Kajzer i von Moltke w okopach czyli do trzech razy sztuka

 

Kajzer” Jakubiec i jego feldmarszałek Dariusz „von Moltke” Turzyniecki wracają w okopy, bo zwietrzyli szansę. Do trzech razy sztuka! Zbliżają się wybory samorządowe i prawdopodobnie na burmistrzowskim zydlu dojdzie do podmianki. Poza tym nad ratuszem ciąży klątwa kiedyś rzucona przez Jakubca i tylko on może ją zdjąć.

 Z tymi burmistrzami od 2014 gorzej i gorzej. Co jeden to „lepszy”, ale od Hani się zaczęło, wszak porzekadło ludowe mówi: Gdzie diabeł nie może tam babę pośle! I w tej bajce diabeł jest również. Rodzimy swojski, lokalny… Dwa razy nagonka Jakubca podchodziła, by ostatecznie go wysiudać, tylko że do dziś nie wiadomo, po co!? A po tym wysiudaniu to mogło być tak, bo my wszystkiego nie wiemy… że jak rozgoryczony Jakubiec opuszczał ratusz, to, nim trzasnął drzwiami od gabinetu to go pierwszy raz przeklął.

Druga porażka w 2018 też cudaczna, bo tu pojawiła się okoliczność, na którą on wpływu nie miał. Tutaj naród zakochał się w PiS i głosował na takich, co im się z, nim bardziej kojarzyli. Miał prawo być zaskoczony, bo nie rozumiał decyzji wyborców. Myślał, że 4 lata „rozkładu” za Hanny Beztroskiej narodowi wystarczy na otrzeźwienie, a on sobie wróci i posprząta. Aniołem Jakubiec może nie był, bo tu nieświęci garnki lepią, ale zły do szczętu, jak mu zarzucali to też nie. Z Kościukiem „przegrał” o zaledwie 45 głosów. Mogło go, w tym jeszcze utwierdzić widowisko, które zrobił Romek Żelazny – kiedyś zajadły krytyk, a przed drugą turą w 2018 roku wprost „przyjaciel domu jakubcowego i najbiższy przyjaciel” Tak się łasił, że o mało się do Jakubca na niedzielny obiad nie wtarabanił. tak mu się repertuar pozmieniał! A to dlatego, że startujący wtedy w wyborach Kościuk i Kmicic byli bardziej z PiS pożenieni, i to wtedy w swoim periodyku pisał jak to koliber Turzyniecki podziurawił pancernego zdawało by się Jędrka Kmicica. A już przed drugą turą to amikoszonował się Romek nieprzyzwoicie, aż Jakubiec się z oburzeniem wzdragał i dziwił co ten chce i po jaką jasną cholerę.

Mógł się poczuć usatysfakcjonowany, bo zajadły krytyk wyciąga dłoń do pojednania, a Jakubiec jej nie przyjął, bo ma swoje dwie. Widać nie chciał, żeby krasnostawski Michnik był mu „bratem”, bo brata to już ma. Przed drugą turą Romkowi bardziej odpowiadał Jakubiec, a Kościuk który był jego przeciwnikiem ostatecznie przyjął „chrzest” od PiS z rąk Czarnka na spotkaniu w KDK, czym sobie Romka ostateczne zraził. Romek, jak PiS zobaczy albo o nim usłyszy, to białej gorączki dostaje.

Tak że Jakubiec mógł ratusz przekląć drugi raz i po drugiej „śmiesznej porażce” z Kościukem. Wydusił przez zaciśnięte zęby, że jak żeście mnie nie chcieli i źle wam ze mną było, to teraz będziecie mieć takich burmistrzów, że jeszcze za mną zatęsknicie drodzy krajanie! Będziecie mieć grunty na medal, jak wam moje rządy nie odpowiadały. Będziecie mieć wiceburmistrzów po siedemdziesiątce jak wam mój Dariuszek „Hajduczek z Rońska” nie odpowiadał. Popamiętacie! No i klątwa zadziałała.

Hanna była wyjątkowo roztargniona i ojej roztargnieniu krążą legendy. Do tego została opętana przez mojego, ulubionego, lokalnego diabła Jędrka Kmicica, któremu muszę ciut czasu poświęcić. Tylko czy w przypadku czorta „poświęcić” to właściwe sformułowanie!? Bo on oprócz wersów lub strof wart pomnika albo skweru, czy ulicy swojego imienia. Jest najlepszym kusicielem w całej okolicy i jemu żadna dusza się nie oprze, a proboszcze są bezradni. Sam Watykan jest w kropce jak Jędrek bierze się za robotę. On, jak do Rzymu jedzie na wycieczkę, to go już na lotnisku pytają o prawdziwy cel podróży. Jędrek wtedy opowiada, że jest zwykłym turystą, a te rogi to od karnawału nosi! Od maleńkości czortek taki był, a niektórzy uważają, że się urodził od razu z teczką i z tym szelmowskim uśmiechem. Talenty doradczo – kierownicze to od maleńkości przejawiał, a jego rady do dziś niektórym ustawiły życie. Jedna z nich obrosła legendą! Jak to w drodze do przedszkola spotkał diabła niskiej rangi w starej wierzbie na łące, który płakał, bo mu nie szło. W piekle też się może kopyto potknąć i o awans trudno, bo tam „piekielna konkurencja” i związków zawodowych nie ma, a jedyni związkowcy co tam są to siedzą w kotłach. Podobno Jędruś z nim porozmawiał, a szczegóły tej rozmowy są nikomu nieznane oprócz ich obu. Jakieś światło na jej treść może rzucić to, co się stało potem. Otóż diabeł za rok od rozmowy z Jędrkiem został arcybiskupem i mówią, że to o Życińskiego chodzi, a poszlaką jest to, że człowiekiem roku wybrała go Wyborcza.

Tak mu widać Kmicic skutecznie doradził to, co w takich okolicznościach dla niego taka Hania!? On ją lewą ręką i małym paluszkiem omotał. Tak diabelsko, że się wycofała z wyborów i postawiła na niego. Jędrek oberwał w wyborach, ale to tylko nam się tak wydaje. On przede wszystkim uwiódł na pokuszenie ponad 1330 krasnostawskich dusz, które na niego głosowały. Dlatego jak w piekle, to zaraportuje to dostanie awans, na co najmniej generała! Ale teraz wróble na mieście ćwierkają, że Jędrka niektórzy chcą widzieć na listach PSL z miasta…a co będzie to zobaczymy.

 „Opętana” Hania to już tak pohulała, że nawet Romek Żelazny bił się w pierś, że ją popierał, ale to już później. Za jej czasów ratusz postkomunistami w typie Gałana i Piwki zaczerwienił się, jakby kto maki zasiał. Ten drugi wlazł do dworku starościńskiego, który Jakubiec postawił na nogi, a Hania zasiedliła i siedzi do dziś i lewicę parodiuje… Pieniędzy ratusz wtedy miał, tyle że palili nimi w piecach. Tak się przelewało, że nawet nikt nie myślał o czynszu za parking pod Biedronką. Cieszył się Piwko, bo jego owad rodzinny pasł się jak kaban na wesele. Dobrze było! Ale jak już wszyscy myśleli, że „lepiej” być nie może to pojawił się Robert i pchnął klątwę na wyższy pułap, przebił szklany sufit i rozbił bank. Takiego cudaka jak on świat nie widział, a Hanna Mazurkiewicz już nie jest dopust boży, bo Robert ją zdetronizował.

No i kto teraz!? W zeszłym roku wiosną gazety rozpisywały się o ewentualnych kandydatach na burmistrzowski zydel. Oczywiście Kościuk jako naturalny kandydat, ale teraz to już ze swojego komitetu. „Nowy Tydzień” wiedziony podszeptami wykoncypował, że Marek Nowosadzki ma ochotę na to przedsięwzięcie. Ale nic z tych rzeczy, bo to jak się okazuje były prognozy o charakterze prasowej „zapchaj dziury”. Zwyczajnie coś trzeba było nasmarować, coby szpalty nie świeciły pustkami. Co prawda Marek nabrał nawet apetytu i smaka na takie prognozy z nim jako burmistrzem i chodził cmokał rozmarzał się, co by było, gdyby… Ale on się niestety do takich przedsięwzięć nie nadaje i gdyby go wybrali burmistrzem, bo co jak co, ale wybieralny to on jest to taki triumf byłby jak pierwszy szpadel wbity w grunt cmentarza, na którym w mogile spocznie. Marek ni siły ni woli do samodzielnego „kierownictwa” nie ma. Jeśli już to najlepiej czuje się w fotelu pasażera, ale dla bezpieczeństwa podróży lepiej go wozić w bagażniku. Żeby być burmistrzem trzeba być „twardym sukinkotem” A o jego przymiotach można powiedzieć to samo, co o przymiotach generała Sosnkowskiego, który słynął z podobnej przypadłości charakteru. Stanisław Cat – Mackiewicz zilustrował je sytuacją człowieka stojącego nad rzeką, który w sposób inteligentny i spokojny tłumaczy, dlaczego do tej wody wejść nie może…

No tak, ale w PZK jest grupa „pruskich militarystów” i ta ostatnio zwietrzyła szansę na powrót do władzy, bo czemu nie. Jakubiec już wyjął z szafy pikielhaubę i rozpisano plan godzinowy, który polega na tym, gdzie i kiedy ma się znaleźć, która dywizja. Bo trzeba wiedzieć, że po upadku PiS otworzyła się zupełnie nową perspektywę i „kręgi militarystyczne” w PZK zwietrzyły szansę, a poza tym, co jest innego do roboty niż startowanie w wyborach na burmistrza dla emerytowanego burmistrza w takim miasteczku, jak Krasnystaw ? A „von Moltke” Turzyniecki PiS nie cierpi i najchętniej wydusiłby ich wszystkich gołymi rękami. Przecież Jakubiec nie będzie w kółko oglądał powtórek „Klanu” ani chodził z psem na spacer. Będzie startował, bo czemu nie i do trzech razy sztuka.

 

 

25
2

Jak kanonik z pierwszym sekretarzem za łby się wzięli czyli krasnostawski spór czyj interes ważniejszy

 

Ksiądz Bronisław Bozowski powtarzał, że nie ma przypadków, a są tylko znaki. W Krasnymstawie to spostrzeżenie można rozwinąć i dopowiedzieć, że są znaki, które są znakami znaków. A niektóre znaki leżą na wznak !

Ksiądz kanonik Jarosław Wójcik z parafii Franciszka Ksawerego to bardzo obrotny kapłan, prawie jak karuzela w wesołym miasteczku. Można go spotkać w „siennickim tworze sztuki” i na imieninach starosty Leńczuka. Ten ostatni często odwiedza Jarka, bo tak zwany starosta musi mieć swojego Jarosława. Na Nowogrodzką daleko, a tu jest bliżej i można tam dojść pieszo w samych ciapkach. Poza tym chłopaki się lubią, bo przecież koncerty „Gloria Vitae” gdzieś trzeba organizować, a wnętrze kościoła nie tylko jest piękne, ale ma również dobrą akustykę.

Jarek jak żona Lota

Kanonik Wójcik doskonale akomodował się do obecnej sytuacji politycznej w regionie i w obmierzłym grajdole. Kiedy przybył tu w 2019 roku z Tarnogóry i został proboszczem kanonikiem „ u Franciszka”, powitał go kwiatami Lucek Cichosz, który wtedy akurat robił kampanię do wyborów parlamentarnych. Potem czerpał pełnymi garściami z dobrodziejstw rządów PiS i Tereski Hałas. Specjalnie nie zwracał uwagi na szczegóły, kto co i dzięki komu. Gdy Tereska załatwiła mu duże pieniądze na renowację fasady kościoła, nie przejął się tym specjalnie. Kiedy ją później podduszano, by ostatecznie usunąć z listy PiS i zrobić miejsce dla Rysia Madziara z Wołomina to jej wcześniejsza pomoc dla kanonika nie miała większego znaczenia. Przy wołomińskim idolu to Jarek milczał jak żona Lota zamieniona w słup soli. Siedział w tym stanie obok Ryśka w studio TVP Lublin, gdy ten pośrednio przypisywał sobie zasługi przy pozyskaniu środków na renowację jego kościoła. Widać uznał, że milczenie jest złotem, a tego kościołowi nigdy dość, a i politycznie zapomniał, bo akurat wypadało, że Jan Paweł II kiedyś powtarzał „Nie lękajcie się” Nic mu przecież nie groziło, to nie te czasy, gdy duchownym zdzierano paznokcie przypalano petem, bito do nieprzytomności, a potem topiono w Wiśle. Dobrze by było, żeby Wójcik się odezwał i powiedział, kto za tym stał, i można było, jak uważają niektórzy, z szacunku dla samego siebie nie brać udziału w tym cyrkowym widowisku.

Znaki na ścianach

No, ale teraz to już grubsza sprawa, i księdzu zaczyna się interes na łeb walić i pokazują się na tę okoliczność „znaki”. Na murach kościoła od strony ulicy Piłsudskiego pojawiły się spękania, aż po samo sklepienie. Ksiądz kanonik jak zobaczył, że miejsce pracy grozi zawaleniem, to mowę odzyskał i od razu zdiagnozował, gdzie jest pies pogrzebany. W miasteczku ogłosił, że winny ten ruch kołowy, a szczególnie wysokie tonaże, które wjeżdżają na rynek z zaopatrzeniem. Auta jeżdżą, ziemia drga, ściany pękają, sama fizyka w najczystszej postaci! Wykoncypował, że ograniczenie potrzebne w formie znaku zakazu do 3,5 tony!

Ale samo się nie zrobi, i trzeba działać, bo bezrobotnym zostać, to mu się nie uśmiecha. W te pędy wszystko załatwił, może nawet szybciej niż Pan Bóg świat stworzył. Opinię policja wydała jak należy, a jest ich kapelanem, a do tego jest spowiednikiem Leńczuka! W starostwie naczelnik wydziału komunikacji Bereza powinność swej służby zna, i też się nie ociągał i zaopiniował jak należy. Wszystkie pozwolenia ksiądz kanonik pozbierał jak koperty z kolędy, bo sprawa słuszna, jak najbardziej, a zabytek trzeba ratować dla przyszłych pokoleń! Tym bardziej, że tak pięknie odrestaurowany staraniem Teresy Hałas, że zaniechać to grzech marnotrawstwa! Dlatego znak stał się tylko formalnością i jest już gotowy ! Nic tylko go wieszać, stawiać, i niech tam ostrzega i ode złego broni!

