącym przyjacielem i orędownikiem…i jak tu pisać poważnie!?

 

32
5

Stalingrad Mateja

Poniższe artykuły to przedruki z gazet z ostatnich dni, dotyczą sytuacji w szpitalu na Alejach Kraśnickich w Lublinie, w którym dyrektoruje ulubieniec naszego byłego, ludowego Cezara Janusza Szpaka-jego niegdysiejszy pomazaniec w powiatowej lecznicy Piotr Matej. Konflikt który rozgorzał w rozmiarach spory i gdzież tam naszym powiatowym potyczkom z Muzeum Regionalnego i szpitala do tej batalii. Ale tak się złożyło i masz ci los...Janusz na sesji rady gminy w Siennicy Różanej 30 grudnia zachwalał tak przymioty Mateja, że jarmarczne przekupki mogłyby wpaść w kompleksy i widać urzekł. Ale o tym co w Siennicy opowiadał napiszemy niebawem, bo plótł, bajdurzył tak, że nie sposób nie opisać.

 

Spór w szpitalu przy al. Kraśnickiej. Dyrektor odpiera zarzuty związkowców

31 grudnia 2021

Dyrektor szpitala przy alei Kraśnickiej w Lublinie, Piotr Matej, odpiera zarzuty Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych działającego w szpitalu. Wczoraj (30.12) fiaskiem zakończyły się negocjacje przedstawicieli związku z dyrekcją placówki. Związkowcy domagają się podwyżki płac. W przesłanym do Radia Lublin oświadczeniu przewodniczący Związku Mariusz Gnat stwierdził między innymi, że dyrekcja nie realizuje porozumienia płacowego z 2018 roku oraz przedstawia ekspertyzę dotyczącą kondycji finansowej szpitala w celu „grania na czas”.

CZYTAJ: Lublin: kolejne negocjacje w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym. Nie ma porozumienia związkowców z dyrekcj

Pan przewodniczący nie dąży do porozumienia – mówi dyrektor szpitala przy Kraśnickiej Piotr Matej. – Nie chodzi tutaj o mediację, o dojście do porozumienia, tylko o wywołanie niepotrzebnego nikomu, ale zapewne panu przewodniczącemu, protestu pań pielęgniarek i położnych. W trakcie mediacji już to zaplanował i przekazał informację do swoich członków, strasząc osoby niezrzeszone, że nie mogą strajkować, bo dyrektor wyrzuci je z pracy, co jest totalnym nieporozumieniem i nieprawdą.

Przewodniczący Mariusz Gnat zarzucił również dyrektorowie Matejowi, że nie wziął udziału we wczorajszym spotkaniu mediacyjnym. Szef szpitala odpowiada, że był do dyspozycji związkowców rano, a popołudniu miał spotkanie z Ministrem Zdrowia. 

MaK / opr. WM

Źródło: strona internetowa Radia Lublin

Pielęgniarki ze szpitala przy Kraśnickiej w Lublinie: Dyrekcja nie realizuje porozumienia płacowego. Szpital zaprzecza

Tomasz Nieśpiał 3 stycznia 2022

 

Działający przy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Lublinie związek zawodowy pielęgniarek i położnych zarzuca władzom placówki nierealizowanie porozumień płacowych z 2018 roku i brak woli zakończenia sporu. Dyrekcja szpitala odpowiada: Uwzględniliśmy większość ich żądań.

Zaostrzający się spór w szpitalu to pokłosie ubiegłotygodniowej, trzeciej już tury mediacji między organizacją związkową pielęgniarek i położnych, a przedstawicielami szpitala przy al. Kraśnickiej. Kością niezgody jest realizacja porozumienia zbiorowego z 28 maja 2018 roku. Zapis ten dotyczy podwyżek wynagrodzenia zasadniczego dla pielęgniarek i położnych.