Leńczuk safanduła sprawę pokpił

Tylko znów kałabania, bo chętnego, coby go zamontował, nie znaleźli w całym starostwie! Jak zwykle wylazło safandulstwo rządzących. W międzyczasie o znaku dowiedział się taki co ma interes w tym, coby go nie było, bo tam na ulicy Piłsudskiego vis – a – vis kościoła ma nieruchomość w stanie surowym. Ten ktoś to nie kto inny tylko radny  Maruś Zdzisio Piwko i ta surowa nieruchomość z białego pustaka to jego. Jest radnym powiatowym, i jak mu postawią znak, to pewnikiem zacznie buchtować i robić Leńczukowi na złość, bo przecież Leńczuk sam go wyhodował do takich rozmiarów politycznych, że teraz postkomunista wszędzie się szarogęsi. Leńczuka wobec takiej perspektywy tradycyjnie niemoc decyzyjna dopadła…i znak padł na wznak!

Piwko i Biedronka bis

Piwko doświadczenie w takich sytuacjach ma i zapisał się złotymi zgłoskami w historii krasnostawskiego grajdołka. Szczególnie jeśli chodzi o lobbowanie na rzecz familijnego biznesu z ulicy PCK. Szeroko rozpisywał się o tym Romek Żelazny w „Echu Krasnegostawu” 18 lat temu. Chłostał Marka Zdzisława wtedy radnego miejskiego za „Biedronkę” bezlitośnie, bo ten jako radny latał za swoimi sprawami, nie bacząc na etykę. Dobrze wiedzieć, że i tam oprócz innych zgryzot był problem z dowozem zaopatrzenia, bo ulica taka bardziej osiedlowa. Teraz widać, że postkomuszek zapobiegliwy i „wy naumiał” się jak trza. Lata do księdza i po starostwie, histeryzuje, byle tylko familijny biznes w przyszłości nie ucierpiał. Bo jakby w tym budynku znów, jaki sklep wcisnąć, to jak do niego dowieźć towar jak mu zakaz postawią? Toć Piwko nie będzie w garści, ni na grzbiecie nosił. Do takiej roboty to czerwony kasztelanic nie nawykł, i niech proletariat zasuwa, a on będzie swymi ustami pił w jego imieniu szampana i wcinał kawior. Marek Zdzisław chciałby, żeby w zasadzie zostało po staremu, bo jego zdaniem jest dobrze, i nic się złego nie dzieje. U niego źle się dzieje tylko wtedy, jak ma z tego jakąś korzyść i to on decyduje co akurat jest złe.

Zmarnieje nam Marek Zdzisław

Jesteśmy jednocześnie świadkami sytuacji, w której ścierają się dwa interesy a jeden to nawet się sypie. Oba w randze świątyń, tylko innego „obrządku”. Z jednej strony kościół jako świątynia katolicka z długą tradycją i poza ziemskim kapitałem, a z drugiej ewentualna świątynia konsumpcji w postaci jakiegoś sklepu, pewnie oddanego we franczyzę. No i zobaczymy, który, któremu da radę. Wójcik głupi nie jest, ten znak ma stać taki, jakim go wymyślił, i żadne wyłączenia nie wchodzą w rachubę, bo w sumie wyłączenia dla transportu zaopatrzenia nie zmieniałyby nic. A on wyszedłby na głupiego. Ograniczenie nie obejmuje służb komunalnych, bo nikt nie chce utonąć w śmieciach a Krasnystaw nie Neapol. W sumie znak z wyłączeniami byłby tylko urozmaiceniem krajobrazu, ewentualnie robiłby za grzędę dla miejskiego ptactwa, a pies Piwki, z którym chodzi na spacery, miałby co obsikiwać. Piwko jednak chce powrotu do stanu pierwotnego i zrozpaczony takim obrotem sprawy, bo dowożenie małym transportem psuje mu szyki. Ewentualny najemca będzie kręcił nosem. Jak nic z tego wszystkiego straci apetyt i zmarnieje nam spadkobierca pierwszych sekretarzy… Sytuacja jest patowa i albo kościół, albo interes postkomunisty. Rozsądek podpowiada, że jednak kościół ważniejszy, a nie pełny brzuszek Marka Zdzisława.

Wszystkiemu winna zbyt powolna laicyzacja

Wszystkiemu winna zbyt powolna laicyzacja społeczeństwa i tu się Piwko powinien zezłościć na głupi naród co zbyt wolno ulega duraczeniu i jeszcze do kościoła chodzi. Musi się w oku łza kręcić Zdzisławowi za dawnymi czasy, kiedy za towarzysza Lenina w kościołach i cerkwiach montowano magazyny albo zostawiano na pastwę losu i warunków atmosferycznych. Dla niego najlepiej, gdyby kościół się w cholerę zawalił. Bo w sumie nic nie trwa wiecznie, a ksiądz, jak taki obrotny, to znajdzie robotę gdzie indziej. Niech się zawala tylko on, a muzeum niech zostanie, bo w nim Piwko ma wśród części ogłupionej własnymi pomysłami załogi wiernych admiratorów. Im krzywda stać się nie może, bo kogo on będzie wyzwalał i gdzie będzie knuł swoje prymitywne bolszewickie intrygi?

Ale i tu jest problem a trzeba wiedzieć, że Piwko cichcem do Krasnostawian się przykleił. Już tam się z nimi pokazuje i łazi za Marcinem Wilkołazkim, który ostatnio wymyślił, a bardziej spostrzegł, że Krasnystaw powinien postawić na turystykę. Jak tak, to kościół jest niewątpliwą atrakcją i w takim razie w hierarchii potrzeb stoi wyżej niż interesiki Piwki.

Na zakończenie wypada poradzić postkomuszemu Piwce, że przyparty do muru może „kupić” kanonikowi Wójcikowi arcybiskupi kapelusz. Pieniądze Marek Zdzisław ma, i jako przewidujący przedsiębiorca powinien mieć taki odpowiednik funduszu kościelnego. To jednak sprawy nie rozwiąże, bo jest ryzyko, że następny proboszcz może znaki na ścianach zauważyć i historia się powtórzy. Definitywnie sprawę załatwiłoby wykupienie kościoła, ale tu musieliby się zrzucić wszyscy krasnostawscy towarzysze, a chyba na taką solidarność i ofiarność nie może Piwko liczyć… Mógłby na koniec ograniczyć Piwko swoje apetyty, bo ma na to wpływ od początku do końca. To, że w centrum miasta wywalił wielkogabarytową nieruchomość mądre nie jest, a raczej dowodzi braku spostrzegawczości. Teraz chce cudzym kosztem wychodzić z opresji, w którą sam się wpakował. A jeśli Leńczuk dalej będzie się ociągał w sprawie zamontowania znaku, bo on tak się zachowuje jak, wtedy gdy bronił Gołębia i pomagał posłance, to w takiej sytuacji ten zostanie postawiony w jego gabinecie, ewentualnie u kanonika w zakrystii, bo Leńczuk znany jest z takich kompromisów.

 

36
7

Tradycja i nowoczesność czyli „Zielony Ład” po krasnostawsku

 

Marcin Wilkołazki chce w Krasnymstawie budowy ładowarek do aut elektrycznych i do tego „wyraża marzenie” by coś się zaczęło dziać na „gruncie na medal” za bazą PKS. O tym ostatnim z rozrzewnieniem opowiada nawet na sesji rady miasta. Dlatego to najlepszy moment, aby dokonać fuzji obydwu pomysłów i zagospodarować „medalowy grunt”,  tak scalić tradycję z nowoczesnością, coby z tego wyszedł krasnostawski „Zielony Ład” Każdy miałby w tym udział i zajęcie, nawet Piwko  „Wielki Integrator” z CIS ! To dziś o tym…

Zima idzie wielkimi krokami, i to ostatnia chwila, żeby się zdecydować, bo ziemia bez gospodarza dziczeje jak już zauważył Kaźmirz Pawlak rolnik, co to za swoje gospodarzenie od Sławoja srebrny krzyż dostał, a od Bieruta złoty. Dlatego, coby grunt odłogiem nie stał i tym widokiem niebu nie urągał to ja bym sugerował burmistrzowi jako światłemu gospodarzowi – bo przecież na takiego się kreuje po remizach-jednak te kartofle. Co prawda to mógłby w ostateczności oddać go w dzierżawę radnemu Nieściorowi z Kraśniczyna. Ten na takie propozycje chętny i nie odmawia niczego, co zwiększa stan posiadania. Do tego ma czym grunt obrobić. No i oni obaj z Robertem na Ryśka stawiali i obaj przegrali. Zostałoby tym sposobem „w rodzinie”, ale to plan „mocno” awaryjny.

 Kartofle w służbie postępu

Te kartofle to w sumie proste, mało wymagające, to żadna wielka polityka… do której nie oszukujmy się Robert głowy nie ma. Za pójściem w kartofle przemawia i to, że Robert był inicjatorem powstania zagłębia przetwórstwa spożywczego, a przynajmniej tak opowiada tu i tam. Wypadałoby zrobić przysłowiowy pierwszy krok i zamknąć gęby niedowiarkom. Bo w tym „gruncie na medal” drzemie wielka siła i tu jest szansa na wielki „technologiczny skok”, przy którym ładowarki do aut elektrycznych będą tylko kwiatkiem do kożucha. To będzie fuzja tradycji z nowoczesnością ! By się skok odbył w zgodzie z nowymi ekologicznymi trendami, śladami węglowymi, emisjami dwutlenku to o żadnych konwencjonalnych maszynach nie może być mowy! Kopciuchy na złom! Tu jest szansa i trzeba się do niej dobrze przygotować.

Koń jako odnawialne źródło energii

Dlatego w Białce trzeba poszukać póki jeszcze dyrektora nie zmienili wałacha w miarę spokojnego. Jakby burmistrz nie wiedział, jak „takie coś” wygląda to ma zastępcę weterynarza. Podpowiem, że to taki koń pozbawiony tego, co jest w polityce potrzebne i w walce z ujemnym przyrostem naturalnym bardzo się przydaje. I gdyby takich nie mieli to można poszukać w Janowie Podlaskim, bo pewnie kontakty jeszcze tam Lucjan ma. Potem jak już go znajdą, to go albo kupić, albo leasingować. Do tego ogłowie, chomąto, podkład, lejce, orczyk i na koniec brony z pługiem. Te ostatnie to jeszcze ludzie po szopach trzymają, a i w ogródkach niektórzy wystawiają obwieszone kwiatkami. Kłopotu z nabyciem nie będzie, bo burmistrzowi nie odmówi nikt! No i do roboty…

Bój o gnój

Najsampierw trzeba by te hektary dobrze wygnoić i koniecznie gnój trzeba trząść ręcznie, bo kartofel to lubi. Mimo że to robota zdawałoby się mało estetyczna to przede wszystkim bardzo pouczająca, wręcz szkoła życia dla polityka i tu nie powinien Robert mieć skrupułów. Bo bliski kontakt z gnojem daje więcej niż politologia, kursy, szkolenia i wszystkie takie. Istota gnoju stanowi esencjonalne podsumowanie jakości owoców polityki szczególnie tu w krasnostawskim grajdole. No i trzeba pamiętać, że ten odzwierzęcy mimo że śmierdzi to użyźnia, a polityczny cuchnie i do niczego niezdatny, to zwykła kupa, mówiąc pardon … gówna. Szczęściem pod kartofle najlepszy ten pierwszy. Jak Robert sam nie da rady w tym trzepaniu, to znajdzie takich co pomogą, bo potrafią, a w tej kadencji samorząd obrodził w takie talenty. Co jak co, ale w niektórych jednostkach samorządu to natrzęsiono „gówna” po kolana i cuchnie, że nos chce urwać.

Koniecznie orka pod plebańskim nadzorem

Potem trza by to zaorać i powinien to zrobić osobiście Robert i koniecznie przed zimą! No i dobrze, żeby sobie na te okazje wziął któregoś proboszcza, coby ten siedział na furmance z brewiarzem i klepał godzinki. Wójcik z Franciszka byłby w sam raz, bo on tak pięknie milczał jak siedział przy Ryśku Madziarze w TVP Lublin, gdy ten opowiadał o pieniądzach na renowację jego kościoła, które wydreptała Tereska Hałas. Widać, że to pleban co o męczeństwie nie myśli tylko o doczesności, a prawda o piniądzach może jest i ciekawa, ale nie dla niego. Od czasu do czasu musi pleban na Roberta pokrzykiwać, że skibę krzywi! A wtedy to będzie piękny widok, jak scena z „Chłopów” Reymonta i taki dowód na zwierzchność władzy duchownej nad świecką. Jak nic Ruszczyc z Chełmońskim się w grobie ruszą i zechcą, to namalować, bo piękne i jakie rodzajowe! A i zapomniałbym! Oczywiście furmanka musi być koniecznie na żelaznych kołach, bo czymś trzeba pług i brony dowieźć na te morgi medalowe! A jak się odkują, to może zmienią na koła gumowe! I do zwózki kartofli się przyda, no sprzęt to obowiązkowy.

Jakie kartofle i dlaczego na boso?

A jakie kartofle sadzić.? Tu Lucjan musi doradzić, bo on był w Małopolskiej Hodowli Roślin w radzie nadzorczej to się zna. Najlepsze byłyby skrobiowe, bo w razie czego można je przerobić na spirytus… Kartofle koniecznie przed Stanisławem sadzić w maju, jak już się cieplej robi. Ładnie wschodzą. I takoż Robert za koniem, boso i w kapeluszu słomianym! Boso jest zdrowo, a Robert coś ostatnio markotny i niewyraźny. Może jeszcze sukces wyborczy trawi. Dlatego krzywdy chodzenie po roli mu nie zrobi. Bo od nóg idzie zdrowie i kiedyś wiejskie dzieci na bosaka koło chałup biegały i jakie zdrowe!

Bez Piwka ani rusz

Do sadzenia kartofli koniecznie wziąć Piwkę z Centrum Integracji Społecznej. Bez niego to nawet nie ma co myśleć o tym przedsięwzięciu. Toż z niego największy integrator w miasteczku i skoro tak innych integruje, to wreszcie może czas na niego i niech się zintegruje z prawdziwą robotą. I niechby poznał „drogę kartofla od pola na stół”. Wiedzy nigdy dość, poszerzy horyzonty. Tylko musi Robert uważać i go pilnować, żeby się nie obcyndalał i nie próbował z koniem zakładać związków zawodowych. A jak już się uwiną obaj z tymi kartoflami to pod wieczór i po robocie pod figurę na majowe pośpiewać! Maj wiadomo miesiąc maryjny. I tu też byśmy się przekonali jakie pieśni obaj znają, bo Piwko pod figurą pewnie śpiewałby Międzynarodówkę a nie Chwalcie łąki umajone.

Stonka jak biedronka czyli Piwko  w swoim żywiole

Jak kartofel urośnie i grządki zakryje to go trzeba obsypać, ale to już sam se Robert da radę. Jak stonka się pokaże to znów trzeba wziąć Piwkę, bo to ekspert od chrabąszczy i robactwa. Nikt, tak jak „post komuszek” się na nich nie zna, bo stonka to prawie to samo, co Biedronka! Do tego stonka to komunistyczne robactwo i jest ucieleśnieniem ich ideałów, bo żeruje na kartoflach, których nie sadziła, czyli korzysta z efektów cudzej pracy. Ją najlepiej zbierać w butelki po gorzałce, bo ta ma wąską szyjkę i stonka nie wyłazi z powrotem. No i kilka razy trzeba zbierać, bo to się lęgnie na raty paskudztwo. I to, by było na razie tyle i całe wakacje spokojne. Robert może nawet jechać na żaglówki na Mazury, bo grunt jest na medal i pod kartoflem.

Nie dać się oszukać Niemcom !

We wrześniu Robert powinien rozglądać się za workami i szukać piwnicy albo myśleć, gdzie kopiec robić na zimę jak nie będzie gdzie kartofla sprzedać. Na ogacenie kopca potrzeba słomy, ale tę znajdzie bez kłopotów. Ona się niektórym lokalnym politykom z butów wysypuje… A jak przyjdzie do kopania, to znów brać Piwkę i niech się „spadkobierca pierwszych sekretarzy” integruje zgodnie z myślą przewodnią swojej śmiesznej instytucji. Piwkę przy takiej „prawdziwej” robocie będą fotografować jak jaką kometę i oglądać jak zaćmienie słońca. A jak już się je wykopie i zbierze, to można by je wstawić do tego niemieckiego Kauflandu, co się niedaleko od gruntu na medal buduje. To byłoby bardzo literackie nawiązanie do powieści Bolesława Prusa „Placówka”. Tam polski chłop Józef Ślimak właśnie na Lubelszczyźnie z Niemcami handlował i go na koniec oszukali, dlatego Robert musi uważać! Może jeszcze na zimę koło Bożego Narodzenia w ramach prezentu urzędnikom po 10 kilo dawać jako karpiowe… I koniecznie przebrać te mniejsze na sadzeniaki, żeby wiosną nie żebrać po ludziach!

Wszystko w telewizji !

Oczywiście wszystkie poczynania na medalowym gruncie powinien burmistrz relacjonować jak się da, to nawet na żywo. Tu ma TVP Lublin, TVN, POLSAT, przyjeżdżać i kamery rozstawiać i ma iść przekaz w świat. To się powinno udać tym bardziej, że Robert jest członkiem Rady Programowej TVP Lublin. Można by biletować cały cykl robót polowych, bo to byłaby konkurencja dla Muzeum Wsi Lubelskiej, a kwitnące kartoflisko spełni rolę zielonych płuc dla miasta, bo przecież chmielnik Robert zabuduje wreszcie blokami i tam będzie krasnostawski Manhattan. Tylko trzeba uważać na Piwkę, żeby się w tej robocie nie emitował za dużo gazów cieplarnianych, bo to są standardy lewicy surowo przestrzegane! No i to byłaby piękna promocja miasta, co przyćmi „Chmielaki” !

Zazdrośni zazdrośnicy !

Ale są też pewne zagrożenia jak to przy takich świetlistych i doniosłych celach bywa, a które trzeba wziąć pod uwagę, żeby się wszystko udało! Są wszak w miasteczku i powiecie ludzie dybiący na Roberta karierę i gotowi mu brzydko dokuczyć. To są zazdrośni zazdrośnicy. Dlatego burmistrz nie może pozwolić, żeby mu się wtarabaniła na medalowe kartoflisko radna powiatowa Ewa Nieścior z Gorzkowa. Ona ma taką właściwość, że się wszędzie tarabani i paluchy pcha, tym bardziej że doświadczenie w pracach polowych ma, a przynajmniej tak jej się wydaje! Bo kiedyś brała udział w żniwach na Widniówce, a to jeszcze za „Pierwszej Teresy” było! Ewa po tym ustawianiu snopków w kopki takiego zapału nabrała i taka siła w nią wstąpiła, że w Gorzkowie gotowa się ludziom w żniwa pchać na kombajny i mówić jak mają kosić! Tak że Robert musi uważać, bo mu widowisko zepsuje i konia znarowi i ten może tak się zezłościć, że ją kopnie albo pogryzie, a jak nerwowo nie wytrzyma, to się może próbować wieszać na dyszlu. No zwierzę, jakie, by nie było granice cierpliwości ma, a kto z Ewą, choć raz miał do czynienia to wie!

Jest jeszcze jedno nieszczęście co spaść może jak cegła na głowę w drewnianym domu. To medyk i radny Janeczek ze swoimi pomysłami. On wszystko robi lepiej i wie lepiej i jest historyk z własnej ulotki wyborczej. Jemu się głupie pomysły lęgną w głowie jak króliki i więcej ich ma, niż urodzeń na tym jego „rodzinnym” oddziale w szpitalu, gdzie jak ma czas, to jest ordynatorem, bo przecież to człowiek wielu pasji! Dlatego trza uważać, bo jak go co w rzyć utnie, to gotów całemu światu udowadniać ot tak po prostu, że na środku „gruntu na medal” w 1941 roku trzech Niemców – Hans, Helmut i Otto poszło za potrzebą i przez to zbezcześcili Polską ziemię. A jak tak, to w tym miejscu musi być tablica wielkości baneru z Pawłowską i mauzoleum z marmuru.

No ale jak Robert posłucha i jak to wszystko spasuje i się zgra, to proszę sobie wyobrazić taki landszafcik… Rosną i kwitną na zielono ponad dwa hektary kartofli na „medalowym gruncie”, a w rynku montują na wniosek Marcina Wilkołazkiego cały szereg ładowarek do aut elektrycznych. Do tego post komuszek Piwko w krótkich porciętach wcina frytki z tych kartofli co je sam sadził, i jeździ po mieście na elektrycznej hulajnodze mlaskając z rozkoszy. Zieloni ludowcy od Szpaka właśnie rządzą w powiecie i sieją koniczynę na trawnikach przed starostwem! Zmieniają się barwy w herbie miasta i powiatu, by wszystko było pod kolor. I w taki sposób krasnostawski grajdołek z zaścianka staje się awangardą postępu. Mamy swój jedyny i niepowtarzalny krasnostawski „Zielony Ład”. Do miasta zajeżdżają autobusy z wycieczkami z całej Europy. Robert oczywiście jest nadal burmistrzem, ale teraz zapisał się do – Trzeciej Drogi, Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. Nawet rozważa zmianę płci! Na konferencji odpowiada na pytania i zapytany dzięki komu to wszystko mówi, że… to wina Teresy Hałas i Andrzeja Jakubca! Na co siedzący obok Marcin Wilkołazki, teraz już wiceburmistrz szarpie go dyskretnie za rękaw i szepcze do ucha – Robert kartki ci się skleiły, to mówiliśmy w poprzedniej kadencji…Amen!

 

 

 

 

35
4

Kłopoty i smutki sasinowej trzódki

 

 

Dziś obiecany ciąg dalszy o reakcji powiatowo – miejskiego PiS na bolesny upadek… Okazuje się, że Kaczyński nie wiedział nic o pomysłach sasinowej trzódki w okręgu nr 7. Po tak przerżniętych wyborach  proces rozpadu PiS  właśnie się zainicjował a nabierze rozpędu po wyborach samorządowych na wiosnę. Zanosi się że będzie płacz i zgrzytanie zębów. Nawet Nieścior Marek z  Kraśniczyna poczuł się „zaorany”

Do Nieściora Marka radnego powiatowego z Kraśniczyna i członka zarządu powiatu coś w końcu przesiąkło, bo ile można się klęsce opierać, skoro nawet TVP o tym przebąkuje. Dlatego 22 października na swoim FB wrzucił stary post. W nim prezentuje bardzo zgrabny agregat bezorkowy, który sam wykonał i zaprojektował. Ten jest „ładny jak sam radny”  oczywiście z plakatów i do tego prawie cały czerwony jak wóz strażacki. Bo Nieścior ma smykałkę do majsterkowania co bardzo mu się chwali. Wszystko byłoby dobrze, a nawet „galancie”, jakby nie to, że nabrał przy Leńczuku jakiejś dziwnej odmiany odwagi, którą tu nazywają głupotą polityczną. W ogóle to obaj są jak bliźnięta syjamskie tylko niczym niezrośnięci, ale można pokusić się o podejrzenie, że „rozum polityczny” to mają jeden na dwóch.

Jemu się zwyczajnie należy…

W tym miejscu muszę wtrącić dygresje, korzystając z okazji, bo jak nie teraz to kiedy? Otóż Marek kraśniczyński „Wałęsa”, a to dlatego, że tak jak „Bolek” uważa, że wszystko sobie zawdzięcza i sam samiuteńki do wszystkiego doszedł. To on uznał, że te umiejętności wyniesione z warsztatu i pola plus hektary, są jakąś przepustką do świata polityki. I skoro umie coś tam zasiać i pospawać, to się nadaje!  To jednak tak nie działa i nie ma na wyobraźnię polityczną przełożenia. Na mój gust to pójściem w politykę krzywdę sobie zrobił. Bo jest to prosty chłopak, który na samym początku  bezpodstawnie w siebie uwierzył . W pewnym momencie zwyczajnie się zachłysnął własnym mitem jak gość na weselu pierwszym kieliszkiem łapczywie pitej gorzałki. A to „samo certyfikowanie” jest najgorsza rzecz, jak się może człowiekowi trafić, szczególnie tak surowo prostemu, jak on. To gorsze niż perz w polu, czy ciasne buty.

Oj, trzeba go było widzieć w 2015, gdy na miejsce posłanki Tereski Hałas wchodził do rady powiatu. Widok był nienapawający optymizmem. Tam się serce krajało jak na widok dzieciaka z Polesia co pierwszy raz w życiu wylądował na koloniach letnich we Lwowie jeszcze przed wojną . Dla którego wszystko jest obce i widziane pierwszy raz! No ale jak miał się nie zachłysnąć jak teraz jest w zarządzie powiatu i z samym Leńczukiem w gabinecie paluszki chrupie. A sadzi się przez to jak przysłowiowy „koci ogon w barszczu”!? Tylko dzięki komu tam trafił?

W jego historii nie ma miejsca na rolę Tereski Hałas, a przynajmniej on to zamilczał. To, że korzystał przy niej i promował siebie, to że go ciągnęła wszędzie za sobą, a on pchał się do zdjęć, gdzieś mu wyparowało z pamięci. Ale teraz proszę!  Jeśli go zapytać to odpowiada, że jemu się wszystko należało, bo jest wybitny, wyjątkowy i ładny! Gdyby o polityce i jej mechanizmach oraz konsekwencjach decyzji wiedział tyle, ile wie o konstruowaniu narzędzi rolniczych, spawaniu i obróbce metalu to można być spokojnym. W rzeczywistości jest zwyczajnie słabiutki. Milczy z reguły, ale nie dlatego, że mądrość skrywa tylko milczy, bo autentycznie mało wie lub nic. Jeśli ma zdanie, to ono z reguły pokrywa się z tym jakie ma Leńczuk.

A jak już coś palnie, to mój Boże. Kiedyś spotkał w starostwie Andrzeja Gołębia dyrektora muzeum, który dzięki podpuszczaniu pracowników przez radnych miał w placówce „sytuację wojenną”. Zapytał go Nieścior, ile w muzeum pracuje osób, a ten odpowiedział, że dziesięć. O jak tak – powiada radny – to mało i gdybym to ja był dyrektorem… to jedliby mi z ręki!  Gołąb bardzo się zaciekawił taką diagnozą i zapytał jak on by to zrobił? Odpowiedź Nieściora zwaliła go prawie z nóg, bo ten mu filozoficznie zakomunikował, że… musiałby się zastanowić. No i tak to wygląda.

Dlatego on tam niczego ożywczego ni odkrywczego nie wniósł. A wręcz przeciwnie, wynosi uposażenie i korzyści płynące z ustawienia najbliższych. No i czy słyszał, kto jego jakąś filipikę na sesji? Ja nie słyszałem, a jego wypowiedzi z ostatniej kadencji można policzyć na palcach jednej dłoni. Ale jak to się przełoży na to ile za takie występy dostaje, to wyjdzie z tego bardzo drogi milczek. A ten post z agregatem jest pierwszym od dawna, na którym nie ma Ryśka Madziara, którego promował… Złośliwi dodają nie bez racji, że ten zgrabny sprzęt to ikonograficzny symbol samozaorania całego przedsięwzięcia pod kryptonimem Rysiek Madziar i znak kapitulacji. No i tak to wygląda…

Robert i „impotencja samorządowa”

W ratuszu to dopiero cymes! Robert Kościuk był dość długo w stanie który można zilustrować fragmentem piosenki śpiewanej przez nomen omen Ryszarda, ale Rynkowskiego – „Nie budźcie marzeń, gdy śpią po ciężkiej nocy…” Jemu chyba nie powiedzieli, co się stało, a jak po robocie przychodził do domu, to Pani Robertowa dyskretnie wyciągała baterie z pilota od telewizora, żeby się nie dowiedział o tym, że Rysiek przepadł, jak pieniądze z OFE. On również uruchomił swojego fejsa, który był w dziwnym letargu niczym tatrzański miś. Tam ostatni wpis był w 2020 roku potem w 2023 jeden post oczywiście z Ryśkiem Madziarem ~gdzieś w kościele, bo widać ołtarz i dopiero teraz Robert łupie posty jeden za drugim. Widocznie sam baterie do pilota znalazł i zobaczył w telewizji, że nie jest dobrze i trzeba działać, ale chyba nie zrozumiał do końca powagi sytuacji.

Na Ryśka nie ma co liczyć, tym bardziej że jako winny porażki został odwołany z funkcji pełnomocnika na powiaty chełmski, włodawski i krasnostawski. A Kaczyński o pomysłach z nim w roli głównej nie wiedział. W ramach rozliczeń za „poniesione zwycięstwo” to nową złotą tym razem Panią na miejsce Ryśka została Kamila Grzywaczewska również przegrana, ale z mocnym protektorem – samym szwarccharakterem Czarnkiem. Ta Pani nic tu poważnego nie zdziała, bo PiS już się rozkłada. Może co najwyżej tego trupa wyszminkować i postawić obok kadzidełka, coby mniej cuchnęło. Tyle i aż tyle… Jak wspomniałem Robert nabrał takiego wigoru, że „jak nie on” Puszcza posty jak chłop bąki po grochówce, i to jeden za drugim!

Zabawne, bo ostatnio rozdawał małżeństwom medale za 50-letnie pożycie. Pięćdziesiąt lat to dużo i medal się należy, bo to trzeba mieć cierpliwość, żeby ze sobą tyle wytrzymać. Ale ciekawe, co na wiosnę przy urnach wyborcy powiedzą o pięciu latach małżeństwa z nim? Czy mu przedłużą, czy skończy się na rozwodzie i alimentach. Ale jak pożyjemy to zobaczymy, bo ulica mocno podzielona i już niektórzy odgrażają się, że Robert, w tym „samorządowym małżeństwie” to jak przychodzi co do czego, to go albo głowa boli, albo jest niedysponowany i zaraz idzie spać. Boją się że w „impotencję samorządową” popadł.