Związkowcy: Dyrektor szpitala gra na czas

Według Mariusza Gnata, przewodniczącego zakładowej organizacji związkowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych przy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Lublinie, dyrektor placówki Piotr Matej „zobowiązał się, że po konsultacji z marszałkiem województwa lubelskiego przedstawi stanowisko i propozycje dla związku, co mogłoby doprowadzić do zakończenia sporu”. W oświadczeniu jakie przekazał mediom czytamy jednak, że podczas mediacji „pracodawca nie przedstawił żadnej propozycji i niezmiennie przekazywał, że realizuje postulaty z Porozumienia z 2018 r., czego w żaden sposób nie potwierdza aktualna wysokość wynagrodzeń personelu pielęgniarskiego i położniczego”.

– Jest to jedynie gra na czas i kolejna próba wydłużenia etapu mediacji – przekonuje przewodniczący Gnat.

Dyrektor: Szef związku eskaluje konflikt

– Szpital pomimo swojej trudnej sytuacji finansowej realizował i realizuje porozumienie, czego ani pracownicy, ani związek zawodowy nie kwestionowali przez ponad dwa lata, a pierwsze zarzuty pojawiły się dopiero w okresie kampanii wyborczej władz związku zawodowego – odpiera zarzuty dyrektor Piotr Matej. I dodaje, że działanie przewodniczącego Mariusza Gnata, szpital interpretuje jako eskalację konfliktu, a nie próbę wypracowania porozumienia.

 

Według dyrektora Mateja, szpital uwzględnił większość żądań związku zawodowego, odmawiając wyłącznie uwzględnienia żądań dotyczących kolejnych podwyżek, z uwagi na sytuację finansową placówki.

– Szpital musi zapewnić zabezpieczenie zdrowotne, ciągłość funkcjonowania, w tym leki, co powoduje zwykłą niemożność spełniania coraz to nowych oczekiwań finansowych co do i tak już bardzo wysokich, jak na skalę województwa lubelskiego, wynagrodzeń tej grupy zawodowej – tłumaczy dyrektor.

– Rozmowy dotyczące analizy ekonomicznej szpitala w żaden sposób nie przybliżają stron do zakończenia sporu zbiorowego, a wiedza o wygenerowanym przez szpital długu jest dość powszechna i pracownicy nie ponoszą odpowiedzialności za dotychczasowe zarządzanie szpitalem, a tym samym za powstały przez dziesięciolecia dług – odbija piłeczkę Mariusz Gnat.

Pielęgniarki odejdą od łóżek pacjentów?

Brak porozumienia może oznaczać problemy dla pacjentów. Według zapowiedzi pielęgniarek mają one w przyszłym tygodniu przeprowadzić akcję strajkową i na dwie godziny odejść od łóżek pacjentów. Według dyrekcji szpitala przy al. Kraśnickiej, może to oznaczać pogwałcenie trwającego pomiędzy stronami procesu mediacyjnego. W specjalnym oświadczeniu, które otrzymała redakcja „Kuriera” władze placówki proszą „o uwzględnienie dobra pacjentów przy podejmowanych działaniach strajkowych”.

– Działania naszego związku zawsze opierają się o przepisy prawa i dopuszczalne możliwości, wynikające z ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych – wyjaśnia natomiast przewodniczący Mariusz Gnat.

Co na to władze samorządu województwa, którym podlega szpital? – Urząd Marszałkowski dysponuje informacjami odnośnie aktualnego funkcjonowania podmiotów leczniczych mu podległych, w tym szpitala im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego i w związku z tym, w ramach prawa nadzoru będzie dokonywać analizy decyzji już podjętych i zrealizowanych przez dyrekcję – informuje Monika Pietraszkiewicz z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie.

Źródło: Kurier Lubelski

Lublin. Mediacje bez porozumienia. Pielęgniarki odejdą od łóżek pacjentów?

Autor: Zdjęcie autora Katarzyna Prus

Protest pielęgniarek ze szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie wisi na włosku. Być może już w styczniu odejdą od łóżek pacjentów w ramach strajku ostrzegawczego. Domagają się podwyżek, a „rozmowy ostatniej szansy” z dyrektorem nic nie dały.