Nowogrodzka zawiniła…

Z ratusza również płyną bardzo ciekawe komunikaty dotyczące przyczyn klęski. Jest w tym wiele znamion traumy pourazowej i szaleństwa ale cóż zrobić jak się nie myślało gdy był na to czas. Dlatego przekaz jest taki, że obaj, czyli Leńczuk z Kościukiem nic wspólnego nie mają z wycięciem Teresy Hałas z list. Kościuk o wszystko obarcza Nowogrodzką, czyli samego Kaczyńskiego i ciekawe, czy ten o tym wie.  Burmistrz tymczasem jako szef powiatowych struktur PiS nie zgłosił nikogo, ale jak mógł, skoro jego zwierzchnik na partyjnej drabinie Madziar Ryszard, który odpowiadał za struktury partii w powiatach; krasnostawski, chełmskim i włodawskim chciał startować do sejmu… W takich okolicznościach Robertowi wypada zamilczać i udawać „głupiego”. Trzeba przyznać, że w tej roli jest bardzo wiarygodny.

Beata Mazurek również

Na tym nie koniec, bo potrzeba matką wynalazków i w związku z palącą potrzebą została odkryta nowa przyczyna porażki, bardzo niedorzeczna i właśnie dlatego nadaje się w sam raz. Przyczyna nazywa się Beata Mazurek europosłanka… Jej wina polega na tym, że nie wystartowała w wyborach parlamentarnych, czyli nie dała swojego rozpoznawalnego nazwiska na listę. Bo gdyby dała, to lista miałaby więcej głosów, co przełożyłoby się na więcej mandatów. No oczywiście Rysiek zdobyłby swój i upragniony. De facto mają żal do Beaty Mazurek, że ta nie dała się oszukać i wmanewrować w grę, w której wygraliby sasinowcy na czele z Madziarem, a ona robiłaby za drabinę dla Ryśka. Okazuje się, że lewica i jej kretyńskie pomysły z popierdującymi krowami, co to emitują gazy i przez to rujnują klimat nie są odosobnione. Ci z powiatowego PiS też potrafią wzbudzić zdumienie i palnąć jakąś głupotę, co widać, po casusie Beaty…

O aktualnej sytuacji ratusz również ma ciekawe spostrzeżenia. Jest dobrze, a będzie lepiej, bo się okazuje, że Morawieckiemu brakuje jedynie siedmiu posłów, by stworzyć rząd…Tylko nie dopowiadają w jakim wyspiarskim państewku na Pacyfiku powstanie…

Kończy się okres prosperity w PiS, a ostateczny rozkład nastąpi po wyborach samorządowych.  Dla naszych problemem będzie stworzeniem listy, a elektorat zostanie z dylematem, bo PiS stracił Warszawę, a to już zupełnie zmienia postać rzeczy. Poza tym nasi stratedzy z powiatowo – ratuszowej trzódki są w szoku. Naciskany przez Nowy Tydzień Kościuk, by skomentował wynik wyborów zamilkł jak mogiła. Leńczukowi  ta czynność zajęła dwa tygodnie. W końcu wydusił z siebie, że jego cieszy 49% zapominając, że w poprzednich mieli 60% i 11% uleciało z dymem pożarów. O Madziarze cisza jak makiem zasiał, bo przecież nie wspomina się o sznurze w domu wisielca…

 

31
2

Słodkie transfery Roberta Kościuka

 

Pani Robertowa trafiła do „Cukrowni Krasnystaw”, gdzie błyszczy jak cukier kryształ, a ten dzięki niej smakuje wybornie. To obrotna i pełna wigoru kobieta, żywe srebro, bardzo sympatyczna. Nie to, co „Robert I Ospały”, bo on już zupełnie żyje w swojej Narnii, do której podobno wchodzi przez drzwi od szafy. Awans zawodowy Pani Robertowej to wyśmienita wiadomość dla stadła Kościuków i całej ulicy Armii Krajowej, gdzie sobie żyją w zgodzie i na chwałę miasteczka oraz miejscowego proboszcza.

Kiedyś próbowała sił w Izbicy u Jurka Lewczuka, ale w „izbickim Stalingradzie” mało kto wytrzymuje. Dzięki niepospolitej osobowości Jurasa urząd przypomina „syczewsko – rżewską” maszynkę do mięsa. W tym wypadku urzędniczego. Czegóż tam nie ma! Awanse! Romanse! Zwroty akcji jak w „Sprawie dla reportera”. Wystarczy powiedzieć, że nawet zima ma z izbickim „cudakiem” urwanie łba i przez to trwa tam krócej. Ale to Izbica i Lewczuk… Teraz już jest „Cukrownia Krasnystaw”

Sygnalista – nowa forma działalności 

Oczywiście wiadomość o awansie małżonki burmistrza trafiła do lokalnych gazet dzięki jak to określił „Nowy Tydzień” „sygnaliście z Krasnegostawu”. To nowa forma anonimowej działalności gospodarczej i ciekawe czy sygnaliście płacą za te rewelacje. Bo jak wieść gminna niesie zagłębiem „sygnalistów” są okolice ulicy Rejowieckiej. To jest miejsce o wyjątkowym i przez to sprzyjającym tej formie działalności mikroklimacie. Bo i, „Biedronka”, skład budowlany „Mrówka”, oczyszczalnia ścieków. Dwie pierwsze wielkiego wpływu nie mają, ale ostatnia znacząco inspiruje sygnalistów, a przede wszystkim ich metody. Coby nie mówić wątki fekalne mają wielu wielbicieli oraz oddanych admiratorów i ta woń przy wielu działaniach jest aż nadto wyczuwalny w lokalnej polityce. Oprócz tego jest Rejowiecka zagłębiem mężów opatrznościowych i kandydatów na parlamentarzystów tak zwanych „prawie posłów” albo „zbawców urojonych” oraz analityków cudzych oświadczeń majątkowych. To również kuźnia kadr dla każdej partii byle z widokami na koryto oraz idei politycznych, pisanych ołówkiem murarskim z Mrówki w zeszycie z Biedronki.

Bon moty i perełki erystyki

Wracając do prasowych pytań o posadę Pani Robertowej to po tej denuncjacji rozdzwoniły się lokalne gazety. Robert zaczął udzielać odpowiedzi i właśnie jego bon moty to cymesiki i rodzynki. To jest nowa szkoła erystyki, a Robert jest o krok od odkrycia pionierskiej formy narracji. Spuszczona z łańcucha prasa zwróciła mu uwagę, że w Cukrowni Krasnystaw jako naczelny dyrektor pracuje jego niegdysiejszy zastępca Krzysztof Sugalski z wyśmienitym „krasnym” rodowodem. Do tego Cukrownia Krasnystaw jest w „imperialnym ministerstwie” Jacka Sasina, który wydelegował do okręgu nr 7 swojego „synowca” Ryśka Madziara, co to chciał być posłem, a Robert go promował całym sercem i duszą. A jako pełnomocnik PiS na powiat wyczyścił go z wrogich elementów w postaci posłanki Teresy Hałas właśnie dla Ryśka. Wyczyścił, bo jej zwyczajnie nie zgłosił, gdy powstawały listy PiS do parlamentu i co ona mu wypomniała publicznie, a on teraz udaje, że nie wie o co chodzi. Mimo takich zażyłości i oddania sprawie burmistrz jest zupełnie innego zdania co do oceny sytuacji i jak pisze Nowy Tydzień obrusza się na sugestie, że miał małżonce pomagać w zdobyciu pracy. Zaprzecza, bo on związku nie widzi między swoją funkcją oraz faktem, że Sugalski awansował z ratusza do cukrowni i tym, że zna Sasina i jego Ryśka.

Indonezyjski precedens

Może Robert opiera swoje wywody na pewnym precedensie. Otóż w Indonezji na jednej z wysp tego archipelagu żyje plemię, które nie widzi związku między aktem seksualnym a ciążą. Dla nich to sprawa duchów i wszystko jasne. Robert mógł o nich słyszeć i myśli podobnie, bo i w jego opowieści są jakieś siły nadprzyrodzone w postaci splotów okoliczności. Uważa, że nie może być żadnego związku, a przecież to oczywista oczywistość i w takich sprawach chodzi nie o kompetencje i pracowitość którymi Pani Robertowa może być tak samo obdarzona jak urodą. Tylko o to – dlaczego akurat ją tak wyróżnili!? A takich jak ona pewnie, by znalazł tuzin, ale bez męża burmistrza z takimi kontaktami w terenie. W tym miejscu należy złożyć hołd przezorności Mieszka I że przyjmując chrzest odszedł od wielożeństwa na rzecz monogamii. Gdyby trwał w pogaństwie, a ono jakimś cudem przetrwało do czasów współczesnych to spółki Piastowskiego Skarbu Państwa zapełniłyby się całymi szczepami, a Swarożyc ciskałby piorunami. I jak to dobrze, że chrześcijaństwo było na pod orędziu ze swoimi „ciemnogrodzkimi zabobonami”, bo trudno jest uwierzyć, że nie ma w tym żadnego związku a forsowanie tezy, że po prostu miała kobieta szczęście, bo mąż burmistrz to zupełnie okoliczność bez znaczenia nikogo nie przekona.

Fachowcy radzą

By uniknąć przykrych pytań fachowcy zalecają upychać małżonki gdzieś dalej, a choćby w Lublinie, czy Zamościu. Tym Porsche co je Robert ma można naprawdę dojechać dalej niż do Cukrowni Krasnystaw, to porządne niemieckie auto ze Stuttgartu i do tego chyba diesel nie żaden awaryjny elektryk. Można się nim ekskursować, choćby do Władywostoku. Takie lokowanie pod samiutkim nosem to niebezpieczne jest, i to jakby zostawić przez niedbalstwo grabie na trawniku by potem wleźć na nie po ciemku.

 

Co zauważył Korwin i co zrobił Robert

Robert w tej rozpaczliwej obronie zwrócił uwagę, że ludzie z sektora prywatnego mogą pracować w państwowym, bo nie ma zakazu. Zatem warto zwrócić uwagę na to, co kiedyś spostrzegł Janusz Korwin-Mikke, bo są pewne analogie. A spostrzegł, że kapitaliści nie lubią kapitalizmu i marzą o kontraktach rządowych. One gwarantują im spokój i stabilność dochodów. W warunkach rynkowej konkurencji wisi nad nimi jak miecz Damoklesa ciągła obawa, że pojawi się ktoś lepszy, tańszy, a tak jest spokój, spokój i jeszcze raz spokój, a przecież ten jest nieodzowny by móc konsumować owoce dobrobytu! A to, co zrobił Robert z małżonką, ale przede wszystkim ze sobą kilka lat wcześniej to nic innego jak regionalny odprysk korwinowskiego spostrzeżenia akomodowany do lokalnych warunków. Robert poszedł w samorząd, bo interesy przestały iść tak jak się spodziewał i rodziny z tego szmacianego biznesu się nie utrzyma i tu można upatrywać przyczyn tego marszu w samorząd. Nie był w stanie zdobyć kontraktów rządowych na schodzone portki, bo to towar dla państwa zupełnie niestrategiczny. Wszystko dlatego, że w jego branży rynek się skurczył, na co złożył się szereg zjawisk. Począwszy od demografii, a skończywszy na obciążeniach fiskalnych niezbędnych na realizację socjalnych pomysłów. A nowa odzież dzięki przeniesieniu produkcji do krajów głównie azjatyckich stała się tania i ogólnodostępna. W takich warunkach prowadzić interesy to rzecz karkołomna i z tego nie można czynić mu zarzutu.

 

To się zaczyna robić stały trend i takich jak Kościuk będzie więcej. Odpływają do polityki, bo ich sektor się kurczy i kosztuje zbyt dużo, również zdrowia. Państwo zaczyna brać sobie obywateli na utrzymanie, mnożąc dobrze płatne i mniej płatne posady. Równolegle upada na pysk etos pracy, a rośnie wszechwładza związków zawodowych. Jeszcze trochę, a wszyscy skończą na garnuszku państwa. Jedni na socjalnych zasiłkach, a drudzy na etatach i zasiłkach. W tym wszystkim wyodrębni się elita niemalże szlachta, ale to kwestia organizacyjna. To wszystko zasługa modelu polityczno-gospodarczego zainicjowanego łajdackim układem między wyselekcjonowaną opozycją a władzą w Magdalence, a przyklepanego widowiskiem o charakterze tok show „Okrągły Stół”. Ten eksperyment, w którym nie było ni krzty kapitalizmu i wolnorynkowych prawa tylko jego deklaracje  zmierza do katastrofy ekonomicznej. Ludzi powoli oducza się nawyku pracy i decydowania o sobie. Zabija się przedsiębiorczość i kreatywność, przykręcając fiskalną śrubę. Przy okazji państwo chce decydować o wszystkim jak za komuny. Ale to wszechwładne państwo nie jest z gumy, a na wszystkie brewerie trzeba pożyczać, bo rząd nie jest wyposażony w moce syna cieśli z Nazaretu i tak jak on chleba ni ryb cudownie nie rozmnoży. Trzeba pożyczać od współplemieńców wspomnianego, którzy notabene kiedyś się go wyrzekli. Oni pożyczą, ale w swoim czasie przyjdą po odsetki i kapitał. Obecnie obsługa długu wynosi ponad 70 miliardów złotych rocznie, i to są te koszty, których nie udało się ukryć. A  to wtedy będzie niewola gorsza niż ta babilońska… Roberta wypada oceniać jako polityka i rozliczać z tego, co mówi i robi, a jego zdolności biznesowe są nieprzetłumaczalne na język obecnej polityki i nie powinny być argumentem przeciw niemu. Tam nie ma czego zazdrościć… Wolał, mając świadomość swojej rozpoznawalności na tubylczej scenie wykorzystać ją do startu w wyborach. Bo jak wyżej – zaczynało być krucho w szmacianym biznesie. Operacja się powiodła, ale politykiem i burmistrzem jest marnym. Zupełnie pozbawionym politycznego nosa. To całkowita porażka bez widoków na poprawę czy naprawę.  Na ludziach zupełnie się nie zna i źle obstawia. Nawet małżonkę ulokował tak by gazety spuściły mu srogie lanie. Takim sposobem i przy takich doradcach, po jednej nocy w kasynie zostałby po odejściu od stołu bankrutem…

37
0

Robert i medalowe kartoflisko

 

Zgodnie z tym, co piszą w prasie to burmistrz „wesołego miasteczka” Robert Kościuk i jego 2,20 ha zwyciężyło w X jubileuszowej edycji konkursu organizowanego przez Polską Agencję Inwestycji i Handlu. „Grunt na medal”, tak więc grunt jest doskonały i nadaje się na wszystko! Ale najprędzej to pod kartofle…

 

Ta NAGRODZONA parcela to połać wertepów i krajobraz iście księżycowy za bazą PKS. To ta sama, na której Robert nie chciał budować bloków mieszkalnych – tych nieszczęsnych SIM-ów. Wykłócał się za to o plac pod ich budowę z powiatem, który jego zdaniem i jeszcze kilku mądrych powinien mu odstąpić chmielnik po cenie, takiej jak on chce. Zamieszania z tego powodu było i jest w cholerę i obiecałem sobie to zgrabnie kiedyś opisać, bo tam jak w źrenicy oka widać całą mizerię i głupotę miejscowej grupy trzymającej stołki pod zadami. Oczywiście cała awantura po to coby pokazać, że on chce, a tamci mu nie dają. No jak to jest metoda na wypełnienie czasu między wyborami, to powinszować koncepcji.

Kapitał ucieka z Rosji

Ale wracając do pierwszorzędnego gruntu pod kartofle to wieść niesie, że Robert trzymał go na czarną godzinę dla bliżej nieokreślonych inwestorów, takich jak kiedyś ci z Kataru, co to za Tfuska mieli stocznie postawić na cztery nogi i dlatego Robert gruntu inwestycyjnego nie mógł zabudować jakimiś tam blokami! To miała chyba być jakaś dzielnica przemysłowa jak kiedyś „Nowa Huta” Robert to się okazuje chce być drugi przedwojenny Eugeniusz Kwiatkowski ten od Gdyni i COP-u. To miał być jego atut i as w rękawie. Tu na te wertepy i oczerety miał i ma napłynąć kapitał szerokim wartkim strumieniem. Tym bardziej upierał się przy swoich racjach po wybuchu wojny między Ukrainą i Rosją. Przez ułamek sekundy mógł się nawet czuć triumfatorem, bo akurat wtedy zachodni kapitał miał wiać z obłożonej sankcjami Rosji, i to na łeb na szyję. Właśnie tu na tej parceli za bazą PKS Robert oczyma wyobraźni zobaczył jak się uciekający kapitał zatrzymuje i wrzeszczy, że to właśnie tego szukał! Dużo tego „miał”, ale tak to wygląda. Może mu, w tym pomogła legenda o Lechu, Czechu i Rusie? Wedle niej Lecha nakłoniło do zatrzymania i budowy grodu gniazdo orła na dębie. Tylko że na Robertowej parceli nie ma ani dębu ani gniazda, ani tym bardziej orła. Są za to chwasty. Może też sobie wyobrażał, że kapitał tak zareaguje jak w tej scenie z „Samych Swoich”, kiedy Witia Pawlak z wagonu dojrzał i poznał Kargulową Mućkę, bo miała obtrącony róg, a drugiej takiej na całym świecie nie ma! Co i Kaźmirz zauważył i skwitował – „Ot bandyty, znaczy my znaleźli swoje miejsce na Ziemi”.

Don Vasyl i  egzotyka na ulicach

Czas pokazał, a co wielu przewidywało, że żaden poważny kapitał z Rosji się nie wycofa, bo to zbyt ważny rynek, a ta wojna to tylko chwilowa przerwa w dobrosąsiedzkich stosunkach. No, ale żeby i Robert nie był taki smutny do końca to los mu wynagrodził i coś tam kapitału napłynęło. Tylko że to kapitał ludzki, dość specyficzny, bo nie z pieniędzmi tylko po pieniądze. To są ci Romowie w liczbie około 200, którzy ubarwiają krasnostawskie ulice, nadając im nieco orientalnego kolorytu… Chciał to ma i czegóż chcieć więcej! Nie ma co! Ma chłop łeb i nosa do interesów i z takim nie zginie miasteczko.

Jesteśmy w mocy wariatów

Sama idea nagradzania pustych gruntów pod inwestycje jakimiś tam trofeami to do końca normalne w sensie medycznym nie jest. Już ogłoszenie całego kraju wielką strefą ekonomiczną nie wystarcza, tak jak wcześniej zakładanie poszczególnych stref i podstref ekonomicznych nie miało sensu, bo pies jest pogrzebany gdzie indziej. Produkcja w Europie staje się droga, bo przedsiębiorców trzeba łupić podatkami na socjalistyczne pomysły rządzących. Tego się pogodzić nie da – z jednej strony rządy wrażliwe społecznie i wszystkie socjalne głupoty, a z drugiej przedsiębiorcy, na których ceduje się jak ostatnio podniesienie najniższej krajowej. Ale puste komunizujące łby jak się na coś uprą, to czekać końca i jesteśmy w mocy durni i wariatów. Jak się do tego dołoży ceny nośników energii i różnej maści Zielone Łady to nic tylko … dawać ordery za pustki.

 Gabloty pełne trofeów

A może jeszcze jak, kto wpadnie na pomysł to Roberta nagrodzi medalem za bioróżnorodność kartofliska. A jakby je zasiedlić świstakami albo susłami, to by dopiero było!? Jedne by gwizdały, a drugie spały … Może Robert by się wreszcie obudził. Bo wyróżnić coś, co zbudowano od fundamentów ma sens i tu jest doceniony pewien proces twórczy, a nadanie tytułu parceli, że się powtórzę, której ostateczny kształt nadał lodowiec to już w żadnych zdroworozsądkowych kategoriach nie mieści. Ale widać ważniejsze niż zdrowy rozsądek jest to, by coś rozdawać kolegom samorządowcom, jakieś „szklane paciorki”, coby wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci mogli w gablotach postawić. Takie czasy to i takie trofea, warte tyle co materiał, z którego je wykonano. Nasz Proskura z Siennicy ma tego całą gablotkę, a wśród nich „Gminę przyjazną środowisku” I ten tytuł nie przeszkodził mu wcisnąć na czynne ujęcie wody firmy, która używała w procesie technologicznym kilkudziesięciu substancji rakotwórczych. I tyle to warte było dla Leszka…

Dramat rodziców półgłówka

Dobry grunt nie potrzebuje nagród i te najlepsze dawno już są pod inwestycjami. A kapituła konkursu widać zaczerpnęła pomysł na całe przedsięwzięcie nie tylko z podręczników marketingu ale również z życia i postawiła się w sytuacji majętnych rodziców, którzy są w posiadaniu ostatniego i najmłodszego, ale za to głupiego jak but syna. Półgłówkiem trudno okoliczne panny zainteresować i skoro tak to należy przerzucić akcenty nie na walory umysłowe tylko na pokaźny majątek durnia. Wtedy istnieje szansa, że jakąś się skusi, bo życie w luksusie w jakiś sposób zrekompensuje głupkowatego małżonka… Tak i tu, dać dyplom i może ktoś na taką medalową sztukę się skusi, bo przecież to „Grunt na Medal”.

Reasumując… Robert na gwałt potrzebował jakiegoś sukcesu i go dostał w postaci dyplomu i tego bajkowego tytułu. Miało być patetycznie a wyszło zabawnie. I to nie zmieni faktu, że jego pięcioletnie rządy to pasmo ciągłych kłótni z byłą już posłanką.

Popełniłem przed drugą turą wyborów samorządowych w 2018 roku felieton, w którym postanowiłem mu zaufać, bo raz to nawet wypada.  Wskazałem, że w takiej konstelacji, gdzie PiS ma wszystko; od powiatu po sejmik, to burmistrzem powinien być ktoś od nich, a nie Jakubiec, jak to ująłem; ze szpaczym garbem. To było logiczne tylko co z tego, skoro Robert nie dorósł do swej roli i miasto jest wielkim inwestycyjnym kartofliskiem po którym biegają „inkwizytorzy” szukając winnych tego stanu. W takich okolicznościach drugi raz nie wypada, bo teraz musiałbym się wstydzić i to byłaby naiwność. A „stary junkier” Jakubiec mając w czasie swoich rządów dużo trudniejszy układy sił wiele dokonał i nie ma się czego wstydzić. Ponadto może być zadowolony, bo jeśli nagrodami dokonania się mierzy, to może spokojnie spać do rana i śnić słodko oraz mruczeć przez sen. Wstydu nie ma, bo on miał swój Tannenberg i czarny krzyż. A to dlatego że w analogicznym okresie, czyli pod koniec kadencji, nagrodzono go w 2014 roku na krynickim Forum Ekonomicznym tytułem „Lidera Samorządu” To nagroda za całokształt, i za rzeczy, które trzeba było zbudować, wyciągnąć od fundamentów jak mówią budowlańcy a wcześniej pozyskać na to środki i jeszcze poużerać się z ludźmi. Robert w takim samym okresie dostał nagrodę za szczere pole pod kartofle po którym może pod rękę spacerować z Ryśkiem Madziarem, kolejną „świetną inwestycją” z Wołomina. Tak historia sobie zakpiła ze „śpiącego” burmistrza, który bezmyślnie politycznie postawił na wołomińskiego kuglarza oraz przespał hossę i od którego dłużej śpią tylko „rycerze spod Giewontu” .

PS. Jest jeszcze jedna analogia. W 2014 roku, gdy Jakubiec zgarnął nagrodę to, mimo to przegrał wybory z Hanną Mazurkiewicz niewielką liczbą głosów, ale takie są prawa demokracji. To, jeśli nagroda wpływa na wynik wyborów, to Robert jest zgubiony, a jeśli na rozmiar porażki wpływa kaliber nagrody, i to, kto nagradza to Robert jest zgubiony podwójnie. Dlatego dobry kontrkandydat powinien bez wysiłku wysłać go na „kartoflisko historii”.

 

 

 

29
4

DUPA czyli Definitywny Upadek Pomysłów Andrzeja

 

Dziś pierwsza część mrożącej krew w żyłach relacji z tego, jak „obóz genialnych strategów” teraz już „pomadziarowych sierot” zareagował na katastrofę przy urnach. Bo różnie z tym było, ale zaczniemy od „biura Gloria Vitae” na ul. Sobieskiego nazywanego dla niepoznaki starostwem. Tam Leńczuk „tak zwany starosta” chyba przez pierwsze dni nie wiedział, co o tym myśleć…

Madziar też nie wiedział i ta niewiedza rozlała się na nich wszystkich. Jeszcze w poniedziałek nasz Ciaputek miał nadzieję i z nosem w laptopie ślęczał, a jak mu zwróciłem uwagę bom akurat wpadł do starostwa z „wizytą gospodarską”, że dupa blada z tego wyjdzie to jeszcze miał w oczach nadzieję. Ona jak wiadomo umiera ostatnia. We wtorek po stwierdzeniu politycznego zgonu Ryśka w Wołominie flagi zjechały do połowy masztu na znak żałoby. W starostwie też było widać jej pierwsze oznaki, bo tu wszystko było postawione na jedną kartę i nasze orły przegrały w dwójnasób, bo i Ryśka, i Warszawę. Tego to się w najczarniejszych snach nie spodziewali, bo przecież tyle było plakatów, zdjęć i uścisków dłoni, żeby dobrze było, a tu nastał koniec na samym początku wedle złowieszczych, ale przenikliwych słów Leonii Pawlak co dało w efekcie Definitywny Upadek Pomysłów Andrzeja w skrócie DUPA.

Nosy więc im oklapły i dlatego Leńczuk z Nieściorem czegoś szukali na podłodze. Prawdopodobnie resztek nadziei… Rozkład trochę trwał, ale jakoś tak w czwartek otoczenie nabrało rezonu i zainicjowano powolne jednak przywracanie do rzeczywistości. Po posiedzeniu zarządu powiatu zrobiono nad nimi oboma coś jak godzinę szczerości albo sąd.

I ci słuchali… a słowa leciały ciężkie, bo już niektórzy nabrali odwagi i wiedzieli, że nad Ryśkiem domknęło się wieko politycznej trumny. Nieściory szedł w zaparte i był bardziej PiS-owski niż sam Kaczyński. Radnemu z Kraśniczyna w takiej postawie pomaga to, że on ze swoją polityczną głupotą bardzo się zżył i traktuję ją jak coś naturalnego do tego jest z niej bardzo dumny. Leńczukowi okładanemu niemiłosiernie z odsieczą przyszła pewna pani, która wparowała do gabinetu, bo akurat miała pilną sprawę. Skwapliwie skorzystał z tak rzuconego koła ratunkowego i wyszedł. Ciaputek tak miewa, że gdy zostaje przytłoczony argumentami, to ucieka od rozmówcy, udając, że coś nagle ma do załatwienia rozmowy nie kończąc. Potem sterczy gdzieś w starostwie i czeka, aż „zagrożenie pójdzie do domu”. No a wystarczyło być politycznie przyzwoitym i nie byłoby tych przykrych pytań, a on nie musiałby chować się we „własnym” starostwie.

Znów sobie tam poszedłem z kolejną gospodarską wizytą właśnie w ten feralny czwartek. Nieścior udawał, że wszystko jest w porządku, a nawet próbował się odgryzać, kiedy zapytałem, czy już się Rysiek zaczyna pakować i co się musi jeszcze stać, żeby obaj z Leńczukiem zmądrzeli? Radny odrzekł, że Rysiek zostaje i walczyć będzie w wyborach samorządowych jako szef struktur Prawa i Sprawiedliwości. Pokory to jak widać Nieścior nie uważa i jest z siebie okropnie zadowolony. Można było odnieść wrażenie, że chciał wprowadzić otoczenie w przekonanie, że ta Ryśka katastrofa to nie była katastrofa tylko planowy odwrót na z góry upatrzone pozycje. Rysiek oczywiście wróci do gry na jakimś białym koniu w bliżej nieokreślonej przyszłości, by znów „Pracować dla Polski”.

A z tak zwanym starostą odbyłem krótką, ale treściwą rozmowę. Jej skutek był taki, że usztywniło mi się przekonanie o tym, że on biedny nic nie rozumie i jeśli już coś dobrze zrobi to tylko, wtedy gdy wykona cudze polecenie i jeszcze musi być przy tym pilnowany, coby nic nie sknocił. Zasugerowałem mu jako człowiekowi „politycznego honoru”, coby złożył dymisje, bo przecież skompromitował się tym Madziarem. Odrzekł, że on tu niczego nie nakradł i nie będzie rezygnował. Czyli tradycyjnie nic nie zrozumiał, bo sugestia dotyczyła czego innego, a on jest o swojej niewinności wręcz przekonany, i to tak na amen. Z nim się tak rozmawia, że nie raz człowiekowi ciemnieje przed oczami ze złości, bo już prościej się nie da sprawy wyłożyć, a on tak odpowiada, jakby tej prostej wykładni nie zrozumiał.