Mediacje zakończyły się bez zawarcia porozumienia. Pracodawca nie przedstawił żadnej propozycji. Jesteśmy rozczarowani takim traktowaniem, bo mieliśmy nadzieję na zakończenie sporu jeszcze w tym roku – mówi Mariusz Gnat, przewodniczący związku zawodowego pielęgniarek i położnych w szpitalu przy al. Kraśnickiej.

We wtorek w rozmowie z Dziennikiem związkowcy zaznaczali, że to miała być „ostatnia szansa” na porozumienie. W przeciwnym razie już w styczniu planowali strajk ostrzegawczy, który miałaby się najprawdopodobniej wiązać z odejściem od łóżek pacjentów.

Czy faktycznie do tego dojdzie? – Informacje na temat dalszych działań będziemy przekazywać na bieżąco – powiedział nam dzisiaj Mariusz Gnat.

Pielęgniarki domagają się wypłaty zaległych podwyżek, które gwarantowało im porozumienie kończące spór zbiorowy z 2018 roku (podwyżki o 25 proc. rocznie do pensji zasadniczej, wypłacane w latach 2019, 2020 i 2021), a także dodatków covidowych większej grupie pracowników.

Skarżyły się też na braki personelu i rosnącą średnią wieku w ich grupie zawodowej, która przekroczyła już 53 lata. Jak twierdziły, na oddziałach, gdzie jest wielu pacjentów, miało dochodzić do sytuacji, kiedy na dyżurze były tylko dwie pielęgniarki.

Ich zdaniem, prowadzone od wielu miesięcy rozmowy z dyrektorem szpitala (są z nim w sporze zbiorowym) niewiele dają. Jak dotąd nie pomogły też mediacje, ani interwencja w urzędzie marszałkowskim.

We wtorek dyrektor szpitala w rozmowie z Dziennikiem tłumaczył, że odniesie się do sprawy dopiero po zakończeniu mediacji. Po publikacji artykułu zmienił jednak zdanie i przysłał do redakcji oświadczenie. Zaznaczył, że „wobec rozpowszechniania nieprawdziwych informacji”, został do tego zmuszony. Tłumaczy, że nie może zgodzić się na podwyżki dla pielęgniarek, bo szpital jest w „fatalnej sytuacji finansowej”. Zgodził się natomiast zrealizować postulaty dotyczące warunków pracy. – Zarząd związku zawodowego to ignoruje, co pokazuje w ocenie szpitala, że te żądania nie miały faktycznego znaczenia i cały ciężar sporu dotyczy wyłącznie zwiększenia wynagrodzeń – zaznacza Piotr Matej, dyrektor szpitala przy al. Kraśnickiej.

Zwraca też uwagę na „zbieżność czasową wysuwanych żądań z terminem wyborów do struktur związkowych”. – Obecne działania związku zawodowego mają na celu bardziej wewnętrzne kwestie w zakresie obsadzania stanowisk zarządu związku, a nie działanie w imieniu interesów całej grupy zawodowej – pisze dyrektor. Argumentuje, że takie żądania pojawiły się dopiero w „okresie przedwyborczym”, a przez dwa lata nie było zarzutów co do realizacji porozumienia z 2018 roku. 

Zaznacza, że dodatki covidowe są wypłacane „zgodnie z obowiązującymi przepisami”. 

Dyrektor podkreśla, że szpital musi mieć przede wszystkim środki na leczenia pacjentów, a nie tylko podwyżki wynagrodzeń. – Żądania, na których skupia się teraz pan Mariusz Gnat, są zwyczajnie niemożliwe do zrealizowania, z czego powinien zdawać sobie sprawę – dodaje Matej. Zapowiedzi strajku ostrzegawczego nazywa „stawianiem drugiej strony pod ścianą, czy grożeniem stworzenia sytuacji niebezpiecznej dla pacjentów tylko po to, aby uzyskać świadczenia pieniężne”.

Źródło: Dziennik Wschodni

16
6

Słone paluszki i kultura

Dziś na poprawę humoru o wybiórczej wrażliwości wójtowych „jastrzębi” oraz o tym, jak słuchać ze zrozumieniem i co Wiesia Popik ma wspólnego z archaniołem Gabrielem. A także o tym, komu Grażyna oddała serce i co paluszek solony ma wspólnego z kulturą…

Grudzień dobiega końca następna sesja tuż, tuż, bo 30 grudnia, a tu nie było słowa o sesji rady z 3 grudnia. To teraz parę wesołych słów właśnie o niej…Podatki wspaniałomyślnie nie zostały podniesione, co jest gestem godnym odnotowania i uwiecznienia. Ale znając zapał Proskury za jakiś czas zrobi to ze zdwojoną siłą i to wodospadu, jak te tabletki z reklamy, co z taką właśnie siłą czyściły protezy zębowe. Bo co jak co, ale zęby na tym, jak ludek siennicki sprytnie wykiwać, obduraczyć i wmówić mu, że inaczej się nie da, to nasz wiejski strateg zjadł i to wszystkie, łącznie z ósemkami.

Sławek -kaznodzieja-mechanik-człowiek…

Sam z siebie głos zabrał Sławek Knap w sprawie gardłowej. I widać to owoc nasiadówek garażowo-warsztatowych, aż po świt, w klubie dyskusyjnym „Pod Urwanym Korbowodem”  Nasz mechanik-cudotwórca palną taką filipikę, że nie jeden wikary mógłby mu pozazdrościć takiego owocnego kazania. Mówił co prawda tylko kilkanaście sekund i bardzo szybko, na jednym oddechu, jak lektor z reklamy, ale powiedział co chciał. Brzmiał Sławek w tym wywodzie, jak silnik po kapitalnym remoncie! Oczywiście dodawał co rusz od siebie ozdobnik „co nie!?” I brzmiało to mniej więcej tak: trzeba poprawić zjazdy -co nie, do posesji-co nie, bo ludzie co nie prosili” Co nie-pozostanie zapewne bez odzewu i na pewno wójt tej płomiennej i jedynej w swoim rodzaju interwencji wyjdzie w sukurs i zjazdy naprawi. Bo czego to się nie robi dla tak uroczego radnego, który ma wymagania żadne, a zadowala go wójtowski uścisk dłoni i fakt, że może postać obok Banacha, swojego niegdysiejszego nauczyciela, a teraz przewodnika i mentora…

Polowanie z jastrzębiami

Wójtowe „jastrzębie” siadły na Korkosza albowiem radny z Rudki popełnił rzecz haniebną i urągającą dobremu obyczajowi. Normalnie należała mu się anatema, przepadek mienia i chłosta pod kościołem, tak z 20 batów na goły tyłek ale władza nasza jako, że jest ludowa i wyrozumiała więc skończyło się na słownym upomnieniu, bez wpisania w akta…Poszło o to, że Rudka- wioska Andrzeja korzystając z Funduszu Sołeckiego i własnymi siłami budując altankę na placu pod remizą przekroczyła zakładany koszt inwestycji o 1400 złotych. Właśnie ten czyn łobuzerski z pogranicza kradzieży zuchwałej przelał czarę goryczy i Marysia Kiliańska, słynąca z odwagi i bezstronności upomniała, żeby na przyszłość już tak nie robiono, bo to bardzo zły przykład. Ale ona wcale nie były jedyna albowiem wcześniej, na komisji w tym tonie pouczyła radnego niezawodna Marzena, radna z Woli. Grzmiał na komisji nad Korkoszem radny i „jastrząb z Kozieńca”- Sęczkowski. Równie słynący z rozwagi, mądrości co z krystalicznej uczciwości i bezinteresowności…

Tylko że rzecz w tym, że to wszystko dęte i nosi znamiona zwykłej infantylnej, głupawej złośliwości, takiej samej jak opisywana wcześniej na tej stronie sytuacja, kiedy służby Proskury kazały Korkoszowi poinformować mieszkańców podpisanych pod petycja w sprawie śmieci o dalszych jej losach. Skarbnik wyjaśniła na sesji, że Rudka niczego w sumie złego nie zrobiła, bo musiała dokończyć inwestycję, a winne rosnące ceny, a nie poszerzenie jej zakresu. Ale radni od Proskury musieli zrobić swoje, bo tak i już. Skoro mają większość bezwzględną, to trzeba to na każdym kroku demonstrować, nawet jak korzyści z tego żadnych. 