No ale – mówię i zaczynam cierpliwie tłumaczyć – tu nie o kradzieże chodzi, bo od tego są inne organy tylko o „honor”. Bo ja mam świadomość, że Pan możesz nie wiedzieć, co to, ale pewnie kiedyś tam Pan o tym słyszał. I może w podjęciu takiej decyzji przeszkadza Panu te 15 800 brutto, to znaczy ich definitywna utrata!?- Nic nie odpowiedział…- No to jak niedobrowolna abdykacja, to powiadam – wariant honorowy z dawnych dobrych czasów! Wtedy Panie Andrzejku „ludzie honoru” albo strzelali sobie w skroń i tak zrobił Walery Sławek. Bo jest jeszcze – powiadam – metoda z dalekiej Japonii i do tego bardzo widowiskowa i bardzo plastyczna. Nazywa się harakiri lub seppuku. Wyjątkowo się nadaje do sytuacji, w której żeś się Pan dzięki swojemu geniuszowi znalazł. A straciłeś Pan swojego Pana z Wołomina.  Właśnie w Japonii, gdy samuraj go tracił albo ten Pan okrył się hańbą, to w geście honorowym ten pierwszy popełniał seppuku, czyli harakiri!? No i co Pan na to? Tu mi się Leńczuk nie określił.

Ale potem kiedy opuściłem mury tej zacnej instytucji to przypomniało mi się, że przecież Aztekowie przegranych wodzów składali bogom na ofiarę… i można było jeszcze to Andrzejkowi podpowiedzieć, niech myśli. I tak wyglądał pierwszy tydzień „Po Ryśkowej Wielgiej Smuty” i moja wizyta w tym lunaparku zwanym starostwem. No i wypada mi przeprosić wszystkich urażonych estetów, ale gdyby Andrzej Leńczuk podjął inne decyzje, to cztery litery nie nabrałyby takiego wypełnienia, a skoro nabrały to widać, to czytelny znak, że pomysł na nie zasługiwał i tyle na dziś…

 

38
4

Z fiutem w garści czyli powyborczy bilans PiS

 

Powiat krasnostawski, a przede wszystkim tubylczy PiS nie ma swojego przedstawiciela w ławach na Wiejskiej w Warszawie, czyli ma za swoje i ma co chciał. To znaczy pewne tęgie głowy z lokalnej elity władzy tego chciały, bo zwykły wyborca pojęcia o tym nie miał co mu szykują, gdy ten zechce oddać głos… W sumie dobrze wyszło, bo głupota macherów z ratusza i „zdrada” tych ze starostwa zostały błyskawicznie „nagrodzone”. Taki jest tej jesieni PiS-owski bilans otwarcia i do tego na pół roku przed wyborami samorządowymi.

Był poseł przez dwie kadencje i chyba długo przyjdzie czekać na kogoś, kto powtórzy wyczyn Tereski Hałas. Oczywiście przeszkadzała lokalnym wodzirejom, bo lepiej nie mieć nikogo w Warszawie jak mieć Tereskę. Tak sobie w swoich łepetynach uroili i teraz nie mają ani jej, ani Warszawy. A jeśli zrozumie się konsekwencje utraty przez PiS władzy w kraju dla wszystkich z nim związanych, bo 194 mandaty to dużo, ale do rządzenia nie wystarczy to mamy płacz i zgrzytanie zębów. No i to jest ten tytułowy i przysłowiowy „fiut w garści” jako jedyna namacalna „zdobycz”. I na tym można by zakończyć podsumowanie PiS-owskich wyborów w powiecie i w całym nieszczęsnym kraju.

 PiS padł na deski, bo zabrakło Tereski

Gdyby Tereska startowała to miałaby ponad dwanaście tysięcy głosów i miejsce w parlamencie. Przy tej frekwencji to pewne. Ale te wybory i tak miały swój pazur, a wszystko na skutek bezczelnego wpychania na wysokie miejsca na listach „ciał obcych”, takich jak „fircyk z Wołomina” Rysio Madziar obdarowany „dwójką”. Czy Pawłowska Monika; diwa z Ryk na „czwórce”, przeszczepiona z Lewicy do PiS, a potem tu do „siódemki”, a do tego koleżanka i dyskretna furtka do PiS-owskich fruktów naszego „postkomuszka z CIS” I wreszcie Kamińskiego Mariusza z „jedynki”, o którym można powiedzieć, że garnitur na nim nie leży i jest zmęczony życiem.

To właśnie dzięki, takim jak wspomniani, PiS-owski naród tubylczy na co dzień leniwy i apatyczny ruszył do urn i tak się przy nich zezłościł, że powiedział „nie” dla takich „importów” i wybierał swoich, takich, stąd, o ile miał taką możliwość. Nasz na liście PiS nie miał, ale kombinował jak mógł i przez, to bywały takie sytuacje, że niektórzy mniej wyrobieni w dniu wyborów na listach szukali Tereski Hałas, a jak jej nie znaleźli, bo jej nie było, to pomstowali „a job waszu mać” i głosowali… na „Trzecią Drogę” Na skutek takich i innych działań ze wspomnianej trójki ostał się z mandatem w garści jeno Kamiński. A PiS w całym okręgu zdobył ich łącznie siedem co się przełożyło na pięćdziesiąt procent poparcia w ogólnej liczbie głosujących i tym razem PiS zanotował jego spadek. Co ciekawe, to w zeszłych wyborach miał ich osiem, ale z Tereską na liście.

Rzeź spadochroniarzy

Kamiński Mariusz ocalał tylko dlatego, że był na „jedynce”, a reszta doświadczyła sytuacji opisanej przez Mario Puzo w „Ojcu Chrzestnym”, czyli fiuta w garści jako jedynej korzyści. Pawłowskiej zabrakło do szczęścia dosłownie kilku głosów i te ponad dziesięć tysięcy w obecnych wyborach ledwo starczyło, i to musiało zaboleć. W poprzednich starczało pięć tysięcy by odbierać zaświadczenie o wyborze. Wyprzedził ją „tubylec” Zawiślak Sławomir niegdysiejszy baron PiS, któremu pomogło to, że on tutejszy i stało za nim „zamojskie zagłębie”, czyli Zamość z przyległościami. A to jest na tyle wielkim paśnikiem, że jeszcze wykarmiło głosami pomniejszych kandydatów PiS i Sachajkę Jarosława, który jest co prawda importem od Kukiza, ale bardzo obrotnym i o dziwo dobrze przyjętym przez lokalsów.

Być może przyczyna tkwi w tym, że życiowo jest związanym z Zamościem i od 2015 startuje stąd. O dziwo nie jest członkiem PiS! Zmienia jedynie ugrupowania, z których list idzie po mandat, a zmienia niczym wojskowy kurier konie. Właśnie on był największym zwycięzcą, ale o tym za chwilę.

Malownicza kampania „wołomińskiego fircyka”…

Natomiast „wołomiński fircyk” poległ bardzo malowniczo i „głupio bohatersko”, jak kwiat francuskiego rycerstwa pod Crecy w 1346 roku. Ale trzeba mu oddać, że równie malowniczo walczył o głosy. Przechodził w tym samego siebie i pchał się ludziom do chałup, jak myszy jesienią. Na łbie stawał i pajacował ponad wszelkie granice. Nie dość, że się przemeldował do Kraśniczyna z Wołomina, to jeszcze popierał go cały krasnostawski PiS z Kościukiem burmistrzem i fajtłapowatym, ale złośliwym jak stary koń Leńczukiem „tak zwanym starostą”. Jak powszechnie wiadomo cały powiat oddali pod jego działalność misyjną, a Kościuk jako szef struktur na powiat tak go „wyczyścił” dla Ryśka, że nie zgłosił kandydata na posła stąd, kiedy był na to czas, o czym wspomniała Tereska Hałas na swoim FB.

Wozili go za to w te i we wte jak kiedyś po jarmarkach babę z brodą albo niedźwiedzia w klatce. Do tego zapraszali do siebie, rywalizując o jego względy, bo jak zostanie posłem, to dopiero będzie! Tacy byli pewni jego mandatu, że dla nich to, co 15 października miało być tylko formalnością. Leńczuk kusił go jak nie dożynkami, to koncertem w II LO. Ciągle było słychać uprzejmości i widoczną zażyłość. Dlatego; Ryszardzie, Andrzeju, Marku i Robercie fruwało jak chmara motyli raz w jedną raz w drugą stronę. Jednak po zamknięciu lokali i w miarę spływania informacji o wynikach z poszczególnych gmin i powiatów muchy ścierwnice zaczęły wypierać motyle, bo kandydatura Ryśka im bliżej końca zliczania głosów zaczęła marnieć w oczach i brzydko pachnieć, by na koniec definitywnie zdechnąć. Okazało się, że 8817 wystarczy, ale na dziesiąte miejsce, które jest dobre dla skoczka narciarskiego, a nie dla niego. To była cholernie droga przegrana, której kosztów nie podejmuje się podliczyć żaden tutejszy rachmistrz.

 … i festiwal wazeliny

Nim przyszła gorycz porażki to wyścig do Rysiowego serduszka trwał w najlepsze i czapkowanie mu na każdym kroku zakrawało na błazenadę dekady oraz kretynizm możliwy tylko w krasnostawskim obmierzłym grajdole. Bo przecież Rysiek nie dość, że kandydat na posła, to jeszcze szef struktur PiS w trzech powiatach i ulubieniec Sasina, to jak mu się tu nie podlizać! Dlatego wpadał tu właśnie Sasin i wspierał go swoimi obietnicami oraz klepała po plecach, jak matka brzdąca, coby odkaszlnął. Madziar w parlamencie był dla niego priorytetem, bo Ryś w czasach posuchy po śmierci prezydent Lecha Kaczyńskiego w katastrofie pod Smoleńskiem przetrzymał Jacusia w wołomińskim magistracie na niezłej pensji. Mógł, bo był burmistrzem, i to teraz było „przysługą za przysługę”. A swoją drogą to nasz bezmyślny duet; Leńczuk z Nieściorem mogliby się uczyć lojalności od tej dwójki, ale to tak na marginesie, bo oni od Teresy uciekli jak już wydoili z niej wszystko.

Rzadkiej urody były filmiki z udziałem Roberta Kościuka, który do występów przed kamerą tak się nadaje jak „postkomuszy” Piwko na instruktora fitness. Robert w nich opowiada o Ryśka przymiotach z taki zapałem i werwą, że nic tylko słuchaczowi wypada po obejrzeniu i wysłuchaniu pójść i się powiesić. To wyglądało bardziej, jak namawianie do zakupu, i to takie rozpaczliwe, ostatnich miejsc pod cmentarnym murem niż na przebojowy spot wyborczy, który miałby kogoś przekonać. A jak już o wieszaniu, to Rysiek eksponował się w takich egzotycznych miejscach, że dech zapiera, bo trzepak, czy rondo to już ekstrema.

Fakt Pawłowska straszyła rozmiarem swojego baneru z bloku przy ul. Okrzei, ale on nadrabiał ilością. Ryś też myślał swoim rozumkiem jak tu naród do siebie przekonać i nawet zdjęcie z dziadkiem Staśkiem ułanem walczącym tu na Lubelszczyźnie w 1939 pokazywał. Opowiadał, że i on tak nas będzie bronił. Do tego gadał o Księżycu znad zalewu w kraśniczyńskich Czajkach, że piękny, bo akurat gdzieś tam biegał. Żadnemu wozowi strażackiemu nie odpuścił. W Płonce, jakby mu pozwolili, to by w nich nocował. A na dożynkach w Bończy „orły ze starostwa” dyskretnie rozłożyli stoisko promujące Ryśka jak już Teresa Hałas z dożynek się ulotniła, bo akurat miała uroczystości gdzie indziej. Leńczuk jednocześnie rozgłaszał w koło, że Teresa Hałas to nadal jego posłanka i tak to się odbywało, a lekarze od paranoi i urojeń zacierali ręce, bo nowy materiał do badań się pokazał wielce obiecujący.

Benefis w KDK  i Robert jest zły !?

W ostatnich dniach kampanii wyborczej Robert Kościuk ze swoimi spin doktorami wpadł na genialny pomysł i zegnał do KDK nauczycieli ze szkół podległych ratuszowi, bo akurat zbliżał się dzień Edukacji Narodowej. Niby nic, ale gwoździem programu był występ Rysia Madziara, który wparował na scenę znienacka. Zaczął opowiadać o dobrodziejstwach, które spłynęły na nauczycieli za rządów PiS i że Czarnek nie jest taki czarny jak go malują. Krasnostawska belferka na początku była oszołomiona takimi tezami, a potem zaczęła z dezaprobatą szemrać i mało brakło by go wybuczała. Burmistrzowi bardzo się to nie podobało i nawet na tę okazję zmienił wyraz twarzy, który dostrzegli znawcy oraz wielbiciele jego arcy oszczędnej mimiki…

Dlaczego przerżnęli?

Ale dlaczego Rysiek przerżnął i cały PiS z nim? A, dlatego że nie mógł wygrać, albowiem tak spieprzonych list, jak ta w „siódemce” było w skali kraju dużo, a to zaledwie jeden z powodów. Było i zużycie władzą ponad wszelką wątpliwość. Na takich bublach, jak listy PiS mógł stracić kilkanaście mandatów, może nawet pod dwadzieścia. Te może dwadzieścia więcej większości by mu i tak nie dało, ale łatwiej przeciągnąć dwudziestu posłów niż czterdziestu, i to lepiej wygląda, a także dobrze świadczy o politycznej robocie. Bo jak mówią wojskowi, to do każdej bitwy trzeba się przygotować jak najlepiej. Między bajki to wszystko włożyć, bo widać wszystko było na odpieprz, a bój do ostatniej kropli krwi tylko deklarowano. Tak naprawdę listy robiono pod tych, co chcieli za wszelką cenę mieć immunitety i choćby jakiś grosz z parlamentu, bo akurat mieli zobowiązania bankowe jak nasz bohaterski Ryś.

Korespondencyjne starcie Madziara z Sachajkiem

Przed wyborami w PiS mieli tajny przez poufny sondaż, z którego wynikało, że mandatów mogą wziąć siedem, a Rysiek będzie o ten siódmy walczył z kukizowcem. Walczył co prawda, ale nie o siódmy, ale o „honor” co w jego przypadku i tak dobrze brzmi. Sachajko, tymczasem odleciał wszystkim. Tu w powiecie  „wołomiński fircyk” przegrał z nim, i to dość wyraźnie. Smaczkiem jest to, że Ryś zrobił śliczny wynik na osiedlu koło cukrowni w gminie Krasnystaw. Tam dostał ponad 450 głosów, bo wpłynął na obniżenie cen za „ciepłą wodę”, Gdyby w każdej gminie było takie osiedle i taka cukrownia, to może by wygrał „sam” te wybory.