Riposta Korkosza

Korkosz moralizatorom odpowiedział spokojnie, ale dosadnie, i powołał się na podwójne standardy. Przypomniał wszystkim troskającym się o finanse milczenie, gdy wójt brał z kasy gminnej ponad 26.000 tyś ekwiwalentu za urlop na który powinien pójść. Dopytywał czemu nie gardłowali gdy kupowano nieruchomość za 750.000 tyś, ewidentnie przepłaconą i w śmiesznych okolicznościach. O wicedyrektorze w szkole który był tyle lat i nie za darmo, a potrzeby nie było- też wspomniał. Dodał również, że kiedy w budżecie były przesunięcia na termoizolację remiz na innych wioskach i inne inwestycje, to on nie dyskutował tylko podnosił solidarnie rękę „za”, bo skoro się zaczęło to mimo wszystko trzeba skończyć.

Grażyny serce w rozterce i „nie” dla Godlewskich!

Gdy Korkosz powiedział swoje, to jastrzębie odpowiedziały ale tak, że trudno to powtórzyć albowiem zawsze jest problem z kimś kto mówi nie na temat. Pierwsza jak zwykle ruszyła z odsieczą Wiesia Popik i kwieciście przemawiała z takim zapałem, że szkoda wielka ,że kto nie wpadł na pomysł by to wystąpienie okrasić muzyką Wagnera, a jej samej szaty powłóczystej i miecza ognistego w dłoń nie włożyć. W tym uniesieniu przypominała, jako żywo archanioła Gabriela ale w żeńskiej wersji i na Żdżanne, ale tylko dla tych, którzy chcieli w tym wystąpieniu go zobaczyć. Tak na prawdę gadała po swojemu i ćwierkała z taką słodyczą, jak tylko to ona potrafi, a pewnie radnemu Kołtunowi z Wierzchowin, co jest pszczelarzem zawołanym, po tej erupcji słodyczy mogły się roje pszczele z zimowego letargu pobudzić. Wiesiunia przesłodka biadoliła, że na chodnik w Wierzchowinach to znowuż ona dała i rękę za nim podniosła. Tak jakby miała w tej kwestii jakiś inny wybór. Na koniec wspięła się na wyżyny umiejętności profetycznych i powiedziała, że wie, że będzie opisana! Jak na to wpadła to zdradzić nie chciała, a Dziennikowi Siennicy nie wypada zawieść ją w tej kwestii, bo to byłoby niegrzeczne. I powiedziała Wiesława jeszcze, że ona sobie nie życzy żeby nazywać ją siostrą Godlewską, bo to jej uwłacza ! A stanowcza przy tym była. jak wspomniany archanioł Gabriel, wtedy gdy wypędzał Adama i Ewę z biblijnego raju. Widać radna Godlewskich nie lubi, bo tamte są młodsze. Ale znowuż jeśli chodzi o odwagę, to Wiesia im dorównuje, a nawet w porywach potrafi je dystansować.

Grażyna „Solejukowa z Borunia” też się zagotowała, jak woda na pierogi, pewnie w geście solidarności z koleżanką, i powiedziała: żeby wszyscy wiedzieli ile to oni serca w remizę wkładają. Nie wiadomo jak to rozumieć i do czego to komu potrzebne!? Bo serca, płucka i wątróbki: ogólnie- podroby, to się często do farszu w pierogi pakuje. Ale jak to przykleić do tego co Korkosz mówił, to już Grażyna nie wyjaśniła.

Obydwa wystąpienia były jak zwykle i wpisują się w długą tradycyjne gadanie dla samego gadania i dochodzi już do tego, że adwersarze Korkosza nie rozumieją o czym on do nich mówi. A mówi poprawną polszczyzną i bez metafor, to jest prosty komunikatywny język, bez udziwnień. Nawet tłumaczenie Alicji Pacyk nie pomaga, taki jest opór materiału. Obie ludowe walkirie w samorządzie siedzą od lat, więc należałoby wreszcie nauczyć się słuchać ze zrozumieniem, a nie pleść co ślina na język przyniesie.