Jedyny powiat, w którym odgryzł mu się to włodawski i tam miał nad kukizowcem dwukrotną przewagę.  Ale w skali całego okręgu Sachajko zmielił Madziara na papkę i inni kandydać również go zlali. W pewnym momencie Sachajko gonił Kamińskiego z „jedynki” i ostatecznie zdobył trzydzieści trzy tysiące głosów, a Kamiński czterdzieści cztery. Natomiast bożyszcze naszych lokalnych PiS-owców Rysiek walczył o dziesiąte miejsce z Wróblem z Biłgoraja…

Dodatkowy smaczek jest tu w Krasnymstawie, bo Madziar wziął z niego 530 głosów, a Sachajko 1051, a to trzeba interpretować jako osobistą porażkę burmistrza Kościuka, który stał całą swoją siłą za tym pierwszym. Bo to on go lansował i suflował mieszkańcom jako nowego jasnego idola. Przed wiosennymi wyborami do samorządu Robert dostał czytelny sygnał, że reelekcji może nie być, a co najwyżej rekonwalescencja. Może co prawda liczyć na „głosy Madziara”, ale to jest powód do płaczu, a takiego Roberta jeszcze nikt nie widział i może wreszcie przyszła na niego pora.

A na koniec jako posumowanie, to cichą bohaterką, ale wcale nie anonimową i miejskim partyzantem, takim spod szyldu Kedywu jest Stasia Wiśniewska. Znają ją w mieście, bo jak lewa strona ma Babcię Kasię, to ta „prawa” emerytkę Stanisławę Wiśniewską. Stasia dysponuje stalowymi nerwami i włada parasolką lepiej, niż Wołodyjowski szablą. Z nią lepiej nie zadzierać. To w dużej mierze ona, rozdając gazetki Sachajki na ulicach miasteczka i tłumacząc prostym językiem o co chodzi i na kogo nie trzeba głosować „kupiła” Ryśkowi bilet powrotny do Wołomina za co wypada jej podziękować i docenić, a Ryśkowi życzyć szerokiej, bezpiecznej i powrotnej drogi…

 

 

43
1

Dziadek Stach i niemieckie banki

 

W kampanii wyborczej 2005 roku Kurski wyciągnął Tuskowi dziadka z Wehrmachtu i wszyscy odebrali to jako absmak. Bo jak tak można, i to chwyt poniżej pasa, krzyczeli esteci i polityczni puryści. Dziadek, co było wiadomo od razu został do Wehrmachtu na siłę wcielony, ale po czasie wyszło, że wnuk Donek, jakby na niego padło, to sam, by się zaciągną. Jaki „Tusek” jest to wiadomo, ale nie w tym rzecz, bo dziadkowie w tym wszystkim mają jakąś moc nieodgadnioną, o czym za chwilę.

Z tamtych wyborów została jeszcze jedna myśl świetlista, która głosiła, żeby zabrać babci dowód, co by nie głosowała na PiS. Teraz po tym, co wyrabia Rysiek Madziar ma się ochotę zabrać dowód, ale wnuczkowi. To w związku z tym posłuchajcie kochani czytelnicy co kandydat na nowego jasnego idola krasnostawskich PiS-owców znów nawyczyniał ze swoim nieboszczykiem dziadkiem Staśkiem jako elementem kampanii…

Ryś Madziar doszedł do wniosku, że i on na swojego dziadka Stanisława postawi jak Kurski kiedyś na dziadka Tuska, tylko że zrobi to inaczej. Bardziej patriotycznie! Pewnie pomyślał, że cel uświęca środki, bo warszawski paśnik wart jest mszy nie mniej niż Paryż dla Henryka IV! Oczywiście dziadka o zdanie nie pytał, bo ten już nie żyje. No i jak zamyślił tak zrobił. W tym celu nakręcił filmik i pokazał go 10 października na swoim FB. Gwoździem programu jest zdjęcie z dziadkiem, który siedzi na białym koniu, bo jest ułanem 7 Pułku Ułanów Lubelskich. Czy koń jest ogier, kobyła, wałach to nie wiadomo, ale wiadomo, że biały. W ten sposób Rysiek, choć w połowie zademonstrował patriotyzm, pokazując część barw narodowych. Oprócz konia dziadek ma mundur i szablę przytroczoną do siodła, a ta jest może nawet większa od szabli naszych krasnostawskich piłsudczyków medyka Janeczka i Janusza Rzepki!

Oczywiście Rysiek swoim mamrotliwym wokalem opowiada o bojowym szlaku dziadka, o współczesnych zagrożeniach i że on wszystko zrobi, żeby było dostatnio i bezpiecznie. Dziadek Stach co ciekawe wedle słów wnuczka Ryśka walczył pod Parczewem, Radzyniem, Zamościem i Tomaszowem Lubelskim. Pod tym ostatnim nawet brał udział w bitwie, która jest jedną z większych bitew września 39 r. O ile w historii wojskowości ta jest wymieniana to bitew na szlaku 7 pułku Ułanów Lubelskich pod pozostałymi miejscowościami Wikipedia nie podaje. Owszem nie jest to rzetelne źródło, ale Rysiek i jego „bajer” również. Wikipedia wspomina za to, o utarczkach z niemieckim patrolami co raczej odpowiada prawdzie, bo 7 pułk wtedy był w odwrocie na Lubelszczyznę po intensywnych walkach na kierunku północnym. Koloryzuje zatem wołomiński kiciarz, jak nic.

Wiadomo! Walczyć pod Parczewem czy Radzyniem lepiej brzmi niż jakaś tam utarczka. Bo ta może być pod blokiem o miejsce parkingowe. A te wszystkie miasta teraz powiatowe, które Rysiek wymienia w szlaku bojowym dziadunia pokrywają się z okręgiem nr 7, w którym on wnuk swojego dziadka nomen omen walczy, ale już nie o wolność tylko o głosy, które dadzą mu dostęp do paśnika na Wiejskiej. O Łukowie, przez który szedł dziadek; Rysiek nie wspomniał, to już inny okręg wyborczy. No taki przezorny!

Rysiek tym dziadkiem brzytwy się chyta i aż strach pomyśleć, co by było, gdyby dziadek służył w piechocie? Ano nie byłoby się czym pochwalić, a przynajmniej nie byłoby tak imponującej marszruty, bo na nogach i do tego swoich to nie to samo, co na końskim grzbiecie. Ale pewnie Rysiek by głupot nagadał, że hej, a tę opowieść jeszcze podkręciłby do takiego stopnia, że z jego bajdurzenia wynikłoby, że dziadek odwiedził te wszystkie miasta i walczył pod nimi, kładąc pokotem tłumy Niemców, a wszystko biegiem, no bo na piechotę, już bez konia! Tak że ten koń, co by nie mówić uratował częściowo Ryśka opowieść i tylko dzięki niemu Rysiek jeszcze bardziej się nie skompromitował.

I czy w takich okolicznościach szekspirowski Ryszard III nie miał racji, wrzeszcząc w 1485 na polu bitwy pod Boswortch; królestwo za konia!? Ano miał! Tylko w naszym wypadku to jest królestwem baśni, bo Rysio już tam puka. Rysiek z dziadka Staśka i jego konia na którym ten zjeździł Lubelszczyznę wycisnął wszystko i o mało go nie ochwacił! No dobrze, ale ktoś zapyta, dlaczego tak się wydurnia. Rysiek chce za wszelką cenę zostać wybrany a po co!? To o tym za chwilę. On musi się wykazać lubelskimi korzeniami, choćby nie wiem co!

Dlatego zameldował się w Kraśniczynie a teraz tak przedstawił dziadka marszrutę, że wyszło, że ten walczył w okręgu nr 7 a on przejął pałeczkę w sztafecie pokoleń i teraz on będzie nas bronił od złego. No tak… tylko że Rysiek to nie Stanisław i te czasy to nie tamte. Dziadek walczył, narażał życie i zapewne kule świstały mu nad głową, w co ja wierzę, bo to wojna była a ta jest okrutna.

Dla mojego poczucia smaku zestawienie tamtych wydarzeń z tymi okolicznościami bardzo prymitywnymi, gdy Rysiek chce do paśnika jest nie do przyjęcia. Bo jak to tak ! Za mamroczącym o wojennych perypetiach dziadka Ryśkiem nie latają kule i tego się nawet równać nie da i trzeba mieć kiełbie we łbie by próbować. Bo za teraźniejszym Ryśkiem latają co najwyżej przekleństwa w ku… mieszkańców. I jak mają nie latać!? Jeśli ktoś chce wytrzepać w Krasnymstawie dywan to nie da rady, bo akurat na trzepaku „wisi Rysio”. A na rondzie ktoś zaklnie szpetnie, bo akurat Rysia tak „powiesili”, że wszystko zasłania i to są takie klimatu… Wystarczy poczytać co ludzie pokazują w internecie z Ryśkiem jako motywem wiodącym. Tak chce nas do siebie przekonać! Topornie, nachalnie, że strach lodówkę uchylić by zza warzyw nie wyskoczył z gębą pełną frazesów typu „Budujemy silne Lubelskie” Powód tego parcia jest banalny i jak nie wiadomo o co co chodzi to chodzi o pieniądze. Rysiek wedle oświadczenia majątkowego na zakończenie kadencji z czerwca 2021 roku miał kredytów po kokardę a miażdżąca większość to kredyty w niemieckich bankach. Commerzbank tudzież Dojczbank… Dwudziesty pierwszy rok to czas, kiedy szedł w politykę na grubo i wyżej, bo wtedy widać Jacek Sasin dał sygnał. Jak wytłumaczyć miłość do banków niemieckich w sytuacji, gdy Niemcy nas biją i Tusk miał dziadka w Wehrmachcie tego nie wiem, ale czego to się nie robi by rodzina była na swoim. I to są jaja jak przysłowiowe berety! Ale życie na pewnym poziomie kosztuje! Tak że wypada to jakoś spuentować i może tak… Dziadek walczył o niepodległość z nacierającymi Niemcami w 1939 roku, życiem ryzykował a wnuk bierze kredyty w niemieckich bankach, ale to już przecież inni Niemcy i inna Polska… i też się chłop poświęca.

 

38
5

Józek nie daruję ci tej nocy czyli polowanie na Zająca

 

Jak powszechnie wiadomo zasiąść w senatorskim fotelu, to rzecz trudna, albowiem tu okręgi są jednomandatowe. A niejaka Kamila Grzywaczewska z PiS chce tam bardzo usadzić swoje to i owo, i aby to pragnienie się spełniło musi pokonać w bezpośrednim starciu „na bagnety” „profesora” Józia Zająca, obecnie startującego z własnego komitetu. Ale że Zając to „zwierzę łowne”, a i zwinne to „dobre dusze” z PiS robią za „nagonkę”, coby Józefa osaczyć, złapać i na sam koniec zrobić z niego pasztet… I właśnie dziś o tym!

Kto jest Józek to ogólnie wiadomo, ale dla protokołu przypomnimy tak pokrótce… To „profesor” – nauczyciel akademicki, doktor habilitowany nauk matematycznych, rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie w latach 2001–2016, senator VIII, IX i X kadencji. Należał do inicjatorów powołania PWSZ w Chełmie, w 2001 objął stanowisko rektora tej uczelni i zajmował je do 2016, a następnie został prorektorem. Nadmienić należy, że uczelnie przekształcono w międzyczasie w Państwową Akademię Nauk Stosowanych. Józio wykładowca to jedna z jego „twarzy”, jest jeszcze Józio polityk i na tym polu słynie z matematycznej wyceny politycznych korzyści i strat. W związku z tym hołduje zasadzie „Rebus sic stantibus” Co się tłumaczy dosłownie „skoro sprawy przybrały taki obrót”, czyli ni mniej ni więcej; jeśli zmieniły się okoliczności; zmieniamy umowę. Dlatego Józef po wygranej PiS w wyborach 2015 roku i przykrych artykułach na temat jego najbliższych w tygodniku „Wprost” z kwietnia 2016 „aljuzju poniał” i zacumował u Gowina – wtedy ministra od szkolnictwa wyższego i szefa „Porozumienia Jarosława Gowina”, stając się tym samym jednym z senatorów „Zjednoczonej Prawicy”. Wcześniej w 2011 startował jako bezpartyjny kandydat z listy PSL. W klubie PiS był do lipca tego roku, w tak zwanym międzyczasie, bo w 2019 został ich senatorem… Józek co warte uwagi i dla całej opowieści fundamentalne co wybory zwiększa w „postępie arytmetycznym”, jak na matematyka przystało liczbę zdobywanych głosów. I tak kolejno… 2011 ponad 26 tys., 2015 ponad 42 tys. a w 2019 ponad 61 tys… Tak że wynika z tego krótkiego podsumowania, że Józef Zając jest „Zając Pancerny” i wygrać z nim trudno, bo mocny jak Brazylia na mundialu w 1970 roku.

A kto jest Kamila… To w sumie urocza blondynka, roześmiana jak Regelinda z katedry naumburskiej, lat ma w sam raz i chodzi w szpilkach i tyle z dobrych informacji. Dalej… Jest dyrektorem terenowej placówki KOWR w Lublinie, choć zaczynała na placówce KRUS we Włodawie. Aktywna z niej działaczka PiS i przy tym prężna jak tyczka Siergieja Bubki. Tak jak ona nikt zorganizować pikniku Kaczyńskiemu nie potrafi. Dzięki tym organizatorskim talentom została koordynatorką z ramienia wojewody do kontaktów z Kołami Gospodyń Wiejskich. Mieszka w gminie Urszulin powiat Włodawa, gdzie prowadzi gospodarstwo, dlatego to „dziewucha z roli i z tego, co ją boli” Hoduje w nim owce i barany ras zachowawczych. Dzięki temu wie jak dotrzeć do mało wyrobionych wyborców. A pewnie jak zostanie senatorem, to nauczy się je strzyc. Polityki już liznęła, ale na najniższym szczeblu. W wyborach samorządowych 2018 roku startowała na fotel wójta gminy Urszulin i po mandat radnego. Wójtem jednak nie została, bo wszystko przez kontrkandydata, który zdobył więcej głosów i jej 704 nie starczyło, ale na otarcie łez ze swych roześmianych oczu chapnęła mandat radnego. Ma jeszcze na stanie męża Grzegorza profesora Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie na Katedrze Zoologii i Ekologii Zwierząt. Mąż poza tym zna się na wielu ptakach, bo to ceniony ornitolog. Kamila, jak widać, z jednym profesorem tworzy zgodne stadło i lepi mu pierogi, a drugiemu podkłada nogi…

To teraz o przebiegu polowania z nagonką na „zająca” Józia.