Wiercipięta z Kozieńca

Miał i wielkie chwile radny Sęczkowski, to był widać jego dzień, a to owocowało bardzo ciekawymi bon motami. Na przykład w trakcie krótkiej dyskusji przy głosowaniu mało istotnej uchwały, wręcz banalnej, która dotyczyła transportu, górnolotnie stwierdził, że w głosowaniu nad nią radni na komisji głosowali zgodnie ze swoim sumieniem. Zabrzmiało tak jakby głosowali za wojną albo pokojem. Ale dzięki tej deklaracji dowiedzieliśmy się, że radni posiadają sumienia i nawet mogą swobodnie nimi dysponować, co w obozie zwolenników Proskury częstą praktyką widać nie jest. A w czasie „spięcia” Korkosza z radnymi w sprawie 1400 złotych, gdy Andrzej wytknął Proskurze, że cudzymi rękami go atakuje, bo tak odebrał te komiczne pouczenia od kilku zwolenników wójta. Sęczkowski zaczął się zabawnie tłumaczyć, bo się poczuł dotknięty, a był jednym z pouczających, że wójt z tym nic wspólnego nie ma i wynikło z tego, że oni tak sami z siebie. On mógł być szczery w tym co powiedział. Tyle tylko, że to świadczy o daleko posuniętej samodyscyplinie, jak za pierwszej komuny kiedy doły partyjne robiły, to o czym nawet góra nie zdążyła pomyśleć, bo tak je wytresowano.

Sęczkowski walczy z kulturą o życie

Na sam koniec sesji, w wolnych wnioskach Alicja Pacyk przeczytała swoją odpowiedź na pismo „profesora rzekomego” Jutrzenki w którym ten „wielgi artysta” z charakterystyczną dla jego „wielgości” skromnością zarzucił radnej, że naruszyła jego dobra osobiste, jako artysty i człowieka. Czytała więc swoje stanowisko, jak Pan Bóg przykazał ale na radnych od Proskury, to już było za dużo, to były męki niewysłowione.

Zaczęli się w trakcie tego w sumie krótkiego czytania, wiercić jak dzieci. A to sobie coś szeptali, bo akurat teraz poczuli potrzebę i para „umoralniaczy” Sęczkowski z Kiliańską też. Ale nie dość na tym, bo wspomniany duet akurat wtedy wpadł na pomysł by się pakować. Sprzątali więc do toreb co tam mieli w zasięgu wzroku i było ich własnością. Sęczkowski torbę wziął na kolana i pchał w nią dobytek w te pędy, jakby po sesji czasu nie było. Jednym słowem przestali Alicji słuchać, co jest zachowaniem z pogranicza prostactwa i zwykłej głupoty, a kto nie wierzy niech zerknie na zapis sesji. Ale wspomniany Sęczkowski, jak sobie poszeptał z Kiliańską i Wiesią, a w torbie swoje skarby poupychał, to wpadł na pomysł żeby zacząć chrupać paluszki, robił to z zapałem głodnego chomika.

Może się bał, że mu Kiliańska wszystkie paluszki zje, bo i ona zaczęła podjadać i zbyt często sięgać do paluszkowego paśnika? Wciskał więc je prosto w dziób, z taką pasją, jak zamek karabinu maszynowego połyka pociski. W pewnym momencie coś poszło nie tak, widać podajnik się zapchał, i się Darkowi korek zrobił. Jak na bramkach na A2 albo na Kanale Sueskim, gdy kontenerowiec w lipcu tego roku stanął w poprzek i go zablokował. Lekko radny odkaszlnął ale maseczka do tego zaczęła przeszkadzać, bo ją miał na „górnym wlocie”, chcąc być w zgodzie z przepisami. Próbował przepchnąć następnym paluszkiem ale nie pomogło, więc w akcie rozpaczy zalał wszystko wodą mineralną. Ale gdzie tam! Pomysł był nie trafiony! Widać tam na górze, już nie korek tylko karambol się zrobił, a jak się woda z paluszkami spotkała, to się zrobił beton. Nic to!? Radny maseczkę zdjął, gały wybałuszył i kaszlać zaczął, jak topielec!

W końcu wstał ostatkiem sił, ogarnął kryzys, zabezpieczył tyły. Potem brzuch wciągnął i jak baletnica, kaszlając, przepchnął się do drzwi, w kierunku toalet, życie bezcenne ratować. Jak wrócił, za jakiś czas, to zadowolenie malowało się na licu i błogość niebiańska, bo zgon był blisko ale skończyło się szczęśliwie. Tak się kulturalnie najadł…

Alicja tymczasem już skończyła czytać, a on prawie nic z tego nie słyszał, bo taką zrobił sobie pauzę i tyle miał zajęć. I takim sposobem kultura zaszkodziła radnemu, z obu stron biorąc go w kleszcze. Bo musiał słuchać o kulturze, a z drugiej strony sam jej nie zachował albowiem w trakcie wystąpienia drugiego radnego robił wszystko tylko nie siedział spokojnie i słuchał jak ta nakazuje.

Wobec tego, do końca nie wiadomo, jak z kulturą w Siennicy jest!? Jej instytucji jest trzy, bo niebawem podwoje otworzy Dworek z Jutrzenką w środku, remiza na Dużej Siennicy pracuje pełną parą i Centrum Kultury jest od dawna. Do tego KGW, UTW i inne przybudówki. A tu jak widać zabrakło kultury, żeby spokojnie i cierpliwie wysłuchać drugiego radnego. Czyli rację mają niektórzy, mówiąc, że tyle tych jednostek kultury, że skąd jej nabrać !? I jest z tym problem, przynajmniej w radzie, bo taki Maniuś Mielniczuk parę sesji wstecz, nim Banach oficjalnie sesję zakończył, to wstał i zwyczajnie wyszedł, bo mu się znudziło i nikt go nie upomniał. Ale gdy na tej ostatniej sesji Korkosz skwitował postawę radnych mianem marionetek, to Banach go upomniał żeby tak nie mówił. Ten sam Banach któremu Korkosz co to wiecznie za młody i bez kultury, parę chwil wcześniej przypomniał, że Banacha wyborcy zwrócili się do niego żeby ten upomniał go, w ich imieniu. Gdyż ci skierowali do gwiazdora z Siennicy Dużej zapytanie na e-maila w sprawie drogi, a Piotruś przez prawie dwa tygodnie nie raczył się z nimi skontaktować…

 

39
8

Black Friday w Siennicy

Po dynamicznych komisjach, które odbyły się na dniach, ponieważ 30 grudnia ma się odbyć sesja rady gminy. Wypłynęła jak bakteria coli ciekawostka, którą należy się podzielić z siennickim społeczeństwem. Otóż, naszą miłościwie panującą władzę ogarnął szał wyprzedaży i doświadcza nas atmosfera słynnego „Black Friday”. W związku z tym w Siennicy Dużej, działka potocznie nazywana „po posterunku milicji” idzie niebawem pod młotek. Wszczęto procedury mające na celu przygotować nieruchomość do sprzedaży, a głosowanie nad wyrażeniem zgody na jej zbycie, ma się odbyć na najbliższej sesji rady. Warto przypomnieć, że powierzchnia działki wynosi niecałe 60 arów, a miejsce uzbrojone i atrakcyjne, wręcz po same zęby. Tym samym kęsek to nie lada i perełka, można powiedzieć. Chętni są i to w liczbie większej niż jeden, a pytają uporczywie. Wyceny nie ma póki co, ale jak dochodzi z kręgów decydenckich: jak będzie uchwała wyrażająca zgodę na zbycie, to się wycenę zrobi. No!? Czyli władza idzie za ciosem, a słowa, że jeszcze co wymyśli, okazały się prorocze…Jakby kto wątpił w talenty handlowe wójta, to odradzam, bo to strateg, geniusz i wizjoner. W tej transakcji są trzy strony: sprzedający, kupujący i społeczeństwo…Na pewno pierwsze dwie będą zadowolone, a stronie trzeciej nigdy nie dogodzisz, i o to chodzi😉

 

21
7