Wziął się i nieostrożny Józek w gazecie lokalnej pochwalił o swoich osiągnięciach. Wiadomo kampania wyborcza. Ale przeczytały jego opowiadanie orły z PiS co robią za nagonkę u Kamili. No i się zaczęło… „Łowczy” Jakub Banaszek prezydent Chełma wysmarował pełen oburzenia post, a w nim wytrząsał się na Józiem, tak że chełmska górka opadła o kilka metrów, a duch Bieluch ze strachu splamił bieliznę od środka i o mało na chełmski SOR nie trafił. Najgorsze grzechy, niebu obrzydłe to są zdaniem prezydenta te, gdzie Józek w sprawie utworzenia kierunku lekarskiego przypisuje sobie cyt „w lekki sposób działania podejmowane w tej sprawie” Banaszek nie mógł ścierpieć zajęczej niegodziwości i tłumaczył w poście dostępnym na FB Kamili całą historię swoich starań. Bo i on też zabiegał, i to w sposób szlachetnie bezinteresowny w przeciwieństwie do „niegodziwca Zająca”. Szczegóły, jeśli, kto ciekaw są dostępne w poście z 1 października, i to typowe kampanijne przepychanki, kto ważniejszy. Koniec końców Zającowi zasług odebrać nie sposób, a można mu jedynie umniejszać.

Rysiek i jego metoda

Ale w tym momencie warto zatrzymać się na trochę, bo aż się prosi jak to starzy ludzie na wsi mówią „pokazać do oczu” i przypomnieć o praktykach partyjnego kolegi Banaszka „osławionego mołojca” Ryśka Madziara. Ten znikąd kandydat na posła PiS na siłę wszczepiony na tę listę i dla którego coby miejsce zrobić „politycznie zasztyletowano” posłankę z powiatu krasnostawskiego Teresę Hałas. To właśnie ten „wołomiński lubelak” przypisuje sobie wszystko. A szczególnie celuje w robotę Teresy w sposób bezczelny i poza granice śmieszności. Rysio nawet wymyślił na takie okazje głupawe sformułowanie „wszystko dzięki rządom PiS” i „budujemy silne lubelskie” A przecież nie jest członkiem tego rządu, nawet nie jest posłem i lubelakiem (w tym ostatnim posunął się nawet do zameldowania w gminie Kraśniczyn na czas wyborów) a jedynie doklejonym również na siłę byłym burmistrzem Wołomina, teraz w randze doradcy ober ministra Jacusia Sasina i pełnomocnika PiS. I tak to wygląda, że Madziarowe bezczelne podwieszanie się pod wszystko, co mu do łba wpadnie – kolegów z PiS nie złości, a Zając, kiedy opowiada o tym, co w jakiś sposób tworzył, bo był przy poczęciu, a nawet sam poczynał to już tak i olaboga…

Józek jest Krzysztofem i trudna młodość prezydenta

Ale to nie koniec, gdzie tam! Potem było jeszcze paradniej. Wyciągnęli zgrywusy Zającowi teczkę z IPN. Gwoli ścisłości to Banaszyk też w poście o tym wspominał, bo jak to ujął; zawiódł się na Józiu, będąc studentem, gdy się dowiedział, że współpracował z SB. Po takim wyznaniu młodość prezydenta Chełma widać trudna była i współczuć mu wypada, bo co to za młodość jak dorosły chłop ze studiów wspomina teczkę profesora, a nie motylki w brzuchu na widok urodziwej i powabnej koleżanki z roku…

Ipeenowską teczki wyfotografowali jak policjanci miejsce przestępstwa i dawaj wrzeszczeć. Zrobili z tego oczywiście posta, a Kamila pytała Zająca na FB, jak on tak mógł i jak to możliwe i żeby wyjaśnił! W tej teczce Józef był „Krzysztofem” co też jest ładnie, bo Krzysztof, tak jak Józef jest w panteonie świętych kościoła katolickiego. Po tych „sensacjach” zapachniało niektórym pieczystym z zająca, ale nagonka zaplątała się we własne portki, bo jak zwykle naganiacze nie powiedzieli całej prawdy. Zając Józef, gdy został senatorem w 2011 roku złożył oświadczenie lustracyjne, w którym przyznał się do faktu zarejestrowania go przez SB. Takie oświadczenie jest obowiązkiem bez konsekwencji prawnych. Po tej ekspiacji nie była ta wiedza tajemną, a teraz mija od tego faktu 12 lat, i to jest mocno odgrzewany kotlet podłej jakości. Pytali go w 2011 i dziennikarze o okoliczności rejestracji. Opowiadał, że wiązało się to z pracą naukową i wyjazdami do krajów spoza bloku sowieckiego. W sumie logiczne i Zając nie był wyjątkiem, bo SB robiło tak z każdym, kto chciał opuścić socjalistyczny raj.

Niemiecki szpieg podły…

Ale nagonka poszła dalej i nawet opublikowali fragmenty zawartości teczki, z których nic nie wynika, ale w obecnej sytuacji kontekst jest humorystyczny. Otóż Milicja prowadziła dochodzenie w latach osiemdziesiątych  przeciwko obywatelowi RFN podejrzanemu o szpiegowanie na rzecz USA. A w aktach operacyjnych pojawia się pseudonim Józka „Krzysztof”. O co go pytali i co powiedział tego już nikt nie pokazał. Ale jeśli „Krzysztof” jest tym Józefem to PiS za tego „szpiega niemieckiego” powinien w takich okolicznościach, kiedy Kaczor i spółka, i Niemców nienawidzi dać Józkowi medal albo przynajmniej pochwalić, a nie psioczyć, bo on przecież przy założeniu, że coś tam przydatnego służbom powiedział to doniósł na właśnie NIEMCA, i to z RFN! Czyli zachował się czujnie i po obywatelsku. A my możemy wywnioskować, że ustroje się zmieniają tylko wróg ciągle ten sam, a skoro tak to się w Polsce szybko ten dom wariatów nie skończy…

Nagonka z powiatu

W powiecie krasnostawskim również działali naganiacze, którzy chcąc zakosztować pasztetu z zająca udostępniali post z teczką. Pierwszy z nich to znany i słynący z mnogości cnót radny powiatowy z Kraśniczyna oraz członek zarządu powiatu Marek Nieścior z PiS. Marek słynie z polityki prorodzinnej i w Kraśniczynie w tej dyscyplinie nie ma sobie równych, a może nawet w całym powiecie. Tak zięciów i córki pomontował w jednostkach starostwa, czy innych sektorach dzięki kontaktom politycznym, że chcą go wciągnąć do encyklopedii jako wyjątkowy przykład braku hamulców. A instytut miar i wag zamyśla jego nazwiskiem określać jednostkę nepotyzmu. Jak dobrze pójdzie, to od stycznia będziemy go mierzyć w „Nieściorkach”, ale co i jak to się jeszcze zobaczy.

Marek udostępnił post oczywiście przepełniony dumą i obowiązkiem, bo oto niegodziwość i agenturalność Zająca trzeba wywlec i pokazać, bo nie będzie tu Zając bezkarnie rządowych marchewek chrupał! To, że się Józio przyznał 12 lat temu dla Marka komsomolskiej inteligencji niestanowi zgrzytu. Widać wszystko można zrobić dla chwały rewolucji i komsomołu oraz Kamili z Ryśkiem. Tylko czy Nieścior w tym zapale nie zagalopował się zbytnio. Bo jeśli ktoś kiedyś z podobnym zapałem jego zapyta, dlaczego tak podle i po prostacku postąpił z poseł Teresą Hałas. A przypomnijmy – odstawił na bok, politycznie zdradził po tym, jak już sam się nachapał, a wszystkich zięciów i córki dzięki namolnym prośbą i przy jej pomocy wcisnął tu i tam. To czy zapytany będzie skory w takich okolicznościach do opowiadania o tym wszystkim ze spiżowym czołem? I czy ma świadomość tego, że jego czyny nie trafiły do teczek tylko dlatego, że nikt tego nie chce spisywać póki co jeszcze, a pozostawia takie „świństwa” ludzkiej pamięci. Bo to, co zrobił jest świństwem wyjątkowej „urody” i gdyby uwieczniano postępki, takich jak on to z takich nepockich teczek i innych czynów mało chwalebnych miałby pełnowymiarową bibliotekę, może nawet większą niż ta powiatowa.

Radca , komentator czy agitator

Sławy tropiciela przeszłości Józia pozazdrościł doktor „rehabilitowany”, profesor i radca prawny Marcin Szewczak, ulubieniec Leńczuka i jego oczko w głowie. Ponoć jako jedyny w starostwie wierzy w geniusz polityczny starosty rzekomego Leńczuka, ale jak mówią złośliwi; ludzie na etacie mówią nie jak jest tylko co trzeba. On również komentował, będąc przy tym teatralnie oburzony. Ten egzemplarz kulowskiego myśliciela trzeciej dekady XXI wieku jest dość ciekawy ze względu na renesansową wszechstronność, przynajmniej na papierze. Pan Marcin to „jastrząb” z KUL i znawca najskrytszych myśli Putina oraz przewodnik po jego duszy. Zna się i na zagadnieniach militarnych nie gorzej niż Clausewitz. Tym wszystkim dzieli się często z widzami w TVP Lublin i podobno po wsiach robi to wrażenie. W ogóle jest tak mądry, że świat nie widział i okropnie zapracowany. Ma tych tytułów i zajęć, więcej niż hydra łbów. Fakt, że przy tylu fakultetach jeszcze żyje zakrawa na cud! Ponoć energię czerpie z kosmosu i batonów „Snickers” Zatrudniony jest między innymi w krasnostawskim starostwie powiatowym na etacie, czy jakoś tak radcy prawnego. Strasznie skuteczny w tym radzeniu i ciężko się dowiedzieć, jak mu to przy tylu srokach złapanych za ogon wychodzi, ale pewnie jest tak fantastycznie, że nikt nic nie mówi, bo z wrażenia wszystkim odbiera głos. Taki z niego spec, że i Pana Boga by na Sądzie Ostatecznym w kozi róg zapędził.

Ale w tej beczce miodu jest i kropelka dziegciu, bo czy powinno się łączyć radcostwo i komentowanie na FB w jedną całość. Zdaniem niektórych absolutnie NIE, albowiem są radcy na tyle profesjonalni, że swoje poglądy polityczne mają dla siebie. A to, co i jak pozszywał Szewczak przypomina konsumpcję drugiego dania w talerzu po pomidorowej z resztek wczorajszego rosołu. Radca, skoro gdzieś radzi powinien unikać wchodzenia w spory i komentarze, a najlepiej, żeby się zdecydował albo rybka, albo pipka jak już kiedyś podpowiadał wszystkim niezdecydowanym Stanisław Anioł gospodarz domu na Ursynowie przy ul. Alternatywy 4.

Jak donosi prasa…

Oczywiście w nagonce pojawił się i zarzut korupcyjny. Poszło o działki miejskie przekazane przez miasto „uczelni Zająca” pod cele statutowe. Banaszek nad tym się rozwodził i nie omieszkał tego użyć w swoim poście, o którym była mowa. No i tu jest pewien szkopuł, bo prezydent Chełma mówi, że Józio odkupił je po zaniżonych cenach, ale opiera to na opinii gazety . I skoro tak pewny prasowej „prawdy” to powinien jako prawy i sprawiedliwy obywatel oraz osoba publiczna zainteresować tym organy ścigania, a nie machać w czasie kampanii jak drewnianą szabelką z odpustu. Bo można odnieść wrażenie, że to sprawa podobna do „komputerowej afery” w filmowych Wilkowyjach stworzonej, jak wiadomo „pod wybory”. Tylko jak wygląda przypiekanie Zająca, gdy ma się w szeregach Morawieckiego z nieruchomościami żony i Obajtka z jego willami? No marnie…

Towarzystwo odleciało

Ale najlepsze na koniec! W niedzielę 8 października odbyła się uroczysta inauguracja roku akademickiego na „Józkowej Sorbonie”. Przylecieli na skrzydłach wszyscy zajadli wrogowie, jak gdyby nigdy nic, bo to była forma demonstacji i zagrania mu na nosie. Był nawet Przemo Czarnek, pięknooka Kamila i Ryś Madziar, który z Kamilą często się pokazuje. Wpadł i prezydent Banaszek. Przemawiali, tak że niektórzy oniemieli, a najbardziej Józek i jego otoczenie. Delegacja z PiS przyniosła ze sobą dary jak Grecy u Wergiliusza, a jak ci je przynoszą, to wtedy nie wolno im ufać. Był to Czarnkowy czek na ponad 10 milionów. Podobno na nowy samolot…ale i bez niego towarzystwo odleciało. Dali mu tym do zrozumienia, że to wszystko dzięki nimi i jak będą rządzić, to będą dawać i że to oni przynieśli. A on jest „płotka”…

Na zakończenie wypada spróbować podsumować całe przedsięwzięcie. Mój stosunek do senatora Józefa Zająca jest ambiwalentny choć nie do końca to określenie oddaje istotę sprawy. Wychodzę z założenia, że skoro żyje to niech tam sobie żyje. A przytaczam tę historię tylko dlatego, że doskonale ilustruje upadek polityki w tym kraju. To książkowy przykład brudnej kampanii w stylu ”  kampanii do idiotów i robionej przez idiotów”.

PiS, czy jakakolwiek partia z po magdalenkowego kartelu nie powinny nikogo rozliczać, jeśli w szeregach mają, takich jak Stasiek Piotrowicza członek PZPR, prokurator z czasów stanu wojennego. Niektórym tak odbiło, że u nich nie wystarczy się przyznać tak jak Zając, bo to ciągle mało… Wystawiają innym certyfikaty prawomyślności za bzdety sprzed lat, a sami na bieżąco robią świństwa i łajdactwa o rozmiarach gargantuicznych. Kampania, tymczasem powinna ograniczać się do merytoryki, a nie obsrewania. Jeśli już, to jest udziałem kobiety to strach się bać i kto jej to doradził? Wygląda i na to, że biednemu narodowi niczego nie oszczędzą. A można się posunąć do stwierdzenia, że o zgrozo… poziom argumentów odpowiada poziomowi elektoratu, albowiem poziomica, czy jak, kto woli waserwaga nawet wciśnięta w bagno zadziała właściwie i pokaże poziom nawet w bagnie. Najbardziej zastanawiające i w sumie irracjonalne w tym całym rozgardiaszu jest to, że gdy Zając był senatorem z PiS, to nikomu nic nie przeszkadzało. Obnoszono go jak feretron w Boże Ciało i nikt nie zauważył, że Zając zrzekł się senatorskiego wynagrodzenia, co jest rzadkością, a nawet ewenementem. Tymczasem Kamila zawzięła się na Józka zupełnie niepotrzebnie, bo jeśli ma wygrać, to wygra i bez tych fekalnych wtrętów. Dlatego szkoda, że nie poszła śladem lublinianki Beaty Kozidrak, której swego czasu podpadł jakiś Józek i na kanwie tej historii powstała całkiem popularna piosenka i nikt nie miał jej tego za złe, a wszyscy nucili „Józek nie daruję ci tej nocy!”. I tym muzycznym akcentem z czasów, gdy było wiadomo, o co chodzi i „kto jest kto” żegnam czytelników i tych, co mnie nie czytają…

 

 

 

 

 

28
5